Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2012, 20:15   #101
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Przez chwilę Rafaelowi wydawało się, że nie jest źle. Już chciał wyjąć miecz, kiedy Korenn ruszył na pająka z włócznią. Odważny ruch, jak na czarodzieja. Wtem parę metrów dalej pojawiła się znana bestia. Bydle o cielsku źrebaka sporych rozmiarów. Łowca zamarł, szykując kolejną fiolkę. Oszczędność to ostatnie, o czym teraz myślał. Tym razem dobrze wymierzony cios bezbłędnie trafił w bestię, która zapiszczała cienkim, podobnym do nietoperzego głosem i zaczęła rzucać się na wszystkie strony w daremnej próbie ucieczki od trawiących ją płomieni. Łowca beznamiętnie ucieszył się z udanego posunięcia i ruszył za Korennem. Widząc, że czarownik szykuje się do czegoś ze swojej branży, chwycił jego włócznię i stanął obok niego, wystawiając grot do przodu. Czy pająkom stało jeszcze sił na atak? Poparzony robal wyraźnie stracił animusz, ale wielka bestia nie była bynajmniej zrażona porażką kompana. Przesuwając się bliżej ścian tym razem ona dwukrotnie plunęła siecią. Na szczęście dogasające płomienie były jeszcze na tyle wysoko, by lepkie kule zajęły się ogniem i nie wyrządziły ludziom szkody.

W Korenna wstąpiła nagła nadzieja na widok tego jak pajęczak naraz stracił apetyt. Sam apetytu na pajęcze mięso nie miał, ale na zadźganie bestii jak najbardziej, i tu mocniej chwycił włócznię, dźgnął stwora! A raczej próbował. Dym, płomienie, drżące dłonie i pełne gatki sprawiły że ostrze podobnie jak grot bełtu wcześniej zadźwięczało na kamieniu. Co gorsza, drugi, jeszcze większy stwór znalazł drogę ku nim! Etrom wypuścił kolejne dwie strzały w kierunku wycofującego się pająka; niestety tylko jedna była celna. Czarownik cofnął się gwałtownie ku pozostałym, sięgnął do sakwy z komponentami.
Korenn doszedł jakimś sposobem do wniosku że stąd gdzie się teraz znajduje uda mu się spleść czar i aktywować go nim pająki go zeżrą; na czym opierał tę pewność, tego nawet pod koniec swego długiego i bogatego w doświadczenia życia nie potrafił określić. Komponenty do czarów potrafiły być uciążliwe na podobieństwa kolca w … powiedzmy w pięcie. Przesypywały się, śmierdziały, miały tendencje do zawieruszania się i generalnie sprawiały że tacy, dajmy na to, wojownicy, często spoglądali na czarodziejów wszelkiej maści jak na takich co to wolą kozy od dziewcząt. Teraz również trzęsącymi się palcami pracowicie wydłubywał z woreczka “szczyptę piasku lub proszku koloru czerwonego, żółtego i niebieskiego” którą ciemności i tak, zgodnie z powiedzeniem “w nocy wszystkie koty są szare” zamieniały w coś brudnego na opuszkach. Nie miało to jednak większego znaczenia, bowiem uwaga Korenna skupiona była na dwóch pająkach w polu rażenia jego pierwszego zaklęcia ofensywnego (jeśli nie liczyć zaklęć uroku - ale ofensywę przypuszczał wtedy w stogach siana lub na trawie, i generalnie były to doświadczenia nieporównywalne z obecnym). Jakoś nie przyszło mu do głowy, że jeśli on ma pająki w zasięgu, to one do niego również mają dwa kroki i jeśli mu się nie uda...

Wytrajkotał magiczną formułę, szybko tyleż dzięki ćwiczeniom, co i strachowi, dodającemu mu werwy. Na krótką chwilę komora rozświetliła się istnym wybuchem jaskrawych kolorów, do brudnego światła pochodni i płonących kokonów dołączając czarodziejską iluminację buchającą z dłoni magika, a pogrążającą w prawdziwym deszczu barw dwa pajęczaki. Większy zamarł w miejscu, jego oczy zmętniały i wpatrywały się bezmyślnie w przestrzeń. Czarownik już zaczął sobie gratulować w duchu i poklepywać się w myślach po plecach … gdy dostrzegł że drugi, mniejszy stawonóg wcale nie ucierpiał od magicznego światła.
- Oszołomiłem to duże bydlę! - wydarł się co tchu w płucach - Ale nie wiem na jak długo!!!

Poczwara w letargu momentalnie zmobilizowała Ralfiego do wyjęcia miecza.
- Zaczekaj.. Zabijmy! - syknął lakonicznie łowca i szybkimi susami doskoczył do potwora. ~ Nie zamierzam przed tobą uciekać ~ wypowiedział w myślach i dwoma rękami, z całej siły pchnął mieczem w twardy czerep bestii. Gwałtowna konwulsja rzuciła pająkiem, powalając myśliwego na łopatki. Cóż, Korenn nie uprzedził go niestety, że atak zniweczy działanie zaklęcia. Jednak jaskinię ponownie rozjaśnił rozbłysk magicznego światła - to Solmyr raz za razem atakował giganta stwierdzając najwyraźniej, że Yarkiss z Grobokopem dadzą sobie radę sami. Myśliwy długo się nie zastanawiał. Zerwał się, niczym leśne zwierzę i pognał ku wyjściu, przeskakując osmolone kokony. Jeszcze nigdy nie czuł takiej adrenaliny. Trzeba przyznać, że ostatnio w tej kwestii rekordy szybko się zmieniały. Korenn cofał się wraz z nim do wyjścia. Rozglądał się jeszcze wokoło, ale najwyraźniej mniejszy pająk zupełnie stracił wolę walki i zniknął w ciemnościach.

Obie grupki przesuwały się ku wylotowi jaskini, osłaniane przez magię Solmyra i wypuszczane sporadycznie, ostrożnie strzały Etroma. Eilif widziała jednak, że zaklinacz jest coraz bardziej wyczerpany. Gdy walczący byli blisko, stać go było już jedynie na wyczarowanie magicznego światła, które rozjarzyło wczepioną w jego ramię łasicę. Dzięki temu wydzieli przynajmniej siebie nawzajem, gdyż kokony już się dopaliły. Ale chłopak zdobył się jeszcze na ostatni wysiłek - kolejny czar otoczył największego z pająków jasną poświatą - nie musieli walczyć ze skrytym w mroku przeciwnikiem! Mimo to gigant nie stał się przez to mniej groźny - miecz Rafaela nie wyrządził tyle szkód, ile spodziewał się właściciel; tylko rozjuszył bestię, która biegła za młodzieńcami, kłapiąc żuwaczkami. Byli coraz bliżej. Wreszcie!, pomyślała Eillif, zaciskając dłonie na zwiędniętej gałązce jemioły, którą zerwała jeszcze podczas starcia z dzikami. Wreszcie mogła się przydać. W niewielkim rozbłysku światła między uciekinierami a olbrzymem pojawił się piękny, srebrny wilk, który z głuchym warkotem skoczył na wroga. I mimo że zaraz zniknął z bolesnym skamleniem wywołanym ciosem przeciwnika, zdołał wgryźć się w jedno z odnóży. Szkoda, że pająk miał jeszcze pięć... Zwolnił jednak na tyle, by zielarka zdołała spleść drugi czar. Korzenie, które wystrzeliły nagle z pomiędzy kamieni wystraszyły wszystkich -w mroku wyglądały jak macki kolejnego potwora.
- Uważajcie na nogi! - krzyknęła. Choć starała się celować zaraz za towarzyszy, istniało jednak prawdopodobieństwo, że i oni padną ofiarą zaklęcia. Na szczęście udało im się wymknąć szalejącym roślinom; za to pająk, ze swoją mnogością nóg, zaplątał się w rośliny.

Z drugiej strony nadciągali Jarled i Yarkiss - o wiele wolniej, zasypując “swojego” pająka ciosami mieczy. Bestia nie pozostawała im dłużna, jednak dwóch przeciwników sprawiało, że była zdezorientowana, a jej ciosy niecelne. Zanim dotarli do wejścia, potwór był już poważnie ranny, a oni nietknięci. Solmyr chwycił Justusa pod ramiona i wraz z druidką i goblinami cofnął się nieco wgłąb korytarza by dać przestrzeń walczącym, po czym złapał kostur by pomóc Yarkissowi. Sigrid zostawił na straży kapłana. We trzech szybko uporali się z upartym stawonogiem. Etrom zaś szył z łuku w szamoczącego się wielkoluda. Był wściekły, bo jego ukochany toporek został po drugiej stronie jaskini, pod tymi cholernymi kryształami! Niech no tylko stąd wyjdą; już da popalić temu głupiemu Korennowi! Póki co należało się skupić na wrogu - Rafael dołączył do strzelania, ale na bestii pociski nie wydawały się robić większego wrażenia.
- Czar zaraz przestanie działać - drżący głos Eillif nie poprawił łucznikom nastroju. I faktycznie, chwilę później rośliny opadły nieszkodliwie na kamienie, a pająk radośnie zamachał odnóżami. Zrobił kilka kroków i plunął w stojących blisko siebie ludzi. Sieci objęły Etroma, Rafaela i... rafaelową pochodnię, która leżała u jego stóp. Przędza buchnęła płomieniem, błyskawicznie obejmując obu młodzieńców. Na pewno był to szybszy sposób uwolnienia się z niej niż rozrywanie - jak było widać na przykładzie Jarleda. Jednak wcale nie lepszy. Zielarka i Korenn rzucili się do towarzyszy, gasząc płonące włosy i fragmenty ubrań. Cięciwa etromowego łuku pękła z cichym trzaskiem. Zanim się ogarnęli pajęczak był już przy nich - bestia wgryzła się w bark Etroma i pociągnęła go w swoją stronę z zadziwiającą łatwością. W bladym świetle otaczającym przeciwnika widać było, jak z ciała Zaraźnika buchnęła krew, a chłopak zwisł bezwładnie. Pająk wypluł chłopaka i, przestąpiwszy nad nim, zaatakował Rafaela, który zdążył tylko sięgnąć po miecz. Zakrwawione szczękoczułki kłapnęły mu przed nosem, gdy szarpnął się w uniku. Kątem oka widział leżące między odnóżami owada ciało Etroma - nie było jak mu pomóc, a w powiększającej się kałuży krwi odbijało się światło. Eillif zebrała się na odwagę i natarła na giganta z włócznią; z boku nadbiegali już pozostali młodzieńcy, którzy rozprawili się z mniejszym oponentem. Z korytarza słychać było przerażone skrzeczenie goblinów.

Następne sekundy, ciągnące się w minuty opanował bitewny chaos. Ludzie nacierali na pająka ze wszystkich stron, ale chitynowy pancerz okazał się nadzwyczaj twardy i wiele ciosów nie czyniło wrogowi krzywdy. Ten z kolei ani myślał uciekać, a jego masywne szczękoczułki z zabójczą precyzją sięgały oponentów. Co gorsza, by ich dosięgnąć kręcił się w kółko, przebiegając odnóżami; Eillif jęknęła głucho widząc jak jedno z nich zagłębia się w ciele nieprzytomnego Zaraźnika. Bestia krwawiła żółtawą cieczą, która mieszała się z posoką chłopaka i krwią rannych łowców. Gdy wreszcie potwór padł, podwijając pod siebie nogi, wszyscy dyszeli ciężko. Zielarka zaraz przypadła do Etroma, ale jedyne co mogła zrobić, to oporządzić go do pochówku. Przełykając łzy poskoczyła zająć się ciężkimi ranami Yarkissa, Rafaela i Jarleda, którzy wzięli na siebie główny ciężar walki. Zarówno wojownik jak i syn Petera czuli obezwładniającą słabość spowodowaną jadem pająka. Jedynie organizm Ralfiego obronił się przed trucizną, ale i chłopak ledwie trzymał się na nogach. Solmyr ogarnął wzrokiem pobojowisko, rozświetlane magicznym światłem bijącym nadal od ścierwa, po czym skoczył w korytarz, wyczuwając strach Sigrid, na który wcześniej nie mógł odpowiedzieć.
- Tu był jeszcze jeden... - dobiegło po chwili od wejścia. Pająk, który wcześniej umknął z pola walki (a był to ten sam, gdyż z odwłoka wystawała mu etromowa strzała) wytchnął z któregoś korytarza i zaszedł grupę od tyłu. Na szczęście gobliny poradziły sobie z rannym przeciwnikiem i były z siebie bardzo dumne. Ludzie nie podzielali ich entuzjazmu - zwycięstwo okupione śmiercią i ciężkimi ranami nie przynosiło satysfakcji.
 
Sayane jest offline  
Stary 15-07-2012, 19:27   #102
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Mara za marą, marę pogania...

Gdzie nie spojrzał, widział duchy i widy. Ledwo odwrócił się od ogniska, a już widział, jak pełznie ku niemu trup Yarkissa. Wrócił do paleniska, spojrzał ponad płomieniami – a tam wilki! Gwizdał wtedy wesoło, zaś „ciało” okazywało się fragmentem konara, który w wątłym świetle ogniska był równie czerwonutki jak twarz rozgniewanego myśliwego, a „wilczej” genezy można było upatrywać w okolicznych chaszczach...

Skoro zaś przywidzenia się – co do jednego – dewaluowały, musiał ułożyć sobie kilka spraw. „Viseńskie” korzenie można było odłożyć na później, jeśli wędrowało się „w kierunku niczego”, ale jeśli miał myśleć o powrocie... Trzeba było przemyśleć kilka spraw.

Rzekomo był synem karczmarza. Tyle, że mocno powątpiewał w swoje perspektywy. Bogactwa ze sobą nie wziął – czyżby miał starsze rodzeństwo? Wtedy, jeśli naprawdę był wioskowym darmozjadem, mógł pożegnać się z myślą o spadku. A rozbijaniem się po bezdrożach właśnie odkrywał, że niezbyt pasuje mu rola bezdomnego dziada-muzykanta. Pozostawało więc porzucić osadę i udać się... gdzieś. Z drogi właśnie uciekali, więc morzem pewnie. O ile pływały tam jakieś statki...

Ale... myśliwi byli oprzyrządowani całkiem bogato, więc może przywłaszczyli sobie jego rzeczy, gdy on tracił pamięć? Nie wiedział. Jak na złość tej wróciła mu świadomość, kim była Visena, kilkunastu podań i przyśpiewek... ale nic, co byłoby relewantne do jego sytuacji. A, jeszcze słownictwo! - znaczy, musiał odebrać całkiem niezły termin. Ale o cokolwiek musiał się pytać Saelima. Gdyby ów tylko nie zaczął już zasypiać...

Nagłe szurnięcie odwróciło uwagę Fernasa. Strachy przed widziadłami wróciły ze zdwojoną siłą. Chłopak czym prędzej począł lustrować otoczenie, starając się znaleźć źródło hałasu. I, wreszcie, znalazł – milczącą, ponurą sylwetkę, wpatrującą się prosto w niego.

Mrugnął.

Obcy nadal tam stał.

Zanucił pierwsze takty złośliwej przyśpiewki o Chideusie.

Sylwetka, jak na złość, była równie rzeczywista, jak wcześniej.

Tyle świadectwa było już Fernasowi wystarczające. Szybko pomyślał o alternatywach, jakie przed nimi stały.

Mógł przeczuwać całą noc, a nazajutrz poprosić Saelima, żeby go zmienił. Tylko, że to byłoby cholernie męczące, a Oszust by mu nie obudził. Mógł obudzić towarzysza i wskazać mu widziadło... ale nadal byłoby to wielce męczące. Zresztą, jeśli postać by zniknęła, to ów by niemal na pewno wyśmiał go jako cykora. Mógł iść za nią... i okazać się cymbałem prawdziwym, nieudawanym. Bo jego samego – był pewien – licho mogło dorwać, a zostawiłby śpiącego i bezbronnego złodziejaszka. Ale przede wszystkim, dał już po sobie poznać, że tamtego zobaczył. Mógł więc przynajmniej spróbować dowiedzieć się czegoś o niej.

Trochę – kilka kroków – podszedł do ognia i...

- Chodź no do ogniska! - zawołał głośno w kierunku przygarbionej postaci. Na tyle głośno, aby i Saelima obudzić. I miał nadzieję, że nie popełnia wielkiego błędu. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się świadomość, że wampiry podobno potrzebowały pozwolenia przed przystąpieniem do ogniska domowego... Ale to nie powinno mieć znaczenia w zupełnie innej sytuacji z zupełnie inną istotą, nie?

Saelim zerwał się na równe nogi, rozglądając czujnym (choć mocno zaspanym) wzrokiem, a ręka macała za mieczem. Gdy ogarnął sytuację przytruchtał do Fernasa i wrogo wgapił się w mrok.
- Ej, głuchy jesteś? - krzyknął, po czym szepnął do barda - Mam nadzieję, że nie zapraszasz do ognia wilkołaka. To na pewno nie Viseńczyk, inaczej by nas zapewne poznał. Zresztą nawet myśliwi nie szwędają się po lesie w środku nocy.
Rzeczywiście, gwiazdy stały już wysoko; to nie był czas na zastawianie wnyków.
- Wilkołak nie potrzebowałby zaproszenia - odszepnął Fernas, nie spuszczając z oka postaci.

Tajemnicza postać nie ruszyła się z miejsca, ale wreszcie odpowiedziała bardowi.
- Nie potrzebuję waszego ognia. Las nie potrzebuje waszego ognia. Czego tu znów szukasz, dziecko? - głos był chrapliwy, jakby właścicielka (bo przemawiała z pewnością kobieta) nie była przyzwyczajona do częstych rozmów lub była stara, a słowa wypowiadane z dziwnym, nieznanym młodzieńcom akcentem.
- Babko – Fernas użył słowa, które w jego – wieśniackim – akcencie implikowały szacunek – Jestem Fernas, a to jest Saelim. Zmierzamy do Viseny. Chcemy ją ostrzec przed wilkami – powiedział bez namysłu, świadom, że przy wilkołaku i tak byliby zgubieni – Strzeżesz tego lasu? - zapytał się, skoro maniera postaci skojarzyła mu się z... kapłanami natury? - I... Znów? - dodał po namyśle.
- Las sam się strzeże... zazwyczaj - odparła ‘babka’. - Ale nie może ustrzec się przed ogniem i ludzką głupotą. Pamiętajcie, by rano dobrze zasypać popioły ziemią. - to rzekłszy odwróciła się by odejść, ignorując drugie pytanie barda.
- Zaczekaj! - krzyknął Fernas - W okolicy mogą być wilkołaki. Pewno zagryzły już naszych towarzyszy... i... - grajek zagryzł wargi.
Postać spojrzała na młodzieńców.
- Więc musicie uważać. To nie są zwykłe wilki. Są przebiegłe... zupełnie jak ludzie - kobieta wydała dziwny dźwięk, który chyba był śmiechem. - I ostatnio mają zupełnie ludzkie przyzwyczajenia. Ale ty powinieneś o tym wiedzieć najlepiej, nieprawdaż? - odwróciła się znowu.
- Ej! O czym ona gada?! - Saelim szarpnął Fernasa za ramię.
- Nie wiem – syknął do Saelima. Ten nie wyglądał jakby mu uwierzył.
- Nie, nic nie wiem – powiedział następnie do kobiety, całkowicie szczerze – Straciłem pamięć. Skrzaty... - pośpieszył z wyjaśnieniem – Proszę o pomoc. Na pewno wie babka dużo więcej o nich niż ja... – mówił wolno, na pewno z szacunkiem i jakby z namysłem.
- Skrzaty... W takim razie jedynie cud może przywrócić ci wspomnienia - w głosie kobiety zabrzmiało jakby lekkie... współczucie? - Lecz każdy ma w życiu to, na co zasłużył. - Spojrzała na Saelima, po czym zamyśliła się na chwilę, gładząc dłonią pień drzewa. - Jeśli chcecie ominąć wilkołaki i dotrzeć do wsi, to idźcie nieco bardziej na północny-zachód. Zaszliście zbyt daleko na południe. Tu nic dobrego was nie czeka. To nie ziemia dla ludzi.
- Rozumiem, babko – Fernas skłonił głowę, żeby wyrazić swą wdzięczność. Liczył przy tym, że światło padające z ogniska oświetli jego sylwetkę na tyle, aby gest był dostrzegalny – I... ludzkie przyzwyczajenia? - zmarszczył brwi, przypominając sobie, co kobieta mówiła – Da się je jakoś obłaskawić? - zapytał z nadzieją, po równo spodziewając się odejścia kobiety i odpowiedzi. Nie wiedział, jak wielka jest Visena... ale chyba niezbyt duża, skoro karczma tylko jedna stała. I na jego głowę, to po utracie eskorty karawany i większości bitnej młodzi, to wioska nie miała szans w walce. Przynajmniej nie teraz.
- Obłaskawić? Czy tobie się wydaje, że wilk to taki większy pies? - w głosie kobiety bard wyczuł ogromne zdumienie, jakby się nie mogła nadziwić ludzkiej głupocie. - Każde stworzenie w tym lesie z przyjemnością zrównałoby Visenę z ziemią, a ty mówisz o obłaskawianiu? Głupie dziecko - prychnęła. - Zemsta, żądza władzy... to wszystko takie ludzkie... Zresztą sami jesteście sobie winni; magii nie trzyma się na widoku. Ale to nie moja sprawa. Zasypcie ognisko - odwróciła się i ruszyła w las.
- Magii? Zemsty? - Fernas okrzyknął za niknącą w oddali kobietą, ale ta nie zwróciła już na niego uwagi.


- Saelim, o czym ona mówi? - tym razem on syknął wściekle do Oszusta. - W Visenie jakaś magia jest? Czy w karawanie była? I za co te cholerne, wyliniałe potwory mają się mścić?
- Durnyś jak koło u wozu - sapnął Oszust, z trudem powstrzymując się by nie trzepnąć mało rozgarniętego towarzysza po wyzutym ze wspomnień łbie. - Od zarania zawsze jakiś mag we wsi był, przecie my nie tłumoki. Nawet jeden adept z karawaną pojechał do ochrony, to przecież oczywiste! A kto wie jakie skarby w jeziorze się kryją ze Szponu jeszcze... Zaś zemsta - mało żeśmy wilków na przednówku utłukli?! Zresztą nie tylko wtedy... Skąd wiesz, że który wilkołakiem nie był? Lepiej gadaj co ona mówiła, że ty się znów w tej okolicy włóczysz, hę? - chwycił Fernasa za koszulę, wykorzystując przewagę wzrostu i wieku. - Żeś z tym swoim bardem-powsinogą tu łaził?! Skąd ona cię zna, bo na pewno nie z Viseny ani Osady; żadna stara prukwa nie zaszłaby tak daleko od domów, bo i po co.
- Mag może i był – odfuknął mu Fernas – Ale po jeno jednego maga czy adepta się na karawanę nie napada. W dziczy o dorwanie takiego łatwiej – zawyrokował autorytatywnie, nie wspominając nawet, że „Szpon Espudy” nijak miałby sie do napaści na wioskę – A wilkołaków kłusowanie na przednówku... samżeś dureń. Widział, żeby któremuś się rany leczyły szybciej niż kłapiesz ozorem? Nie? A może srebro na wilki marnowano? – zakpił, żałując, że nie ma czym rzucić w saelimowy czerep. Jak mógł czegoś takiego nie wiedzieć...? Wilkołaka przecież szło jedynie srebrem ubić - bo inaczej, nawet jakby

Zatrzymał się, zamyślił...
- A nie wiem, skąd mnie zna. Nawet nie wiem, o co chodzi z tym bardem – wyrzucił już ciszej.
Saelim spojrzał na chłopaka spode łba.
- Będziesz się przed starszymi tłumaczył - burknął.
- Za to, żem kiedyś zniknął? - odwarknął grajek – Nie bądź głupi. Chyba, że coś więcej wiesz... - zerknął, ale zrezygnował – A tymczasem wartuj, bo swoje już odespałeś – i nie czekając na reakcję poszedł w stronę ogniska.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 15-07-2012 o 19:37.
Velg jest offline  
Stary 15-07-2012, 19:55   #103
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Udało się im! Po ciężkim boju ubili niegościnnych mieszkańców jaskini. Jeszcze do niedawna agresywne pająki nienaturalnych rozmiarów, leżały teraz nieruchomo wokół nich. Mimo to nikt nie świętował zwycięskiej batalii. Cena jaką za nią zapłacili była zbyt wysoka, można powiedzieć najwyższa. Widok zmasakrowanego ciała Etroma, był wystarczającym powodem do ciszy, która tym razem mówiła wszystko. Yarkiss, podobnie jak reszta kompanii, wpatrywał z niedowierzaniem w martwego Zaraźnika. Nie dopuszczał do siebie jeszcze myśli, że towarzysz już się nie podniesie. Jednak reakcja Eillif, która podbiegła pierwsza do tropiciela, nie pozostawiała wątpliwości. Zamiast znanych mu już w takich sytuacjach gestów, usłyszał tylko ciche szlochanie zielarki. Yarkissa ogarnęła przejmująca złość. Nic nie mógł już teraz zrobić i to go najbardziej denerwowało. Nie był to jednak dobry czas i moment na opłakiwanie Etroma. Przypomniał sobie o tym, kiedy Solmyr poinformował ich, że gobliny uporały się z ostatnim pająkiem. Taką przynajmniej miał nadzieję, ale strach przed następnymi bestiami kazał mu i reszcie jak najszybciej wracać na zewnątrz. Mimo to, przemógł swoją obawę przed kolejnymi pająkami czającymi się na nich ciemności i zanim skierował się ku wyjściu załatwił jeszcze jedną sprawę. Przykucnął przy największym pajęczaku i za pomocą krótkiego miecza, troszkę niezgrabnie i opornie pozbawił go wielkich szczękoczułek. Schował je za pas i dołączył do zniecierpliwionych towarzyszy. Nie tłumaczył się im, po co mu kły pająka, tylko dołączył bez słowa na koniec pochodu.

Droga powrotna okazała się znacznie trudniejsza niż Yarkiss przypuszczał. Już za pierwszym razem nie łatwo było im przedzierać się przez kręte korytarze, tym razem sprawa wyglądała jeszcze gorzej. Nie dość, że musieli wynieść nieprzytomnego Justusa i martwego Etroma to na dodatek pochodnie, którymi dotychczas oświetlali sobie drogę zdążyły się już wypalić, a nikt nie zabrał zapasowych. Kto by pomyślał, że przyjdzie im tyle czasu tutaj przebywać? Pozostała im jedynie lampa, którą niósł idący na przedzie Solmyr. Z każdą minutą łowca tracił nadzieje, że zaklinaczowi uda się wyprowadzić ich z tej przeklętej jaskini, zanim skończy się oliwa. Na domiar złego nie było to jedyne zmartwienie Yarkissa. Rana w lewym w boku, którą zawdzięczał największemu z pająków bolała jak diabli i mocno krwawiła. Dzięki niej z każdym kolejnym krokiem szło mu się coraz trudniej. Ciężko powłóczył nogami, zahaczając kilkakrotnie o wystające kamienie z ziemi, których nie dojrzał w ciemności. Za każdym, kiedy zarył butem o skałę i z trudem otrzymywał równowagę, klnął w duchu na siebie i swoja głupotę. - Cholera, co mnie podkusiło, żeby pchać się do tej jaskini?

Po długich męczarniach, które wydawały mu się wiecznością, w końcu zapach stęchlizny stawał się mniej dokuczliwy i dało się wyczuć delikatny zapach leśnego powietrza. - Już niedaleko. - Odnalazł w sobie jeszcze troszkę zapasów energii i przyspieszył kroku. Po chwili udało im się nareszcie wydostać na zewnątrz. Zamiast, jak przypuszczał Yarkiss, oślepiającego słońca, na powierzchni przywitał ich księżyc w nowiu i chłód nocy letniej. Z ulgą popatrzył z rozgwieżdżone niebo i obiecał sobie, że już nigdy więcej nie wpakuje się już do żadnej innej jaskini. - Wołami mnie nie zaciągną do jakiejkolwiek jamy. - Patrząc po towarzyszy, zobaczył, że mieli podobne uczucia, ale brakowało wśród nich Fernasa i Sealima. Łowca przypomniał sobie dopiero teraz o towarzyszach, którzy przezornie nie dali się namówić na eksploracje podziemi, a obecnie nigdzie nie było ich widać.
- Gdzie podziały się te dwa obiboki? - Zapytał tropiciel, niebezpodstawnie nadając im zaszczytny tytuł nierobów.
Po pytaniu o los nieobecnych, rozpoczęły się głośne nawoływania i wypatrywanie dwóch zagubionych, ale bez efektów. Na ich krzyki z ciemności opowiedziało jedynie pohukiwanie sowy.
- Może ich też zaatakowały pająki? - Spytała nieśmiało Eillif, jak to miała w zwyczaju.
- Może. - Odparł bez przekonania Yarkiss, któremu wizja kolejnych pająków nie przypadła do gustu. Na kolejną walkę nie miał już sił. - Po nocy ich raczej nie znajdziemy. Pozostaje odłożyć poszukiwania do rana i mieć nadzieje, że mieli więcej szczęścia niż my.
Jedni z większym, drudzy z mniejszym przekonaniem przyznali mu rację.

Mimo obawy o zdrowie Sealima i Fernasa, Yarkiss tylko marzył teraz o odpoczynku, a nie o włóczeniu się za nimi po lesie. Pozostawało więc znaleźć miejsce na nocleg, co niestety w tych okolicznościach wcale nie było takie proste. Strach przed tym co może wylegnąć się jeszcze z jaskini kazał wynosić się jak najdalej, ale otaczających ich mrok i zmęczenie nie pozostawiał złudzeń. Najbliższą noc będą musieli spędzić nieopodal legowiska pająków.
- Gharrkhaak moglibyście przynieść troszkę drewna na opał? - Dla odmiany łowca zapytał, a nie rozkazał goblinowi. - Przydałoby się rozpalić ognisko, ale po ciemku ciężko nam cokolwiek znaleźć w lesie.
- My pomóc. - Odparł krótko zielonoskóry i po chwili zniknął ze swoimi pobratymcami w ciemnościach.

Zanim gobliny wróciły, Rafael odkrył z zdziwieniem, że brakuje mu kilku rzeczy z jego ekwipunku. Bez trudu przyszło im wskazanie podejrzanego. Wyglądało na to, że Sealima i Fernasa nic nie zeżarło, tylko dali nogę, przy okazji zabierając kilka potrzebnych im rzeczy. To do nich podobne, ale pewności mieć nie mogli, dlatego tej nocy mimo zmęczenia i odniesionych ran, ustalili kto po kim będzie trzymał wartę. Nikt nie protestował, nie chcąc podzielić losu Etroma, którego ułożyli troszkę dalej pod drzewem. Pochówek odłożyli na następny dzień.

Kiedy przyniesione przez Gharrkhak gałęzie zajęły się ogniem za sprawą Rafaela, Yarkiss mógł obejrzeć dokładnie swojej rany. Znów ten sam bok. Wcześniej goblińska włócznia, teraz pająk. Tym razem obrażenie wydawały się poważniejsze. Łowca nie miał wątpliwości, że siedzi obecnie razem z towarzyszami przy ognisku jedynie dzięki pancerzowi. Gdyby nie koszulka kolcza, byłoby z nim słabo, a tak jeszcze zipał. Eillif, pomogła założyć mu opatrunek, za co był jej wdzięczny, ale na magiczne leczenie nie mógł liczyć. Zielarka wytłumaczyła mu, że dopiero jutro zdoła mu pomóc. Łowca zacisnął zęby i uznał, że do świtu jakoś wytrzyma. Nie miał z resztą innego wyboru, jeśli chciał żyć. Siadł niedaleko nieprzytomnego cały czas Justusa i opiekującej się nim dziewczyny i zaczął jako pierwszy stróżowanie.

Oparty o brzozę wypatrywał niebezpieczeństwa, ale jednocześnie nasłuchiwał co poza prośbami o wodę, kapłan próbuje przekazać Eillif, kiedy co jakiś czas na moment się ocknął. Tropiciel dowiedział się też od zielarki, co Justus powiedział jej jeszcze w jaskini. Żałować mogli tylko, że chłopak nie czuje się na tyle dobrze, żeby opowiedzieć im całą historię. Choć i te skąpe informacje, które z trudem wydusił z siebie, dawały wiele do myślenia. Elfi mag oraz ruiny. Pozostawało wiele niewiadomych, ale jak się nad tym zastanowił, wiedział przynajmniej dokąd zmierzają napastnicy. Ruiny opuszczonej elfiej osady wydawały jedynym możliwym celem porywaczy. Tylko co on miał z tą wiedzą zrobić? Dalej podążać tropem Canryka, a może wrócić do Viseny, do której nie mieli tak wcale daleko. Mimo dobrych chęci, uratowania przyjaciela, które doprowadziła go tutaj, skłaniał się do tego, aby zawrócić. Wydawało się, że sytuacja dawno przerosła jego i resztę kompanii. Uważał, że jeśli nie chce podzielić losu Etroma, ma ostatni dzwonek, żeby wrócić do domu. Trzymając się za obolały bok przekonywał się, że wyczerpał już swój limit szczęścia. “Więcej razy może nie udać mi się oszukać śmierci. Lepiej będzie jak udamy się do Viseny, a po drodze... może spotkamy Lameriee.” Uważał, ze zwrócenie się o pomoc do starej druidki będzie w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Pozostało jedynie ją odnaleźć.

Nadszedł wyczekiwany przez wszystkich ranek. Wraz z nadejściem nowego dnia, groźba walki z pająkami, czy innymi bestiami wydawała się mniej groźna. Skoro świt Yarkiss odnalazł niedaleko obozowiska mały strumyk wody, w którym napełnił bukłaczek wodą, przepłukał ranę oraz zakrwawione ciuchy. Nie chciał zwabić drapieżników zapachem krwi. Kiedy wrócił do towarzyszy, Rafael oznajmił mu, że odnalazł ślady dwóch zagubionych. Trop prowadził na zachód, co dobrze pasowało do planu, który łowca usnął na warcie. Po wczorajszych zajściach nikt nie kwapił się do wędrówki śladami porywaczy, dlatego nie miał problemów z przekonaniem kompanów do swojego planu. Ochoczo przyjęli oni propozycje udania się na zachód w stronę Viseny. Pozostawała natomiast jeszcze do rozwiązania kwestia goblinów.
- Gharrkhaak nie idziemy dalej tropem habu. Zmierzamy na zachód, po pomoc. Co zamierzasz? - Yarkiss nie miał pojęcia co odpowie mu goblin, który zmieszany przestępował z nogi na nogę.
- My sami nie odzyskać dhamrag, więc iść poszukać doma. Wy nie chcieć swoja ludzia od habu? Zostawić ich habu? Przecież szliście za habu, więc czemu teraz nie iść za habu?
Odpowiedź Gharrkhakka na dobą sprawę była mu na rękę, dlatego Yarkiss nie spieszył z wyjaśnieniami. Nie darzył goblinów przesadną sympatią, a ich obecność nie uważał w grupie za zbyt przydatną, dlatego nie namawiał ich, aby dalej z nimi podróżowali. Był to dobry moment, żeby rozstać się polubownie i łowca zamierzał z tego korzystać. Wytłumaczył tylko, że po ostatnich wydarzenia musieli zmienić plany i lepiej będzie jak wrócą do domu, niż dalej będą podążać tropem habu. Nie widząc sensu dalszych rozmów, pożegnał się bez zbędnych ceremonii z nieco zawiedzionymi goblinami i zaczął szykować się do wymarszu.

Zanim jednak wyruszyli w kierunku Viseny, zielarka tak jak obiecała znanymi tylko sobie sposobami sprawiła, że ból w boku znacznie zmalał, a po ranie nie było praktycznie śladu. “Co byśmy bez niej zrobili?” - Pomyślał tropiciel dziękując dziewczynie. Niestety na pajęczy jad, przez który czuł, że brakuje mu sił, magia nic nie pomogła. Łowca musiał cały czas zmagać się z zatruciem. Jedynie co mu pozostało do posilić się wraz z innymi resztkami pożywienia jakie ostały się im.

Po skromnym śniadaniu wspólnie pochowali Etroma oraz Justusa, który mimo usilnych zabiegów Eillif, wyzionął nad ranem ducha. Z braku narzędzi nie wykopali grobów, tylko obłożyli ciała kamieniami, których w okolicy było pod dostatkiem. Nigdy Yarkiss nie darzył Zaraźnika przesadną sympatią, ale wiele dałby, żeby teraz był razem z nimi. Jednak nie śmierć chłopaka najbardziej nim wstrząsnęła. Bardziej przeraziła go myśl, że o mały włos nie byłby na jego miejscu. Na szczęście był cały czas wsród żywych i razem z mocną przetrzebioną grupą ruszył na zachód.
 
Lakatos jest offline  
Stary 17-07-2012, 16:23   #104
 
chaoswsad's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie cośchaoswsad ma w sobie coś
Bez wątpienia nie jest to przyjemne kiedy gryzie cię pająk. Gorzej jeśli pająk jest większy od ciebie i właśnie nad tobą stoi. Mimo sprytu, jaki natura włożyła w stworzenie wszystkich reakcji obronnych człowieka, niektórych przypadków nawet i ona nie przewidziała. Psychika to nie ciało. Raz okaleczona potrafi broczyć latami. Czy młody myśliwy uwolni się kiedyś od koszmaru ośmiu kończyn i przebrzydłych, cieknących jadem szczękoczułek, sięgających ku niemu? Może.. Może kiedyś zapomni. Dzisiaj przekonał się, że nie tylko wilki są czymś, co warto tępić i czego warto się bać.

Oby cena jaką przyjdzie mu zapłacić za to wszystko, będzie tego warta. Oby matka i rodzeństwo przetrwali zimę. Oby ojciec nie musiał się za niego wstydzić w dziedzinie Kelemvora. ~ Jak to strasznie boli… ~ Nie tylko Ralfi odniósł rany. Inni też byli poharatani, a na dodatek potruli się od pająków. Ale Zaraźnik nie mógł postękać. Nie dobry to czas na rozprawianie, co w chłopczynie nie tak było. Niech odejdzie w spokoju, tam gdzie mu to przeznaczone. Faktem jest, że im bardziej nie równo ma się pod sufitem, tym prędzej świat dziękuje za znajomość. Ale Etrom w swoim szaleństwie nie raz pomagał całej grupie, kiedy pomoc była potrzebna. Za to i Ralfi dołożył złorzeczcy niewielki kamień.

Rafael nie miał nic przeciwko planom Yarkissa, a nawet jeśli miałby mieć, to nie miałby siły się o to spierać. Stara Lamariee to osoba równie znana co tajemnicza. Biesy wiedzą, co przyniesie im to spotkanie. Pewnym jednak było, że może ona mieć do powiedzenia coś więcej, niźli oni zdążyli się już dowiedzieć.
 
chaoswsad jest offline  
Stary 19-07-2012, 14:39   #105
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Korenn był zaniepokojony. Zaniepokojony! I to bardzo. Siedział i wpatrywał się w ogień który, chcąc nie chcąc, prędzej lub później, rozpalić było trzeba. Pewnie to głupie, jak zdał sobie sprawę w przebłysku samokrytyki, ale niepokój nie brał się z faktu że ponieśli w starciu z pajęczakami tak dotkliwe straty, lecz z powodu własnej ... hmm, jak to było, "niekompetencji"? Słowo brzmiało poważnie i Korenn z lubością podłapał jego użycie od Dziadunia, mimo tego że najczęściej związane było z nim i jego umiejętnościami w dziedzinie dojenia.

Westchnął melancholijnie, iście jakby wzdychał do karczmareczki co do której miał takie plany! Kolejna walka pokazała mu jak bardzo rzeczywistość różni się od opowiadań wszelkiej maści staruchów (co obejmowało każdą osobę starszą od niego o jakieś dziesięć wiosen, albo i mniej) o dawnych przewagach... Paraliżujący strach, niewiedza co czynić w błyskawicznie zmieniającym się chaosie pola bitewnego, drżące ręce i konieczność zaciskania pośladków by z przerażenia nie zapaskudzić bryczesów ... nie był z siebie zadowolony, oj nie, i łamał sobie głowę przeglądając w pamięci to co udało mu się zapamiętać ze starcia. Koniec walki był chyba najbardziej frustrujący, gdy wraz z innymi tłukł twardy karapaks pająka, a kostur odbijał się, wydawałoby się, bez efektu. Jakie czary byłyby te parę godzin wcześniej bardziej przydatne, bardziej skuteczne?! Nie wiedział.

Westchnął znowu i rozejrzał się po zebranych. Przygnębienie opanowało wszystkich, tym większe że oprócz martwego Etroma brakowało tych dwóch zasrańców - Fernasa i Saelima. I tego co zwinęli, parszywcy. Obiecał sobie że pożałują ucieczki i pogrążył się w rozważaniach czy lutnię da się owinąć komuś wokół szyi...

Spojrzał na własne dłonie, nie po to jednak by sprawdzić czy nadają się do zaciśnięcia na gardle, lecz po to by przyjrzeć się … kryształom kwarcu? A raczej magicznej skale zabranej z jaskini. Zass właśnie prześlizgiwała mu się po nadgarstku i Korenn pogłaskał ją po łebku. Palce mu mrowiły za każdym razem gdy zdawał sobie sprawę z tego co trzyma w dłoni. Co prawda nie wiedział co to jest DOKŁADNIE, ale Dziadunio nie raz wspominał o tym ile wart jest nawet najskromniejszy magiczny przedmiot, ba, zwój, mikstura jakaś chociażby. Ile mogły być warte kawałki minerału, którego wydobycie nawet wilkołaki ryzykowały mimo zagrożenia ze strony pająków? Czuł jak pocą mu się dłonie i zerknął jeszcze raz w kierunku jaskini. Gdy było już po walce zaryzykował i wbiegł do głównej “sali” po toporek Etroma, swoją włócznię i kuszę. Zmarnował wtedy jedną chwilę na tęskne spojrzenie rzucone w kierunku żył minerału. I wrócił, niechętnie i opornie. Każdy średnio ambitny czarownik wart tego miana czułby dreszcze w obecności takiego fenomenu i Korenn nie był wyjątkiem. Może tu tkwiła szansa na wydobycie się z ohydnej biedy i anonimowości Viseny?!

Jak wiedzę o tych … złożach … wykorzystać?? To był drugi problem z jakim się mierzył przez cały wieczór. Oczywiście, żal mu było Etroma i Justusa których pomagał wytarmosić z jaskini wraz z Eillif i tutaj sił nie szczędził, będąc jedną z niewielu nie przyozdobionych ranami osób. Ognisko rozpalił, wody przyniósł, dziewczynie pomógł przy opatrywaniu, ale ciągle nieprzytomny, z głową w której roiło się od pomysłów, ulgi z racji tego że przeżył i złości na samego siebie. Z tego wszystkiego to i jako pierwszy wziął wartę, bo i tak by prędko nie zasnął.

* * *

Sen nie przyniósł spodziewanego odpoczynku. Przekazane przez Eillif ostatnie słowa Justusa, wspomnienia głodu i nieludzkiej inteligencji widocznej w ślepiach pająków, własnego strachu i niemocy sprawiły że wstawał niczym z krzyża zdjęty. Pokiwał głową ze smutkiem na widok martwego akolity Chauntei, pomógł pogrzebać i jego, i Etroma. Mógł nie lubić Zaraźnika, ale nie miało to najmniejszego znaczenia - był jego towarzyszem i pochówek mu się należał jak każdemu innemu.
- Niech Władca Umarłych ma wasze dusze w swej pieczy - wymamrotał wraz z innymi pochylając się ostatni raz w ukłonie.

Co prawda Korenn wraz z Eillif i Solmyrem był zdania że po wyleczeniu najcięższych obrażeń należałoby podążać za porywaczami, ale Yarkiss najpierw storpedował te plany żegnając się z goblinami - a zawsze były to trzy pary rąk więcej - a potem kierując się ku Visenie. Nie pozostało nic innego jak pożegnać się z krytykami sztuki w osobie Gharrkhaaka i jego kompanów, po czym ruszyć do domu … to znaczy na poszukiwanie druidki.
- Gharrkhaak, mój rysunek habu był najlepszy, prawda?! - krzyknął jeszcze za goblinami i stropił się gdy ujrzał wyprostowany środkowy palec gobasa. Znać że pokraki miały jeszcze przed sobą długą drogę ku nauce właściwej interpretacji sztuki.

Wciąż i wciąż i wciąż oglądał okruchy “kryształu górskiego”, obracał je i podnosił pod światło.
“Co to jest??” - to pytanie nie dawało mu spokoju gdy maszerował w ślad za innymi. Na zachód, ku Visenie. I groźbie która wisiała nad wioską i jego bliskimi.
- Zass, chcesz ugryźć elfa? - zapytał żmiję konwersacyjnym tonem, choć wcale taki zrelaksowany nie był jak mogłoby się wydawać. Miał ochotę pogadać, jak zawsze gdy był niespokojny. Zass była znakomitym rozmówcą. Nigdy mu nie przerywała.
- Ma to być jakiś miłośnik grobów albo coś... - zasępił się. Nawet w tej zapomnianej przez bogów i ludzi wiosce w jakiej się wychował słyszano o wojnie z Urgulem...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 22-07-2012, 11:17   #106
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Noga za nogą, krok za krokiem drużyna wędrowała przez las. Nawet ci, dla których głębokie ostępy nie były znajomym terenem zdążyli się przyzwyczaić do szumiących nad głową konarów, dziwnych odgłosów czy zapadających znienacka ciemności. Ważne było to, by nie potknąć się, nie skręcić nogi, nie wejść na węża, nie... Po prostu przeżyć. Nie wszystkim było to dane. Wiedzieli, że Wilczy Las żąda ofiar, ale z całej grupy do tej pory jedynie Rafael miał okazję spojrzeć leśnej śmierci w oczy. Teraz jej oddech czuli już wszyscy, bliżej niż kiedykolwiek dotąd. Ostatnia walka nie była taka jak poprzednie; w uszach brzmiał im jeszcze stuk kamieni, które układali na grobie Etroma, którego koszula była tak czerwona jak chusta, którą zawsze nosił na twarzy...

Wracali do domu; a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Przygoda, bohaterstwo, chęć wyrwania się ze wsi, pokazania “im”, sprawdzenia się - dotychczasowe marzenia i cele skryła ponura rzeczywistość, zmęczenie, głód (gdyż ryby się skończyły, a myśliwi nie mieli sił by polować), przygnębienie, a w przypadku rannych również tępy, uporczywy ból. Jedynie Rafael i Yarkiss maszerowali dziarsko na czele - mimo obrażeń - sprawdzając trasę i szukając znajomych punktów. Gdy rozbijali obóz na noc wydawało im się, że rozpoznają okolicę, a następnego dnia rano byli już pewni, że idą w dobrym kierunku. Co prawda w pobliżu domu elfki nie polowano, jednak zwierzęta dobrze się tam czuły, więc łatwo było znaleźć ich ślady - a potem przydybać w bezpiecznej odległości od dziedziny druidki i myśliwi skwapliwie z tego korzystali. Inna sprawa, że drapieżniki również o tym wiedziały, więc walka ludzie-natura była dość wyrównana. Raz jeszcze przecięli trop wilkołaków, a kilka razy natknęli się na ślady ludzkich butów - niewątpliwie Saelima i Fernasa. Wydawało się, że uciekinierzy kręcą się w kółko, co nie było zbyt dziwne - żaden z nich nie mógł się pochwalić dobrą znajomością lasu; zwłaszcza w takiej odległości od Viseny.

Słońce minęło zenit, a tropiciele szli coraz bardziej niepewnie. Żaden z nich nie był nigdy blisko domu Lamariee. Nie wiedzieli nawet jak on wygląda - czy to chata, szałas, jaskinia, a może gniazdo na drzewie? Ralfi w przypływie desperacji spytał nawet Eillif, ale dziewczyna nie miała żadnych informacji na temat elfki; leciwa druidka nie dzieliła się swoją wiedzą z ludźmi. Yarkiss potrafił już określić ich dokładne położenie w stosunku do Viseny, więc skręcili nieco bardziej na południe w nadziei, że dom staruszki sam im się objawi. Nie spodziewali się jednak tego, co nagle zastali na swojej drodze - głębokiego wykrotu, częściowo zakrytego gałęziami i ziemią, w którym siedział... Fernas!

A było to tak...

***

Po odejściu tajemniczej staruszki nastrój dwójki podróżników skwasił się jeszcze bardziej. Fernas czuł, że Saelim patrzy na niego spode łba, a wątpliwości zasiane przez słowa babki przez noc wydały bujny plon. Oszust gnał jakby same wilkołaki następowały mu na pięty i bard chwilami miał wrażenie, że towarzysz najchętniej zgubiłby go w lesie. Co zresztą o mało się nie stało, gdyż obchodząc spory pagórek natknęli się na niedźwiedzicę z młodymi i musieli uciekać co sił w nogach - a potem nadkładać drogi, gdyż pobiegli w złym kierunku. Zresztą Fenasowi coś mówiło, że w ogóle pobłądzili; jednakże bez wspomnień nie był na tyle pewny, żeby wykłócać się z Saelimem. Mimo to to znajome uczucie nie dawało mu spokoju - czyżby faktycznie już tu kiedyś był? Ale po kiego grzyba? Nieee, musiało mu się wydawać, przecież las to las, każde drzewo wygląda tu tak samo; zwłaszcza gdy człowiek gapi się na nie -nasty dzień z rzędu. A może...

Fernas nie dokończył kolejnej myśli gdyż poczuł, że ziemia usuwa mu się spod stóp, a niebo wali na głowę. Wywinął kozła, plecak zjechał mu na oczy, coś boleśnie rąbnęło w żebro, potem w rękę, po czym grunt z hukiem zderzył się z bardem. A raczej bard z gruntem - gdy w końcu doszedł do siebie odkrył, że leży w mieszaninie zeschłych gałęzi, młodych krzaczków, wilgotnej ziemi i zgniłych liści. I do powierzchni ma jakieś 4-5 metrów osuwającej się ziemi. Chłopak wyplątał się z zalegających na dnie jamy (najpewniej wymytej przez wodę) śmieci, spróbował sięgnąć do najbliższego korzenia wystajacego ze ściany i jęknął. Ręka nie była może złamana, ale na pewno poważnie zwichnięta. Wręcz czuł jak puchnie z minuty na minutę.
- Saelim... - wycharczał przez wyschnięte gardło. Odchrząknął i spróbował jeszcze raz. - Saelim! Heeej! - po ciagnącej się w nieskończoność chwili usłyszał nad głową jakiś szmer, ale nie zobaczył wioskowego złodzieja. Pewnie nie zbliżał się, bo nie chciał też wpaść do dziury. Bardzo rozsądnie. Tylko czemu się nie odzywa? - Ej, Saelim!
- Co? Żyjesz? - wydawało mu się, że w głosie towarzysza słyszy rozczarowanie.
- Przywiąż linę do drzewa i wyciągnij mnie stąd! Chyba zwichnąłem rękę. Nie wdrapię się.
Cisza na górze przedłużała się.
- Niech cię twoje wilkołaki wyciągną...

Potem Fernas usłyszał tylko trzask gałęzi i tupot oddalających się stóp.

***

Wyciągnięcie barda z wykrotu nie nastręczyło większych problemów. Eillif sprawnie opatrzyła opuchniętą rękę, a trochę jej “magii” sprawiło, że po urazie wkrótce nie zostało śladu. Pozostawało tylko wyjaśnić sobie kilka rzeczy i mozna było ruszać dalej.


***
- Tam...? - Fernas niepewnie wskazał ręką kierunek. Nie wiedział czemu, ale był niemal pewny, że dom Lamariee znajduje się właśnie tam. Pozostali wzruszyli ramionami. Od kilku godzin kręcili się w kółko szukając domostwa elfki; bez rezultatu. Powoli zapadał zmrok; równie dobrze mogli więc sprawdzić kierunek wskazywany przez barda.

Dalsze pół godziny maszerowali w milczeniu; ciszę przerywało tylko burczenie w brzuchach. Potem zaś łasica pisnęła podniecona i ruszyła truchtem w stronę leśnej gęstwiny. Po kilkunastu krokach ludzie uświadomili sobie, że to co brali za splątane ze sobą drzewa było w istocie przemyślnie wykonaną - czy też raczej “wyrośniętą” - chatką. Znaleźli dom druidki...
 
Sayane jest offline  
Stary 09-08-2012, 14:39   #107
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny.

Kiedy Yarkiss zbliżył się ostrożnie do skraju wykrotu, ujrzał na dnie rozchwytanego, lubianego i znanego przez wszystkich w Visenie barda. Nie chwila, jednak nie. Lutnie co prawda miał, ale był to tylko Fernas.
- Powiem ci, że niczego sobie. Całkiem niezłą znalazłeś sobie kryjówkę. - Zaśmiał się tropiciel. Mimo zatrucia, niezagojonych jeszcze ran oraz pustego brzucha, widok zagubionego grajka bez trudu poprawił humor łowcy. - Tak dobra, że ledwo cię znaleźliśmy, a Sealim? Ten gdzie się schował?
Korenn również podszedł blisko, nie tak jednak blisko by już teraz znaleźć się w bezpośredniej bliskości Fernasa. Choć, nie da się ukryć, nie żałowałby tego. Wszystko jednak w swoim czasie.
Przykucnął i z namysłem spojrzał na szarpidruta.
- Yarkiss, tak sobie myślę że nie ma się co spieszyć z witaniem, kto wie czy to na pewno Fernas, choć przyznaję, wydaje się podobny. Może to wilkołak okryty iluzją, co o tym myślisz? - czarownik wziął do ręki grudę ziemi i cisnął nią w muzykanta - Albo może nawet to ten cały elf? - cisnął drugą.
- Rzeczywiście. - Nigdy nie był dobrym aktorem, ale powiedział to teraz z pełnym przejęciem. - Lepiej się odsuńmy. - Yarkiss zaczął się wycofywać. - Choć istnieje jeden sposób, aby sprawdzić z kim mamy do czynienia. Co prawda troszkę przykry, ale … nikt chyba równie dobrze nie fałszuje na lutni jak nasz Fernas. - Spojrzał porozumiewawczo na Korenna, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Zamiast zapytać kompana, czy wszystko z nim w porządku, zebrało mu się na żarty.
Jednak magikowi nie było do śmiechu i ignorował ewentualne słowa czy błagania muzykanta.
- Wiesz, jestem prawie pewien że to nie Fernas. Fernasa porwały bestie sprzed jaskini w czasie gdy walczyliśmy w środku z pająkami - wycedził i cisnął trzecią grudą. - Przecież inaczej by nas nie opuścił, nieprawdaż?
- Kto go tam wie? Może i porwały, może i nas opuścił. - Yarkiss złapał z grudę ziemi, żeby cisnąć w domniemanego Fernasa, ale powstrzymał się. Może Korenn, wcale nie żartuje i to faktycznie nie jest znany mu grajek. W takim przypadku, lepiej chyba na razie go nie drażnić. - Co zatem proponujesz? - Zapytał niepewnie Korenna.
- Są dwa wyjścia - czarownik zamyślił się na chwilę, obserwując obolałego minstrela - Możemy go tu zostawić na noc. Jak go nic nie zeżre to na pewno jest to wilkołak albo czarodziej i wtedy sprawa jest jasna. Możemy go też przysmażyć pochodnią - jak zacznie się przemieniać albo ryczeć i wymachiwać pazurami - to też się coś niecoś wyjaśni...
Odczekał następną chwilę.
- A, jest i trzecie wyjście - powiedział niechętnie - na wszelki wypadek mogę sprawdzić czy pasm Splotu w nim nie ma obecnych, a wtedy można z nim pogadać, co też się wydarzyło od momentu gdy weszliśmy do jaskini...
- Przestańcie się, do jasnej kurwy... - Fernas eksplodował i popisał się znajomością języka wulgarnego – Żartować jak przygłupy jakieś. A Saelim, niech go wilcy zjedzą, mnie tu zostawił. Wyciągnijcie, to opowiem. Zaśpiewać nawet mogę!
Przez chwilę palce Korenna zaciskały się na sporym kamieniu. Z wysiłkiem wypuścił go i złapał zamiast niego równie dużą grudę ziemi. I rzucił nią prosto w barda.
- Jaki jesteś nagle odważny i mocny w gębie?! - ryknął - Trzeba było wczoraj się unosić, w jaskini, to może Etrom by przeżył, tchórzliwy złodziejaszku!
Miał ochotę odwarknąć im, że sami są sobie winni. Ba!, miał ochotę rozwalić z procy ten durny łeb. Na fernasowe, to Korenn zawinił w sprawie śmierci Etroma dużo więcej od niego. Tyle, że nigdy nie życzył Zakaźnikowi śmierci, więc wiadomość go trochę ochłodziła. A poza tym, póki co ci z góry mieli dużo lepszą pozycję.
- Źle się stało – podsumował, już spokojniej. Ale nie skłamał, że poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialnaści. Nie da Korennowi tej satysfakcji. Nawet mimo tego, że strasznie bał się – Możecie mnie już wyciągnąć? Czy może śmierć towarzysza tak was do figlów nastawiła? - spojrzał bardziej na Yarkissa niż na zaklinacza. Od niego spodziewał się w tej chwili więcej.
Wygląda jak fernas, wrzeszczy jak fernas to chyba jednak on. Pozostaje tylko kwestia, czy wyciągnąć dezertera. Przez chwilę Yarkiss się nad tym zastanawiał. Postąpić podobnie jak Sealim, czy lepiej będzie pomóc wydostać się Fernasowi z wykrotu.
- Kark mnie boli od tego schylania. Jak wyciągniemy go, to łatwiej będzie się dogadać. Chyba, że chcesz w niego porzucać jeszcze chwilkę ziemią? Ty się zastanów, a ja idę po linę. - Zwrócił się do Korenna.
“Nie dziwota że Fernasowi rura zmiękła” - skonstatował czarownik gdy dokładniej rzucił okiem na wykrot i sytuację muzykanta.
- Hmm, nic dziwnego że zawierzył Saelimowi, to z głupoty - myślał na głos, upewniając się że bard słyszy te rozważania - Ale głupi ma też szczęście, dlatego nie natknął się na wilkołaki i przeżył. Ale że ma fernasowe, czyli głupawe, szczęście, to i wpadł jak śliwka w kompot. Więc … to chyba faktycznie Fernas. Dobra, wyciągnijmy go - odezwał się do Yarkissa, nie bez satysfakcji w głosie.
Tropiciel zdążył już przywiązać linę do drzewa i zrzucił ją Fernasowi. - Trzymaj, ale wyciągać cię nie będę. - Nie mówił tego ze złośliwości. Po prostu cały czas w wyniku trucizny, nie czuł się w pełni sił. - Masz i tak zresztą szczęście, że obyło się bez pochodni.
- Rękę skręciłem. Nie dam rady - stwierdził Fernas.
Rafael usiadł ze zmęczenia, spoglądając porozumiewawczo na Solmyra. Ten jak zwykle nie przejawiał żadnych emocji.
- Co cię tak przypiliło do Viseny? - Zapytał barda, kiedy ten wygramolił się w wykrotu. Miał wrażenie, że dezerter nie cieszy się wielce, że się znowu spotkali. A chyba powinien, w końcu uratowali mu skórę. - Nie mówiłeś wcześniej, że spieszno ci do domu.
- Długo was nie było - stwierdził Fernas wymijająco - Nic słychać nie było. Pomyślałem, że albo coś was zjadło, albo żeście zabłądzili. A ktoś zanieść wieść musiał... - Urwał - Ale nade wszystko - ruszajmy. Zbyt daleko na południu jesteśmy... - rozejrzał się niespokojnie.
- A dlaczego “zbyt daleko na południe”? - zdziwił się Korenn. On wcześniej pomógł szarpidrutowi wydostać się na wolność, choć najchętniej kopnąłby go w …
- Nie wiem – syknął Fernas, nieco się uspokajając – Jak z Saelimem byłem, to jakaś babka przyszła i z nami rozmawiała – wzruszył ramionami, pragnąc poczuć skrępowanie; nie wiedział przecież o czym mówi – Taka z leśnych chyba – skrócił sobie myślowo, do jednego wora druidów, tropicieli, dzikie elfy i insze osobniki wrzucając. - Mało zrozumiałem, a długo porozmawiać nie zdołałem, ale chyba się znała na rzeczy. I mówiła, że to nie ziemia dla ludzi... Że zbyt daleko na południe jesteśmy, aby ominąć wilkołaki. Że aby je ominąć, na północ i na zachód trza iść... Nie wiem, jak wy - ale ja jestem skłonny dać temu wiarę.
Nie powiedział im, że najwyraźniej poznawała go. Saelim go z tego powodu zostawił. Oni też mogliby.
- Mówiła o wilkołakach? - powoli zapytał Korenn. - A wspominała coś o Visenie?
- Mówiła. Że „ludzkie” są. Że z Viseną o zemstę jakąś chodzi. I o magię, co była trzymana na wierzchu – odpowiedział równie powoli Fernas, zerkając na maga spod ukosa – Jak lepiej nade mnie rozumiesz to, to może coś wyrozumiesz.
- Powtórz dokładnie, bo to naprawdę ważne co powiedziała - Korenn przypatrywał mu się z mieszaniną grozy i fascynacji. Przez chwilę zastanawiał się czy Fernas nie robi ich po prostu w konia, ale coś mu się zdawało że te słowa za bardzo pasują do ostatnich słów Justusa...
Fernas przełknął ślinę, a potem – z jakimś nienaturalnym zacięciem na twarzy – zaczął mówić z pamięci.
- ... i tyle - zakończył. - Niewiele z tego rozumiem.
Korenn milczał przez długą chwilę.
- “Zemsta, żądza władzy... to wszystko takie ludzkie... Zresztą sami jesteście sobie winni; magii nie trzyma się na widoku.” - powtórzył słowa Fernasa.
- Coś jest w Visenie takiego co dla nas jest tak naturalne że nie zwracamy na to nawet uwagi albo po prostu nie wiemy że … jest nienaturalne. - mruknął wreszcie. - Chyba - dodał niepewnie. - Może coś jest w tym że jakiś tam mag zawsze był w Visenie. Ten, tego … - zająknął się - Dziadunio na przykład... - nagły mróz chwycił go za serce i sprawił że słowa wyszły niezgrabnie.
- O czym ty mówisz? - Yarkiss nie do końca nadążał nad tym co mówił Korenn.
- O niczym. Kombinuję po prostu - Korenn starał się mówić lekko, choć spokojny to on wcale nie był.
- Zamiast kombinować może w końcu ruszymy dalej. Starczy tego gadania. - Syn Petera ponaglał towarzyszy do marszu, bo chciał jak najszybciej odnaleźć Lamariee. Namowy Yarkiss odniosły skutek i po krótkim postoju, wspólnie z bardem ruszyli w dalszą drogę.
 
Lakatos jest offline  
Stary 10-08-2012, 08:00   #108
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tym razem szczęście muzykanta okazało się więcej warte, niż umiejętności łowców. Ku lekkiemu zakłopotaniu Yarkissa, trafili do druidki dzięki wskazówce Fernasa, a nie jego znajomości lasu.
- Chłopie! - Yarkiss walnął barda w plecy, gdy spostrzegł w leśnej gęstwinie chatkę Lamariee. - Minąłeś się z powołaniem. My tu od kilku godzin kręcimy się w kółko, a ty ciach i proszę doprowadziłeś na gdzieś trzeba. Byłeś tu już, czy co?

Korenn
podejrzliwie spojrzał na Fernasa. Bolały go nogi, bolały otarcia i stłuczenia, których nabawił się przez ostatnie dni. Pusty brzuch też bolał i nie poprawiał mu humoru. W tym momencie o spiskowe teorie nie było trudno. Już wcześniej była mowa o tym że trudno będzie odnaleźć dom druidki - jakim cudem grajek wiedział którędy iść, to przekraczało jego zdolność pojmowania.

- To, tego, uprzejmie trzeba będzie … jeśli w ogóle jest w domu - powiedział niepewnie. Z druidami - poza Eillif - niewiele miał do czynienia, i kompletnie nie wiedział jak się do takich zwracać. Widząc zaś że ochotników do rozmowy z druidką brak westchnął i ruszył do przodu. - Przecież mi głowy nie ukręci za chęć przywitania się... - mamrotał pod nosem i nerwowo głaskał łepek Zass. A bo to wiadomo co takiemu dzikusowi - czy tam raczej dzikusce - do łba strzeli...
Chłopak sprawdzał końcem włóczni drogę przed sobą, nie wiedząc czy aby jakichś druidzkich pułapek się nie spodziewać - co bardziej podejrzane miejsca omijał, po korzeniach starając się przechodzić w miarę możności.
- Fernasa trzeba było na sznurku przodem puścić i kopniakiem w zad pognać - mruczał - Przeciwpancerny rwie na pierwszej przeszkodzie - coś mu się tam kojarzyły mądrości Dziadunia ze starożytnych ksiąg wyczytane, choć co zacz ten “przeciwpancerny” - Dziadunio nie wiedział. Podejrzewał jednak że kontekst idealnie pasuje do bieżącej sytuacji. Zdał sobie sprawę że to nerwy przez niego przemawiają i wziął się w garść. Gdy zaś doszedł na odległość głosu i uznał że krzyk powinien dotrzeć do wnętrza chaty podszedł jeszcze parę kroków, złożył dłonie i krzyknął jak przez tubę:
- Dzień dobry wielmożna pani! Możemy porozmawiać?!
Odpowiedziała mu martwa cisza. Albo nikt go nie usłyszał, albo też nikt nie raczył zareagować na jego wołanie.
Korenn ostrożnie podszedł bliżej i zastukał końcem włóczni w ścianę chatki.
- Dzień dobry!
Ponownie nikt nie zareagował - ani na uprzejme powitanie, ani też na stukanie, które na upartego można było uznać za nieco mniej uprzejme. Nikt nie lubi, gdy jakiś nieproszony gość wali kawałkiem drewna w jego ścianę. Bez względu na intencje. Można było domniemywać, że nikogo w środku nie było. Albo też że ktoś był i po prostu nie życzył sobie gości. A gość nie w porę... oj, mógł mieć przechlapane.
“Pies to trącał” - Korenn wzruszył ramionami i wrócił do reszty grupy - ostrożnie, po własnych śladach. Każdy widział efekt czy raczej brak efektu, więc gęby nie strzępił po próżnicy opowiadając oczywiste.
- Zmierzamy do Viseny? - zapytał. Zastanawiało go czy Saelima dopadły wilkołaki. I czy zjadły go od razu, czy też z nim najpierw … pogadały...

Całą drogę wiatr w oczy. Tylko Yarkiss zdążył się ucieszyć, że udało im się znaleźć chatkę druidki, to los szybko przypomniał mu, że nie ma co liczyć na szczęście. Akurat wtedy, kiedy przyszli złożyć jej wizytę, stare nogi elfki musiały ją gdzieś ponieść. Niewykluczone zresztą, że siedziała cały czas w środku, ale za nic miała młodych Viseńczyków w potrzebie. Zgadzałoby się to z tym co gadali ludzie w wiosce o tajemniczej Lamariee. Myśliwy nieraz słyszał o tym, że elfka przypada za gośćmi równie mocno, jak chłop za myszami w spichlerzu. Z tego względu, mimo palącej potrzeby rozmowy z druidką, łowca nie miał zamiaru wejść do jej domu nieproszonym. Sprawdzenie czy ludziska mówili prawdę, wolał pozostawić innym. Może Korenn? Kiedy ten wrócił, Yarkiss spróbował namówić go, żeby tak szybko się nie poddawał.
- Może za słabo pukałeś? Babka swoje lata ma. Mogła nie dosłyszeć. - Łowca próbował być jak najbardziej przekonujący.
- Śmiało, przyjacielu. Pukaj głośniej. Nie krępuj się - Korenn uprzejmie oddał z powrotem Czarnego Piotrusia i wsparł się na włóczni, ewidentnie przygotowując się do obserwowania poczynań Yarkissa. Uśmiechnął się do niego pokrzepiająco. - Będziemy dbali by nic cię od tyłu nie zaskoczyło - dodawał mu otuchy.
- Z drugiej strony może lepiej nie naprzykrzać się jej. Jakby chciała to by nas usłyszała. Prawda? - myśliwy spojrzał na Korenna, czy ten przytaknie mu.
Czarownik poskrobał się po brodzie i powątpiewająco zerknął na tropiciela.
- Sam mówiłeś że “ma swoje lata i może nie dosłyszeć”. No to albo w jedną, albo w drugą stronę - mruknął, ale zaraz westchnął. - Druidką jest to pewnie w jakichś ważnych druidzkich sprawkach krąży. Jej pech że Fernasa zoczyła, no ale to sobie o mały włos karku nie skręcił, nie jej. To co robimy? - o Fernasie wspomniał nie bez odrobiny złośliwej satysfakcji i upewniając się że muzykant to słyszy, ale zapytał już najzupełniej poważnie.
- Słuch u niej pewnie lepszy, niż u mnie pamięć. Zapomniał ja, że elfy starzeć zwykły się troszkę inaczej, niż my. - Yarkiss próbował tłumaczyć się pokrętnie. - Zatem nic teraz więcej zapewne nie wskóramy. Lada moment ściemni się na dobre, więc proponuje się za noclegiem rozejrzeć. A jak nam wyjątkowo szczęście dopisze, to jutro elfkę z rana zastaniemy. Kiedyś w domu chyba musi usiąść i odpocząć od druidzkich spraw. - Samnie do końca wierzył to w to mówił. - Ktoś lepszy pomysł ma? - Myśliwy popatrzył na zmęczonych towarzyszach, z nadzieją, że nikt nie wymyśli czegoś “lepszego”. I faktycznie, łażenie w kółko na głodniaka nie przydało nikomu sił, więc i nikt nie protestował.
- Byle nas jej pupile nie zjedli, którzy tutaj mogą ściągać co jakiś czas - mruknął posępnie Korenn ale poparł Yarkissowy plan. - Sprawdź tropy, może jakieś drapieżniki się tu kręcą, które druidce krzywdy nie uczynią, ale nam mogą - dodał.
- Rzecz to oczywista. Nie trzeba przypominać. - Yarkiss obruszył się na maga, że ten chce go uczyć jak postępować w lesie. - Chodź Rafael. Rozejrzyjmy się póki jeszcze coś widać. A wy... za ten czas nazbierajcie drewna na opał. Albo nie. Podobno druidzi nie przepadają za ogniem w lesie. Z resztą nie wiem. - Myśliwy nie był pewny, czy można wierzyć we wszystko co słyszał o Lameriee. - Jak chcecie to rozpalcie.
- Eillif? - Korenn nie był do końca przekonany czy te tropów sprawdzanie to taka rzecz oczywista ale machnął w duchu ręką, zamiast tego odwrócił się do ICH WŁASNEJ druidki. - Czy to by był wielki nietakt gdybyśmy się tu gdzieś obozem w pobliżu rozłożyli i z zabezpieczonym ogniskiem skleconym z jakichś obumarłych konarów?
- Dopóki nie będziemy niszczyć żywych roślin... chyba nie. Na pewno trzeba obłożyć kamieniami - niepewnie odparła Eillif. - Powinieneś spytać kogoś z Osady, oni mają lepszy kontakt z druidami niż karczujący las pod pola wioskowi.
Korenn przewrócił tylko oczami. Trzeba było najpierw dotrzeć do Osady by zapytać, a tu i teraz było tu i teraz. Zabrał się za zbieranie drewna i kamieni na ognisko.

Tymczasem tropiciele sprawdzili okolicę. Tropy mieszały się tu przeróżne, zarówno roślinożerców jak i drapieżników. Na szczęście te ostatnie wydawały się dość stare, istniała więc szansa, że nic ich w nocy nie podejdzie. Zresztą szansa była zapewne równie duża jak i w każdej innej części lasu. Pozostawało wystawić warty... i czekać. Wszystkim burczało w brzuchach, ale rozstawianie sideł czy polowanie w tej okolicy nie wchodziło w rachubę. Cienka zupa grzybowa uwarzona przez Eillif dała tylko namiastkę sytości. Na szczęście blisko chatki biło źródełko, mogli więc chociaż napić się do woli. Woda przydała się zwłaszcza Solmyrowi, który mimo głodu nie zaniechał swoich dziwacznych ćwiczeń z kosturem i akrobatycznych wyczynów wokół ognia. Patrząc na niego ciężko było powiedzieć skąd brał na to energię, zwłaszcza, że w walce posługiwał się raczej magią niż brutalną siłą. Choć może była to po prostu zwykła kalkulacja? W końcu magia była efektywniejsza, a rzucając się z kijem na lochę poniósł sromotną porażkę, która omal nie kosztowała go życia. Tak czy inaczej jego wieczorne ćwiczenia (i poranna rozgrzewka) zmobilizowały też Jarleda, który zaczął trenować ‘na sucho’ walkę mieczem w sposób, w jaki wszystkich wojowników uczył Knut.

Mimo wcześniejszej nerwowości przed spotkaniem z Lamariee okolica jej domu działała na wszystkich dziwnie uspokajająco. Niby ten sam las, te same drzewa, te same nocne stworzenia przemykające po poszyciu i wśród konarów drzew, a jednak wydawały się inne - odrealnione, magiczne... Każdy miał w pamięci opowieści o wiekowej druidce - te bardziej i mniej prawdopodobne - i może to one sprawiały, że jej dziedzina wydawała się zaklęta? Oblane księżycową poświatą starożytne drzewa przybierały nowe kształty, a strumień szeptał prawie jak żywy? Eillif niemal czekała, aż z grubych pni wytchną efemeryczne driady, z wody wyprysną psotne najady i zaczną pląsać po polanie do wtóru melodii wygrywanej przez północny wiatr.



Jednakże nic takiego nie nastąpiło. Wilczy Las tętnił życiem, lecz nie uraczył młodych wędrowców żadną niespodzianką. Thorbrand kiwał się spokojnie na gałęzi, kwiląc czasem przez sen, Zass zwinęła się w kłębek na piersi swojego pana, a Sigrid wybrała się na polowanie. Drużynowy zwierzyniec czuł się tu jak w domu - bo był w domu. A dla ludzi namiastkę domu stanowiła obecność druidzkiego domu - dziwnego, lecz wzniesionego przecież dłonią inteligentnej istoty, nie tak różnej od nich samych. Może właśnie to napawało ich spokojem? W końcu byli zaledwie dwa dni od wsi. Czasem z oddali dobiegał tylko zew wilka czy pohukiwanie sowy.

Sytuacja zmieniła się dopiero nad ranem. Nie trzeba było uszu wytrawnego zwiadowcy by usłyszeć, że coś wielkiego maszeruje przez las. Trzask pękających pod łapami gałęzi i szelest ocierających się o stworzenie liści postawił wartowników na nogi, a wkrótce potem na polance pojawił się miś.



Choć należałoby raczej powiedzieć - niedźwiedź. Potężny niedźwiedź brunatny wynurzył się spomiędzy drzew, majestatycznie kołysząc swym wielkim cielskiem. Rafael i Yarkiss z łatwością ocenili, że była to niedźwiedzica - nadzwyczaj wyrośnięta, ale jednak. Na szczęście bez młodych; widać była już na to za stara - wokół pyska i oczu srebrzyła się siwa sierść.

Zwierze zignorowało ludzi i pomaszerowało do źródełka. Dopiero zaspokoiwszy pragnienie odwróciło się w stronę dogasającego ogniska i zaczęło bacznie przypatrywać intruzom.
 
Sayane jest offline  
Stary 13-08-2012, 23:38   #109
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny.

Przez chwilę Yarkiss łudził się, że niedźwiedzica ich nie zauważy. Jednak po tym jak skupiła na nich swoją uwagę, pozostawało mu tylko liczyć, że zwierzę jest już po śniadaniu. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejną walkę na śmierć i życie.
- Tylko spokojnie, może nas nie zaatakuję. - Yarkiss uspokajał siebie i towarzyszy, wycofując się przy tym powoli. Wiedział, że jeden nerwowy ruch może sprowokować do ataku, sympatycznego na pierwszy rzut oka misia. Zdążył się o tym przekonać nie raz, kiedy pracował wraz z braćmi przy barciach. Często spotykał z pozoru niezdarne niedźwiedzie, które w pogoni za swoim największym smakołykiem, potrafiły się wdrapywać na drzewa zaskakująco wysoko. Ten jednak wydawał mu się jakiś dziwny. Patrząc prosto w oczy niedźwiedzicy, wpadł na dość dziwaczny pomysł, ale postanowił zaryzykować. Zamiast jak najszybciej się oddalić, łowca stanął w miejscu i krzyknął w kierunku drapieżnika. - Lamariee, przyszliśmy tylko porozmawiać! - Yarkiss zignorował głos rozsądku i zaufał intuicji. Postanowił sprawdzić ile prawdy jest w opowieściach Mehlesa o potężnych druidach, którzy potrafią zamieniać się w zwierzęta. Korenn stał nieopodal; czujny lecz nie agresywny. Działanie wolał zostawić myśliwym, którzy znali sie na rzeczy.

Niedźwiedź wbił wzrok w tropiciela i powoli uniósł się na tylnich łapach. Olbrzymia bestia przewyższała młodzieńca nawet mimo odległości i Yarkiss zaczął powątpiewać w swoją intuicję - potrzeba by wielu strzał i włóczni by położyć takie zwierze trupem. A on z pewnością nie dożyłby tej chwili. Szybko przetarł oczy, gdyż miał wrażenie, że przestaje widzieć ostro - ciało niedźwiedzicy jakby urosło jeszcze trochę i zaczęło falować wraz z poruszanymi wiatrem liśćmi. Gdy ponownie otworzył oczy na miejscu zwierzęcia stała szczupła kobieta ubrana w proste lniane odzienie, z pękatą torbą przewieszoną przez ramię. Była niska; Korennowi nie sięgnęłaby nawet ramienia, lecz cała jej postać emanowała siłą - zarówno wewnętrzną jak i fizyczną. Mimo podeszłego wieku zachowała elfią urodę, dzięki której określenie “stara baba” w ogóle do niej nie pasowała - wyglądem nadal przewyższała większość viseńskich kobiet. Jednak to nie jej wygląd robił największe wrażenie, mimo że elfów we wsi było na prawdę niewiele i zwykle stroniły od ludzi. Wrażenie robiło spojrzenie druidki - mądre, głębokie i nieprzeniknione. W jej szarych oczach - a może zielonych? niebieskich? ciężko było określić barwę - wydawała się mieścić cała mądrość Królestwa.
Lamariee poprawiła pasek torby i wolnym krokiem ruszyła w ich stronę.
- O czym chcecie rozmawiać, ludzkie dzieci? - Spytała, a Fernas od razu rozpoznał jej głos; słyszał go przecież nie dalej jak wczoraj. Uderzyła go nieprzyjemna myśl, że może i druidka miała wieki by posiąść mądrość lasu, lecz wcale nie będzie chętna, by się nią dzielić.
- O konwoju. - Yarkiss wydukał z trudem. Był cały czasy zdezorientowany tym co zobaczył. Kilkakrotnie próbował wyobrazić sobie tajemniczą druidkę, ale to co przed chwilą ujrzał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. - To znaczy o tych, którzy ich zaatakowali. Wiesz może coś o wilkołakach, które zagościły ostatnio w kniei? - Zapytał nieśmiało. Nie był pewien, czy właściwie zwraca się do elfki. Skąd jednak biedny miał do wiedzieć. Nikt nie nauczył go jak powinien zwracać się do osób, o tak wysokim statusie jak Lamariee.
- Nie interesuje mnie wasz handel - odparła elfka. - A co do wilkołaków nie zauważyłam, by tutejsza wataha przez ostatnie dekady znacząco się zwiększyła. Zresztą nie wtrącam się w ich sprawy, a one są tak uprzejme, że odwdzięczają się tym samym - neutralny głos Lamariee sprawiał, że ciężko było ocenić czy kpi, czy faktycznie obecność wilczych likantropów jest jej obojętna.
- Przez ostatnie dekady? - W pierwszej chwili Yarkiss myślał, że się przesłyszał. Jak to możliwe, że nie wiedział nic wcześniej o obecności wilkołaków w lesie, w którym żyje już ponad dwadzieścia lat. Na dodatek druidka mówiła o nich jakby to było coś normalnego. Nie tego myśliwy oczekiwał od elfki, ale z drugiej strony w czym ludzie są lepsi od wilkołaków z perspektywy Lamariee? Uświadomił sobie, że druidka nie ma z nimi wiele wspólnego.
- Nie chodzi tutaj o handel, tylko o zabójstwo naszych bliskich, którego dopuścił się twój krewniak. Powiesz coś nam o elfie, który przewodzi wilkołakom? Zapewne nie jest ci obca jego osoba. - Tropiciel spojrzał druidce prosto w oczy bez respektu. Emocje wzięły górę nad rozsądkiem i nie przejmował się teraz zbytnio z kim rozmawia. Chciał się tylko dowiedzieć, kto i dlaczego zaatakował konwój.
- Elf? Wilkołakom? - kobieta uniosła brwi w zdumieniu, a potem wybuchnęła śmiechem. Śmiała się dobrą chwilę, po czym rzekła. - Nigdy nie słyszałam o elfie, który zaraziłby się likantropią. Zaś co do naturalnych zmiennokształtnych... chłopcze, czy uważasz, że gdy ten zmienia postać to gatunek ma znaczenie? Choć z pewnością jakiś ulubiony ma... - to mówiąc powiodła wzrokiem po zebranych. Bardowi wydało się, że na nim zatrzymała wzrok na dłużej.
Yarkiss nie podzielał dobrego humoru Lameriee. Wcale nie było mu do śmiechu.
- Może i ma znaczenia. Nie wiem. Jakbym wiedział, to nie przychodziłbym do ciebie. - Odpowiedział wyraźnie zdenerwowany lekceważącym podejściem Lamariee do tematu. - Skoro tak bawią cię moje słowa o elfie i wilkołakach. Powiedz mi co jest takiego wyjątkowego w twojej rasie, że jesteś odporni na likantropie oraz kto jest przywódcą watahy?
- Nie jesteśmy odporni - raczej bardziej uważni. Łatwiej ustrzec się zakażenia, jeśli nie atakuje się wszystkiego na swojej drodze, tak jak to robi wasz gatunek - skrzywiła się lekko druidka. - Każdy myśliwy musi brać pod uwagę, że łatwo może stać się czyjąś zwierzyną. Nawet jeśli znałabym odpowiedzi na twoje pytania - cóż mnie to obchodzi? Jaki mam powód, by opowiedzieć się po waszej stronie?

Fernas otworzył usta... tego się nie spodziewał. Czyżby babka sugerowała, że ON jest wilkołakiem? Nasłuchał się już o swoim mistrzu-powsinodze, krzyżówce elfa, za którą powlókł się do lasu... czyżby ów był tym „elfem”-przodownikiem? I zaraził go?!
Przełknął ślinę. Nie, nie wyspowiada się z podejrzeń przed pozostałymi. Gdyby tylko teraz został z Lamariee sam...
- Babko, mówiłaś o zemście i magii... ale wcześniej, wilkołaki nie atakowały, a teraz mówisz, że jest ich wciąż – podjął tymczasem nieśmiało, z nawyku tytułując druidkę po fernasowemu. – Czy to oznacza, że to sprawa ostatnich lat?
- Dziecko, nie mierz innych swoją miarą. Ludzkie życie to mgnienie oka; inne istoty mają czas, dużo czasu...
Grajek zawahał się. „Wiele, wiele czasu”...?
- Czy... czy to oznacza, że kiedyś już tak się mściły? I to nic nowego?
Lamariee wzruszyła ramionami.

- Nie śledzę waszych zabitych i zaginionych; to nie moja sprawa.

“Typowa elfia postawa” - pomyślał Yarkiss, kiedy wsłuchiwał się w słowa druidki. Nie znał może zbyt wielu “długouchych”, ale każdy napotkany przez niego zachowywał się identycznie. Skąd się bierze u nich te poczucie wyższości i aroganckie podejście do ludzi? Tego myśliwy nie potrafił zrozumieć.
- Młodzi ludzie muszą dostarczać powodów do działania dla wielkiej Lamariee? - Zapytał z udawanym zdziwieniem. - Pomagając nam nie ratujesz tylko ludzi. Wszak w Visenie żyją także elfy. Ich los także jest tobie obojętny?
- To, gdzie mieszkają i co robią to ich wybór, tak samo jak i wasz, że się tu osiedliliście. Kpina jest zupełnie zbędna, młodzieńcze - Lamariee spojrzała zimno na tropiciela. - Każde zwierze ma swojego wroga, z którym musi umieć sobie radzić. Elfy, ludzie, smoki, wilki, jelenie... czymże się od siebie różnią? Cóż jest w was takiego, że powinnam dać wam przewagę nad wilkołakami?

Yarkiss nie zwykł prosić nikogo o coś dwa razy, dlatego słysząc kolejne pytanie zamiast odpowiedzi, miał wielką ochotę odwrócić się na pięcie i podziękować elfce za złote myśli. Już miał powiedzieć druidce, że obędzie się bez jej pomocy, ale w porę odezwał się grajek.
- Babko, ale Visena nie ma już zapasów na następny rok. Jeśli nie pomożesz nam, prawdopodobnie wioskę trzeba będzie opuścić. A wtedy, bez przeciwności, wilkołaki rozprzestrzenią się - spróbował Fernas - I to nie będzie już sprawa miejscowa.
- Przecież zmiennokształtni nie chodzą i nie zarażają kogo popadnie - z lekkim zdziwieniem w głosie odparła elfka. - To kwestia przeżycia ataku, a człowiek jest do tego równie dobry jak wiewiórka czy łoś. Sami stworzyliście ten problem; trzeba było pilnować swojej spuścizny.
- Nie, ale zabijają kogo popadnie. Nie tylko ludzi - gobliny również. A jak się tego nie powstrzyma... - Fernas przerwał, przypominając sobie o ważniejszym pytaniu - Jakiej spuścizny?
 
Lakatos jest offline  
Stary 16-08-2012, 09:47   #110
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Na odpowiedź nie dał szansy milczący dotąd Rafael. Lekki ukłon skomponował się w całość z podejściem do stojących bliżej, toczących dialog towarzyszy.
- Jest jeszcze coś... - zawahał się - Leśna Pani. Likantropi porwali z konwoju viseńczyka, który pobierał nauki od Alvenusa, a mordując bandę goblinów, oszczędzili i wzięli ze sobą ich... kogoś w rodzaju szamana. Podążając ich tropem, natknęliśmy się na jaskinie, z której zabrali skały z magiczną mocą, jak twierdzi Korenn, adept magii. - wskazał ręką czarodzieja. - Zbyt młodzi jesteśmy i mądrości nam brakuje, by ocenić do czego dążą zmiennokształtni. Ale rodzi to w nas duży niepokój, czy ich tajemnicze działania nie doprowadzą do zagłady naszych braci. A to zachwiałoby równowagę również i tutaj, w twoim domu. - rozłożył ręce i obejrzał się po drzewach, by podkreślić, że chodzi mu o cały las. - Proszę, dopomóż nam, mądra elfko.
- Niezła próba, młody człowieku - uśmiechnęła się do Rafaela elfka - lecz to właśnie pojawienie się ludzi zburzyło równowagę; w końcu jesteście tu od niedawna. I ciężko jakoś uwierzyć, że obchodzi was los goblinów czy innych tutejszych stworzeń - odwróciła się w stronę Fernasa, po czym skierowała wzrok z powrotem na myśliwego. - Nie jest dobrze, gdy moc gromadzi się w jednych rękach, a do tej pory likantropi nie parali się magią, choć mogliby. Z drugiej strony nadmiar mocy rodzi chęć nadużycia... - zamyśliła się Lamariee. - Szczerze mówiąc nie rozumiem czego ode mnie oczekujecie. To, że chcą wam zaszkodzić jest całkiem pewne. Lecz co do szczegółów - chyba nie sądzicie, że wilkołaki przychodzą do mnie na obiad i zwierzają się ze swoich planów, albo zdają codziennie raporty? Macie więcej informacji ode mnie na temat ich ostatnich działań; spróbujcie sami wyciągnąć wnioski. Szukanie wyręki w myśleniu jest prostą drogą do umysłowej stagnacji; gdy stąd odejdziecie kto będzie myślał za was?
Korenn milczał przez dłuższą chwilę przysłuchując się tylko rozmowie, widok przemieniającej się druidki za bardzo nim wstrząsnął by miał kłapać paszczęką. Wyglądało jednak na to że i on musiał zaprząc swój umysł do roboty.
- Pani, Visena i osady w jej pobliżu pewnie nie są najmilszym dla druidów widokiem, ale też nie niszczymy lasu czy łąk. Jeśli los goblinów nas nie obchodzi, to goblinów nasz - również, podobnie jak każdego innego stworzenia które z ludzi chętnie uczyniłoby przekąskę. W tym roku ktoś zniszczył groby na naszych cmentarzach, ba, rozkopał nawet mogiłę w której ofiary zarazy leżą zrzucone. Na domiar tego imadlaki i tojanidy się na nas uwzięły, inne jeszcze znaki się pojawiły, niepokojące wielce, a teraz na nasz konwój napadnięto. Uratowaliśmy umierającego akolitę z Viseny który na tyle ile był w stanie cokolwiek powiedzieć ostrzegł nas przed magiem - elfem zapewne - który mówił przy nim o grobie, jakiejś jaskini lub ruinach, o zabranej ofierze, o poszukiwaniu mocy. Wiązało się to z Viseną, na pewno, parę razy powtarzał nazwę naszej wioski. Pani, nazywają cię strażniczką ruin … może to też o nie chodzi?
- Tak mnie nazywają? - zdziwiła się lekko druidka. - No cóż... Skoro nie znacie miejsca pobytu waszych wrogów to uczciwe, byście je poznali - w końcu oni znają wasze. Nie rezydują w ruinach; smoczydła nie znoszą konkurencji. Na pewno zajęły jedną ze strażnic; podejrzewam też, że zasiedlają pobliskie jaskinie, ale nie mam pewności; nie zapuszczam się tam. A ty myśl! - wycelowała palec w Korenna. Jej dłonie znaczyła siateczka zmarszczek. - Skoro wieś nagle nawiedziło pasmo nieszczęść, to co to może oznaczać?
- Komuś zależy by wieś przestała istnieć? Jest w niej coś na czymś komuś zależy? Mam wrażenie że w Visenie jest coś na co my już nie zwracamy uwagi albo w ogóle nie jesteśmy świadomi jego istnienia - czarownik wzruszył ramionami na poły bezradnie, na poły z zawstydzeniem - po części dlatego, że nie posiadamy wiedzy by być świadomi wartości - w końcu włościanami jesteśmy, nie ćwiczonymi w sztukach magicznych chociażby, jak w miastach na wschodzie i południu. Z konwojem poszli najlepsi obrońcy Viseny, może dlatego zostali zaatakowani by się ich pozbyć choć wątpię - wystarczyłoby zaatakować wieś podczas ich nieobecności, a nasz umierający kapłan powiedział że jakieś straty nasi zadali, czego można się było spodziewać. Przykazał nam byśmy odzyskali coś za wszelką cenę, w tym momencie też o elfie wspomniał.
Sięgnął do kieszeni i wydobył okruchy magicznej skały, pokazał druidce wyciągnięte na drżącej ze zmęczenia i nerwów dłoni.
- Wilkołaki wtargnęły do jaskini pająków w której to znaleźliśmy, ten minerał był obecny w ścianach, znaleźliśmy ślady jego wydobycia. Tam właśnie naszego kapłana odszukaliśmy, na razie jedynego z porwanych - powiedział ze smutkiem i wzdrygnął się, przypominając sobie cierpienie Justusa. - Na pewno potrzebowały tej skały i pewnie wystarczającą jej ilość wydobyły, skoro szły w takiej sile. Tylko do czego? Nasze groby zostały w tym roku rozkopane, kto wie, może splądrowane, może splugawione. Nawet my tutaj, w Visenie, o Urgulu słyszeliśmy, o tym co się w Królestwie działo dwie setki zim temu, może i tutaj jakowyś nekromanta ma zamiar mroczną magię zaprząc by jakiegoś rytuału dopełnić. A z Viseny ofiary do niego porwać? - przyglądał się elfce usiłując z jej twarzy odczytać jakieś oznaki nawet nieświadomego potwierdzenia lub zaprzeczenia. Zdawało się, że początkowa wypowiedź czarodzieja przypadła jej do gustu, ale im bardziej zapędzał się w teoretyzowaniu, tym bardziej miał wrażenie, że traci w oczach elfki. - Tak by ze słów Justusa wynikało. Tyle że Visena jest duża, w sumie kilka setek dusz w niej mieszka lub w jej okolicy, i by porwać więcej luda taki atak musiałby być … - Korenn przewrócił oczami gdy zdał sobie sprawę z tego jak wiele różnych czynników może wchodzić w rachubę. Skąd wiejski chłopak miałby wiedzieć o taktyce czy potężnej magii jakiej ów złowrogi elf mógłby użyć?
- Tak sobie myślę - habu … eeee, wilkołaki porwały szamana goblinów i naszych kapłanów czy magów, jacy by oni nie byli - powiedział powoli. - Może to oni są szczególnie potrzebni?
- Ten rodzaj kryształu to dobry materiał gromadzący energię Splotu - rzekła druidka, rzuciwszy okiem na półprzeźroczystą skałę. - Ma wiele zastosowań, a większość magów na pewnym etapie szkolenia uczy się łączyć moc z materią... - zawiesiła głos, po czym mruknęła pod nosem. - Mięknę na starość...
Powiedzieć że Korenn uważnie nastawiał uszu na słowa elfki o krysztale to tak jak twierdzić że woda jest mokra. Zaraz jednak opamiętał się i znowu przymusił do kombinowania. O ich rodziny chodziło.
- Mówiłaś, pani, o naszej spuściźnie... Visenę założyli - podobno, jeśli to nie tylko bajania, co przecież być może - Harard i Visena właśnie, ale jeśli cokolwiek po nich pozostało to tylko to że ze sobą jedynie trzymamy i nikt z Królestwa nad nami władzy nie ma. Przynajmniej o tym nam wiadomo. Chyba że jest coś jeszcze? Albo późniejszego czasu dotyczy? - zapytał znowu, nieświadomie głaszcząc łebek Zass.
- Mnie wypytujesz o waszą historię? To wy stawiacie przodkom pomniki i grobowce.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172