Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-08-2012, 23:57   #3
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Siedzę wpatrując się w rzędy monitorów szczelnie zasłaniających znajdującą się przede mną ścianę i obserwując jak jeden po drugim obraz na nich zastępowany jest przez czerń. Na początku działo się to szybko, wtedy w ciągu jednego dnia potrafi zgasnąć nawet kilka, później tempo spadło by dojść do stanu w którym w ciągu ostatniego tygodnia zgasł tylko jeden. Stanowią one jedyne źródło światła w pomieszczeniu, staram się bowiem oszczędzać energię nie wiedząc na jak długo mi jej wystarczy więc z każdym gasnącym ekranem wokół mnie robi się coraz ciemniej. Gdy zgaśnie ostatni zostanę więc sam w mroku wiedząc że za wielką stalową śluzą zostanie umierający świat dla którego nie będzie już żadnej nadziei. Bawię się pistoletem, wkładam go do ust lub przystawiam do skroni zastanawiając się jak by to było pociągnąć za spust. Czy umieranie będzie bolało? Słyszałem, że kula może tylko ześlizgnąć się po czaszce zamieniając wymarzone szybkie przejście do innego świata w wielogodzinną męczarnię. Gdy więc zdecyduje się z tym skończyć strzelę sobie w usta by mieć pewność że ten ostatni pozostały mi w magazynku pocisk wystarczy. Powolnym, równomiernym ruchem zaciskam więc palec na spuście gdy odzywa się leżący w pobliżu telefon. Zrezygnowany odkładam broń, podnoszę go i przykładam do ucha

- Halo?
- Sawicki


Cóż, w sumie nie śpieszy mi się na tamten świat. Pistolet leżący w zasięgu ręki nigdzie nie ucieknie...

***


Wszystko zaczęło się od prostego polecenia. Dzień jak każdy inny, godziny w pracy płyną zwykłym sennym rytmem gdy nadchodzi rozkaz że w ciągu pięciu minut mam czekać na parkingu. Teraz mógłbym powiedzieć że w głosie mojego przełożonego usłyszałem nutę strachu będącą niejako zapowiedzią nadchodzących wydarzeń jednak byłoby to kłamstwo. Myślałem tylko o tym że do końca pracy została mi niecała godzina a znając zwyczaje Wielkiej Szychy u której pracowałem mogłem mieć pewność że czekają mnie niepłatne nadgodziny. Pierwsze prawdziwe zdziwienie przeżyłem gdy już oczekując w samochodzie zobaczyłem mojego pracodawcę wybiegającego z budynku i kierującego się w moją stronę. Niby nic niezwykłego ale w ciągu kilku lat pracy jeszcze nie widziałem tego człowieka biegnącego - zawsze poruszał się dostojnie, można powiedzieć że nie tyle chodził co kroczył i nawet znacznie spóźniony na ważne spotkanie nie pozwalał sobie na nic co nie pasowałoby do jego starannie wypracowanego image’u. Teraz jednak ten zawsze poważny i stateczny człowiek był dosłownie przerażony, drżącym głosem nakazując mi ruszać jak najszybciej i kierować się bezpośrednio w stronę wyjazdu z miasta. Doskonale zdając sobie sprawę z charakteru Wielkiej Szychy nie zadałem żadnego z cisnących mi się na usta pytań tylko zgodnie z poleceniem ruszyłem najszybciej jak się dało nie naginając zbytnio przepisów. Na pierwszą blokadę natknęliśmy się ledwie parę kilometrów od tabliczki znakującej teren zabudowany jednak kilka słów rzuconych przez mojego pasażera pozwoliło bez problemu ruszać dalej. Zanim wyjechaliśmy na dwupasmówkę jeszcze trzykrotnie nasz samochód był zatrzymywany z czego ostatnia blokada była ustawiona była już nie przez policję lecz przez wojskowych. Nie miałem pojęcia skąd te środki ostrożności zwłaszcza że nie było żadnego problemu by osoba niezmotoryzowana bez problemu obeszła każdą z blokad, a mój pasażer skryty za dźwiękoszczelną szybą oddzielającą tyle siedzenie ode mnie nie był skłonny do jakichkolwiek wyjaśnień. Obserwowałem w lusterku jak coraz bardziej zdenerwowany wykonywał jeden telefon za drugim aż w końcu ze złością odrzucił komórkę i wykorzystał przycisk interkomu by powiadomić mnie o zmianie celu podróży. Było już dawno po zmroku gdy dotarliśmy na położony na odludziu parking przy punkcie widokowym który normalnie o tej porze powinien być albo kompletnie opustoszały albo stanowić dobre miejsce dla skrytej w samochodzie pary do zyskania odrobiny prywatności z dala od wścibskich oczu. Tymczasem zaparkowano na nim już cztery inne rządowe samochody oraz jeden zwykły radiowóz którego obecność w tym otoczeniu wydawała się co najmniej groteskowa. Pan Wielka Szycha znowu zapominając w swojej zwykłej powadze dosłownie wypadł z naszego samochodu i ruszył biegiem w stronę zgromadzonych przy punkcie widokowym postaci. Ja sam skorzystałem z okazji by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza, próbując uspokoić nieco emocje włożyłem do ust papierosa jednak nie byłem w stanie znaleźć zapalniczki. Cicho zakląłem dochodząc do wniosku że musiałem ją zostawić w biurze gdy tuż przed moją twarzą zapłonął mały ognik. Z wdzięcznością przysunąłem się nieco bliżej zapalając papierosa i zaciągnąłem się głęboko ciesząc się aromatem dymu. Nim płomyk zgasł zdążyłem dokładnie przyjrzeć się twarzy swojego dobroczyńcy i jak przystało na tą pełną niespodzianek noc również ona okazała się zaskoczeniem - bo o ile osoby pochodzenia arabskiego same w sobie były rzadkim widokiem w naszym ksenofobicznym kraju to na dodatek ten arab ubrany był w policyjny mundur. Nigdy dotąd nie słyszałem by jakikolwiek ,,kolorowy” miał szansę dostać się do policji chociażby jako zwykły krawężnik a ten tutaj nosił odznakę służb wewnętrznych. Chcąc w jakiś w miarę delikatny sposób wybadać o co tutaj chodzi już zamierzałem rozpocząć rozmowę jednak policjant nie dał mi takiej szansy, nie odpowiadając na moje powitanie odwrócił się i wsiadł do swojego radiowozu. Spotkanie Szych potrwało może z piętnaście, dwadzieścia minut po czym jako pierwsi ruszyliśmy w dalszą drogę. W odpowiedzi na pytanie dokąd jedziemy usłyszałem że mam wyłączyć GPS bo mój szef osobiście będzie podawał mi kierunek jazdy i faktycznie co parę minut otrzymywałem przez interkom nowe wskazówki. Dwie godziny później gdy miałem już wrażenie że zaraz zasnę za kółkiem dotarliśmy do celu który stanowił niewielki, ogrodzony wysokim murem kompleks. Nie mam pojęcia czego spodziewał się mój pracodawca, jednak w żadnym z budynków nie świeciło się nawet jedno światło a brama wiodąca do środka była zamknięta na głucho. Gdy otrzymałem następne polecenie myślałem że zwyczajnie się przesłyszałem, jednak mój pasażer zdecydowanym tonem powtórzył rozkaz. ,,Przebijamy się”. Jak to teraz debilnie brzmi gdy tylko sobie o tym przypomnę, wtedy jednak wcale nie było mi do śmiechu. Nie wiem czy to przez zwykłe ludzkie zmęczenie i całą tą nerwową atmosferę czy przez podbarwiony strachem głos Wielkiej Szychy, nie sprzeciwiłem się poleceniu tylko , wycofałem samochód w celu nabrania rozpędu a potem rzeczywiście przebiłem się przez bramę. W normalnych warunkach z samochodu powinien zostać pognieciony wrak jednak wbrew wszelkiej logice nie tylko udało nam się przedostać na drugą stronę ale wyglądało na to że samochód po tym wyczynie wciąż był sprawny. Nie mam pojęcia jakiej technologii użyto do stworzenia tego niewinnego z pozoru samochodu dając mu wytrzymałość wozu pancernego jednak później właśnie ta jego cecha miała uratować mi życie.

Niestety wśród niewielkich spowodowanych przebijaniem się uszkodzeń znalazły się oba przednie światła naszego samochodu sprawiając że sylwetki zbliżających się do nas ludzi dostrzegliśmy dość późno. Widząc, że nadchodzący ludzie ubrani są w wojskowe mundury wysiadłem chcąc wyjaśnić jakoś fakt zniszczenia bramy do kompleksu. Teraz zdaję sobie sprawę jak niemądrze postąpiłem jednak usprawiedliwiać moje zachowanie mogą nerwy i zmęczenie. Gdy tylko wysiadłem nieruchliwe do tej pory postaci rzuciły się w moją stronę a ja głupi stałem jak kołek myśląc że chcą mnie po prostu obezwładnić i sądząc że stawianie oporu może pogorszyć moją sytuację. Podniosłem więc ręce do góry i czekałem. Jakie było moje zaskoczenie gdy od strony naszego samochodu padł strzał a biegnący w moją stronę żołnierz upadł na ziemię z przestrzeloną głową. Odwróciłem się i zobaczyłem że to mój pracodawca wysiadł z samochodu a teraz z pistoletem wycelowanym w moją stronę oddał kolejny strzał zabiając następnego zbliżającego się do mnie żołnierza. Zdążył jeszcze krzyknąć ,,wsiadaj do samochodu, do cholery!” gdy kolejna z biegnących postaci wgryzła mi się z całej siły w bark. Muszę przyznać że do tej pory największy ból jakiego doświadczyłem pochodził z wizyt u dentysty więc w pierwszej chwili prawie straciłem przytomność. Na szczęście mój pasażer był bardziej przytomny i kolejnym strzałem zabił napastnika pozwalając mi wsiąść na powrót do samochodu, niestety tą chwilę zwłoki wykorzystał kolejny z żołnierzy by zaatakować Wielką Szychę i choć szybko zginął od celnego strzału zdążył ugryźć i jego. Odpaliłem ponownie silnik i gdy tylko mój szef zatrzasnął swoje drzwi ruszyłem do przodu nie przejmując się że potrącam kolejne osoby. Zgodnie z instrukcją kierowałem się w stronę niepozornego na pierwszy rzut oka hangaru, który na moje szczęście był otwarty - nie wiem czy nasz pojazd zniósłby kolejne przebijanie się przez wrota. Nie miałem pojęcia po co tam jedziemy ścigani przez grupkę oszalałych, jak wtedy myślałem, żołnierzy i dlaczego mimo tego że posiadali broń i mieli wyraźnie wrogie wobec nas zamiary nikt z nich nie zdecydował się otworzyć ognia. Część tych zagadek wyjaśniła się gdy wjechaliśmy do środa a moim oczom ukazała dość mocno opadająca rampa na końcu której znajdowała się ogromna, metalowa śluza. Mój szef wyskoczył z samochodu, rzucił mi swoją broń i dopadł do znajdującego się przy niej panelu. Muszę przyznać że jeśli chodzi o obycie z bronią palną to poza obowiązkowym przeszkoleniem i służbowym wyjazdem raz w miesiącu na strzelnicę nie posiadałem żadnego doświadczenia. Często wtedy trzymając broń zastanawiałem się czy byłbym w stanie pokonać moralny opór i strzelić do człowieka jednak tej pamiętnej nocy nie wahałem się nawet przez chwilę ostrzeliwując biegnących w naszą stronę żołnierzy. Na szczęście mój były pasażer zdążył otworzyć śluzę zanim zabrakło mi amunicji, przed wejściem do środka zdążyłem jednak zauważyć że teoretycznie śmiertelnie postrzeleni przeze mnie żołnierze wstają z ziemi - strzelałem bowiem dwukrtonie w tors, gdyż tak jak nam wpajano na szkoleniu dawało to największe szanse na unieszkodliwienie przeciwnika. Ledwo zdążyłem wpaść do środka gdy śluza zatrzasnęła się ponownie, z pozoru odcinając nas od zagrożenia. Myślałem że teraz jesteśmy bezpieczni jednak już niedługo miałem się przekonać jak bardzo się pomyliłem...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline