Trzask.
Kolejna kłoda pękła czysto pod potężnym uderzeniem topora.
Wielka dłoń sięgnęła po następny kawał drewna.
Rudy, olbrzym w pasiastych spodniach zamachnął się i po raz kolejny, spuszczając z ogromnym pędem ciężką głownię siekiery.
Znów rozległ się trzask łupanej brzozy, poprzedzający tępy huk siekiery zagłębiającej się w pieniek.
Mężczyzna spojrzał w niebo. Otarł czoło i pociągnął łyka z przytroczonego do pasa bukłaka.
Noc była chłodna, ale pot obficie rosił potężne ciało Norsmena.
Tego dnia powinien już chyba przestać.
Starzy, niedołężni gospodarze w zamian za ciężką pracę oferowali nocleg na miękkim sianie i skromne pieniądze. Czasem odrobinę jedzenia.
Nie było to wymarzone życie Hürliego.
To było nudne trwanie. Zatęsknił za długimi, północnymi nocami pełnymi muzyki i gawęd. Przy tej monotonii stawały się one ciekawsze.
Oparł się o ścianę szopy. Przymknął oczy.
Dzwon. Tej nocy bił zajadle. Panika.
Klasnął w ręce. Przeciągnął się. Gruchotanie zastanych kości niemal przebiło przez wściekłe ujadanie dzwonu.
"Chaos, przychodzą nocą jak tchórze..."
Splunął, a jego twarz wykrzywił grymas pogardy.
Uderzył w stylisko topora i uchwycił go, nim ten opadł ku ziemi.
Biegł w kierunku bramy. Jego ciało z wdzięcznością rwało się do akcji, gardło jednak ściskał zwyczajny, ludzki strach. |