Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2012, 01:52   #289
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Bezimienna wyspa, sierpień 251 roku



Endymion płynął w głąb czarnej toni. Woda była zimna. Lodowaty prąd przenikał jego ciało mrożąc je do szpiku kości. Gdyby nie emanujący światłem kryształ strażnik znajdowałby się we wszechogarniających ciemnościach. A tak przynajmniej widział tych kilka stóp dookoła. A widok ten nie był wesoły. Choć woda czysta, jeżeli brak roślinności może być tego opisem, to prócz bąbelków powietrza i małych zawirowań jakie tworzyły się pod wpływem jego ramion, kiedy miarowo i metodycznie zagarniał wodę, krajobraz był niezmienny. Płynął juz długo i póki co widział, że prowadzi go to niestety do nikąd. Wszak parł wciąż w dół studni, która choć po pewnym czasie zmieniła się w tunel, w którym gładkie, ociosane skalne ściany, ustąpiły chropowatej powierzchni jaskini, to panika rodząca się w żołądku, chwytała go teraz rozpaczliwie za gardło. Za późno było by wracać na górę. Zostać w tym miejscu przyspieszy śmierć. Miał się poddać?

Strażnik Królewski rozpaczliwie płynął dalej, gdy nagle poziom uczucia zagrożenia i beznadziei sięgnął zenitu. Kryształ bladł jak dogasając świeca! Wraz z wypalającym się blaskiem gasły resztki nadziei tego pewnego siebie młodzieńca. Przerażająca, czarna czeluść zimnej wody pochłonęła go wraz z ostatnim promykiem światła. Zamykała się nad Endymionem. Póki siły miał nogach, rozpaczliwie odpychał się od ściany podwodnej rozpadliny, wzdłuż której przyszło mu płynąć. Jednak nagle i tego skalnego oparcia, co ułatwiało mu dotąd szybkość poruszania się, zaczęło brakować. Błogość zagościła w sercu odpędzając rozpaczliwie kłujący strach. Miłe uczucie senności ogarnęło strażnika. Przyjemne ciepło omiotło jego wyczerpane ciało. Jasne światło na końcu tunelu nieśmiało jak świetlik nocny zamigotało nad głową. Brama do nieba? Zasypiał? Majaczył?

Obrazy z przeszłości nawiedziły go niczym sen na jawie. Karczma przy Ostatnim Moście, spuchnięte od płaczu oczy córki karczmarza, którą zostawił na śmierć z ręki orków... Jak ona miała na imię? Płonący pal ze znajomą twarzą przyjaciela, co nim spokojnie przymknął powieki, przebaczającym wzrokiem objął ich wszystkich, zatrzymując się na nim najdłużej... Ostatnie, pełne bólu i pogardy spojrzenie bohaterskiego do końca Kh’aadza Żelaznorękiego... Zdziwione oczy nieoczekiwanego druha Salaha, który zaufał mu własnym życiem zostając tam na górze... Odprowadzały go z tej ziemi ostatnie wejrzenia zmarłych? Drogą jego życia usłaną trupami? Tych którzy mu zaufali... Tymczasem cos oplotło noge przy kostce. Wierzgnął z całej siły instynktownie. Czyżby umarli wyciągali po niego sztywne ręce? A miłe ciepło kolejny raz omiotło jego twarz spokojnym prądem. Zaraz! To woda jest cieplejsza. Otworzył oczy!

W oddali to nie tunel do świata umarłych pokazuje drogę lecz słońce! Dookoła niego ciemności podwodne ustąpiły granatowi nieco jaśniejszej toni! Wypuścił kryształ z rąk. Kryształowa kula powoli opadała w kierunku z którego wypłynął, aż wreszcie rozbłysła blaskiem i już zapalona zniknęła z widoku zostawiając za sobą, malejącą plamę światła.

Pośród porośniętych gąszczem dzikiej roślinności budynków, posągów i bielejących kości w lśniących zbrojach, stała woda w marmurowym basenie. Przez usta czterech kamiennych ryb, połowy wynurzonych znad tafli, spokojnie wylewały się lśniąca w słońcu, czyste strumyki. Ptaki nawoływały wesołe trele. Kolorowy motyl przysiadł na krawędzi marmuru. Niezmącona na środku basenu lustro wody nagle poruszyło się. Rozbił się o nią pojedynczy pęcherzyk powietrza. Za nim drugi. Potem kolejny. Wypływały. Równomierne koła zaczęły rozchodzić się powoli w stronę brzegów basenu martwej fontanny.






Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Derenhelm z obiema mieczami w dłoniach zbiegł ostrożnie po schodach nie wywołując przy tym żadnych dźwięków. Na dole było ciemno. Korytarz który wiódł do dolnej części twierdzy tonął w mroku. Smród nieopisany wypełniał ten poziom, zamieniony przez trola w latrynę. Musiał odkryć ruiny twierdzy jakich czas temu, o czym świadczyła wyrwa w ścianie, która łączyła podziemny kompleks z naturalną jaskinią.

W oddali zza trzech masywnych kolumn, które oddzielały korytarz od reszty komnat, prześwitywała szara poświata. Były to zapewne strzępy blasku dnia, które wpadał do jaskini, zza wyrwy w murze. Trol stał przed kolumnami i choć nie usłyszał Derenhelma, to odniósł łeb w jego stronę. Czyżby przez swąd spalenizny jaki mieszał się z odorem fekaliów był w stanie poczuć zapach ludzkiego potu? Derenhelm nie wiedział, ale mokra strużka spływała mu z czoła, przez policzek na brodę, kapiąc niczym łza. Przyklejony plecami do ściany ostrożnie stąpał w stronę kolumn. Ich masywna konstrukcja zapewniała mu bezpieczeństwo. Nie było mowy, aby ten olbrzym przecisnął się między filarami. Kransoludzcy inżynierowie projektując twierdzę zatroszczyli się o to, aby to przejście oprócz niewątpliwie ważnego elementu architektury budowli, który podtrzymywał wysokie sklepienie całej twierdzy, służył również od strony militarnej. Garstka krasnoludów w wąskich przejściach mogła długo odpierać napór przeważającej liczby napastników, umożliwiając reszcie przegrupowanie na wyższe poziomy.




Derenhelm był już całkiem blisko szarego trola, kiedy tamten ruszył w jego stronę. Po chwili maczuga, wielka i tęga w swoim zakończeniu niczym trzon wiekowego dębu, spadła z głuchym łomotem na korytarz. Trol łomotnął nią wysuwając ramię najdalej jak potrafił przez przejście między kolumnami. Derenhelm uskoczył odruchowo mimo, że był kilka kroków poza zasięgiem bestii. Zdawało mu się, że całe skalne podłoże podskoczyło pod brutalnym uderzeniem. Mężczyzna przebiegł w kierunku filarów skosem na drugą stronę tunelu. W ostatniej chwili uchylił się przed ciosem maczugi. Trol zamiatał korytarz szerokimi, powracającymi łukami. Rohirim przywarł plecami do środkowej kolumny nie spuszczając wzroku z masywnego ramienia trola. Masywna kupa mięśni obciągnięta grubą skórą, jakby niemożliwą do spenetrowania niczym naturalna zbroja. Bestia wkręcała młynki przykucnięta. Łeb wcisnęła między filary i dyszała przy tym wściekle niskimi pomrukami.

Tymczasem Cadarn, ze zdobycznym mieczem w dłoni, stanął u góry schodów. Był gotowy do zejścia. Broń nie emanowała już blaskiem jak kiedy wisiała zawieszona w przestrzeni, nim ją wydobył z ukrytej niszy za runiczną tablicą. Miał nadzieję, że krasnoludzkie machiny stalowych golemów, były jedynymi strażnikami tego artefaktu. Magia musiała działać tu wielka. Wszak tylko ona mogła ruszyć z posad posągi olbrzymów tchnąc w nie życie. Raz jeszcze barbarzyńca przyjrzał się w mroku stalowemu ostrzu. Nie czuł nic co wskazywałoby na najmniejszy choćby przejaw czegokolwiek nadprzyrodzonego. Żadnych sensacji, ani nienaturalnych wrażeń. Stal była zimna tak jak ją lubił najbardziej. Tylko wspomnienie i dziwna lekkość broni przypominały mu czego był świadkiem i czym jest pradawny oręż wykuty w ogniach krasnoludzkich kowali. Do uszu dobiegł go dochodzący z dołu łomot. Derenhelm rozpoczął taniec z trolem. Ze sklepienia tynk sypał się cieniutkimi strużkami pyłu. Cadarn ruszył na dół.

Zobaczył jak Derenhelm uskakiwał na boki tnąc na przemian scięgna i podkolana trola. Nie tak wybobrażali sobie obaj odwrócenie uwagi olbrzyma, ale koniec końców, póki co metoda działała. Trol stał plecami do kolumn zajęty Rohirimem. Cadarn rozpędził się i odpijając się od pozostawionej w wykroku łydki trola potężnym susem wskoczył na jego pochylone plecy. Z całej siły wbił oburęczny miecz w kark brutala. Tamten wyprostował się. Zachwiał i wierzgnął. Cadarn poszybował niczym wystrzelony z katapulty. Rozbił się na kolumnie ciężko spadając na skalne podłoże. Trzask świadczył o połamanych co najmniej dwóch żebrach.

Rohirim kolejny raz ciął pod kolano i trol upadł na kolano wspierając się na maczudze, którą dzierżył w prawej łapie. Lewa zaciśnięta pieść jak grom z jasnego nieba spadła na Derenhelma. Uniknął ciosu o włos. Przeturlał się na bok. Wstał i widząc zamachującego się przeciwnika, wziął głęboki oddech i chwycił miecz oburącz. Z grymasem na twarzy cisnął nim biorąc zamach zza ucha. Obracający się oręż z furkotem ciął powietrze, kiedy maczuga dosięgła człowieka. Leżąc z policzkiem przyklejonym do gładkiej i zimnej skały, kojąco kontrastującej ze wzbierającym uczuciem ciepła, Derenhelm zza wzmagającej się mgły widział trol kiwał się charcząc. Z szyi, wbity do jednej trzeciej swojej długości, sterczał miecz Rohirima. Powieki ciążyły, nie czuł bólu, jedynie senność ogarniała go całego a początkowe ciepło od pulsującej skroni teraz poddało się dla chłodu. Zimny dreszcz przeszył na wskroś leżącego z twarzą w kałuży własnej krwi. Srogi mróz jak lód skuwający taflę wody przenikał jego ciało od kończyn po tułowiu. Lodowaty chłód zbliżał się do serca. Patrzył mrugając ciężkim powiekami. Cadarn wstał i nie zważając na ból z impetem barkiem wpadł na klęczącego trola. Zwiotczały gigant padł na pysk. Barbarzyńca rzucił się na niego i docisnął wystający z pleców bestii dwuręczny miecz. Olbrzym wierzgnął. Dunlandczyk obiema nogami skoczył mu na potylicę. Miecz Derenhelma po rękojeść zanurzył się w podgardlu trola. Znieruchomiał. Krótkowłosy Władca Koni, spokojnie zamknął oczy. Nie czuł już zimna.





Zatoka Forochel, sierpień 251 roku



Elf szybko podjął decyzję ukrycia się w kamiennym terenie zatoki. Wybrali na to miejsce trudno dostępny zakamarek za sporym głazem, który górował nieznacznie nad okolicą przyklejony do ściany stromego klifu. Strome podejście prowadziło w to miejsce a oparcia dla stóp i rąk było dla najwyżej dwóch ludzi idących obok siebie. Jedyną wadą kryjówki był brak drogi ucieczki. W razie odkrycia nie mieli innego wyjścia jak bronić się w tym miejscu do końca lub oddać się w niewolę. Był to jednak świetny punkt obserwacyjny na wejście do groty z palantirami, oraz okolicę, która widoczna była jak na dłoni.

Nie czekali długo. Tak jak zapowiedział elf, wkrótce ujrzeli skradające się na lekko ugiętych nogach sylwetki kilku piratów. Z bronią gotową do strzału i podjęcia przesuwali się ostrożnie tropem który zostawili wcześniej ich martwi towarzysze, a potem trójka ukrytych za skałą bohaterów. Potem w odległości zza kamieni od strony zatoki wychynęły przyczajone sylwetki kolejnych czterech, nie, pięciu piratów. Obchodzili kierunek wędrówki ich towarzyszy podążających topem szerokim łukiem. Tylko dzięki swemu położeniu Finluin z ludźmi byli w stanie zobaczyć oskrzydlających.

Dorin cierpliwie czekał ze strzałą wparta na cięciwie. Ich towarzyszka również. Oddychali spokojnie biała parą. Smutne oczy dziewczyny, które ukradkiem obserwowały zdeterminowanego strażnika, zostały złapane bystrym spojrzeniem Rycerza Fontanny. Uśmiechnął sie nieznacznie kącikiem ust i puścił ku niej oczko, co wywołało dwa śliczne dołeczki na czerwonych od mrozu policzkach młodej kobiety.

Bard wyjął długi flet i ujął go oburącz przykładając do warg. Kiedy usta zamknęły się na jego końcówce pociągnął niespodziewanie rzewną, czystą i przepiękna nutę, która jakby nagle wypełniła wszystko dookoła. Góry, skały i płatki śniegu, który zaczął poruszyć leniwie opadając z nisko zawieszonych chmur.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yOaoUx0Mc0Q[/MEDIA]


Melodia przenikała do serca, jakby wypełniała okolicę, która nasiąkała jej barwą. Była tu i teraz, tak piękna i czysta. Dziewczynie wielka kropla słynęła po policzku zatrzymując się na brodzie. Czyżby była to ostatnia melodia, która słyszeli przed śmiercią? Czy w jej brzmieniu mieli walczyć z tymi bezdusznymi ludźmi? Zdecydowanie dodawała ludziom otuchy oraz wiary w dobro i prawość, że warto umierać w imię honoru i wolności wszystkich ludzi Śródziemia.

Nadchodzący zbrojni zatrzymali się jak jeden mąż i wszyscy bez wyjątku odwrócili głowy w kierunku odwrotnym od ich kryjówki. Musieli również usłyszeć elfi flet. Obrócili się powoli plecami do ukrytych ludzi i przytuleni do mokrego śniegu podjęli wspinaczkę pod wzniesienie. Byli tak blisko nich, że i byle chłopaczyna dorzuciłby do niech kamieniem.

Zdziwienie i podziw na ludzkich twarzach towarzyszy elfiego barda, zastąpiły nostalgiczny patos jaki jeszcze przed chwilą malował się na ich obliczu. Finluin nie przestawał grać kiedy Dorin spokojnie naciągnął cięciwę i przymierzył. Ibalissi uczyniła tak samo. Ostatni z piratów obrócił się i kiedy juz zobaczył wychylonego strażnika dostał strzałę w piersi. Dwóch następnych zamykających szereg Umbardczyków, jeden po drugim, niezauważeni przez kamratów, stoczyli się bez słowa i jęku po śniegu w dół. Pozostała gromada korsarzy jakby w transie, zdeterminowanie posuwała się przed siebie. Delikatny świst strzał i miękki upadek na śnieg, utonęły w rzewnej melodii fletu, gdy trzeci mężczyzna zatoczył się. Upadł twarzą w biały puch, co po chwili pęczniał dookoła rozrastającą się plamą czerwieni. Kolejny pocisk chybił jednak celu a dokładniej ugodził pirata, lecz w łydkę. Powalił krępego mężczyznę, który we wznieconym białym tumanie zamiatał rękoma na wszystkie strony staczając się w dół. Darł się przy tym wniebogłosy. Kamraci obrócili się natychmiast i widząc poległych żeglarzy, przykucnęli między kamieniami szukając wzrokiem źródła zagrożenia. Na szczęście ukrytego elfa połowa z nich zajęła pozycje obronne jakby spodziewali się ataku zza wzniesienia pod które się wspinali. W stronę kryjówki Finluina patrzyły tylko dwie pary oczu. Bard niewzruszenie ciągnął nutę a Dorin nerwowo poprawił uchwyt zmarzniętej dłoni zaciśniętej kurczowo na łuku. Jak długo mieli wyczekiwać? Okazało się, że do czasu, aż trójka korsarzy ostrożnie zaczęła się przemieszczać w ich stronę. W kierunku skąd musiały paść strzały, które dosięgły poległych. Ranny korsarz stękał na dole nieopodal wejścia do groty z palantirami. Cofał się na łokciach do jaskini w ręku ściskając krótki, lekko zakrzywiony miecz. Wskazując nim w kierunku strzelców nawoływał głośno do towarzyszy.

Nie mieli innego wyjścia. Finluin odłożył flet i sięgnął po łuk. We trójkę położyli trupem wspinających się ku nim korsarzy. Pozostali widząc swoją bezsilność przyczaili się za głazami przypileni pociskami barda i strażnika. Czas płynął szybko, choć dla nich dłużył się w nieskończoność. Nagle rozległ się donosny sygnał rogu, który poniosły góry zwielokrotnionym echem. Zawtórował mu złośliwy śmiech i obelgi w obcym języku. Korsarze wzywali odsieczy z plaży. Dorin wiedział, że jeżeli nie wydostaną się stamtąd, to wkrótce nie będą mieli żadnych szans. Wyciągnąwszy miecz rzucił się w dół. Finluin wciąż z łukiem w dłoni pobiegł za nim. Ibalissi również. Dorin zwarł się z korsarzem w walce, gdy elf położył trupem wybiegającego pirata, który targnął się na głazy rzucony impetem uderzenia strzały. Dziewczyna chybiła celu. Dwóch pozostałych przy życiu napastników zaciekle atakowało Gondorczyka. Strażnik poradził sobie z jednym odnosząc ranę. Elf cudem uniknął zamaszyste cięcie simitara i błyskawicznie wbił miecz w odsłonięty kark wroga. Nie tracąc czasu trójka zbiegła na dół do groty. Nie mogli zostawić świadka. Nie mogli też tam zostać.

Dorin bezceremonialnie dobił wroga a elf wiedział, że od tego zależało ich życie. Piraci mogą ale nie muszą podejmować pościg. Wszystko zależy od tego jakimi informacjami będą dysponowali.
Finluin kolejny raz przyjrzał się grocie. Nie byli w stanie zawalić dachu budowli, aby pogrążyć palantiry pod kupą głazów i śniegu. Nie było również czasu na próbę zabrania ciężkich, magicznych kól. Musieli uciekać na północ lub schować się w okolicy.
Gęsty opad białego puchu przybierał na sile. Nie byli pewnie czy zatrze ślady nim reszta załogi dotrze tu z zatoki.
Elf ujrzał pierwszy, czarnego gada, którego łuski pokryte były lodowym szronem.




- Zimny Smok! – krzyknął bard popychając Ibalissi w stronę groty.

Z szybkością i zwinnością polnej jaszczurki, masywny gad spadał na nich, ledwie odbijając się krótkimi kończynami od śniegu. Przeskakiwał głazy, lądując wzniecał białą ścianę. Wszyscy rzucili się do komnaty z palantirami, rozmiary wejścia której dawały nadzieję, że powstrzyma gada. Ranny Dorin na oczach Finluina zniknął w paszczy smoka. Wokół olbrzymiego łba pojawiła się czerwona mgiełka, gdy krew trysnęła na boki. Rycerz Fontanny nie zdążył krzyknąć.





Góry Mgliste, lipiec 251 roku



Cadarn trzymając się za bok wyszedł z krasnoludzkiej twierdzy przekraczając wyrwę w murze. Jaskinia trola była jego legowiskiem. Szum wody był wodospadem, który spadał z pionowej ściany urwiska. Słońce spadał z zenitu. Było już po południu. Klucząc miedzy głazami, które osunęły się z urwiska szedł wzdłuż koryta rzeki. Na zakręcie znalazł rozpostarte na ziemi ciało gondorskiego sierżanta. Jego nienaturalnie wykręcone ciało roztaczało intensywny smród. Trup był nadgryziony, zapewne przez kruki, lecz nawet trol brzydził się gnijącym truchłem zostawiając je w spokoju. Dunlandczyk ominął go przestępując nad zwłokami.

Kilka godzin później wspiąwszy się na górki trakt stanął twarzą w twarz z gromadą czarnych Uruk-hai. Czekali na niego. Musieli go obserwować od dłuższego czasu. Cadarn dumnie stanął na szeroko rozstawionym nogach wznosząc oburęczny miecz w postawie bojowej. Oki nie atakowały. Zza ich pleców wyszła zakapturzna postać. Dorlak.

- Góra z górą się nie zejdą. – wesoło zasyczał Numenoryjczyk zbliżając się do Cardana lecz stając w bezpiecznej odległości poza zasięgiem miecza. – Chodź ze mną przyjacielu. Mamy wiele do obmówienia. Wykonało się! Mój pan jest wielki. Herumor nie żyje. Armia Uruk-hai jest z nami. – mówił dumny. – Tak jak Khand, Umbar, Harondor i cały, cały Zjednoczony Harad.

Cadarn przekrzywił głowę mrużąc oczy. Nigdy na polityce nie znał się tak dobrze jak jego ojciec. Kim jednak był ten, który pokonał Króla Orków?

- Kto?

Dorlak zaśmiał się.
- Zrobił porządek w Umbarze. Na tron wyniósł upadłego elfa Andarasa, tylko po to by go zmiażdżyć jak robaka, gdy tamten odegrał już swą nieocenioną rolę. Komendant Dol Guldur. Kapitan Barad-dur. Najwyższy Kapłan Morgotha. Głos Saurona!
Po tych słowach orki przez długi czas potrząsnały orężem wyjąc ku niebu.

Nadchodził czas Uruk-hai.









KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ










 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline