Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2012, 13:06   #10
pawelczas
 
pawelczas's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodze
Do osady przybyłem nieco wcześniej, korzystając oczywiście z traktu, który wiódł od zachodnich części Imperium. Jeszcze przed liczyłem, że to będzie droga na Kislev, jednakże fakt, że niezbyt się orientuję w sieci dróg w Rzeszy, sprawiło, że mając zamiar kierować się na Praag, pojechałem na wschodnie krańce, rzekomo bardziej dzikie. Cóż, mogłem zawrócić i pojechać w inną stronę, jednakże warto dać jeszcze jedną szansę, a przede wszystkim przypomnieć sobie swój własny język ojczysty. To w pewnym sensie uchodziło by za wstyd, że zapomina się o tym, co wiąże się z własną ojczyzną.

Ale, dość już płakania nad niespełnionym snem i innymi romantycznymi bzdurami, jakby to określił mój ojciec. Nie tak zostałem wychowany, by w jakikolwiek sposób takie myśli w ogóle śmiały mi się przez głowę przechodzić. Mus to mus. Znajdę sobie jakąś robotę, a może po prostu wypocznę. Jakiś tam trzos w monecie imperialnej jest, tak też znajdzie się na piwo lub też lulkę tabaki.

Mój wiazd mógł zbudzić nieco zdziwienia pośród miejscowej ludności, bowiem wyróżniałem się z dwóch względów. Przede wszystkim, ubiór. Zdecydowanie różnił się od mody Rzeszy. Dla wielu wydawało się to być zieloną suknią, lecz w Kislevie nazywano to po prostu żupanem. Do tego obity skórą, co razem tworzy po prostu żupicę. Na ramionach miał szeroką opończę w kolorze brązu, zwaną delią. Do tego szerokie spodnie, zwane hajdawerami oraz szafranowe, podbijane buty. Na głowie okrągły kapelusz, zwany kołpakiem z orlimi piórami. Na żupicy był kaftan kolczy, a przez ramię przerzucona okrągła tarcza, zwana kałkanem. Przy szerokim pasie, zwanym niekiedy słudzkim, była pochwa z szablą husarską, a także kindżał, rodzaj zakrzywionego sztyletu. Ot, dziwak i cudak ze mnie. Jednakże nie to było u mnie charakterystyczne. Ciężko było mnie bowiem nazwać ładnym. Blizny po twarzach, lekko odchodzące w bok prawe oko nie zbudzały zbyt dużo zaufania u prawych obywateli. Jak bardzo szpetność może wpłynąć na odbiór danej osoby.

Szczęśliwie, ludzie nie byli zbyt zainteresowani moją osobą, przyglądając się raczej scenie mającą miejsce na placu w mieście. Zeskoczyłem z konia, poprawiając kołpak na głowie i zacząłem prowadzić zwierzę za lejce, odganiając wzrokiem jakiś wyrostków. Stanąłem przy jakmiś mężczyźnie, przysłuchując się słowom skandującego tłumu. Podłapałem bardzo wiele słów z Reikspielu i niekiedy miałem wrażenie, że władam tym językiem niż Kislevskim, ale tak to jest, jak się przez trzy lata mieszka pośród władającym innym językiem. Zdałem sobie sprawę, że mają zamiar palić wiedźmę. Słyszałem już o takich wydarzeniach w Imperium, zwłaszcza niedługo po tym, jak skończyła się wojna z Chaosem. Jednakże, miało to miejsce tylko i wyłącznie w Imperium, tam gdzie był silny ten kult Boga- Człowieka, Sigmara. Nie moja w tym rzecz. Rzekłem tylko grubym głosem:

- Stało się, wola boża...

Jakiś chłop miał już mi odpowiadać, w chwili, gdy rzucono ogień na stos, a kobieta(ską inąd, ładna dziewka) zaczęła powoli płonąć... do czasu, gdy nie otworzyła ślepi i nie zaczęła śpiewać swojej pieśni, a przynajmniej tak mi sie wydawało. Spojrzała na mnie, co sprawiło, że zamarłem w miejscu. Nie raz nie dwa zaglądałem śmierci w oczy... ale to coś obudziło w moim duchu całkiem inny strach. Strach nie psychiczny, a bardziej serca. Jakbym został spętany, a mój los zapieczętowany. Po sobie nie dałem znać, ale poczułem w sercu duży ciężar. Po chwili było już po wszystkim. Kobieta spłonęła, ale ciężar pozostał. Stałem chwilę, przyglądając się na pozostałości stosu. “Coś ty mi uczyniła... co ja ci zrobiłem”, przeszło mi przez myśl. Jednakże... musiałem się z tym oswoić. Rozejrzałem się na boki, poszukując pewnego szyldu. I tak też nie było problemu ze znalezieniem karczmy. Skierowałem tam swoje kroki. Zostawiłem chłopakowi stajennemu konia i kroczyłem do karczmy. Rozejrzałem się tym razem bardziej bystrym wzorkiem po ludziach. Nie miał zbyt przyjaznej aparycji. Choć ludzie mogą być już nieco nabombani, więc nie zdawali sobie sprawy kto wszedł:
- Czołem panowie!
Krzyknąłem tylko do karczmarza, podchodząc do lady:
- Miesiwa i miodu, panie starszy.
 
pawelczas jest offline