Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-08-2012, 08:00   #108
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tym razem szczęście muzykanta okazało się więcej warte, niż umiejętności łowców. Ku lekkiemu zakłopotaniu Yarkissa, trafili do druidki dzięki wskazówce Fernasa, a nie jego znajomości lasu.
- Chłopie! - Yarkiss walnął barda w plecy, gdy spostrzegł w leśnej gęstwinie chatkę Lamariee. - Minąłeś się z powołaniem. My tu od kilku godzin kręcimy się w kółko, a ty ciach i proszę doprowadziłeś na gdzieś trzeba. Byłeś tu już, czy co?

Korenn
podejrzliwie spojrzał na Fernasa. Bolały go nogi, bolały otarcia i stłuczenia, których nabawił się przez ostatnie dni. Pusty brzuch też bolał i nie poprawiał mu humoru. W tym momencie o spiskowe teorie nie było trudno. Już wcześniej była mowa o tym że trudno będzie odnaleźć dom druidki - jakim cudem grajek wiedział którędy iść, to przekraczało jego zdolność pojmowania.

- To, tego, uprzejmie trzeba będzie … jeśli w ogóle jest w domu - powiedział niepewnie. Z druidami - poza Eillif - niewiele miał do czynienia, i kompletnie nie wiedział jak się do takich zwracać. Widząc zaś że ochotników do rozmowy z druidką brak westchnął i ruszył do przodu. - Przecież mi głowy nie ukręci za chęć przywitania się... - mamrotał pod nosem i nerwowo głaskał łepek Zass. A bo to wiadomo co takiemu dzikusowi - czy tam raczej dzikusce - do łba strzeli...
Chłopak sprawdzał końcem włóczni drogę przed sobą, nie wiedząc czy aby jakichś druidzkich pułapek się nie spodziewać - co bardziej podejrzane miejsca omijał, po korzeniach starając się przechodzić w miarę możności.
- Fernasa trzeba było na sznurku przodem puścić i kopniakiem w zad pognać - mruczał - Przeciwpancerny rwie na pierwszej przeszkodzie - coś mu się tam kojarzyły mądrości Dziadunia ze starożytnych ksiąg wyczytane, choć co zacz ten “przeciwpancerny” - Dziadunio nie wiedział. Podejrzewał jednak że kontekst idealnie pasuje do bieżącej sytuacji. Zdał sobie sprawę że to nerwy przez niego przemawiają i wziął się w garść. Gdy zaś doszedł na odległość głosu i uznał że krzyk powinien dotrzeć do wnętrza chaty podszedł jeszcze parę kroków, złożył dłonie i krzyknął jak przez tubę:
- Dzień dobry wielmożna pani! Możemy porozmawiać?!
Odpowiedziała mu martwa cisza. Albo nikt go nie usłyszał, albo też nikt nie raczył zareagować na jego wołanie.
Korenn ostrożnie podszedł bliżej i zastukał końcem włóczni w ścianę chatki.
- Dzień dobry!
Ponownie nikt nie zareagował - ani na uprzejme powitanie, ani też na stukanie, które na upartego można było uznać za nieco mniej uprzejme. Nikt nie lubi, gdy jakiś nieproszony gość wali kawałkiem drewna w jego ścianę. Bez względu na intencje. Można było domniemywać, że nikogo w środku nie było. Albo też że ktoś był i po prostu nie życzył sobie gości. A gość nie w porę... oj, mógł mieć przechlapane.
“Pies to trącał” - Korenn wzruszył ramionami i wrócił do reszty grupy - ostrożnie, po własnych śladach. Każdy widział efekt czy raczej brak efektu, więc gęby nie strzępił po próżnicy opowiadając oczywiste.
- Zmierzamy do Viseny? - zapytał. Zastanawiało go czy Saelima dopadły wilkołaki. I czy zjadły go od razu, czy też z nim najpierw … pogadały...

Całą drogę wiatr w oczy. Tylko Yarkiss zdążył się ucieszyć, że udało im się znaleźć chatkę druidki, to los szybko przypomniał mu, że nie ma co liczyć na szczęście. Akurat wtedy, kiedy przyszli złożyć jej wizytę, stare nogi elfki musiały ją gdzieś ponieść. Niewykluczone zresztą, że siedziała cały czas w środku, ale za nic miała młodych Viseńczyków w potrzebie. Zgadzałoby się to z tym co gadali ludzie w wiosce o tajemniczej Lamariee. Myśliwy nieraz słyszał o tym, że elfka przypada za gośćmi równie mocno, jak chłop za myszami w spichlerzu. Z tego względu, mimo palącej potrzeby rozmowy z druidką, łowca nie miał zamiaru wejść do jej domu nieproszonym. Sprawdzenie czy ludziska mówili prawdę, wolał pozostawić innym. Może Korenn? Kiedy ten wrócił, Yarkiss spróbował namówić go, żeby tak szybko się nie poddawał.
- Może za słabo pukałeś? Babka swoje lata ma. Mogła nie dosłyszeć. - Łowca próbował być jak najbardziej przekonujący.
- Śmiało, przyjacielu. Pukaj głośniej. Nie krępuj się - Korenn uprzejmie oddał z powrotem Czarnego Piotrusia i wsparł się na włóczni, ewidentnie przygotowując się do obserwowania poczynań Yarkissa. Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. - Będziemy dbali by nic cię od tyłu nie zaskoczyło - dodawał mu otuchy.
- Z drugiej strony może lepiej nie naprzykrzać się jej. Jakby chciała to by nas usłyszała. Prawda? - myśliwy spojrzał na Korenna, czy ten przytaknie mu.
Czarownik poskrobał się po brodzie i powątpiewająco zerknął na tropiciela.
- Sam mówiłeś że “ma swoje lata i może nie dosłyszeć”. No to albo w jedną, albo w drugą stronę - mruknął, ale zaraz westchnął. - Druidką jest to pewnie w jakichś ważnych druidzkich sprawkach krąży. Jej pech że Fernasa zoczyła, no ale to sobie o mały włos karku nie skręcił, nie jej. To co robimy? - o Fernasie wspomniał nie bez odrobiny złośliwej satysfakcji i upewniając się że muzykant to słyszy, ale zapytał już najzupełniej poważnie.
- Słuch u niej pewnie lepszy, niż u mnie pamięć. Zapomniał ja, że elfy starzeć zwykły się troszkę inaczej, niż my. - Yarkiss próbował tłumaczyć się pokrętnie. - Zatem nic teraz więcej zapewne nie wskóramy. Lada moment ściemni się na dobre, więc proponuje się za noclegiem rozejrzeć. A jak nam wyjątkowo szczęście dopisze, to jutro elfkę z rana zastaniemy. Kiedyś w domu chyba musi usiąść i odpocząć od druidzkich spraw. - Samnie do końca wierzył to w to mówił. - Ktoś lepszy pomysł ma? - Myśliwy popatrzył na zmęczonych towarzyszach, z nadzieją, że nikt nie wymyśli czegoś “lepszego”. I faktycznie, łażenie w kółko na głodniaka nie przydało nikomu sił, więc i nikt nie protestował.
- Byle nas jej pupile nie zjedli, którzy tutaj mogą ściągać co jakiś czas - mruknął posępnie Korenn ale poparł Yarkissowy plan. - Sprawdź tropy, może jakieś drapieżniki się tu kręcą, które druidce krzywdy nie uczynią, ale nam mogą - dodał.
- Rzecz to oczywista. Nie trzeba przypominać. - Yarkiss obruszył się na maga, że ten chce go uczyć jak postępować w lesie. - Chodź Rafael. Rozejrzyjmy się póki jeszcze coś widać. A wy... za ten czas nazbierajcie drewna na opał. Albo nie. Podobno druidzi nie przepadają za ogniem w lesie. Z resztą nie wiem. - Myśliwy nie był pewny, czy można wierzyć we wszystko co słyszał o Lameriee. - Jak chcecie to rozpalcie.
- Eillif? - Korenn nie był do końca przekonany czy te tropów sprawdzanie to taka rzecz oczywista ale machnął w duchu ręką, zamiast tego odwrócił się do ICH WŁASNEJ druidki. - Czy to by był wielki nietakt gdybyśmy się tu gdzieś obozem w pobliżu rozłożyli i z zabezpieczonym ogniskiem skleconym z jakichś obumarłych konarów?
- Dopóki nie będziemy niszczyć żywych roślin... chyba nie. Na pewno trzeba obłożyć kamieniami - niepewnie odparła Eillif. - Powinieneś spytać kogoś z Osady, oni mają lepszy kontakt z druidami niż karczujący las pod pola wioskowi.
Korenn przewrócił tylko oczami. Trzeba było najpierw dotrzeć do Osady by zapytać, a tu i teraz było tu i teraz. Zabrał się za zbieranie drewna i kamieni na ognisko.

Tymczasem tropiciele sprawdzili okolicę. Tropy mieszały się tu przeróżne, zarówno roślinożerców jak i drapieżników. Na szczęście te ostatnie wydawały się dość stare, istniała więc szansa, że nic ich w nocy nie podejdzie. Zresztą szansa była zapewne równie duża jak i w każdej innej części lasu. Pozostawało wystawić warty... i czekać. Wszystkim burczało w brzuchach, ale rozstawianie sideł czy polowanie w tej okolicy nie wchodziło w rachubę. Cienka zupa grzybowa uwarzona przez Eillif dała tylko namiastkę sytości. Na szczęście blisko chatki biło źródełko, mogli więc chociaż napić się do woli. Woda przydała się zwłaszcza Solmyrowi, który mimo głodu nie zaniechał swoich dziwacznych ćwiczeń z kosturem i akrobatycznych wyczynów wokół ognia. Patrząc na niego ciężko było powiedzieć skąd brał na to energię, zwłaszcza, że w walce posługiwał się raczej magią niż brutalną siłą. Choć może była to po prostu zwykła kalkulacja? W końcu magia była efektywniejsza, a rzucając się z kijem na lochę poniósł sromotną porażkę, która omal nie kosztowała go życia. Tak czy inaczej jego wieczorne ćwiczenia (i poranna rozgrzewka) zmobilizowały też Jarleda, który zaczął trenować ‘na sucho’ walkę mieczem w sposób, w jaki wszystkich wojowników uczył Knut.

Mimo wcześniejszej nerwowości przed spotkaniem z Lamariee okolica jej domu działała na wszystkich dziwnie uspokajająco. Niby ten sam las, te same drzewa, te same nocne stworzenia przemykające po poszyciu i wśród konarów drzew, a jednak wydawały się inne - odrealnione, magiczne... Każdy miał w pamięci opowieści o wiekowej druidce - te bardziej i mniej prawdopodobne - i może to one sprawiały, że jej dziedzina wydawała się zaklęta? Oblane księżycową poświatą starożytne drzewa przybierały nowe kształty, a strumień szeptał prawie jak żywy? Eillif niemal czekała, aż z grubych pni wytchną efemeryczne driady, z wody wyprysną psotne najady i zaczną pląsać po polanie do wtóru melodii wygrywanej przez północny wiatr.



Jednakże nic takiego nie nastąpiło. Wilczy Las tętnił życiem, lecz nie uraczył młodych wędrowców żadną niespodzianką. Thorbrand kiwał się spokojnie na gałęzi, kwiląc czasem przez sen, Zass zwinęła się w kłębek na piersi swojego pana, a Sigrid wybrała się na polowanie. Drużynowy zwierzyniec czuł się tu jak w domu - bo był w domu. A dla ludzi namiastkę domu stanowiła obecność druidzkiego domu - dziwnego, lecz wzniesionego przecież dłonią inteligentnej istoty, nie tak różnej od nich samych. Może właśnie to napawało ich spokojem? W końcu byli zaledwie dwa dni od wsi. Czasem z oddali dobiegał tylko zew wilka czy pohukiwanie sowy.

Sytuacja zmieniła się dopiero nad ranem. Nie trzeba było uszu wytrawnego zwiadowcy by usłyszeć, że coś wielkiego maszeruje przez las. Trzask pękających pod łapami gałęzi i szelest ocierających się o stworzenie liści postawił wartowników na nogi, a wkrótce potem na polance pojawił się miś.



Choć należałoby raczej powiedzieć - niedźwiedź. Potężny niedźwiedź brunatny wynurzył się spomiędzy drzew, majestatycznie kołysząc swym wielkim cielskiem. Rafael i Yarkiss z łatwością ocenili, że była to niedźwiedzica - nadzwyczaj wyrośnięta, ale jednak. Na szczęście bez młodych; widać była już na to za stara - wokół pyska i oczu srebrzyła się siwa sierść.

Zwierze zignorowało ludzi i pomaszerowało do źródełka. Dopiero zaspokoiwszy pragnienie odwróciło się w stronę dogasającego ogniska i zaczęło bacznie przypatrywać intruzom.
 
Sayane jest offline