Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2012, 13:37   #18
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rilaya Teltanar, Anselm Richter, Adamas Chrys, Fiegler Simmons, Thargroth Burgrondson, Ludo Rotshwert, William Schmidt

Rilaya dobiwszy zwierzę spojrzała na zabitego jelonka, po czym westchnęła. Nie dość, że oczekiwali od niej upolowania przyszłego obiadu, to jeszcze przyniesienia im go, zapewne najlepiej już na talerz, gotowego i przyprawionego. Tak jak dwóch ostatnich nie miała zamiaru spełnić, tak zrealizowawszy pierwszy punkt musiała siłą rzeczy wykonać kolejny.
I wypatroszyć.

Przez chwilę przyglądała się zwierzynie, po czym westchnęła i wyjęła zakupiony sztylet. Może i nie był to nóż, ale darmozjady z "obozu" nie miały co marudzić, zaś niszczyciel drzew dla niej mógł sobie marudzić do końca świata. Taki subtelny sposób wyrażenia... niechęci.

Przypominała sobie co lądowało na stole w domu, nawet to, czego nie znosiła. Spojrzała ponownie na swój sztylet, przeniosła wzrok na jelonka i skrzywiła się. Mógł się taki trening jeszcze jej przydać, zważając na to, że jeszcze daleka była droga do realizacji celu...

Uznała, że na pewno żołądek jak i jelita nie są im potrzebne, chociaż może ludziom to bez różnicy... Nie była pewna co do reszty, ale dla bezpieczeństwa wolała i ją usunąć, chociaż serce... uznała jednak, że będzie lżej, a do tego nie byli przecież w ekskluzywnym lokalu, aby przyrządzać frykasy, czy nie mieli do tego szczególnych warunków... nie wiadomo też czy kompetencje. Ślinka jej napłynęła, gdy pomyślała o tych wszystkich potrawach, które pozostawiła za sobą na rzecz takiego życia...

Podwinąwszy rękawy zabrała się do procesu bardzo ostrożnie, woląc nie ryzykować niepotrzebnie, a wątpiła, aby przecięcie jelit czy żołądka poprawiłoby smak mięsa...

Bez większej wprawy poczęła badać swoją zdobycz, stwierdziła że jest to w miare młody okaz ale na pewno wystarczający. Chwilę bawiła się sztyletem, przymierzając się do cięcia. W końcu nie mając lepszego pomysłu, rozcięła brzuch zwierzęcia wzdłuż. Krew bluzgnęła na ziemię a za nią podążyły wnętrzności. Widok był zdecydowanie zniechęcający.

__________________________________________________ _______________


Krasnolud opróżnił kolejny kufel, nie wypowiadając już ani słowa. Beknął z lubością i ziewnął. Robiło się już późno, powietrze mimo, że nadal ciężkie i duszne, poczęło się delikatnie ochładzać. Słońce zachodziło coraz bardziej i z pomarańczowej poświaty zachodu wyłaniał się granat nocy. Mannslieb piął się coraz wyżej zwiastując późną i niebezpieczną porę.

Ogień trzaskał przyjemnie i dostarczał wędrowcom światła. Zmęczenie niejako już mijało a głód i leniwe odrętwienie dawało się coraz bardziej we znaki. Elfka nie pojawiła się do tej pory.
Zabójca wstał poirytowany, czując jak jego żołądek buntuje się i domaga konkretnego posiłku.
- Jak zwykle. Jeśli już coś zrobić to tylko samemu... - Po czym zaklął po krasnoludzku i ruszył w stronę linii drzew.

Sam nie wiedział gdzie dokładnie ma się udać, ale nie miał też lepszej opcji niż szczęśliwy traf.
Wtem usłyszał, że w cieniu coś się porusza. Coś dużego i cieżkiego. Coś sapiącego i dyszącego ciężko...
Uniósł brwi wpatrując się w punkt poza jego polem widzenia. Mimo świetnego wzroku w ciemności, źródło hałasu było przesłonięte krzakami.

Ludvich spojrzał na oddalającego się krasnoluda. Nie przeszkadza się ludziom, udającym się na stronę. Khazadom tym bardziej. Dopiero, gdy jego sylwetka niebezpiecznie zbliżyła się do linii drzew, zrozumiał powagę sytuacji: Krasnolud w pijackim majaku, postanowił przejść się po lesie... nocą.
Chłopak w jakiś sposób akceptował dziką, nieposkromioną naturę karła.
Nie wzbudzała ona szczególnej sympatii. Wystarczyła jednak, by przejąć się jego bezpieczeństwem.
-Czekaj Rudzielcu! - Rzucił, wstając i ciut chwiejnym krokiem udał się w stonę lasu,szabelkę trzymając przy boku.

Do Adamasa dopiero po chwili dotarło to co robił Ludvich. Musiał zareagować.
-Wracaj tutaj, człowiek i pijany krasnoludzki zabójca to złe połączenie, jeszcze weźmie cię za orka i rozetnie w pół. Uwierz mi, spotkałem już kilku, a każdy był taki sam.- Krzyknął najemnik za odchodzącym mężczyzną.

Ludvich rzucił niemotnym wzrokiem po Adamasie. W sumie mógł mieć rację. Odwrócił się na pięcie i wrócił do ogniska.

Zabójca, niemal zupełnie trzeźwy mimo kilku kufli piwa, ryknał w stronę obozujących człeczyn.
- Zamknąć mordy! - na jego ustach pojawił się uśmiech - Tu może być wartego zabicia. - wymamrotał pod nosem, i ruszył w kierunku dźwięku.

Spojrzał znowu na krasnoluda. Nie był pewien o czym mówił. Zaśmiał się...
-W takim razie sprawdź.- krzyknął.

Thargroth zbliżając się coraz bardziej do linii drzew, słyszał nieprzerwane szuranie, jakby wleczenie się czegoś ciężkiego po ściółce leśnej. To nie mogło znajdować się daleko, zaledwie kilka metrów za wielką kępą krzaków, które bujnie rozrosły się tego lata. Postać wydająca niepokojące odgłosy zmierzała w nieokreślonym bliżej kierunku, ale z sapania można było wywnioskować, że gdziekolwiek nie zamierzałaby się znaleźć, poruszała się bardzo wolno.

Zabójca poczuł przypływ adrenaliny na myśl o czekającej go prawdopodobnie bitce, dawno nie miał okazji zabić czegoś większego niż pijany człeczyna, a po kufelku, no może kilku kufelkach, mała potyczka zdawała się świetną rozrywką.

Reszta drużyny obserwowała już teraz jak krasnolud nasłuchuje zmierzając w stronę głębokiej ciemności lasu, nie mieli tak dobrego wzroku jak Zabójca więc nie widzieli nic poza przemieszczającymi się cieniami.

Ludo znajdował się najbliżej krępej sylwetki i nawet on słyszał już wyraźnie szelest, sapanie i szuranie tego czegoś.

Zabójca uśmiechnął się szeroko. Pociągnąwszy nosem czuł zapach krwi. Albo krwawiące i umierające leśne stworzonko, albo coś zdolnego zabijać leśne zwierzątka.
- Ha! - zakrzyknął - Posiłek albo bitka. W obu wypadkach wygrywam.
Z szalonym śmiechem na ustach rzucił się do obiegu, planując jak najszybciej dotrzec do źródła dźwięku. Cokolwiek tam było, powinno dostarczyć mu rozrywki. Dlatego postanowił zabić dowolną rzecz która stanie mu na drodze. Lub dobić, jeśli będzie umierająca i jadalna.

Zabójca błyskawicznie rzucił się wzdłuż zarośli by dotrzeć do miejsca przez które będzie mógł dotrzeć na drugą stronę. Po sekundzie lub dwóch, dojrzał przesmyk i wpadł z okrzykiem w ciemności. Ludzie, nawet Ludo stojący blisko, słyszeli tylko szybkie kroki i okrzyk kiedy Krasnolud zaatakował.

Thargroth z euforią, pragnąc rozrywki, nie zważał na nic poza swoim celem. Wywęszył swój cel i tylko on się liczył. Jeśli to coś będzie w stanie stawiać opór? Tym lepiej dla niego.

Gęste gałęzie chlasnęły krępego kurdupla w twarz, nie zatrzymało go to jednak, usłyszał, tuż obok siebie krzyk - THALUI KHAZAD! - I niewiele myśląc, oślepiony i tymbardziej rozdrażniony łupnął na oślep w swoją ofiarę.

Cios nie był wymierzony ale dosięgnął celu. Drużyna usłyszała głuche uderzenie, a krasnolud trzask kilku żeber. Trafił, a to co trafił zdążyło jeszcze zadać mu ranę, poczuł pusty ból w ramieniu ale zignorował go w szale, liczyło się tąpniecie jego przeciwnika o ziemie. Był albo ranny, albo martwy.

Kilka chwil zajęło mu odzyskanie wzroku, a w międzyczasie przemieszczał się w kierunku cichego jęczenia. Otworzył oczy i pierwsze co zanotował to długi smukły miecz sterczący mu z przedramienia które obficie krwawiło a drugie, to płasko rozłożona na ziemi, pokrwawiona i jęcząca postać Rilayi.

Ludzie przysłuchujący się walce usłyszeli krzyk w jakimś dziwnym języku, szamotaninę, łupnięcie, a potem głuchą ciszę.

Ludo przysłuchał się odgłosom łupaniny. Cokolwiek to było, nie stanowiło szczególnego wyzwania dla zabójcy. W razie czego wyjął szabelkę i udał się w miejsce, skąd pochodziły dźwięki.

Po kilku krokach znalazł się w miejscu w którym zniknął krasnolud, jednak w lesie było zbyt ciemno aby mógł zobaczyć coś poza krępym krasnalem stojącym kilka metrów przed nim.
Spojrzał przez ramię karła. Przydałaby się jedna z jego latarenek... Niestety nie pomyślał o tym w porę.
Rozpoznał humanoidalny kształt i nagle dotarło do niego kto to musiał być...
to było oczywiste.
Westchnął.
-Musimy ją teraz pochować.- Rzekł cicho do krasnoluda.

Krasnolud gapił się na elfkę, krwawiąc obficie i plamiąc posoką wszystko wokół. Czuł dziwną lekkość w głowie i nie mógł się skupić. Elfi miecz wyrządzil wiele szkód, mimo, że sam ból nie był specjalnie odczuwalny.

Zabójca warknął i precyzyjnie uderzył łokciem w brzuch Ludo.
- Ona żyje, ty imbecylu. Musiałbym uderzyć dużo mocniej by zabić ją jednym ciosem. - splunął i spojrzał na nią ponuro - Idiotka. W tych stronach nie ma bezpiecznych miejsc. Nie skradasz się do obozu cuchnąc krwią. - westchnął ciężko - Bierz ją, ja wezmę jelenia. - Jednym ruchem wyrwał miecz ze swojego ramienia - Trzeba to będzie opatrzyć. - wymamrotał pod nosem.

Ludo stęknął i zgiął się w pół, nie mógł widzieć ciosu który został wymierzony, nie tylko ze wzgledu na ciemnosc ale tez na to ze zostal zadany poza jego polem widzenia.

Zakrztusił się. Kopnął z szału w drzewo. I wziął parę głębokich oddechów. Kompania coraz bardziej działała mu na nerwy, co było dla niego zdziwieniem nawet po jego pierwszej drużynie.
-Trzeba zrobić nosze. Tak skrzywdzimy ją jeszcze bardziej.-
Rzucił, dysząc.
-I na przyszłość uważaj kogo tłuczesz. Możesz się kiedyś na tym wyłożyć.
Dodał jadowicie, wciąż dysząc.

Przyklęknął na kolano, znalazł dwa w miarę długie, solidne kije. Rozpiął między nimi swoją koszulę, wiążąc ją z wprawą. Solidna, lniana tkanina powinna utrzymać ciężar elfki.
Miał przynajmniej taką nadzieję.
Zaklął. Jakkolwiek nie rozpiąłby koszuli, na skleconych noszach było miejsce co najwyżej dla połowy elfki.
Nogi elfki, będzie musiała trzymać pod pachami druga osoba.
-Richter!
Krzyknął. To pierwsza osoba, która przyszła mu do głowy.

Anselm nie śpieszył się zbytnio na zawołanie Ludo. Kiedy ujrzał scenę bójki zawinął rękawy i spojrzał na elfkę.
-Na blade poślady Mora, coście jej zrobili...- spojrzał na krasnoluda - Kurwa, was naprawdę poniosło. Zostaw to zwierze nie ucieknie teraz. Dawaj tą szablę. - szybko odebrał ostrze od Rotshwerta i odciął rękaw swojej kosuzli. następnie rozciął go, aby powstał odpowiednich rozmiarów pasek. Przyłożył i związał materiał wokół rany krasnoluda, “opatrunek” szybko nasiąkał krwią.- Cholera... leć do obozu każ reszcie przygotować jakiś równy punkt, aby ją tam położyć. Najpierw zajmę się tobą, chyba, że ta krew to jej...- spojrzał jeszcze raz na elkę, teraz nie ma czasu dywagować nad przebiegiem zdarzeń. Spojrzał jeszcze na nosze, które skonstruował Ludo... wiedział, że o czymś zapomniał -Nosze..... kurwa..... dobra, zabierajmy ją.
Oszołomiona Rilaya rozglądała się bezwiednie zaciskając zęby, chociaż nie była w stanie się powstrzymać przed okazaniem bólu... i chyba niezbyt ją to obchodziło. Chciała tylko, aby cierpienie jakie sprawiało jej nawet wzięcie oddechu przeminęło lub przynajmniej osłabło...
Tylko po głowie pałętało się kilka niedawnych słów, aktualnie nie mogących ułożyć się w sensowną całość.
Adamas krzyknął za odchodzącym Anselmem:
-Czekaj pójdę z tobą. Tutaj i tak jest nudno.
Chwilę zajęło mu zanim się zebrał, musiał odejść do miejsca, które przygotował sobie, by na nim spać, bowiem tam był jego miecz. Gdy dotarł do reszty, ujrzał krasnoluda broczącego krwią z ramienia, oraz Elfkę ułożoną na noszach. Ile zajęło zanim krasnolud chciał zabić efla? Trochę ponad dzień. Chrys spojrzał z góry na krasnoluda, potem na resztę.
-Trudno was nie słyszeć jak się tutaj idzie. Nosze niezłe, ale wiecie chociaż gdzie oberwała? Powiem wam, że to dosyć przydatne przy opatrywaniu.- Powiedział Adamas, i chociaż słowa użyte mogły na to nie wskazywać, tym razem był całkowicie poważny.
Chwycił za nosze, pochylił się i spojrzał w oczy Anselma. Dał znak głową, po czym uniósł prowizoryczne nosze do góry. Wszedł między nogi elfki. To była mniej wdzięczna pozycja.
Na pytanie Adamasa rzucił, sapiąc.
-Żebra.
Adamas może nie był najsilniejszy, ale postanowił pomóc.
-Dobra, dawaj jedną nogę, pomogę ci.
-Nie. Wystarczy nam rąk. Lepiej przygotuj jakieś w miarę czyste i miękie miejsce przy ognisku.-Odpowiedział najemnik, zajęty układaniem rannej.
-Adamas weź jej broń i zabierz Thargrotha do obozu. Przygotujcie płaskie miejsce, nie ma co szukać miekkości.
Mężczyzna podbiegł do broni elfi i podniósł, ja.
-Krasnoludzie, chodź do obozu- Rzucił szybko do brodacza. Do reszty zaś rzekł: - Próżno też szukać czystości, jesteśmy w lesie, płaskie miejsce to wszystko co możecie dostać.
To powiedziawszy rzucił się pędem do obozu, gdy tylko zobaczył resztę krzyknął:
-Elfka ranna, potrzebujemy jakiegoś płaskiego miejsca, tylko migiem, jakby was sam diabeł gonił!
-”Czyste” jest pojęciem względnym.- stęknął, po czym postawił pierwszy krok w kierunku ogniska.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline