Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-08-2012, 15:44   #202
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Słońce odbijało się w pokrywających Kreuzhofen kałużach. Kałuże były wszędzie, woda leniwie stała w podtopionych gospodarstwach, drogi zamieniły się w rozwodnione błoto, powietrze wypełniała wilgoć parująca w pierwszy cieplejszy dzień. Pierwszy dzień bez deszczu.

Środkiem błotnistej drogi prowadzącej z gór nadeszła barwna kompania. Barwna, to może dużo powiedziane - umorusani, ranni bohaterowie, pobandażowani i obładowani jak juczne muły, byli cieniem dumnej drużyny, która niedawno wyruszyła ku krasnoludzkiej twierdzy. Niemniej - byli zwycięzcami.

Dotarli do domu wójta. Trzeba było coś powiedzieć, stwierdził Knut, choć nigdy nie miał w zwyczaju odzywać się pierwszy. Chrząknął więc i rzekł:

- Zrobilimy.

Wójt, jak i ludzie na zewnątrz, był cały rozradowany końcem nieustających od bardzo długiego czasu ulew. Najwidoczniej też, dopiero przed momentem wrócił do swojego domu, spędzając wcześniej czas na zewnątrz. Cieszył się z ponownego ujrzenia słońca. Mimo ogromu zniszczeń, jakie powstały, radość i nadzieja, że będzie lepiej, przesłoniła teraz wszystko. Jego nastrój nie zmienił się, gdy ujrzał umorusaną grupkę w progach swojego budynku.
- Co żeśta takiego zrobili? - odpowiedział z uśmiechem.
Zebedeusz wracał w milczeniu, jak to miał w zwyczaju “bawiąc” się wisiorkiem. Był ciekaw skąd pochodzi, tak naprawdę, jaki jest jego rodowód. Zmęczenie, które początkowo odczuwał znikło gdyż jego umysł zajął się czymś zupełnie innym. Analizował spotkanie z orkami, walkę z nimi, sytuacje które sprawiły że życie ich wisiało na włosku. Rozmyślał nad błędami. Gdy dotarli do domu wójta, początkowo nie chciał się wtrącać w sprawę ale widząc że wójt ma poczucie humoru i wdzięk rozpędzonej krowy rzekł:
- A pioruny słyszysz? Coś mniej pada, nie zauważyłeś ? - rzekł lekko ironicznie
Żak często bywał średnio miły a gdy był zły i głodny robił się wredny. Nim wójt odpowiedział:
- Dobry człowiek z Ciebie Panie, więc pozwól że opowiemy Ci wszystko przy posiłku i czymś co można gębę ochłodzić.
- A kolejni...
- wójt wyraźnie westchnął. - Wybaczcie, ale nie będę dziś karmił każdego, kto przychodzi z taką informacją. Wierzcie mi, pierwsi nie jesteście i pewnie nie ostatni. A ile historii już dziś usłyszałem... Nawet nie zdajecie sobie sprawy ile przyczyn tego co się działo usłyszałem, a ile rozwiązań... Sami bohaterowie teraz w Kreuzhofen naszym.
- W takim razie zapraszamy na mały spacerek - powiedział Detlef. - Pokażemy, co i gdzie osiągnęłiśmy. Trupy naszych wrogów zaświadczą o naszych dokonaniach.
- Trupy?... Jakie trupy?! - spytał wójt, a jego mina zdecydowanie się już odmieniła. Uśmiech teraz już nie gościł na jego twarzy.
Zebedeusz uśmiechnął się pod nosem. Cieszył się że Hrabia Detlef przejął inicjatywę. Może w końcu pokaże z jakiej gliny jest urodzony. Żak czekał spokojnie aż Hrabia załatwi to z wójtem, bo inaczej Zeb był skłonny porzucić naukę historii na rzecz studiowania organów wewnętrznych wójta.
- Następnym razem trza bydzie spisywać zlecenia na pergaminie i stawiać pieczątkę. Jak bydzie taki pergamin z pieczątką, to nas nikt nie oszuka - mruknął Knut, po czym zajął się robieniem groźnej miny.
Krasnolud maszerował kilka kroków za kompanami. Ciężka zbroja, którą zabrał jednemu ze swoich zabitych rodaków pasowała jak ulał, ale spowalniała jego i tak niezgrabne i powolne ruchy. Brodacz odchrząknął cicho i wyłonił się przed szereg.
-Jam jest Durin.- rzekł -Spotkałem tych zacnych bohaterów jak śmiertelny bój z zielonoskórymi toczyli. Wiedziałżem, że pomoc będzie potrzebna mimo iż wojacy z nich pierwszej jakości... Naocznym świadkiem i zarazem uczestnikiem tego wszystkiego byłem... A w prawdomówność słów khazada chyba nie powątpiewacie, hę?- spytał unosząc brew.
- A nie, nie wątpię. Źle zrozumiałem.- Zreflektował się wójt. - To trupy powiedzą, ach. Kiwnął głową. - To jak wy zielonych zabiliście, to do straży po rekompensatę się udajcie, nie tutaj. Na pewno coś dadzą. Tak, tak, to plaga u nas. Dobrzeście ucznili. Bardzo dobrze.
Knut poczerwieniał na twarzy.
- Nic nie rozumie! Pan krasnolud dobrze gada, ale nie o tym. Tam była krasnoludzka twierdza, gdzie poszli krasnoludy... no stąd szli, to wiecie. I magiczne kowadło popsowali, burze sprowadzili. Ale ich orki zabiły. I my, o, bohaterowie, poszli, orki zabili! I Franz strzelał z garłacza i łby obcinał. I ja biłem czarnego orka, co mnie siekł, ażem przytomność stracił. I Amira zabili... i Zyberta, magika. I potem na tych schodach... A potem jakeśmy się rzucili to w wielkiej bitce, tego szefa orków zabilimy. Ogniem, co mnie wtedy toto w rękach wybuchło. I zdobyliśmy magiczne krasnoludzkie świecidełko - Zeba, pokaż mu. I ten to krasnoud nad kowadłem odczynił magiczne krasnoludzkie uroki i burza przeszła. A kowadło zrzucił w chuj, coby wam więcej nie szkodziło! Nic nie rozumie?! My bohatery! Burzy ni ma! Kuźnia Burz zamknięta!
Knut, jak to Knut, pod wpływem emocji wyzbywał się mrukliwości. A że zbyt składnie nie gadał - należało to zrzucić na gorączkę i brak ogłady.
Zebedeusz z uśmiechem na twarzy pobujał świecidełkiem przed oczami wójta, choć wzrok żaka mówił że jak wójt jeszcze pościemnia coś to dołączy do orków i będzie nowego wójta trzeba wybrać.
- Coś jeszcze ? - mruknął ponuro
Wójt spojrzał na Knuta próbując zrozumieć słowotok wychodzący z jego ust. Mimo iż wszystko było prawdą, to pozornie mogło się zdawać, że wielkiego składu w tym co wojak rzecze nie ma. Wójt więc zerknął na niego, zerknął na cieszącego się i machającego jakimś złotem Zebedeusza, zerknął także na inne osoby znajdjące się w jego domostwie.
~Wariaci~ z pewnością pomyślał, o czym mogła świadczyć jego mina. A pewnie niewiele brakowało, by zaczął myśleć ~Niebezpieczni wariaci~
Zebedeusz był bliski wybuchnięcia. Co w jego wypadku nie zdarzało się za często:
- No rozumiem - pokiwał głową - czyli nic się nie stanie jak kowadło wróci na miejsce, a pioruny znów zaczną uderzać powodując ulewę i wylanie wody ze źródła, którą zatruły szczurki.. No w końcu ludzie pragną znów mieć wody pod dostatkiem, nawet jeśli ma ona dotrzeć pod ich drzwi...- prychnął i wzruszył ramionami czekając na reakcję wójta
- A zatem, wójcie - Detlef darował sobie słowo ‘pan’ - zrobimy tak... My się przejdziemy na mały spacerek. W tym czasie będzie się pan mógł ustalić z innymi ważnymi osobistościami wysokość nagrody. Bo chyba jakaś się należy za ocalenie miasta, prawda? Wrócimy potem i się przekonamy, czy dojdziemy do porozumienia. Jeśli nie... Z pewnością znajdziemy sposób na udowodnienie, że powstrzymanie deszczu to nasza zasługa. W ostateczności uznamy, że sprawy nie ma. Na kolejną rozmowę wrócimy gdyby ponownie zaczęło padać.
- Ale się zastanów, szanowny wójcie - mówił dalej - jak to wyglądało. Przyjechaliśmy, porozmawialiśmy z mieszkańcami, poszliśmy w góry i wtedy przestało padać. Proszę to przemyśleć.
Wójt spojrzał na szlachcica. Chyba zrozumiał aluzję o udowadnianiu i o nawrocie burz, chyba stawał się coraz bardziej przekonany. Widział ich upór, widział ich pewność, że właśnie oni to zrobili. Nie tak jak u większości poprzedników ~A co jeśli rzeczywiście…~ zaczął się zastanawiać.
- Czekajcie! – Zastopował Detlefa. Podszedł do niego, wskazał miejsce do siedzenia, wskazał je i jego kompanom. - Powiedz zatem jeszcze raz, co żeście dokonali.

- Czego do chuja nie rozumiesz? - Franc, do tej pory łagodzący zniecierpliwienie butelką, w końcu nie wytrzymał. Flaszka się skończyła a On słuchając tego wiejskiego tempaka, coraz bardziej był przekonany, że byłby lepszym rozmówcą, jakby obciąć mu łeb Scyzorykiem.

- Poszlim do krasnoludzkiej fortecy. Tam przed wejściem głowa brodacza na włóczni. Tego samego, co mu twój kumpel wisiorek podrabiał. Dalej, w jaskini były orki. Ubilim. Znalazło się więcej orkasów i mieli oryginalny złoty wisiorek. Ich też, ubilim, tylko potem. Wcześniej poszliśmy na górę, zbadać krasnoludzkie grobowce. Tam, w piśmie uczonym, napisano, jak problem wasz rozwiązać. Potrzebny był wisiorek i kowadło, co go krasnoludy zatargały na szczyt góry. To właśnie ono sprowadzało burze i deszcze. Była tam jeszcze krasnoluda taka jedna, chaośnica. Z tych złych, wiecie. Ubilim. I szczuty wielkie jakieś. Ich tez ubilim. Trzeba było odzyskać oryginalny wisiorek, ten co go tu widzicie, więc, w sprzyjających okolicznościach zabraliśmy się za zielonych. Ubilim. Wtedy udało nam się zdjąć magiczne kowadło z piedestału, na szczycie góry a deszcz i pioruny ustały. To chyba proste prawda? -

Franc spojrzał na wójta, coby się upewnić, czy nie trzeba ręcznie mu do głowy wiedzy nawkładać.

- To skoro tak, to dwaj nasze złoto. A do straży pójdziemy swoją drogą, bo orki, to orki a my ich ubilim. A jak nie, to wrócimy na górę, z powrotem ustawimy na niej kowadło i poczekamy aż zmienisz zdanie i zapłacisz z góry. Jasne? To płać, bo mi sucho w gębie się robi… -
- Tylko bez wulgaryzmów panie! Bez wulgaryzmów tutaj! - Oburzył się wójt, strofując Franca. Był wyraźnie zdegustowany sposobem przemawiania Maurera, ale z drugiej strony widać było, że zaczyna wierzyć w jego słowa. W ich pewność, pewność tą samą, z jaką opowiadał i Knut.
- Poczekajta chwilę! - Rzekł po czym wyszedł na moment. Wrócił niewiele później z worem pełnym koron. Rzucił na ławę.
- Obiecana nagroda. Pińćset koron. - Rzekł po czym na jego pulchną twarz ponownie wrócił uśmiech. Podszedł do każdego z osobna podając mu rękę. - Wierzę w waszą opowieśc, wierzę że wyśta to zrobili. Gratuluję! Kreutzhofen potrzebuje teraz bohaterów. By wierzyć w odbudowę, by zaczęli tu ludzie ponownie ściągać. Tymi bohaterami jesteście wy!
- Jeszcze dwie sprawy, panie wójcie - powiedział Detlef, zgarniając sakiewkę z uprzejmym uśmiechem. - Medyk by nam się przydał, i to dobry, a nie jakiś konował. Nikt z nas nie wyszedł cało z tego starcia, a niektórzy, prawdę mówiąc, w kiepskim są stanie. No i druga sprawa, częściowo ze strażą miejską związana i wyprawą do miejsca, gdzieśmy orki i inne plugastwo usiekli. Aby do końca zagrożenie usunąć, kowala trzeba by tam wysłać i przeklęte kowadło zniszczyć.
- Tak, tak, zajmą się wami najlepsi ludzie w Kreutzhofen. Połatają twoich kompanów - Starał się uspokoić szlachcica. - [i]Już ja to moim bohaterom załatwię. A straż od razu też poinformuję. To się nie może już nam zdarzyć, nie może! Jak i też zadbam, by Wam należną dolę za ubicie tego zielonego plugastwa dali. Ile żeśta tego tam ubil
 
malahaj jest offline