Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2012, 12:30   #40
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Na Heidelmana nawet nie spojrzała, nie było sensu reagować na tak nędzną zaczepkę. Skinęła na bliźniaków - nie było sensu ryzykować niepotrzebnie - widać było, że tłum przy przeprawie specjalnie przychylny nie jest. Zaklęła cicho pod nosem i ruszyła w kierunku prowodyra całego zamieszania. Rozmawiał przed chwilą z kapitan straży, ale najwyraźniej na nic się zdały rozmowy bo tłum nadal stał bez ruchu, w powietrzu czuć było napięcie. Zaklęła raz jeszcze, z coraz większym trudem przeciskając się przez zgromadzony wokół tłum, w czym dość skutecznie pomagała jej eskorta. Traciła czas, którego wcale nie miała w nadmiarze. Poza tym robiło się ciemno - o tej porze zamierzała być już daleko za rzeką...
Z bliska zamieszanie wcale nie wyglądało lepiej, niż z daleka. Tonn miał rację. Zanosiło się na dłuższą awanturę. Sama poszukałaby innej drogi, ale wóz był ciężki i mógłby utknąć w połowie brodu. Albo nawet złamać oś na jakimś ukrytym kamieniu, co było opcją najgorszą z możliwych. Westchnęła. Nie miała najmniejszej ochoty mieszać się do lokalnej polityki - niech swoje sprawy załatwiają między sobą, ale miała wrażenie, że bez tego się nie obejdzie. Zwłaszcza, że pani kapitan wyraźnie nie radziła sobie z pewnym siebie przewoźnikiem. Trudno, spróbuje się dogadać. Jeśli trzeba będzie - zapłaci ile będą chcieli. Byle przeprawili ją promem jeszcze przed nastaniem nocy.

Kiedy podchodziła do samej przeprawy, zsunęła kaptur z głowy, pozwalając rozsypać się złotym lokom na ramionach. Nieodłączna czerwona spódnica błyskała spod płaszcza jak odbicie zagubionych promieni zachodzącego słońca. Przywołała na twarz uprzejmy uśmiech, pozwalając sobie jednak na leciutki grymas zniecierpliwienia.
- Dobry wieczór - zaczęła, kładąc lekki nacisk na słowo “dobry” i spoglądając kolejno na kapitan straży i na chudzielca, który najwyraźniej miał się za ważnego - Czy któreś z państwa jest w stanie mi wyjaśnić, co jest powodem wstrzymania przeprawy? Nie ukrywam, że się spieszę. Za trzy dni mam umówione ważne spotkanie w Kemperbadzie... nie muszę chyba mówić, że bardzo mi na nim zależy... - z tłumionym śmiechem powstrzymała się przed zalotnym zatrzepotaniem rzęsami, ale ciężar stojących za nią bliźniaków łagodziła na razie uśmiechem.

Mężczyzna odpowiedział na uśmiech, ale w taki sposób, że wiedziała. Urokiem tu nic nie zdziała.
- Przeprawa jest zamknięta - wyjaśnił - Miasto nękają brodaci bandyci i póki nie przestaną, żadna łódź stąd nie odpłynie.
Kapitan straży może i wyglądała jakby chciała jakoś pomóc, ale bezradność epatowała z jej sylwetki w jakiś taki drażniący Marę sposób.
- Wybaczcie pani - powiedziała zbrojna - ale zmierzchać będzie. I tak daleko nie dojedziecie, a najbliższa karczma na szlaku dopiero o sześć godzin drogi stąd. Przenocujcie u nas. Powiem karczmarzowi, żeby nie liczył za nocleg. Postaram się byście jutro się przeprawili.
W dodatku kłamała. Mara zapoznała się z trasą do Kemperbad bardzo dokładnie. Oberża “Cztery gwizdki” była nie dalej niż o trzy godziny drogi stąd. A i wcale nie uważała by jutro sytuacja miała lepiej wyglądać.

Na kobietę nie można było liczyć - to było dla Mary oczywiste już od pierwszych wypowiedzianych przez nią słów, dlatego swoją uwagę skupiła na przewoźniku. Z ulgą pozwoliła twarzy odpocząć od tego kretyńskiego uśmiechu, od którego aż zęby cierpły. Nie miała ochoty na udawanie słodkiego dziewczątka, zwłaszcza po spotkaniu z panią kapitan, która nadawała się zdecydowanie bardziej na dziewkę karczemną, niż na kapitana straży. Oczywiście w spokojnym czasie, bez burd i awantur... Kiedy się odezwała, z jej głosu zniknął uprzejmy ton. Z oczu również zniknęły resztki udawanego uśmiechu. Spojrzałą mężczyźnie prosto w oczy, stojąc zaledwie dwa kroki od niego.
- W takim razie muszę posłać wiadomość do Kemperbadu: “Szanowny Panie, z niezmierną przykrością zawiadamiam, iż nie dotrę na czas na umówione spotkanie. Zacni mieszkańcy Griessenwaldu nękani przez brodatych bandytów dzielnie stając w obronie swoich domostw z narażeniem życia zajęli przystań promową i zamknęli przeprawę, z której wspomniane krasnoludy nijak nie korzystały i korzystać nie mają zamiaru, zatem tak wielkie poświęcenie ku mej wielkiej rozpaczy zauważone i docenione przez wroga nie będzie. Choć może ubożejąc stopniowo przez pozbawienie się oczywistego źródła dochodów dzielni mieszczanie spowodują, iż szukający pieniędzy brodacze zaczną omijać biedujące i przymierające głodem miasteczko? Zatem podziwu godna jest determinacja Griessenwaldczyków, do ostatniej kropli wody w promach broniących własnych interesów, zatem zmuszona jestem, przez wzgląd na tak heroiczne poświęcenie wyruszyć drogą dłuższą, omijając zamkniętą przeprawę. Ufam, iż moje usprawiedliwienie spotka się z Twoim zrozumieniem. Z poważaniem, Mara Herzen”... Pominęłam coś, panie...?- każde słowo wypowiadane było dobitnie i głośno, przy czym wszelkie poświęcenia i heroizm były dodatkowo akcentowane... cała przemowa zaś podkreślona została ruchem ręki, jakby faktycznie mówiony tekst był pisany na niewidzialnym pergaminie. Ostatnie zdanie zakończone pytającym podniesieniem brwi zawisło w powietrzu, domagając się odpowiedzi zawierającej przynajmniej nazwisko chudzielca. Kpiny w głosie ani szyderczego uśmieszku błąkającego się na ustach Mara nawet nie starała się specjalnie ukryć. Pewności siebie dodawała jej obecność ochroniarzy, którzy rozglądali się czujnie na boki, delikatnie manifestując swoją obecność. Widziała też przez chwilę Tonna, kręcącego się w tłumie. Nie sądziła co prawda, żeby ktokolwiek podniósł na nią rękę, ale warto było być ubezpieczonym na każdą okoliczność. Tłum był żądny krwi, a oni byli tu obcy.

Niezależnie od wyniku negocjacji nie zamierzała zostawać w tej dziurze na noc. Nadal było dostatecznie dużo czasu, żeby do gospody dotrzeć przed północą, a ewentualny nocleg w miejscowej karczmie nie wydawał się wcale bezpieczniejszy, niż podróż traktem... Co prawda będzie musiała wysłuchiwać docinek Heidelmana, ale z nim sobie poradzi. Lokalną politykę najlepiej jest zostawić lokalnym mieszkańcom.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline