Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2012, 09:21   #1
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[WH II ed] Popioły Middenheim

Chmury, które od wczesnego popołudnia gromadziły się na niebie, w końcu całkowicie wyparły błękit i ziemia spowiła się w cieniu. Chłodny wiatr, który wiał już od dłuższego czasu, pod wieczór znacznie się wzmocnił, targając wierzchołkami drzew i wzbijając tumany kurzu pomiędzy przycupniętymi na szczycie wzgórza domostwami.

Otoczone solidną palisadą, stało tam kilkadziesiąt niemal identycznych chat o bielonych ścianach i dachach przykrytych malowanym na brązowo gontem. Przy niemal każdej chacie stał drugi budynek, pełniący funkcję obory, stodoły lub chlewu. Z zabudowań owych dobiegały odgłosy zwierząt gospodarskich, które niedawno zostały spędzone z pól otaczających wzniesienie. Po zachodniej stronie wsi, palisada wyłamywała się z okręgu i podążała ku dołowi, ku płynącej u podnóża wzgórza rzeczce, którą mieszkańcy Wortenbachu nazywali po prostu Rzeczką. W tym miejscu pojono zwierzęta i tutaj chłopki robiły pranie, a dzieciaki pluskały się w leniwie płynącej wodzie. To tutaj, poza otwartymi w ciągu dnia wrotami od południa, znajdowała się druga przerwa w otaczającym wieś ostrokole. Nie było większego sensu przegradzać strumienia, gdyż jego przeciwległy brzeg niemal do skraju lasu był podmokły, porośnięty sitowiem i lubiącą wilgoć roślinnością. Wiodła tamtędy wąska dróżka, ale znali ją tylko myśliwi, którzy od czasu do czasu zapuszczali się w mroczne ostępy lasu, aby zapolować na jelenia lub dzika.

Poza chatami, w obrębie palisady znajdowało się też kilka innych budynków. Na centralnym placu, zwyczajowo pokrytym warstwą błota i krowich placków stała karczma prowadzona przez Karola Shade. Właściciel nie uznał za stosowne nazywać jakoś szczególnie swojego lokalu, gdyż nie było takiej potrzeby. Innego miejsca, w którym można by się napić piwa we wsi nie było. Miejscowi i przyjezdni, wśród nich uciekinierzy z dotkniętych wojną okolicznych miejscowości i poszukiwacze przygód, to tu spędzali większość czasu. Z nudów, gdyż w Wortenbachu i jego okolicach nie było co robić. Karczma była dużym, piętrowym budynkiem, do którego przylegała niewielka stajnia i warsztat kowala, Jana Shade, brata Karola. Od wielu lat karczmarz szczycił się tym, że nie rozrzedza wodą warzonego przez siebie ciężkiego, korzennego piwa, jednak ostatnio, zmuszony okolicznościami, odstąpił od tej chwalebnej tradycji. Apetyty przyjezdnych znacznie uszczupliły zapasy, a moc alkoholu znacząco wpływała na zachowanie pijących.

Nieco z tyłu, odgrodzona od sąsiadujących zabudowań kamiennym murkiem, stała świątynia Sigmara Młotodzierżcy. Niezbyt okazała, pobielona bryła, zwieńczona była drewnianą dzwonnicą, z pojedynczym, spiżowym dzwonem, którego odgłos wyznaczał rytm życia we wsi. Jander, wioskowy głupek i pomocnik kapłana w jednym, rano i wieczorem ciągnął za linę zwisającą z dzwonnicy. Ludzie spieszyli do świątyni, aby pod przewodnictwem Dietricha, wiekowego kapłana podziękować Sigmarowi za dary i modlić się w intencji Imperatora. W wejściu do świętego przybytku zawsze stał jeden z dwóch obrońców świątyni, Franz lub jego kuzyn Mathias. Jako, że doświadczenia wojskowego nie mieli za grosz, to ich służba była czysto tytularna. Dobrze, że przynajmniej wiedzieli, którą stroną trzymać swoje żelazne młoty...

Pod samą palisadą, w cieniu kilku wysokich jodeł przycupnęła niewielka, kamienna kapliczka. Dwa pylony, jeden pomalowany na czarno, drugi biały, tworzyły wejście do małej, prostokątnej salki. Do kaplicy Morra przylegał mały, otoczony żywopłotem cmentarz, na środku którego wyznaczony był owalny plac. Mieszkańcy Wortenbachu mieli zwyczaj palić swoich zmarłych i tam właśnie budowali pogrzebowe stosy. Za obrządki odpowiadał niemłody już, otyły akolita Jorgen. Mieszkał on w ostatnim domu, położonym najbliżej kaplicy.

Po skończonym wieczornym nabożeństwie wierni rozeszli się do swoich domostw. Niemal każdy miał coś do zrobienia. Czy to wydoić krowę, czy zarobić ciasto na chleb, czy zacerować dziurawe gacie, czy położyć niesforne dzieci do snu. Ci co akurat nie mieli co robić, zwyczajowo powędrowali do karczmy.

Tej nocy nie było spokoju. Przez nieliczne dziury w zasłonie chmur, Morrslieb ukazał swoją makabryczną, usianą kraterami i bruzdami twarz, kąpiąc świat w zielonkawym, upiornym blasku. Psy szalały na łańcuchach i dziko ujadały. Świnie, krowy, owce i kozy nie spały, tylko tupały i hałasowały, doprowadzając gospodarzy do szaleństwa. Nawet kury i kaczki dołączyły do ogólnego harmidru, a koty, swoim zwyczajem zrobiły po swojemu i wszystkie opuściły wieś.

Wszystko ucichło w momencie, kiedy z lasu dobiegł głos rogu. Nie czysta, wysoka nuta charakterystyczna dla łowczych i myśliwych, a niski, buczący odgłos, unoszący się i opadający bez rytmu. Po pierwszym rogu, jakby odpowiadając na zawołanie, odezwały się następne. Po chwili spowity w świetle upiornego księżyca las rozbrzmiewał tonami rogów, do których dołączyło głuche bębnienie. Nim ktokolwiek we wsi zdążył chociażby wymówić krótką modlitwę do Sigmara, na polach wokół wzgórza zamajaczyły pierwsze wynurzające się spomiędzy drzew postaci.

Nawet krótkie spojrzenie wystarczyło aby zorientować się, że to nie ludzie. Zwierzęce głowy, zniekształcone przez ropiejące wrzody ciała, unoszący się nad hordą odór zgnilizny i choroby potwierdzały tylko niesione przez odmieńców sztandary. Wymalowane brunatną krwią na zgniłozielonych, podartych szmatach widniały symbole jednego z bogów Chaosu, Nurgla. Pana Zgnilizny. Boga Rozkładu.

Dzwonek w świątyni Sigmara tym razem nie wzywał do modlitwy. Bił na alarm. Jego dźwięk wyrywał ze snu, tych którzy jeszcze nie byli na nogach. Kto mógł ten brał broń i pędził ile tchu obsadzać palisadę. Wszyscy niezdolni do noszenia broni, kobiety, starcy i dzieci zabierali co cenniejsze rzeczy i gromadzili się na placu obok karczmy. Dwóch myśliwych obecnych we wsi – Jonas i Falk mieli ich poprowadzić przez bagno leżące za Rzeczką. Tylko czy w lesie było teraz bezpiecznie?

Burza Chaosu, z opóźnieniem, ale w końcu dotarła do Wortenbachu.
 
xeper jest offline