Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2012, 23:35   #28
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
"O JASNY CHUJ!"

Brzuchaty konstabl podskoczył jak pasikonik, o mało co nie zgubił wpakowanego na łepetynę rondla. Równie rubensowski siwowąs po lewej od niego wybałuszył wielkie jak dukaty ślepia i ryknął w oślinioną gwizdałkę na szyi, ile sił w płucach. Świergot gwizdka pofrunął po alejkach błyskawicznie, zadudnił wśród okiennic i spłoszył do lotu osrywające markizę pobliskiej kamieniczki gołębie. Wujaszkowaci strażnicy walczyli tutaj o życie, nie zamierzali przebierać w środkach. A krwawo odpłacający im się za altruizm przewoziciele kufrów teraz już grali va banque.

Roth odwalił zawadzający mu kufer na bok, bryknął nad zewłokiem "szeryfa" i z impetem władował się między opasły duet stójkowych. Tyle, że żaden z nich nie rwał się do otwartej konfrontacji z kicającym jak cyga biesem. Siwulec nie miał warunków na gladiatora, sylwetką lokował się raczej w kaście kupieckiej. I jak ta kasta właśnie potrafił sprawnie i szybko kalkulować. Trzymaną w łapsku lampą z olejem grzmotnął naprzód, hyc w koński zad klaczy wpiętej w albrechtowy furgon. Ogniki prysnęły, gorąca ciecz chlusnęła na skórę biednego zwierzaka i na raz spłoszone stworzenie zerwało się do galopu. Naturalna kolej rzeczy, empatia u drugiej kobyłki była bez zarzutu i zwierzaki rwały teraz w dół, ku rzece, a wóz podrygiwał przedśmiertnie. Koło huknęło na którymś z kamyków, piasta poszła w niebyt, pasażerowie w piach, a cały ładunek na wszystkie świata strony.

Kumalu zerwał się z ziemi jako pierwszy, błyskawicznie zlustrował okolicę nagradzając dokonany wśród kramów i pak rozgardiasz najwyższą oceną. Broni dobył bez zastanowienia susami godnymi pantery skracając dystans do garnkogłowych. Uchylił się od nadlatującego bełtu, skulił pod sztyletami, które nadleciały gdzieś z boku. Antylopim skokiem zbił z nóg milicjanta, który akurat zamierzał się na Dextera dyszlem od wozu. Roth władował w niego dwa kordy, ale zupełnie pechowo, unieruchamiając oręż, gdzieś między wyprawioną skórą naramienników i kółeczkami kolczugi. Grubas strzelił, miał elegancką lekką kuszę i Touva na wyciągnięcie ręki. Gorzej, że nie miał wolnej ręki, kiedy Murzyn przygwoździł go do ziemi, a w dłoń na cięciwie wbił dexterowy sztylet.

W tym czasie Sorley mruczał coś pod nosem, nucił jakieś inkanty i paplał litanie. Sprawił się świetnie, czuł, że łaska jego patrona spływa na kompanię zbirów szerokim strumieniem. Gorzej dla niego, że nie wyczuł zbliżającego się strażnika, który mruczał pod rudym wąsiskiem wszelkie znane mu modlitwy chroniące przed czarami. Zabobonny głuptak o magii nie miał zielonego pojęcia, ale całkiem słusznie kojarzył ją z pogrubionymi nazwiskami na listach gończych i całą masą problemów. Zagwizdał w swą piszczałkę czerwieniąc się z wysiłku, jakby miało to jego atakowi dodać mocy i huknął. Potężnie rąbnął buzdyganem. Kapłan zdołał uskoczyć chyba tylko dzięki interwencji swego boga. Dzięki temu tylko mógł oglądać wybitą w ścianie magazynu dziurę i wykruszające się z budynku cegły. I własny bark, który przykulił się nieco, a wystająca dotąd lekko kość czarodziejsko zniknęła z widoku. Po bólu, który wydarł mu się z gardła nietłumionym rykiem poznał, że kość wciąż gdzieś tam jest. I falami kłującego gorąca komunikuje, że nie da o sobie tak łatwo zapomnieć.

Roland ruszył na strażników z opóźnieniem, przygnieciony po upadku którymś z kufrów i zaplątany w plandekę, która jakimś cudem zerwała się z pobliskiego budynku. Widział, że Sorley jest w tarapatach, widział też, że siwowąsy gwizdacz robi okolicy swym świstaniem bardzo niezdrową reklamę. Wystrzelonego przez dowódcę patrolu pocisku uniknął przypadkiem, w pędzie nie miał czasu na zwody. Zrzuconych mu pod nogi ze strażniczego wózka beczułek z wodą uniknąć już jednak nie zdołał, niezdarnie potykając się na posłanym z furmanki ładunku. Oberwał w łydkę, nie wiedział od kogo i jak. Nawet się nad tym nie zastanawiał, czuł tylko, że jucha płynie wartko i lada moment skończy się pora na sprinty. Póki co, poderwał się jeszcze, zamachnął, nie miał dobrego pola widzenia, ale skutecznie rozdzielił siwego z jego gwizdkiem, instrument pacnął gdzieś w piach.

Aeliana przyszła z odsieczą przypartemu do muru klerykowi, który z coraz większą trudnością uskakiwał od wymachów rozeźlonego "Rudolfa". Nie chciała bawić się w półśrodki i od razu obrała na cel gardło strażnika. Pochwycony od tyłu, połaskotany nożem po grdyce konstabl ścichł szybciutko. Działając społem i z pełną determinacją Kumalu, Roth i Roland prędko dokończyli też sprawę z dwoma pozostałymi zbrojnymi barwiąc uliczkę wystrzałowym karmazynem. Kłopot był tylko z sierżantem.

Ten kucając na koźle strażniczego furgonu zaciął konie po zadach i brykał teraz w siną dal, gwiżdżąc przeraźliwie na swej piszczałce. Pod garnczkowatym hełmem musiał być już nieźle rozgotowany, ale prędko doznał ochłody. Włos stanął mu dęba, a zimny pot rozlał po całym cielsku, gdy załapał, że ma pasażera. A konkretniej pasażerkę. Kerin, która jakimś akrobatycznym fikołkiem zdołała wedrzeć się do pędzącego wózka z trudem łapała teraz równowagę na rozdygotanym pojeździe. Skoczyła na ofiarę niczym lampart, ostrza wycelowała bezbłędnie, ale nie doceniła siły zwierzyny. Podkulony strażnik chwycił dziewczynę za kostkę, szarpnął nią jak goryl, porwał ze sobą, gdy oboje runęli z kozła w pył uliczki.

Lądowanie nie było miękkie i Kerin czuła, że jak nic potrzebuje dłuższych wakacji od cyrkowych figli. Posiniaczona twarz i rozbite, opuchnięte wargi też nie pomagały w cwanych numerach (w tym wypadku oklepanych sztuczkach opartych na seksapilu, które Jasna miała ograne do perfekcji). Grunt, że ostatni strażnik nie żył. I grunt, że... Grunt? Grunt palił się całej bandzie pod nogami. Może i całe przedstawienie z patrolowymi nie trwało długo, ale ich desperackie świsto-ryki musiały dojść do właściwych uszu. Sorley i Aeliana wiedzieli nawet do czyich. Ba, po dachowej obserwacji wiedzieli nawet, z jakim sosem makaron smakuje żołnierzom najbardziej. I wiedzieli, że oderwani od michy żołdacy będą wyjątkowo wkurwieni.

"Z-z-zbierzmy to gówno do kupy..." – warknął Sorley, ale szybko załapał, że nie znajdzie innych entuzjastów grzybobrania. Furgon z rozpędzonymi końmi władował się do rzeki, trupy porozlatywały się na wszystkie strony, a przybycie kolejnej porcji wujkowatych wojowników było tylko kwestią czasu. W tym ambarasie zbójnicy dopiero po chwili zauważyli, że nie zgadzają im się rachunki. Może i nie byli rewelacyjni z matmy, ale w liczeniu do dziesięciu świetnie dawali sobie radę. A teraz nie mogli doliczyć choćby do pięciu. Pięciu ukatrupionych w albrechtowej karczmie zbójów mianowicie. Mieli tylko czterech. I jednego – jak nic – brakowało.
 
Panicz jest offline