Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2012, 14:57   #35
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Oooo... patrzajcie go baby, jaki wódz. Porżnęli was Ścierwiec jak woły tępe, którymi zresztą od początku byliście. Się wam uwidziało. Na statki napadać. W lesie nasze miejsce! Od początku to mówiłam, jełopie! Nie słuchać toćków! Nie ufać! Porżnąć i zostawić padlinę! I nie usłuchałeś! I za to dostałeś po swojej dziobatej dupie! I nawet po tym nic do twojego pustego czerepu nie dotarło! Chcesz za toćką leźć do miasta to leź sam. Powąchasz sobie jak pachnie płonące mięso. Ze szczytu stosu jełopie! No dalej baby! Co się gapicie jak te cielęta? Chcecie słuchać tego dziada i zdechnąć jak wasze chłopy? Czy wolicie żyć?
Sylwia nie wiedziała jak nazywali tę kobietę. Najlepsze lata miała już dawno za sobą, bo siwizna gęsto przeplatała jej kruczoczarne niegdyś włosy. Skóra jej twarzy również nosiła znamiona lat, które kobieta przeżyła i wydarzeń, które ją dotknęły. Były na niej ślady poparzeń, blizny po ranach i zmarszczki. Całe mnóstwo. Złodziejka z pewnością nie należała do przedstawicieli wsi Imperium, ale była w stanie sobie wyobrazić reakcję gminu na widok takiej kobiety. Inkwizytorzy nawet nie musieliby śledztwa przeprowadzać, bo w mig by się znaleźli świadkowie na wszelkie herezje i konszachty z chaosem jakich by się dopuszczała. Z drugiej strony jej mutacja z pewnością nie wzięła się znikąd. Dłonie starszej kobiety były nadal ludzkie, ale kości w nich były tak powykręcane, a skóra tak zrogowaciała, że przypominały kurze łapy. Opuszczone i wysunięte lekko przed siebie budziły pewien niepokój. Jakby w każdej chwili mógł trysnąć z nich promień jakiejś spaczonej energii.
- I co tak ślepia wybałuszasz toćko!? Co ty se myślisz? Że jak nas ze statku wyprowadziłaś, to my już kumoterkami będziem?! Nikt cię o łaskę nie prosił, to i ruszaj w swoją drogę do tej swojej świątyni. Sama też się tam możesz za nas pomodlić jak ci się tak serducho kraja na nasz widok. I ciesz się, że cię w zdrowiu ostawim, boś białko może i niezbyt utuczona, ale napewno więcej niż tylko rosół bym z ciebie przyrządziła.
Paskudny uśmiech wykwitł na jej twarzy gdy to mówiła, ale w oczach chyba czaiło się więcej czczego wygrażania niż prawdy. Pewności jednak złodziejka nie mogła mieć. Kobiecina zaś parsknęła drwiąco mrucząc coś pod nosem, jednak wychwycić z tego dało się zaledwie kilka słów, które podkreślały tylko jej niechęć do planu Sylwii.
- Pomrzecie w lesie - odezwał się Ścierwiec. Do tej pory milczał. Sylwia właściwie nawet była ciekawa jak będzie brzmieć jego głos przez ten kolosalny dziób. Brzmiał bardzo normalnie - Pomrzecie, albo do watah dołączycie. Jeden chuj.
- Milcz, Ścierwiec. Milcz. Bo byliśmy silni. A tyś to zgnoił wszystko.
- Zimą żarliśmy siebie wzajemnie z głodu. Ledwo wiosny dożyliśmy. W lesie zdechniecie nim nastanie lato.

Kobiecina w tym momencie zerwała się bardzo jak na swoją posturę prędko i chwytając oburącz znaleziony wcześniej przy rzece kij, zdzieliła nim Ścierwca przez łeb. Mutant nie bronił się. Z poobijanej już i tak twarzy starł tylko nowy ślad krwi.
- Milcz jak ci mędrsi karzą! - syknęła przez zęby, po czym przysunęła swoją twarz do jego dziobu. Tego którym z taką łatwością zabił marynarza. W jej głosie brzmiała jednak nie tylko nienawiść. Była tam gorycz. Tak wielka, że coś sprawiło, że Sylwią aż wzdrygnęło - Żyję w tych lasach tak długo, że już nie pamiętam jak wygląda prawdziwa pierzyna. Żyję! I od nikogo żadnej łaski nie dostałam i o żadną prosić nie będę! Nie będzie mi jakaś siwa kurewka tłumaczyła jak mam się zbawić, poniał?
Mutant nie odpowiedział. Kobieta wpierw wyczekiwała jakby na to co powie, potem jednak odstąpiła od niego.
- Idę w las. Ktoś jeszcze chce przeżyć?
Kilka chwil później na polanie została Sylwia, Ścierwiec, mutantka o prześwitującej skórze i trójka dzieci. Rodzeństwo, chłopiec i dziewczynka na oko w wieku około ośmiu lat o twarzach przywodzących na myśl nietoperze i kilkunastoletni chłopak, którego skóra lśniła od pokrywającego go śluzu.
- Głodna jestem - powiedziała dziewczynka spoglądając dziwnie na Sylwię.
- Jak prędko umiera się na stosie? - spytał chłopiec oblizując śluz z ust.
Ścierwiec tylko patrzył na Sylwią. Przez kolosalny dziób zasłaniający niemal całą jego twarz, ciężko było wywnioskować co myśli.
- Prowadź - powiedział w końcu.

***

Wieczór dnia gdy doszło do starcia z mutantami upłynął wszystkim w bardzo ponurych nastrojach. Nawet Iliusz Liwasz zaprzestał demagogii gdy marynarze sprawiali żeglarski pogrzeb poległym kompanom, a kilka chwil później na brzegu ułożono stos z ciał zabitych mutantów. Tyle było dobrego, że smród jaki się zaczął z niego unosić gdy rzucono pierwsze żagwie, był mało wyczuwalny, bo późnym popołudniem zerwał się dość mocny wiatr wiejący od zachodu. Brunatny dym palonych zwłok rozwiewał się dzięki niemu po polach za rzeką. Do tego na holku, cały czas jeden z marynarzy walczył o życie i zapowiadało się na to, że jego jęki będą umilać wszystkim żeglugę już do samego Altdorfu. Doktor dopiero na noc podał mu ten sam specyfik co Erichowi i w końcu nad Reikiem zapadła błoga cisza przerywana szumem poruszanych przez wiatr szuwar. I to jednak nie pomogło Gomrundowi w znalezieniu ulgi. Krasnolud nie miał w zwyczaju żywienia jakichkolwiek sentymentów. Prawdę powiedziawszy nie pamiętał kiedy ostatnio jakiś trawił go tak mocno, ale z pewnością nie miało to miejsca w Imperium. Coś jednak sprawiło, że tym razem było inaczej. W głowie rozbrzmiewał mu jak na złość ten dziewczęcy zapłakany głos “nie wierzę ci!” i zaraz potem skrzeczenie tego skurwiela. Zaxa. Jak próbował wygadać wszystko co mu tylko do głowy przychodziło. Co mogło ocalić mu skórę. Gadał długo i szybko. Nie skończył nawet gdy kudły już mu dawno wypaliło, a na łysej pale zaczęły wyskakiwać pęcherze z wrzącym w środku osoczem. Wrzeszczał z bólu, a i tak gadał. Gomrunda nie interesowało nic z tego wszystkiego. Poza jedną może rzeczą. Gnojów było trzech. Jednego usiekła Sylwia, drugim był Zax, a trzeci? Trzeci jakoby się odłączył w jednej z mijanych rzeką wsi. Hutzwa go wołali. Krasnolud zapamiętał przezwisko. Reszty już niemal nie słuchał. O tym jak się dowiedzieli o statku z żywnością. Jak nawiązali kontakt z bandą mutantów. Że dużo tu takich band. O tym jak uprowadzili Lisę i co z nią robili. Przestał gadać dopiero gdy białka oczy mu napęczniały. Wtedy już tylko jęczał i podrygiwał. Aż w końcu nawet tego przestał. Śmierdział niebotycznie. Uryną, kałem i mdło-słodkawą pieczeniną. Takiego go zostawił.
Potem jeszcze widział jak konstabler nakazał jednemu z marynarzy przyczepić do gałęzi tabliczkę z napisem “pirat rzeczny”. Chłopak dwa razy rzygał podczas próby wykonania tego zadania. W końcu Schnipke musiał to zrobić osobiście.

***

Uwolnienie mutantów pogorszyło humor chyba jedynie konstablerowi. Wszystkim pozostałym nader dosadnie przypominali oni o krwawej jatce jaka miała miejsce na pokładzie i nikt nie tęsknił za wieszaniem ani piratów, ani mutantów, ani kobiet, czy dzieci. Schnipke przez pewien czas złorzeczył Sylwii, ale i on jednak się uspokoił. Nawet Knut Morgan, najbardziej poszkodowany w całym tym zajściu marynarz, odetchnął z ulgą, że nie będą musieli wieźć tak potwornego ładunku nigdzie dalej. Holk więc gdy tylko załoga ogarnęła pokład, ruszył w dalszą podróż wraz z pierwszymi promieniami słońca.

***

Mury Altdorfu ujrzeli wczesnym popołudniem dnia następnego. Na milę przed minięciem rogatek, dopłynął do nich pilot portowy i za tradycyjną opłatą pobraniową pokierował Kraniec Cierpliwości w wybrane miejsce przy kei. Mniejsze jednostki pływały samodzielnie, ale bogenhafeński holk musiał już być pokierowany. Rzeka Reik była w stolicy niezwykle ruchliwa i tym samym gildie kupieckie za wszelkie wypadki jednostek zrzeszonych (w tym i Krańca Cierpliwości) do jakich miałoby dochodzić na terenach portów obciążały kapitanat. Dla przeciętnego śmiertelnika nie miało to może jakoś wielkiego sensu, ale na myśl o przestudiowaniu tomu kodeksu prawa rzecznego, każdy uznawał wyższość urzędników portowych.

***

- Panie Sparren! Proszę na chwilkę.
Kapitan Reis zagadnął młodego przewoźnika gdy ten wyładowywał bagaże z Gomrundem i Dietrichem. Ujął chłopaka za ramię i poprowadził go pomostem na mostek kapitański holka.
- Właśnie wyszedłem z kapitanatu i powiem szczerze problem mam. Robota skrybacka z objęciem własności nad barką i wypisaniem na nią aktu własności to jak się okazuje dwa dni roboty dla tych gryzipiorków tutaj, a ja tyle czasu zwyczajnie nie mam. Musiałbym ją dać gdzieś tu na przechowanie, a za to się płaci i nim kupca na nią znajdę to też pewnie minie. Nie wspominając już o uszkodzonym sterze. Co więc powiecie na wykupienie jej ode mnie po cichu za 150 koron? Naonczas formalności spadną na waszą głowę, ale z tego co mówiliście przydałby się Wam transport do Nuln. No jak na mój gust to okazja. Zastanówcie się i przyjdźcie do mnie w ciągu dwóch godzin, bo jak tylko najmę jakichś marynarzy, wracam do Bognehafen.
Chłopak nie zdążył opuścić mostka gdy spostrzegł go doktor Zahnschluss.
- Oooo... jak dobrze, że pana widzę. Bo idzie o pana Oldenbacha...
Doktor Zachnschluss pod koniec żeglugi sprawiał wrażenie już nieco oswojonego z załogą i już nie unikał bezpośrednich rozmów. Był też widać to było, dumny z siebie, bo zarówno rycerz Gasparda, jak i młody marynarz, którego ciężko ranili mutanci, dochodzili do siebie i wyglądało na to, że jeszcze będą się cieszyć zdrowiem. Teraz jednak miał inną sprawę. Chodziło, o jak się wyraził, przesunięcię sworzni zębowych u Ericha, które powodowały u niego ból taki okrutny, że doktor musiał mu przez całą podróż podawać środki znieczulające, które biedaka otępiały. Do przeprowadzenia tego zabiegu jak należy potrzebował jednak swojego laboratorium, a że godność doktorska nie pozwalała mu zostawić Ericha w takim stanie i to ze swojej winy, oczywiście wszystko miało być bezpłatne. Wozak zaś już następnego dnia miał być zdrowy jak ryba. Problem polegał na tym, że doktor miał już sam dużo bagaży i przydałaby mu się pomoc w odprowadzeniu Ericha na kampus uczelniany.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline