Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2012, 10:33   #163
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Iblis


- Nie tron tobie przeznaczony, a władztwo wyższe – rzekł Iblisowi wąż, wysuwając pysk spośród listowia drzewka pomarańczowego. Właśnie tak, pomarańcza była tym zakazanym owocem, po który sięgnęła Ewa i który podała Adamowi. Iblis pamiętał, że był w Rajskim Ogrodzie Edenu, i że definitywnie nie było to jabłko. Wyciąga swą prawicę i mróz ścina owoce, liście mną się i pokrywają brązowymi plamami.
- Nad czym niby? - pyta, choć dobrze wie, i zły jest sam na siebie, że daje się znów wciągnąć w dysputy z gadem.
- Nad duszami, Leokadiuszu. Władztwo niebios sięgające, i wspierające się swymi fundamentami o zbocza piekieł.
- Gładkie słowa, lecz nic nieznaczace.
- Och. Odkąd pierwsze Słowo padło, wszystkie słowa coś znaczą. Czasem mniej, czasem więcej, czasami coś zupełnie odwrotnego. Niemniej, znaczenie można odnaleźć we wszystkich.
- Znajdzie, kto szuka.
- Zawsze uderzało mnie twe rozumienie ludzkiej natury. Słowo ma nad duszami moc, czasami samoistną, czasami naddaną, czasami ułudną, jednak siła ta nie podlega dyskusji – komplementuje wąż i zamyka się wreszcie, by nie sączyć już żadnych słów w uszy Iblisa.

Książę Iblis, który wcześniej był medykiem rodu da Cunha, a wieki temu młodzieńcem zwanym Leokadiuszem, stoi bez ruchu przy sali obrad wzniesionej na pustkowiu i gładzi porowate belki ścian. Drewno i kamień, i słowo.

Dziesięcioro jest zmartwychwstałych. I wtedy, gdy był Leokadiuszem, dziesięcioro ich było, tak i teraz będzie. Siedem głów ma Bestia, i dziesięć koron na nich. Jeden uciekł już przed jego pomstą, Iblis stał wszak na piasku plaży, patrzył w ciemne wody, w których nurzała się Bestia i widział na własne oczy, że jedna z głów Bestii była odcięta, i strącona była z niej korona. Jeden uciekł, wyrwał się z jego rąk, lecz stało się to zanim Anastazja zginęła w tej walce, więc nie przyłożył ręki do jej śmierci... miano jego nie było więc ważne, Iblis nie będzie schodził do piekieł, by mu czy jej to powiedzieć.

Byli jednak inni, i książę Iblis znał miana niektórych z nich.

- Diego Malafrena – rzekł w ciszy tej nocy i w burzy własnego serca. - Śmierć! Aznar Idoya, syn jego. Śmierć! Mehmed, syn Micheasza. Śmierć! Rabia, jego córka. Śmierć! Sokół, pomiot Cykady. Śmierć! Dante Sorel i Paula Montego. Śmierć! Śmierć! I tobie, Celestinie Inigo, kłamliwa żmijo, smoku fałszywie ognisty! Śmierć! Śmierć! Śmierć!

Jedno miano zostało, jedno miano i choć Iblis przeczuwał prawdę, nic jeszcze nie rzekł. Spadła bowiem na niego, jak i na Leokadiusza w tych ostatnich chwilach jego ziemskiego żywota, przerażająca świadomość pustki.

- Jestem sam – rzekł Iblis i zapłakał. Otarł krwawą posokę z twarzy dopiero, gdy na kamienistej ścieżce pojawił się pierwszy jeździec. Za nim nadjadą kolejni, nie wrogowie, których dusze trzeba oddać płomieniom w całopalnej ofierze, lecz druhowie, trójka, która podąży za Iblisem i jego Słowem. Każdy z nich własne słowa przynosi, i własną cenę. Płacić, ciągle muszę płacić, jęczy Labrera w zakątku jaźni Iblisa, od kiedy posadziłem dupę na tronie z morskiego drewna nic, tylko płacę. Iblis tłamsi butem to zawodzenie potępieńca. A cóżeś myślał, żołnierzyku, królu malowany, że władza jest za darmo? Płaciłeś lecz się z tym nie godziłeś, więc płaciłeś samym sobą. Żelazna korona wrosła ci w czaszkę i upadłeś pod jej ciężarem. Będę roztropniejszy, obiecuje sobie książę Iblis, i twarz obraca ku pierwszemu z gości.

Nadjechał jeździec pierwszy.
Młody mniszek Aureliusz jechał na szarym ośle, spokojny i łagodny pośród otaczających go zwierząt niczym Daniel w jaskini lwów, moc króla mogła go do niej pchnąć, lecz zbyt była mała, by go zabić. Wiara chroni, wiara osłania, Iblis wiedział to nie od dzisiaj. Wiedział też, że nieważne, czego dotyczy. Musi być tylko prawdziwa. Oczy mniszek ma niewinne jak oczy Anastazji i przejrzyste jak źródlana woda, ufne i łagodne.
- Znów się widzimy, szlachetny panie – mówi Aureliusz, gdy zsiadł już z osła, a sługi Iblisa zajęły się zwierzęciem. - Wybacz mi to najście w porę zapewne dla ciebie niedogodną, jednakże uznałem, że wiedzieć powinieneś.
- Cóże z Schirebenem?
- Dobry proboszcz śpi bezpiecznie i spokojnie niczym dziecko. Wieści me kogo innego tyczą się. Ekkeharda z Coruny, przed którym już cię przestrzegałem. Plany jego podsłuchałem.
- Jakie są jego poczynania?
- Mówił dziś po zmroku z tą, którą zowiecie Salome. Rzekł jej, że miejsce wolne zapełnić można i trzeba, by plan się powiódł, i że nieważnym jest krew, lecz ważnym jest miano.
- A miano owo wymienił?
- Wierszokleta. - Aureliusz wbija spojrzenie łagodnych oczu w salę obrad, patrzy na krzątaninę sług. - Klasztor bez zezwolenia opuściłem, by rzec ci to. Czy znajdzie się dla mnie miejsce u twego boku?
Iblis patrzy w jeden swój bok i w drugi, i miejsca tam dość i na armię.
- Zostanę przy tobie, panie, jeśli...
- Jeśli.
- Jeśli przyobiecasz mi, że ocalisz mój klasztor, jako Bóg ocalił sprawiedliwych z Sodomy.

Iblis znał mniszków, znał ich aż do kości i flaków, aż do dna ich pokrytych szlamem dusz, i nazwałby ich tysiącem słów... sprawiedliwych wśród słów tych nie było.

A oto i jeździec drugi.
Na koniu jak śmierć bladym jedzie Celestin Inigo, gorzeje plama znamienia na jego twarzy, rozciągają się w uśmiechu drwiące usta, wiatr muska włosy. Zwierzęta przystępują i odstępują, zagubione i skonfudowane. Celestin Inigo raczy wilka, który ośmielił się podejść zbyt blisko, ostrym kopniakiem w nozdrza. Gniew Iblisa powstaje jak sztormowe fale i zaraz opada. Książę Iblis wie, jak zawodne bywają własne oczy, więc je zamyka szczelnie, dopóki nie dobiega go głos Sary. Stoi przed nim, ogromna, wyższa od niego o głowę, strój jej jest strojem ladacznicy, ale nie ma w niej zalotności, choć przybyła się sprzedać i właśnie mu się sprzedaje.
- Żeśmy się nigdy nie kochali, lodowata żmijo, to żart Boga, że stajemy przed sobą. Niech się stanie, co się stać musi. Nie kochałam cię, ale po stokroć bardziej nie kochałam Celestina. Wiem, że i ty masz powody, by go nie kochać. Wybacz mi cios, jak i ja tobie wybaczam moją stratę. Nadstaw mordę, to cię pocałuję.
Myśl o pocałunkach Sary jest tak obrzydliwa, że Iblis wzdraga się mimowolnie i Sara to widzi, Sara uśmiecha się ze swego małego zwycięstwa.
- Labrery też nie kochałam, tym chętniej całować teraz cię będę. Mój ghul widział, co zrobiłeś. Niestety, został pochwycony przez Ekkeharda i ten zdołał z niej wycisnąć prawdę. Nieważne. Jesteś sam. Nie masz nikogo. Nadstaw gębę.
Na grzbiecie Bestii winna zasiąść wielka nierządnica. Iblis to wiedział i wiedział również, że to było miejsce dla Cykady. Odepchnął ją jednak, wzgardził, i wszystkie anioły i demony raczyły wiedzieć, czy potrafiłby skłonić do powrotu i nagiąć do swej woli. Niemniej... nieważna jest krew, nieważny jest klan. Ważne jest miano. Sara była wielka, ogromu odmówić jej nie było można, jej piersi wznosiły się przed nim jak góry. I była nierządnicą z krwi i kości.
- Jaka jest cena dziwki?
- Głowa Celestina. I jego zęby, zrobię sobie z nich kości i będę nimi grała do końca czasów. Ten skurwiel zabił Sabana.

Ten skurwiel zabił Anastazję, myśli Iblis, który dla głowy Celestina miał własne przeznaczenie.

Nadjechał jeździec trzeci.
Diego Cudotwórca jechał na koniu karym, a zwierzęta łasiły się do jego nóg i walczyły między sobą o miejsce bliżej niego, o jeden dotyk zgarbiałej ręki. Jego oczy są jak ziarnka pieprzu w smagłej twarzy, gdy przypada do kolan Iblisa i dotyka zeschniętymi wargami jego dłoni.
- Dwóch przywódców zelockich buntowników zeszłej nocy do miasta przybyło, żaden nie powrócił. Armia zelocka gryzie się między sobą jako wilcy. Jeden tam został, co władzę mógłby przejąć, lecz on władzy nie pragnie. Aznar Idoya. Sługę zelockiego pochwyciłem i przesłuchałem, stąd wiem. Rzeknij słowo, panie, a w twym imieniu pójdę. Rzeknij słowo, a wilków tych przyprowadzę ci na smyczy! Sięgnij po armię, co bez władztwa została, a gniew w niej gorzeje.
Gorzały i oczy Diega, i gorzały jego usta, które raz za razem do ręki Iblisa przyciskał.
- Czego pragniesz? - pyta Iblis, choć wie.
- Za tobą iść w ciemności, za krwią twą i słowem twym – wyznaje Diego gorąco. - Dzieckiem twym być lub psem twym, jeśli tak postanowisz.

Nie mija godzina, a na trakcie prawdziwi goście pojawiają się. Hrabia Delacroix mierzy Iblisa zimnym spojrzeniem oczy, które są oczami jego ojca. Jego koń krwawi z wielu ran, krwawi też i klnie towarzyszący mu brodaty Gangrel. Inne Zwierzę skłania lekko głowę i wchodzi w odrzwia sali miękkim krokiem. Drzwi otwierają się dla Rzemieślnika, którego Iblis pierwszy raz w życiu widział, lub widział, ale nie zwrócił uwagi. Potem zaś na skrzydłach wiatru przybywa anioł, by przekazać słowa zboru Tremere.
- Graziana Mendoza przybędzie, i przybędzie Manuel de Amaya. Miasto zostawiając w wielkiej potrzebie, proszą o dwie lubo trzy godziny, nim zaczniesz naradę, o której zbyt późno doszła ich wieść.

- Leokadiuszu – syczy wąż spomiędzy pomarańczy. - Leokadiuszu! Miej się na baczności! Jeden ze zmartwychwstałych twój próg przestąpił!
 
Asenat jest offline