| Słońce odbijało się w pokrywających Kreuzhofen kałużach. Kałuże były wszędzie, woda leniwie stała w podtopionych gospodarstwach, drogi zamieniły się w rozwodnione błoto, powietrze wypełniała wilgoć parująca w pierwszy cieplejszy dzień. Pierwszy dzień bez deszczu.
Środkiem błotnistej drogi prowadzącej z gór nadeszła barwna kompania. Barwna, to może dużo powiedziane - umorusani, ranni bohaterowie, pobandażowani i obładowani jak juczne muły, byli cieniem dumnej drużyny, która niedawno wyruszyła ku krasnoludzkiej twierdzy. Niemniej - byli zwycięzcami.
Dotarli do domu wójta. Trzeba było coś powiedzieć, stwierdził Knut, choć nigdy nie miał w zwyczaju odzywać się pierwszy. Chrząknął więc i rzekł:
- Zrobilimy.
Wójt, jak i ludzie na zewnątrz, był cały rozradowany końcem nieustających od bardzo długiego czasu ulew. Najwidoczniej też, dopiero przed momentem wrócił do swojego domu, spędzając wcześniej czas na zewnątrz. Cieszył się z ponownego ujrzenia słońca. Mimo ogromu zniszczeń, jakie powstały, radość i nadzieja, że będzie lepiej, przesłoniła teraz wszystko. Jego nastrój nie zmienił się, gdy ujrzał umorusaną grupkę w progach swojego budynku.
- Co żeśta takiego zrobili? - odpowiedział z uśmiechem.
Zebedeusz wracał w milczeniu, jak to miał w zwyczaju “bawiąc” się wisiorkiem. Był ciekaw skąd pochodzi, tak naprawdę, jaki jest jego rodowód. Zmęczenie, które początkowo odczuwał znikło gdyż jego umysł zajął się czymś zupełnie innym. Analizował spotkanie z orkami, walkę z nimi, sytuacje które sprawiły że życie ich wisiało na włosku. Rozmyślał nad błędami. Gdy dotarli do domu wójta, początkowo nie chciał się wtrącać w sprawę ale widząc że wójt ma poczucie humoru i wdzięk rozpędzonej krowy rzekł: - A pioruny słyszysz? Coś mniej pada, nie zauważyłeś ? - rzekł lekko ironicznie
Żak często bywał średnio miły a gdy był zły i głodny robił się wredny. Nim wójt odpowiedział: - Dobry człowiek z Ciebie Panie, więc pozwól że opowiemy Ci wszystko przy posiłku i czymś co można gębę ochłodzić.
- A kolejni... - wójt wyraźnie westchnął. - Wybaczcie, ale nie będę dziś karmił każdego, kto przychodzi z taką informacją. Wierzcie mi, pierwsi nie jesteście i pewnie nie ostatni. A ile historii już dziś usłyszałem... Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile przyczyn tego co się działo usłyszałem, a ile rozwiązań... Sami bohaterowie teraz w Kreuzhofen naszym.
- W takim razie zapraszamy na mały spacerek - powiedział Detlef. - Pokażemy, co i gdzie osiągnęłiśmy. Trupy naszych wrogów zaświadczą o naszych dokonaniach. - Trupy?... Jakie trupy?! - spytał wójt, a jego mina zdecydowanie się już odmieniła. Uśmiech teraz już nie gościł na jego twarzy.
Zebedeusz uśmiechnął się pod nosem. Cieszył się że Hrabia Detlef przejął inicjatywę. Może w końcu pokaże z jakiej gliny jest urodzony. Żak czekał spokojnie aż Hrabia załatwi to z wójtem, bo inaczej Zeb był skłonny porzucić naukę historii na rzecz studiowania organów wewnętrznych wójta.
- Następnym razem trza bydzie spisywać zlecenia na pergaminie i stawiać pieczątkę. Jak bydzie taki pergamin z pieczątką, to nas nikt nie oszuka - mruknął Knut, po czym zajął się robieniem groźnej miny.
Krasnolud maszerował kilka kroków za kompanami. Ciężka zbroja, którą zabrał jednemu ze swoich zabitych rodaków pasowała jak ulał, ale spowalniała jego i tak niezgrabne i powolne ruchy. Brodacz odchrząknął cicho i wyłonił się przed szereg.
-Jam jest Durin.- rzekł -Spotkałem tych zacnych bohaterów jak śmiertelny bój z zielonoskórymi toczyli. Wiedziałżem, że pomoc będzie potrzebna mimo iż wojacy z nich pierwszej jakości... Naocznym świadkiem i zarazem uczestnikiem tego wszystkiego byłem... A w prawdomówność słów khazada chyba nie powątpiewacie, hę?- spytał unosząc brew. - A nie, nie wątpię. Źle zrozumiałem.- Zreflektował się wójt. - To trupy powiedzą, ach. Kiwnął głową. - To jak wy zielonych zabiliście, to do straży po rekompensatę się udajcie, nie tutaj. Na pewno coś dadzą. Tak, tak, to plaga u nas. Dobrzeście ucznili. Bardzo dobrze.
Knut poczerwieniał na twarzy.
- Nic nie rozumie! Pan krasnolud dobrze gada, ale nie o tym. Tam była krasnoludzka twierdza, gdzie poszli krasnoludy... no stąd szli, to wiecie. I magiczne kowadło popsowali, burze sprowadzili. Ale ich orki zabiły. I my, o, bohaterowie, poszli, orki zabili! I Franz strzelał z garłacza i łby obcinał. I ja biłem czarnego orka, co mnie siekł, ażem przytomność stracił. I Amira zabili... i Zyberta, magika. I potem na tych schodach... A potem jakeśmy się rzucili to w wielkiej bitce, tego szefa orków zabilimy. Ogniem, co mnie wtedy toto w rękach wybuchło. I zdobyliśmy magiczne krasnoludzkie świecidełko - Zeba, pokaż mu. I ten to krasnoud nad kowadłem odczynił magiczne krasnoludzkie uroki i burza przeszła. A kowadło zrzucił w chuj, coby wam więcej nie szkodziło! Nic nie rozumie?! My bohatery! Burzy ni ma! Kuźnia Burz zamknięta!
Knut, jak to Knut, pod wpływem emocji wyzbywał się mrukliwości. A że zbyt składnie nie gadał - należało to zrzucić na gorączkę i brak ogłady.
Zebedeusz z uśmiechem na twarzy pobujał świecidełkiem przed oczami wójta, choć wzrok żaka mówił że jak wójt jeszcze pościemnia coś to dołączy do orków i będzie nowego wójta trzeba wybrać.
- Coś jeszcze ? - mruknął ponuro
Wójt spojrzał na Knuta próbując zrozumieć słowotok wychodzący z jego ust. Mimo iż wszystko było prawdą, to pozornie mogło się zdawać, że wielkiego składu w tym co wojak rzecze nie ma. Wójt więc zerknął na niego, zerknął na cieszącego się i machającego jakimś złotem Zebedeusza, zerknął także na inne osoby znajdjące się w jego domostwie. ~Wariaci~ z pewnością pomyślał, o czym mogła świadczyć jego mina. A pewnie niewiele brakowało, by zaczął myśleć ~Niebezpieczni wariaci~
Zebedeusz był bliski wybuchnięcia. Co w jego wypadku nie zdarzało się za często: - No rozumiem - pokiwał głową - czyli nic się nie stanie jak kowadło wróci na miejsce, a pioruny znów zaczną uderzać powodując ulewę i wylanie wody ze źródła, którą zatruły szczurki.. No w końcu ludzie pragną znów mieć wody pod dostatkiem, nawet jeśli ma ona dotrzeć pod ich drzwi...- prychnął i wzruszył ramionami czekając na reakcję wójta
- A zatem, wójcie - Detlef darował sobie słowo ‘pan’ - zrobimy tak... My się przejdziemy na mały spacerek. W tym czasie będzie się pan mógł ustalić z innymi ważnymi osobistościami wysokość nagrody. Bo chyba jakaś się należy za ocalenie miasta, prawda? Wrócimy potem i się przekonamy, czy dojdziemy do porozumienia. Jeśli nie... Z pewnością znajdziemy sposób na udowodnienie, że powstrzymanie deszczu to nasza zasługa. W ostateczności uznamy, że sprawy nie ma. Na kolejną rozmowę wrócimy gdyby ponownie zaczęło padać.
- Ale się zastanów, szanowny wójcie - mówił dalej - jak to wyglądało. Przyjechaliśmy, porozmawialiśmy z mieszkańcami, poszliśmy w góry i wtedy przestało padać. Proszę to przemyśleć.
Wójt spojrzał na szlachcica. Chyba zrozumiał aluzję o udowadnianiu i o nawrocie burz, chyba stawał się coraz bardziej przekonany. Widział ich upór, widział ich pewność, że właśnie oni to zrobili. Nie tak jak u większości poprzedników ~A co jeśli rzeczywiście…~ zaczął się zastanawiać. - Czekajcie! – Zastopował Detlefa. Podszedł do niego, wskazał miejsce do siedzenia, wskazał je i jego kompanom. - Powiedz zatem jeszcze raz, co żeście dokonali. - Czego do chuja nie rozumiesz? - Franc, do tej pory łagodzący zniecierpliwienie butelką, w końcu nie wytrzymał. Flaszka się skończyła a On słuchając tego wiejskiego tempaka, coraz bardziej był przekonany, że byłby lepszym rozmówcą, jakby obciąć mu łeb Scyzorykiem. - Poszlim do krasnoludzkiej fortecy. Tam przed wejściem głowa brodacza na włóczni. Tego samego, co mu twój kumpel wisiorek podrabiał. Dalej, w jaskini były orki. Ubilim. Znalazło się więcej orkasów i mieli oryginalny złoty wisiorek. Ich też, ubilim, tylko potem. Wcześniej poszliśmy na górę, zbadać krasnoludzkie grobowce. Tam, w piśmie uczonym, napisano, jak problem wasz rozwiązać. Potrzebny był wisiorek i kowadło, co go krasnoludy zatargały na szczyt góry. To właśnie ono sprowadzało burze i deszcze. Była tam jeszcze krasnoluda taka jedna, chaośnica. Z tych złych, wiecie. Ubilim. I szczuty wielkie jakieś. Ich tez ubilim. Trzeba było odzyskać oryginalny wisiorek, ten co go tu widzicie, więc, w sprzyjających okolicznościach zabraliśmy się za zielonych. Ubilim. Wtedy udało nam się zdjąć magiczne kowadło z piedestału, na szczycie góry a deszcz i pioruny ustały. To chyba proste prawda? -
Franc spojrzał na wójta, coby się upewnić, czy nie trzeba ręcznie mu do głowy wiedzy nawkładać. - To skoro tak, to dwaj nasze złoto. A do straży pójdziemy swoją drogą, bo orki, to orki a my ich ubilim. A jak nie, to wrócimy na górę, z powrotem ustawimy na niej kowadło i poczekamy aż zmienisz zdanie i zapłacisz z góry. Jasne? To płać, bo mi sucho w gębie się robi… - - Tylko bez wulgaryzmów panie! Bez wulgaryzmów tutaj! - Oburzył się wójt, strofując Franca. Był wyraźnie zdegustowany sposobem przemawiania Maurera, ale z drugiej strony widać było, że zaczyna wierzyć w jego słowa. W ich pewność, pewność tą samą, z jaką opowiadał i Knut. - Poczekajta chwilę! - Rzekł po czym wyszedł na moment. Wrócił niewiele później z worem pełnym koron. Rzucił na ławę. - Obiecana nagroda. Pińćset koron. - Rzekł po czym na jego pulchną twarz ponownie wrócił uśmiech. Podszedł do każdego z osobna podając mu rękę. - Wierzę w waszą opowieśc, wierzę że wyśta to zrobili. Gratuluję! Kreutzhofen potrzebuje teraz bohaterów. By wierzyć w odbudowę, by zaczęli tu ludzie ponownie ściągać. Tymi bohaterami jesteście wy!
- Jeszcze dwie sprawy, panie wójcie - powiedział Detlef, zgarniając sakiewkę z uprzejmym uśmiechem. - Medyk by nam się przydał, i to dobry, a nie jakiś konował. Nikt z nas nie wyszedł cało z tego starcia, a niektórzy, prawdę mówiąc, w kiepskim są stanie. No i druga sprawa, częściowo ze strażą miejską związana i wyprawą do miejsca, gdzieśmy orki i inne plugastwo usiekli. Aby do końca zagrożenie usunąć, kowala trzeba by tam wysłać i przeklęte kowadło zniszczyć. - Tak, tak, zajmą się wami najlepsi ludzie w Kreutzhofen. Połatają twoich kompanów - Starał się uspokoić szlachcica. - [i]Już ja to moim bohaterom załatwię. A straż od razu też poinformuję. To się nie może już nam zdarzyć, nie może! Jak i też zadbam, by Wam należną dolę za ubicie tego zielonego plugastwa dali. Ile żeśta tego tam ubil |