Ciało Xarafa w kałuży krwi zostało już za nim. Tak jeszcze nikogo nie zabił, a zdarzało mu się przecież kąpać w azotanie srebra nieżywych sukinsynów aby wymusić zeznania. Kiedyś powiedział Loli, że urodził się do tej roboty, że nic innego nie potrafi, a adrenalina jest mu potrzebna do życia jak tlen. Ona to chyba rozumiała, tak jak wcześniej CG. Teraz zaś chciało mu się rzygać. Niesmak w ustach potęgował tłusty dym snujący się pomiędzy palącymi się budynkami. Gruzowisko przesiąknięte krwią i śmiercią. Strachem i pożogą.
Tak skończy się ten ich zasraniutki świat? Żniwami? Polowaniem jakichś popierdolonych cudaków w niezrozumiałych dla ludzi igrzyskach?
Deidre odkorkowała sobie butelkę i wlała pieniącą się zawartość do gardła, Gary’emu zaś momentalnie usta wypełniły się śliną. Odwrócił wzrok i popatrzył na nowego towarzysza. Wiewiór Matti bał się tak że niemal czuł jego strach jakby sam był łakiem. Rewir kończył się, znikało z mapy to co ten chłopak nazywał domem. Coś się kończy, obojętnie czy to co Gary musiał zrobić powiedzie się czy nie.
Dobra, dość pierdolenia. Pora się skupić na robocie i wracać do domu. Do Loli.
- Gotowi. – odpowiedział Wiewiórowi i machinalnie sprawdził po raz kolejny broń. – Nie musisz zgrywać bohatera Matti. Wystarczy jak przeprowadzisz nas do posterunku. Unikamy otwartych przestrzeni, gonimy cichcem do celu.
Zniszczenia były dużo większe niż to co widział z piwniczki pubu. Rewir już nie istniał. Wszystko znikało w plątaninie gruzu i żelbetonu, dymu i płomieni. Triskett zacisnął zęby.
- Po prostu przeprowadź nas za rzekę.
Latające ptaszydła Nemein krążyły niemal nad samymi głowami. Zauważyli od razu że cały ostrzał skupia się teraz w jednym miejscu, tam gdzie skupisko latających skurwieli było największe. Kryli się w rumowiskach, przemykali chyłkiem i puszczali przechodzące monstra kilkanaście metrów koło siebie, bez podejmowania walki. Nic by to nie dało. Przysiedli w ruinach sklepu, a Deidre zaczęła tłumaczyć zmiany w planie. Nie podobało mu się to, nie powinni się rozdzielać. Wydobycie czegokolwiek z przezroczystego Xarafa i przyciśnięcie sukinsyna dla którego robił potrwa trochę. A to co widzieli wyglądało Triskettowi na jakąś kulminację. Zaraz jednak wątpliwości zbladły w świetlne kolejnych rewelacji. Ja pierdolę, od początku przeczuwał że było z nią coś nie tak. Podejrzewał już w bunkrze Nemain ale że aż tak…
- Żonaty jestem. – odpowiedział spokojnie, uśmiechając się szeroko – Tak jakby…
Tak bardzo to widać? Że mu się podoba tak że aż iskrzy? No pewnie jako demon widziała przez niego na wylot a i zaczepki wcześniejsze też nie pomagały.
- No ale jak chciałaś mnie zmotywować, to ci się udało. – Popatrzył w czerwone oczka Ninjy bez strachu. – Jesteś w porządku. Nie daj się kurwa zabić. Dowiem się co i jak i wrócę z kawalerią. Pozamiatamy to wszystko. Obiecuję.
Mrugnął okiem i uśmiechnął się znowu obserwując jak znika zwinnie jak kot pomiędzy zwałami gruzu.
- A co żeś Wiewiór myślał? – humor mu się jakoś poprawił. – Radzić sobie jakoś trzeba z brakami kadrowymi. No, to skoro impreza większa jest tam, to my idziemy tędy. – pokazał przeciwny kierunek.
Półtora mili. Daleko. Szczególnie że to nie spacerek po Hyde Parku.
- Są duże i nieruchawe. Skrzydła nie pomagają się poruszać wśród ciasnych i wąskich przestrzeni. – powiedział już podczas ruchu. – W razie czego prowadź w zaułki i zapadamy w dziury. I nie bój się, mamy tylko dotrzeć w pobliże mostu. Nawet jak łażą w pobliżu, jak dojść za rzekę to już mój problem. Ty tylko doprowadź mnie w pobliże a potem zmykaj do swoich.
- Ty, słuchaj. – oglądnął się za siebie. - Jakoś fajniej wyglądała nawet z tymi czerwonymi oczami, nie? Czy to tylko ja tak mam?
Matti spojrzał na niego jak na świra, a Gary parsknął cicho. Miał nadzieję że jeszcze wpadnie na Ninję kiedyś. |