Franz Brentbrauer był prawie trzydziestoletnim mężczyzną. Był średniego wzrostu i postury. Twarz poznaczona bruzdami i jedną blizną biegnącą od lewego oka przez nos ku prawemu kącikowi ust zdradzała coś jakby troskę i strach. Małe głęboko osadzone oczy musiały sporo widzieć podobnie jak oczy większości obywateli Imperium w tych trudnych czasach.
Na pewno nie można by tego koleżki nazwać gadułą. Był zamkniętym w sobie mrukiem siedzącym w kącie karczmy nad swoim kuflem piwa. To była jedyna przyjemność na jaką mógł sobie pozwolić po czasie spędzonym w lesie na polowaniu. Ubrany był jak na typowego łowcę przystało w znoszone podróżne ubranie, płaszcz z kapturem o stół oparł swój długi łuk, nieodłącznego kompana wypraw.
Gdy usłyszał dzwon zorientował się, że coś niedobrego musiało się wydarzyć. Dopił jednym haustem piwo, chwycił łuk i wybiegł z karczmy. Nie zobaczył pożaru jak się tego spodziewał. Uzbrojeni ludzie biegli na ostrokół a więc atak na wieś. Ruszył za innymi. Warto było poświęcić kilka strzał by odesłać kilka stworów chaosu do ich bogów. Jeszcze tylko krótka modlitwa do Taala i już był przy ostrokole celując w najbliższego przeciwnika. |