Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2012, 22:09   #27
Radomir
 
Reputacja: 1 Radomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skał
Trakt do „Zapadłej dziury”. Zmrok.

Ulli szczerząc zęby w czymś na podobieństwo uśmiechu cisnął nożem w szarżującą bestię. Chybił i zaklął szpetnie. Odległość malała, ale w oczach wojownika był tylko spokój. Kolejny nóż znów chybił celu. Ulli pewnie chwycił kastety i ruszył na przeciwnika. Mutant kłapnął szczękami, ale Ulli błyskawicznie cofnął nogę wyprowadzając cios. Mimo, że stwór kiedy już stanął nie był tak zwinny i szybki kolejne ciosy Ulliego chybiały. Kiedy jednak potężna paszcza ponownie minęła o cal nogę ochroniarza potężna pieść uzbrojona w kastet w końcu trafiła cel. Ulli poczuł trzask i eksplodujący ból w nadgarstku. Trafił bardzo mocno, ale tak niefortunnie, że cała siła uderzenia wykręciła mu dłoń pod dziwnym kątem. Odskoczył od mutanta.

W tym samym momencie minęła go szarżująca Mawr. Dopadła drugiego mutanta kilka kroków dalej, odbiła jego cios puklerzem i cięła płasko w nogę, na którą kulał stwór. Odskoczyła przed niezgrabnym ciosem pałką i zerknęła na nogę poczwary broczącą czarną mazią. Zamarkowała cios, ale gdy tylko mutant cofnął ranną nogę zmieniła kąt uderzenia i cięła przez pierś. Stwór ryknął i upadł.

Ulli zerknął kątem oka na starcie obok. Mawr właśnie dobijała leżącego mutanta. W tym samym momencie zaatakował go jego przeciwnik. Wgryzł się w nogę i błyskawicznie odskoczył. Do bólu nadgarstka dołączyła wściekła gorycz ugryzionej nogi zalewanej powoli cieknącą ciepłą krwią.

Wilhelm pojawił się niewiadomo skąd tuż za plecami żabiego mutanta. Pewnie przebiegł obok walczących razem z Mawr, ale Ulli zajęty walką go nie zauważył. Na pooranej bliznami twarzy pojawiła się niepewność. Wilhelm przez chwilę wahał się jednak później chwycił miecz oburącz i uniósł nad głowę. Z dzikim wrzaskiem uderzył mutanta, który na chwilę przed śmiercią zdążył się odwrócić i spojrzeć mu w oczy.

Błyskawicznie płynący czas nagle zwolnił. Mawr zdyszana rozglądała się szukając kolejnego przeciwnika, tych jednak nie było. Ulli zerknął na poszarpaną ranę na nodze. Była brzydka, ale nie wyglądała na poważną. Dwa, może trzy tygodnie i nie zostanie po niej śladu. Wilhelm z niedowierzaniem i szeroko otwartymi ustami zerkał to na swój zakrwawiony miecz, to na mutanta, który leżał u jego stóp.

Nagła cisza wywabiła z wozu kupca i woźnicę. Ten drugi trzymał w ręku kuszę i rozglądał się nerwowo. Obok nich prychał koń Forestera leżącego kilkanaście kroków dalej.

Nagle z lasu wyłoniła się jakaś postać. Panujący już zmrok, nie pozwalał na ujrzenie szczegółów, ale widać było, że ma jakąś powłóczystą szatę, a ręce unosił wysoko nad siebie. Z jego ust wydobył się dźwięk na pozór przypominający ziewnięcie.

Ruiny Wolfenburga. Zmrok.

Gereke razem z dwoma śmieciarzami i ochroniarzem powoli i ostrożnie zbliżali się do przygniecionego mężczyzny. Biegający pod nogami psiak wyprzedził ich i zaczął lizać go po twarzy. Jurgen, jeden ze śmieciarzy podszedł do nich, odczepił bukłak z wodą i polał po ustach nieszczęśnika. Widać było, że leży tu kilka dni, na twarzy miał warstwę brudu, a spomiędzy kamieni wystawały poskręcane pod dziwnym kątem ręce. Zakrzepła już krew tworzyła wokół niego pokaźną kałużę. Mężczyzna, mocno mrużył oczy odzwyczajone od znikomego już teraz światła. Rozglądał się błędnym wzrokiem po waszych twarzach dłużej zatrzymując spojrzenie na bukłaku z wodą. Jurgen dostawił mu go do ust. Potężny haust wywołał kaszel i większa cześć życiodajnego płynu rozlała się.

- Zróbcie jakieś nosze – rozkazującym tonem powiedział Oleg, zaczynając odrzucać większe kamienie.

Mars i Jurgen wyszli przed budynek, a Gereke pomagał w uwolnieniu mężczyzny.

- Coś długo nie wracają – rzekł Gereke, kiedy mężczyzna był już całkowicie uwolniony.

Strzaskane obie ręce i jedna z nóg uniemożliwiły mu wydostanie się z tej pułapki. Kałuża zakrzepłej krwi świadczyła o tym, że stracił jej dość dużo, ale rana na ramieniu zdążyła się na szczęście zasklepić. Nieszczęśnik był nieprzytomny.

Gereke i Oleg wyszli na zewnątrz, kiedy tylko minęli róg budynku zauważyli trzech mężczyzn, jednego w mundurze strażnika. Stali w milczeniu i patrzyli na… trupa, również w takowym mundurze.

Tymczasem Shimko zaczął mocować się z ręką martwego strażnika. Kiedy trochę rozluźnił palce był już pewien, że trup trzymał w niej sakiewkę. Pękatą sakiewkę. Zaczął szarpać mocniej.

- Zostaw go. To miejsce zbrodni, muszę je najpierw zbadać. No, chyba że chcesz pomóc... - zaproponował nieśmiało Ragen, po czym wziął się za badanie nieboszczyka.

Trup leżał tu kilka dni. Zmiażdżona głowa i członki nie stanowiły pięknego widoku. Trochę już śmierdział – widocznie ciału śpieszno było do królestwa Morra. Stark dokładnie obejrzał ciało i nie zauważył żadnego śladu po ciosie. No chyba że był na głowie, ale zgnieciona przez kamienie już mu tego nie powie. Gereke wstał. Podejrzewał Bruna o łapówkarstwo, no i ta sakiewka w ręku, na którą nawet teraz łapczywie zerkał Shimko.

- Któryś z was widział go wcześniej? Jeszcze... żywego?

- Chyba pięc dni temu – powiedział obojętnie Shimko, jak gdyby u jego stóp leżał kawał mięsa, a nie martwy strażnik.

- Jam go też wtedy widział jak z jakąś dziewką w karczmie się obściskiwał – powiedział Mundrim również zerkając na sakiewkę.

Chwilę napięcia i ciszy przerwała grupka dwóch mężczyzn wyłaniających się zza rogu budynku. Obok jednego z nich dreptał brzydki psiak wesoło merdający ogonem.
 
Radomir jest offline