Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2012, 22:52   #2
Hermit
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
Jasper

Przybyłeś do miasta wieczorem, tuż przed zamknięciem bram. Strażnicy rychtujący się do zamknięcia wrót spojrzeli na przybysza nieufnie, mimo tego iż spoczywał na jego piersi znak kapłański. A może to przez niego ?
Spytawszy się jednego, bardziej skorego do rozmowy dowiedziałeś się, gdzie możesz znaleźć miejsce na nocleg. Widząc twój oręż, oraz znak kapłański poradził ci pójść albo do gospody na końcu tej ulicy, albo do kaplicy Pelora która znajdowała się na początku następnej, prostopadłej do tej. Mimowolnie ruszyłeś do karczmy, nie chcąc pchać się w miejsce gdzie możesz być nie mile widziany.
Miasto nocą było martwe. Gdziekolwiek nie powędrował twój wzrok, tam dostrzec mogłeś tylko ciemność lub znikome światło w niektórych okiennicach. Zmierzałeś wolnym krokiem, delektując się wręcz spokojem bijącym od tego miejsca. Ulica wiła się nieubłaganie, aż w końcu dotarłeś pod szyld. W świetle księżyca spostrzegłeś dwie strzały, skrzyżowane grotami w dół.
Drzwi nie stanowiły oporu, więc szybko znalazłeś się w głównej izbie. Przy jednym z stołów siedziało troje mężczyzn, wszyscy ludzie. Energiczne ruchy jakie wykonywali, nasunęły ci na myśl grę w kości.
Kiedy łuski zbroi zabrzmiały donośnym dźwiękiem, wszyscy odwrócili się w twoją stronę. Od stołu wstał tylko jeden, mający na sobie charakterystyczny, lekko pobrudzony fartuch. Jego pulchne polika oraz okrąglę kształty świadczyły że był właścicielem . Dogadaliście się od razu. Srebrnik za pokuj z śniadaniem. Widząc twój ubiór zagadnął czy jesteś tu w sprawie wyprawy w kierunku ruin. Zaciekawiony wypytałeś go co to za wyprawa. Odparł, że jutro po występie ma zjawić się tutaj niejaki Tharun Dearian, zamożny kupiec z tego miasta.
Zaciekawiony możliwością wyprawy oraz odwiedzenia starych ruin ruszyłeś w kierunku schodów. Pokuj twój znajdował się na piętrze. Resztę nocy, której nie poświęciłeś na modlitwę oraz sen, przemyślałeś.
Nocą miałeś wizje. Była ona słaba, bardzo niezrozumiała. Stałeś na środku polany, zielonej niczym koper. Dookoła ciebie była mgła, nie do przeniknięcia wzrokiem. Po swoich bokach widziałeś cienie, które mijały cię wolnym tempem. Słyszałeś szepty, niezwykle ciche, bardzo niezrozumiałe. Postanowiłeś zrobić krok przed siebie, kiedy wszystko wokoło stanęło. Czułeś na sobie wzrok, wzrok ciężki niczym góra. Nie widziałeś go, lecz wiedziałeś że spoczywa na tobie. Czułeś to całym ciałem. Odwróciłeś się, i zobaczyłeś go. Pusty wzrok trupiej czaszki wpatrujący się w ciebie z odległości paru centymetrów. Był głęboki, nie można było mu odmówić. Był tak głęboki, że w nim utonąłeś.
Obudziłeś się w południe, kiedy to ktoś nawalał do drzwi niczym taranem. Zlany potem do cna zerwałeś się z łóżka i otworzyłeś. W progu stał karczmarz, w stroju chyba niezmiennym od lat. W jednej ręce trzymał miskę z chlebem oraz kawałkiem sera, a w drugiej mleko w dzbanie. Zdziwiony odebrałeś posiłek dziękując mu za fatygę, na co odpowiedział prychnięciem.
Reszta dnia zeszła ci na wyczekiwaniu do wieczoru. Postanowiłeś w między czasie dla zabicia czasu wybrać się na spacer po mieście. Nie spotkałeś się na nim z niczym nadzwyczajnym, kiedy to co jakiś czas przypominał ci się koszmar ostatniej nocy. A może to była wizja ?
Wieczorem, słysząc nasilający się gwar wstałeś z wyra. Na schodach spotkałeś się z opartą o poręcz elfką, wypiętą w twoją stronę zgrabnymi kształtami. Jej wzrok skierowany był w stronę zapełnionej izby , zdawała się kogoś szukać. Skierowałeś się w stronę wolnej przestrzeni koło ściany, gdzie swobodnie mogłeś się oprzeć oraz zaczekać. Chwile później rozpoczął się występ o którym wspominał grubas. Na scenie pojawiła się elfka, która przed paroma chwilami minąłeś. W twych uszach zagościła muzyka delikatna oraz zwiewna niczym wiosenny wietrzyk. W niej też utonąłeś.

Samin

Świat poza klasztornymi murami okazał się ciężki, tak jak się tego spodziewałeś. Chart ducha nabyty poprzez ćwiczenia ciała oraz umysłu pozwalał ci ignorować większość krzywych spojrzeń, docinek oraz wyzwisk. Wiedziałeś że oni są głupi, bo tylko tacy boją się tego czego nie znają. W trakcie podróży spotkałeś również ludzi których podejście do ciebie było życzliwe jak i wyrozumiałe. Zazwyczaj byli oni wieku sędziwego, z siwawymi włosami maszerujący o kiju w swoje strony.
Jeden taki też poradził ci jak dostać się do miasta twej wędrówki szybciej, oszczędzając sporo czasu. Ukazał ci ścieżkę, nawet solidnie wytyczoną idącą przez las. Zdradził że prowadzi ona obok starych ruin, nie zamieszkałych co prawda, lecz krąży tutaj legenda że są one przeklęte.
Podobno znajdował się tam kiedyś dworek pewnego bogacza. Wyjechał na wyprawę pozostawiając w nim swą małżonkę, samą jak palec. Odwiedzać miał ją gajowy, przyjaciel owego bogacza. Każdego dnia sprawdzać miał czy czegoś owej kobiecie nie brak. Czterdzieści nocy później, kiedy wrócił późnym wieczorem z utargiem z interesu zastał swą ukochaną zaszlachtowaną w kuchni. Jej ciało, białe niczym płótno spoczywało w makabrycznej pozie na stole, zaś wszystko co możliwe, było poniszczone, przewrócone, skradzione. Podobno gajowy wygadał komuś że domek jest pusty. Bandyci się dowiedzieli i skorzystali z okazji. Co potem się stało, tego niewiadomo. Jedni mówią, że zrozpaczony mężczyzna podpalił dom, a sam zaszlachtował gajowego w jego domu. Inni zaś, że spalił się wraz z ukochaną, a gajowy na wieść o tym powiesił się gdzieś w lesie.
Na wieść o tej powieści uznałeś, czemu by nie przejść się przez ten lasek. Droga idąca prosto nie przechodziła obok samego zniszczonego dworku, a ty nie należałeś do strachliwych. Ruszyłeś ciemnym, lecz nie aż tak gęstym borem. Co chwile mimowolnie rozglądałeś się po bokach, lecz nie dostrzegłeś niczego niepokojącego. Cisza i spokój gościła w tej okolicy.
Trochę zdziwiło cię że nie było słychać niczego, jak tylko pękanie gałązek pod twoimi krokami. Ani trelu ptaków, ani szumu wiatru. Przyśpieszyłeś kroku, kiedy to po pewnym czasie dostrzegłeś w prześwicie kamienie, chaotycznie porozrzucane po okolicy. Kształt, jak miejsce ich rozmieszczenia świadczyły o tym, że to musi być to miejsce. Tutaj wiatr wędrował mocnej, czułeś go na skórze tak jak i w uszach. Zdawało ci się nawet, że szepta coś do ciebie...
Nie tracąc ani chwili dłużej pomknąłeś ścieżką dalej. Wyobraźnia sprawiała ci nie małe figle. Dalsza droga przebiegała spokojnie, bez żadnego żywego, czy też martwego ducha. Las kończył się polaną z której to w oddali widać było mury miejskie wraz z wznoszącą się niczym strzała wieżą.
Wyszedłeś na trakt zmierzający do bramy. W oddali dostrzegłeś dwoje zbrojnych przyglądających się tobie z zaciekawieniem. Poczułeś że może nie skończyć się to najlepiej, lecz pewnym krokiem ruszyłeś przed siebie. Po chwili zatrzymali cię tuż przed bramą. Było ich dwóch, jeden człowiek oraz krasnolud. Człowiek zadał ci kilka pytań, na które odpowiedzią było potwierdzenie które miałeś przy sobie. Krasnolud stał z boku z dłonią na toporze. Podczas krótkiej wymiany zdań czułeś na sobie jego wzrok, nie miły, nie domyty. Wyższy z dwojga polecił ci zmierzać do końca wskazanej ulicy, po czym przy szerokim placu miałeś wejść do budynku oznaczonym szyldem z strzałami. Niepewny tego czy dotarła do ciebie wiadomość powtórzył raz jeszcze. Pokwitowałeś prostym kiwnięciem głowy i ruszyłeś dalej.
Był już późny wieczór, wiatr smagał twe plecy. Nie był zimny, tak więc nie sprawiało tobie to większej różnicy. Wąsko zabudowane uliczki przebyłeś swoim krokiem, docierając wreszcie na miejsce. Z środka budynku docierały głosy zabawy, muzyki, śpiewu. Dotarłeś na występ dwojga krasnoludów wywijających na stole, oraz śpiewających grubym głosem.

Asse


Magia nie była ci obca, ale czułeś jak by to ona nie znała ciebie. Wiedziałeś że krąży w tobie, przepływa między palcami na twoje zawołanie, ale to tylko tyle. Lata mijały, a ty sam nie wiedziałeś czy jest to przekleństwo rzucone na ciebie, czy też po prostu nie nadawałeś się do tego. Swojego czasu myślałeś również że jest to kwestia wieku, że może twa moc wzrośnie wraz z upływem lat. Nic się nie działo.
Zarobek był coraz cięższy. Mało kto potrzebował już bajarza któremu pamięć szwankuje, a jego sztuczki są do granic możliwości oklepane. Czułeś się nie potrzebny, lecz jak i wcześniej nie poddawałeś się. Znałeś życie, wiedziałeś że jeśli jest cięższe niż zazwyczaj trzeba mu sprostać. W ten sposób jak nie moc, to wola będzie w tobie silniejsza.
Pewnego dnia zasłyszałeś, iż w twym mieście stary kupiec Tharun planuje wyprawę w dzicz. Plotka niosła iż były tam stare ruiny skrywające zamierzchłą wiedze wraz z bogactwami. Na myśl przyszły ci opowieści o wyprawach do górskich grot po smoczy skarb, wyprawy do krasnoludzkich sztolni by zdławić czające się tam zło. Odpływając tak myślami twe nogi stały się lżejsze, a twa siwizna znikła. Poczułeś się jak dwadzieścia lat temu, kiedy to mogłeś wszystko. Po chwili, trwającej dla ciebie wieczność wróciłeś do rzeczywistości, lecz ni się nie zmieniło. Stare ręce dotknęły starych zmarszczek.
Mieszkałeś wraz z swoją siostrzenicą, oraz jej rodziną. Z racji jej ciepłego serca udostępniła ci mały pokoik na strychu, w zamian za pomoc przy dzieciach oraz domu. Jej męża często nie było, gdyż sporo czasu spędzał na łowach w okolicznych lasach. Był tutejszym łowcą. Ona zaś pracując jako szwaczka sporo czasu spędzała też nad wszelkiego rodzaju suknami oraz materiałami. Posiadali dwoje chłopców w wieku 5 i 7 wiosen. Ciężko było ci za nimi nie raz nadążyć, lecz gdy miałeś im do zaoferowania pokaz sztuczek, czy też opowieść stawali się z miejsca pokorniejsi.
Dowiedziałeś się że tej nocy, podczas występu w karczmie Derna ma odbyć się nabór ochotników. Kupca znałeś wyłącznie z opowieści, karczmarza zaś już lepiej. Zdarzało ci się przy dobrych polotach zawitać u niego na małe o nie co.
Szybkim ruchem zerwałeś się do drzwi. Zdziwiona Lidia odprowadziła cię wzrokiem, kiedy to twardym krokiem mknąłeś w stronę gospody.
Tuż przed tobą wszedł do środka umięśniony jegomość o dłoni czym twoje obie nogi. Z czystej rozsądności postanowiłeś zaczekać chwile, łapiąc przy okazji równy oddech. Po chwili i ty wkroczyłeś do przyciemnionej izby, by usłyszeć oraz zobaczyć wyczyny dwojga krasnoludów

Nicolas&Ignacius

Z twojego ówczesnego majątku zostało ci niewiele. Znajomości z czasem zaczęły blaknąć, umysł się plątał, a twój syn był na wpół blaszanym golemem. Twoje umiejętności kosztowały cię wiele. Czas spędzony nad tym arcydziełem, siły magiczne tchnięte w to dzieło zmieniły cię nie do poznania. Pracownia, w której mieszkałeś była jednym wielkim chaosem. Podobał ci się ten stan, nie zamierzałeś go zmieniać.
Twoje ciało zniosło duże przeciążenie, ale udało ci się osiągnąć cel. Życie, którego tak bardzo pragnąłeś. Tak bardzo z twą ukochaną... Lecz ona odeszła. Wiesz, że część z niej spoczywa w twym synu. Jego ciało, nie podobne do zwyczajnego śmiertelnika jest w stanie osiągnąć rzeczy ponad zwykłych śmiertelników. Zdawałeś sobie sprawę, że przy jego pomocy oraz jego możliwościach możesz kontynuować dalej swoje dzieło. Jedyne czego ci w tej chwili brakowało, to złota.
Obiło ci się o uszy, że niejaki krasnoludzki kupiec, poszukuje ludzi na wyprawę. Obiło ci się również, że dobrze płaci. Bez większego namysłu ruszyłeś wraz z synem w drogę, zamykając wieże na dwa spusty.
Sama droga sie sprawiała ci problemów, zwłaszcza że kiedy ktoś was widział po prostu schodził wam z drogi. Przy samej bramie również, gdyż strażnicy którzy ostatnimi czasy doświadczyli różnych widoków ustąpili wam pola. Nie byłeś pewien, przy słyszeli coś o tobie, czy też przerazili się Ignaciusa.
Celem waszej podróży stała się karczma, znajdująca się przy placu centralnym. Znałeś to miasto. Znałeś również maga-rezydenta tej mieściny, lecz twa pamięć spowita mgłą sprawiała ci czasem swoje kaprysy. Kierowałeś się instynktownie, krocząc ciemną już całkowicie uliczką. Nieopodal dostrzegłeś ludzi wychodzących z karczmy, jak by dobra zabawa właśnie się skończyła i kazali im pakować swoją rzyć w drogę. Dla was było to nawet na rękę. Mało gapiów.

Wszyscy

Występ trwał w najlepsze. Z początku piękna elfka, później dziarscy krasnoludzi skaczący na blatach stołów. Wszystko nadawało temu miejscu specjalny urok. Pachniało tu przygodą. Kiedy to obaj ukłonili się, kończąc swój występ publika ożyła raz jeszcze. Podniesione głosy podpitych mężczyzn krzyczące "Jeszcze jedna pieśń" rozbrzmiewały po lekko przybrudzonych, kremowych ścianach tej izby. Bardziej szczęśliwy już chyba mógł by tylko karczmarz, kiedy to zbił na tym występie nie mały grosz.
Zabawy zdawało się nie być końca, kiedy to jeden krasnolud wszedł na stół. Nie był to stół przeznaczony jako scena, oraz nie był to jeden z braci występujących wcześniej. Był on przeciętnego wzrostu, nawet jak na krasnoludzkie standardy. Posiadał on brodę zapuszczoną gdzieś do pępka koloru węgla. Jego krzaczaste brwi łupiły na obecnych biesiadników, a ręka sięgała do pasa. Najwidoczniej taki był jego odruch, gdyż przy samym pasie nie posiadał broni. Odzienie miał za to mniej typowe, gdyż ubrany był w skórznie. Trzema klaśnięciami dłoni jak bochenki chleba zdołał zwrócić na siebie uwagę.
-Hej, ludziska. Koniec zabawy, czas rozejść się do domów. Zaraz odbędzie się tutaj zaciąg - ryknął wręcz chamskim głosem.
Kilku mężczyzn z drugiej strony sali popatrzało po sobie, oraz potem na niego. Wychwycił to, gdyż ich wzrok się zderzył.
- Jak chce który w mordę, to nie ma sprawy. Pamiętajcie kim ja tutaj jestem, oraz kim jesteście wy! Jak ryje wam miłe, to won. Proszeni są tylko ci, którzy przybywają tu w sprawie ten, no. Wyprawy.
Krótki spektakl sprawił, iż karczma powoli traciła na biesiadnikach. Po paru chwilach zostało was nie w niej nie wielu. Większość z was była zmieszana całym tym zajściem. Nie wiedzieliście czy pozostanie tutaj nie sprawi wam kłopotów, lecz mimo tego postanowiliście zostać. Po chwili najwidoczniej nieco spóźnieni, dołączyli do was dwaj nowi osobnicy. Ciężko wam było przyjąć to do świadomości, lecz jeden z mężczyzn właśnie przybył tu z blaszanym stworem ? Nie byliście w stanie tego stwierdzić, ale mimo wszystko nie za bardzo podali byście temu rękę.
Od samego stołu na którym przed chwilą stał rozjuszony wojak, odeszło kilku bawiących się tam mężczyzn. Zostaliście wy, wojak w skórzni, barman oraz obcy wam krasnolud w czerwonym kaftanie.
Wzrok jego poruszał się leniwie, obserwując was dokładnie. Starannie przyjrzał się każdemu z was po czym odparł.
- Siadajcie, nie ma co stać jak widły w gnoju
Przy samym stole było miejsc dla was wszystkich. Przy odpowiedniej odległości od blatu, można było nawet utrzymać bezpieczną odległość. Kupiec zdawał się być już lekko podpity, lecz nie tak bardzo by utrudniło mu to rozmowę jak i "trzeźwe" myślenie.
- A więc sprawa ma się tak...
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan
Hermit jest offline