Mierzwa powiódł ciężkim wzrokiem po kompanach, potem po wozie z klatką. Splunął dla dodania sobie animuszu. - Nie sądziłem, że to powiem, ale... ja tu zostaję, kamraci. Z ciężkim wozem to zielonoskórym łajno tam, a nie uciekniemy. Takie moje kozacze zdanie. Szańce wioski, jeśli nie padły wcześniej i teraz wytrzymają nawałnicę. Jedzenie mamy. Złota od tych biedaków nie potrzebujemy. Spróbować tedy wycieczki trzeba.
- Tedy - zwrócił się do kapłanki. - Ja pójdę z Tobą i ślubuję na Ursuna, że dzieciaków Waszych poszukam. Ale w swoim czasie, a nie gdy mi starszyzna nakaże, bo na wojaczce to się lepiej znam - zastrzegł się, pocierając bliznę na czole. - Jeśli zaś dzieci nie żyją, co jest wielce prawdopodobne, to Wielki Niedźwiedź mi świadkiem, obietnicy danej nie złamałem i żadna klątwa na mnie nie spadnie. Prowadź matulu do, tfu, Wideł i opowiedz więcej o tej goblińskiej napaści lub zaprowadź do Starszego wioski. |