Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2012, 12:27   #36
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Któż inny, jak nie ona. Ucieczka dobitnie wskazywała na sprawczynię. Równie dobrze mogłaby zostawić kartkę z przyznaniem się do winy. Ale co tam. Baba z wozu... jak powiadają. Młot jej na drogę. Sigmara oczywiście.
Prawdę mówiąc Konrad nie spodziewał się, że Sylwia ma takie dobre serduszko. Co prawda jemu osobiście nie odpowiadała wizja wieszania kobiet czy dzieci, ale nie na tyle, by bawić się w ich uwalnianie. Z małych mutantów wyrosną duże, a nie tylko Konrad widział, co potrafią zrobić dorośli mutanci, czyli "ludzie zbudowani inaczej".
Ale nie warto było już o tym dłużej myśleć. Uciekli, to uciekli. Pies im mordy lizał... Szkoda tylko, że razem z nimi zniknął ten z dziobem. Za piractwo i zabójstwo należała mu się czapa. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze.

***

Propozycja kapitana była, nie da się ukryć, i ciekawa, i zaskakująca. Normalnie Konrad wszedłby w to w ciemno, bo interes zapowiadał się świetnie, ale nie był sam i nie mógł decydować o tym, czy w całą sprawę wejść.
Spojrzał przez moment na czekających na nabrzeżu kompanów, a potem, po chwili namysłu, skinął głową.
- Porozmawiam z innymi i dam odpowiedź, zanim miną te dwie godziny, kapitanie - zapewnił Reissa. - Okazja to jest, jak pan rzecze. Postaram się ich namówić.
Nim jednak zdążył zejść z pokładu zatrzymał go doktor Zahnschluss.
- Jasne, doktorze - odparł na prośbę Zahnschlussa. To, że doktor chciał zadbać o swego pacjenta, godne było pochwały. Sposób rozwiązania sprawy świadczył jednak o pewnej bezmyślności Zahnschlussa. Kto mu kazał prowadzić Ericha przez pół miasta? - Jak byśmy mogli panu nie pomóc.
I zostawić biednego Ericha na twojej łasce, dodał w myślach. Jeszcze byś go zgubił po drodze.

Zszedł po trapie na brzeg, gdzie powitały go pytające spojrzenia kompanów.
- Zahnschlussa gnębią wyrzuty sumienia i chciałby podreperować szczękę Ericha - podzielił się informacjami otrzymanymi od medyka od zębów. - Chce go zabrać do swego laboratorium, ale potrzebuje pomocy w dostarczeniu tam naszego złotoustego przyjaciela.
- Ja planów specjalnych nie mam
- odparł Dietrich. - Mogę tam Ericha zataszczyć.
- Mogę się z wami powłóczyć
- powiedział Gomrund - Ale potem muszę iść do Gildii Inżynierów.
- To cię podwieziemy, będzie szybciej
- stwierdził Konrad. - Spacer z Erichem ulicami miasta zwracałby na nas zbytnią uwagę. Chodź no tu! - skinął na jednego z chłopaków, kręcących się po porcie, zawsze chętnych do udzielenia pomocy za niewielką opłatą. Lub też zwędzenia czegoś. - Załatw nam jakiegoś wozaka, co by przewiózł pięć osób.
Rzucił mu dwa miedziaki.
- To zaliczka - dodał, pokazując kolejne monety. Chłopak zniknął, jak za sprawą magicznej sztuczki.
Czekając na zamówiony transport Konrad przekazał pozostałej dwójce ofertę złożoną przez kapitana.
Dietrich z pewną nieufnością spojrzał na mówiącego.
- Wolałbym wiedzieć, że to interes również dla mnie, a nie tylko dla kapitana - powiedział.
- Ja tam jestem biedny jak mysz kościelna. - Gomrund demonstracyjnie wykazał, że w kieszeniach ma tylko płótno.
- Sprawa wygląda tak... - zaczął wyjaśniać Konrad. - Barka bez załogi, przejęta z rąk piratów, przechodzi na własność tego, co pokonał piratów. Dawny właściciel może, ale nie musi, odkupić ją za jakieś trzy czwarte wartości. Tak głosi prawo wodne. Otóż taka łódka jak ta, nowa, warta jest jakieś sześćset koron. Używana może sto mniej.
- Nawet jakbyśmy potem łajbę sprzedali za połowę ceny, to i tak to czysty zysk
- stwierdził Dietrich.
- Ile osób może płynąć taką krypą? - spytał Gomrund. - Ilu trzeba do żeglowania?
- No i co z tym sterem?
- dorzucił Dietrich. - Naprawić trzeba.
- Ster to fraszka. Dzień pracy i gotowe
- wyjaśnił Konrad. - Na upartego sam bym mógł to zrobić, ale fachowiec zrobi to lepiej, a ja znam tu parę osób.
- Jeśli chodzi o barkę, to płynęliście z Quartijnem i trochę się na tym już znacie. Ktoś do steru, ktoś do żagli. Najwyżej najmiemy jakiegoś majtka. A pod pokładem mamy trzy kajuty, więc będzie gdzie się schować na noc. Do Nuln, rzeką, mamy ponad czterysta kilometrów, to by dało jakieś górę złota za kajutę. Lądem, dyliżansem, na cztery osoby, pewnie jeszcze więcej. Bardziej by się wtedy opłaciło kupić wóz i konia.
- Barka ma jednak i minusy
- dorzucił. - Rozbijemy się, to nasze złoto na dno pójdzie. A i piraci grasują.
Uśmiech Gomrunda wyraźnie głosił, co krasnolud sądzi o piratach.
- Ja i tak muszę być w Nuln - powiedział Dietrich. - Wchodzę w to.
- Potem wam oddam moją część
- dorzucił Gomrund.
Konrad wzruszył ramionami.
- Sprzedamy, to odrzucimy koszy i podzielimy się resztą - powiedział. - W końcu razem zdobyliśmy tę łajbę.
Turkot wozu przerwał rozmowę.
- To oni. - Chłopaczek siedzący obok woźnicy wskazał niezbyt czystym palcem Konrada.
- To dokąd mamy jechać? - spytał wozak. Chłopaczek zeskoczył z kozła i wyciągnął ręką w stronę Konrada.
- Już, zaraz, zaraz... Kampus uniwersytecki, potem Gildia Inżynierów, potem z powrotem do portu. Takie małe kółeczko - powiedział do woźnicy.
- Trzy karle - odparł wozak.
- Kogo ty żeś mi tu załatwił? - Konrad z udawanym wyrzutem spojrzał na chłopaka. - Masz w tym swoją dolę? Błysków ci się zachciało? Srebrnik, jak tu wrócimy - zwrócił się do woźnicy.
Ten skinął głową z krzywym uśmiechem.

***

- Mam tu potwierdzone zeznania konstablera Schnipke i kapitana Reissa. - Urzędnik przekładał papiery z jednej kupki na drugą, chyba tylko po to, by stworzyć pozory, że ma mnóstwo pracy. - Skoro żeście odzyskali barkę, to i wasza będzie.
Gryzipiórek widocznie znalazł to, czego szukał i położył przed sobą zapisaną prawie w całości stronę.
- Pan będzie właścicielem? - Konrad skinął głową. Pieniądze dla Reissa poszły pospołu z jego kieszeni i sakiewki Dietricha, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. - Dobrze.... - Urzędnik umoczył w pióro w kałamarzu.
- Proszę tu podpisać zeznanie o przejęciu łodzi z rąk piratów. Panowie też. - Skinął głową w stronę towarzyszy Konrada.
Nim Konrad zdążył drgnąć zza jego pleców wysunął się Gomrund. Chwycił papier i przeczytał wszystko, od początku do końca. Skinął głową i nabazgrał swój podpis. Podobnie postąpił Dietrich, a jako ostatni, zdecydowanie bardziej niewprawnie, wpisał swoje nazwisko Konrad.
Urzędnik poczekał chwilę, aż atrament wyschnie, po czy przystawił okazałą pieczęć.
- Opłata za wpisanie do księgi rejestrów wynosi pięć koron, świadectwo własności jedną. Od razu opłata portowa, srebrnik za dzień. Papiery możecie odebrać pojutrze, zatem razem zapłaci pan sześć koron i trzy srebrniki.
Konrad wyłożył pieniądze z coraz szczuplejszej sakiewki.
- Właścicielem i kapitanem “Świtu” był Karl Bergen - powiedział urzędnik pod adresem Konrada. - Pływał razem z żoną. Nie mieli dzieci.
Trudno było sądzić, że mógł przeżyć napad. Wniosek był prosty - nikt nie upomni się o barkę, nikt nie będzie chciał jej odkupić. Stąd sprawa przejęcia mogła zostać załatwiona od ręki.
- Imię i nazwisko, poproszę... - Urzędnik położył przed sobą kolejną kartę.

***

- Konrad, dawno cię nie widziałem. - Heintz, siedzący na ławie przed swym domkiem, podniósł się z miejsca na widok Konrada. - Wyrosłeś od tamtego razu - dodał z uśmiechem. Uściskiem przywitał swego gościa. - Jesteś tu z Josephem? Twojego ojca widziałem niedawno. - Konrad skrzywił się odrobinę. - Znów na ciebie narzekał, na syna marnotrawnego.
- Ale zabawne...
- Konrad mruknął pod nosem. - Sprawę mam. - Zmienił temat. - Ster trzeba naprawić na barce jednej, a Joseph zawsze powtarzał, że pan jest najlepszy. No i szukałbym kogoś, kto znałby się na żaglach i miałby ochotę pożeglować do Nuln. Może by pan kogoś nalazł? Pewnego, a nie jakiegoś obiboka, którego bym musiał wysadzić na brzeg po przepłynięciu paru mil.
- Ty byś musiał?
- spytał Heintz. - Awansowałeś na kapitana?
- Ano poszczęściło się nam. Wraz z kompanami przejęliśmy barkę z łap piratów.

Heintz skrzywił się na słowo "piraci".
- Altdorfski “Świt” - dodał Konrad.
- “Świt”? - powtórzył Heintz. - Znałem Karla Bergena. Przelotnie. Kiedyś coś tam robiłem na jego barce. Wiem która to. Niezła jest. Kiedy chcesz odpłynąć?
- Dwa dni zmagań z urzędnikami przede mną, czyli pojutrze
- odparł Konrad.
- W takim razie dzisiaj rzucą na nią okiem, a jutro się za to zabiorę. Parę godzin roboty. Jeśli to coś poważnego, to ci jeszcze dzisiaj powiem. Napijesz się piwa? - spytał Konrada.

***

Gomrund prawdę mówił gdy oznajmiał, że może się powłóczyć z innymi. Gdy już odwiedzili świątynię Morra (o cel wizyty w tym przybytku Konrad nie dopytywał, a krasnolud był wyjątkowo mało rozmowny), wybrali się razem do “Zbrojowni Ragnara”. Powód wizyty był dość ważny, jako że Konrad koniecznie potrzebował tarczy. Poprzedni nabytek spełnił swoje zadanie i ocalił swego właściciela, ale tym bohaterskim czynem zakończyła swój chwalebny żywot.
- Weź tę. - Gomrund fachowym okiem obejrzał kilka tarcz i wskazał Konradowi tę, którą uznał za dość dobrą.
Tarcza nie była zbyt okazała, ale wyglądała na solidną robotę i dobrze leżała w dłoni.
Obciążony tarczą i z lżejszą o kilka kolejnych koron sakiewką Konrad ruszył w stronę wyjścia.
Trzeba było coś zjeść.
 
Kerm jest offline