Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2012, 16:04   #22
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Napór zwierzoludzi nie słabł. Na ziemi, po obu stronach palisady i w bramie leżało już kilkanaście trupów. Z lasu przestali wyłaniać się nowi wrogowie. Ale wielu z nich udało się wymanewrować obrońców i teraz od strony zejścia nad Rzeczkę dało się słyszeć wrzaski mordowanych kobiet i dzieci. Kilku zwierzoludzi rzuciło się w stronę świątyni Sigmara. W drzwiach, przez ułamek sekundy zatrzymali ich Młotodzierżcy, nieumiejętnie i niepewnie ściskajac swoją broń. Niedoświadczeni młodzieńcy nie stanowili najmniejszej przeszkody dla rogatego bestigora uzbrojonego w wielki, dwuręczny, pordzewiały topór i podążających za nim kilku mniejszych stworów. Zwierzoludzie wdarli się do środka świętego budynku...

Franz i Reiner wciąż posyłali w kierunku zwierzoludzi swoje zabójcze pociski. Niestety już po chwili obaj zorientowali się, że zapasy się kończą. Obaj znajdowali się nieco wyżej od pozostałych obrońców, okupując stanowiska na dachach domów. Z góry był lepszy widok na to co się działo dookoła. Obrońców ubywało z każdą chwilą. Niemal połowa z tych, którzy rzucili się do obrony Wortenbachu, w chwili kiedy zaczął bić dzwon leżała martwa. Druga połowa była w odwrocie. Już tylko kilka jednostek broniło palisady i stwory Chaosu miały niemal wolną drogę do wnętrza wsi. Nie minęła chwila a domy zaczęły płonąć.

Wolmar zsunął się z dachu i szybko, nie bacząc na ciemności zalegające wokoło ruszył do przystani. Spomiędzy zabudowań wychylił się olbrzymi, ciemny kształt, który przeciął mu drogę i popędził między domy po drugiej stronie ścieżki. Kilka sekund później, Wolmar usłyszał przeraźliwy, krótki, nagle urwany wrzask. Najwidoczniej zwierzoczłek znalazł jakąś ofiarę. Przed sobą Wolmar widział leżące ciała. Porąbane, okaleczone, skrwawione ciała kobiet, starców i dzieci. Nieco niżej, nad samą wodą kilku zwierzoludzi masakrowało tych, którym udało się dotrzeć do przystani. Dwóch zwierzoludzi leżało martwych, naszpikowanych strzałami, ale wyglądało na to, że Jonas i Falk złożyli najwyższą ofiarę. Czyżby nadaremno?
Zgromadzeni wokół olbrzyma z Północy obrońcy, nie mając innego wyjścia, cofali się. Na szczęście nie była to paniczna ucieczka, a zorganizowany odwrót.

Zwierzoludzie, którzy otaczali wąski krąg obrońców, ponosili dotkliwe straty. Co krok na ziemię padało kolejne okrwawione cielsko. Czarna, zgniła krew tryskała strumieniami, ochlapując wszystko i wszystkich wokoło. Z każdym kolejnym cięciem miecza, uderzeniem topora, zamachem morgenszterna furia obrońców rosła, zbliżając się poziomem do tej, która płynęła w żyłach atakujących. Walczyli teraz o swoje życie, z determinacją starając się zabrać ze sobą jak najwięcej zwierzoludzi.

Dieter, w przerwach między uderzeniami broni, parowaniem ciosów i wykrzykiwaniem świętych fraz z psalmów sławiących Sigmara, rozglądał się w poszukiwaniu przywódcy hordy, która zaatakowała wieś. Niestety nie zauważył nikogo takiego. Albo wódz zwierzoludzi doskonale się ukrywał, albo młody akolita Sigmara musiał zmienić zdanie o zdolnościach swoich chaotycznych nieprzyjaciół.

Maximilian von Mansfeld jakby sam sobie wywróżył co się stanie. Przed chwilą myślał o tym, że nie pasuje do tego miejsca; że brutalne starcie ze zwierzoludźmi nie jest w jego stylu. Stał naprzeciw cuchnącej, wyjącej hordy spaczonych wyznawców Nurgla, z których każdy nie marzył o niczym innym, jak pozbawieniu go życia. Maximilian sparował cios topora zmierzający w kierunku jego głowy. Uderzenie było tak mocne, że aż zdrętwiała mu ręka. Drugi cios nadszedł niemal w tym samym momencie i tym razem von Mansfeld nie zdążył... Uderzenie zwaliło go z nóg. Przed oczami pociemniało. Poczuł jeszcze, że jego ciało upada bezwładnie w błoto. Stracił przytomność.

Gaston w tym czasie zniknął w stajni. W jego fachu posiadanie zwierzęcia pociągowego i środka transportu, znaczyło niemalże tyle samo co życie. Nie mógł pozwolić sobie na zostawianie ich we wsi na pastwę zwierzoludzi. Wskoczył na kozioł i z całej siły zaciął batem. Koń szarpnął i wóz powoli wytoczył się z budynku. Gaston tuż przed sobą dostrzegł dwóch zwierzoludzi zajętych rozczłonkowywaniem jakiegoś ciała. Strzelił z bata i zacisnął zęby, gdy koń wpadł pomiędzy nich. Usłyszał dziki wrzask gdy pojazd podskoczył i potoczył się dalej. Coś głucho uderzyło w deski i Czarny kątem oka zauważył za sobą jakiś ruch. Jednemu ze zwierzoludzi udało się wskoczyć na wóz i teraz, balansując zbliżał się z okrwawioną pałką w ręce.

Trafiony magicznym pociskiem zwierzoczłek nie okazał się być tak martwy, jak Martin by sobie tego życzył. Ciężko podniósł się z ziemi, otrzepał poparzonym łbem i ryknął przeciągle. Już po chwili szarżował w stronę bramy, ku grupie zgromadzonych tam obrońców. Martin też biegł w tamtą stronę, widząc w dołączeniu do broniących się tam ludzi i krasnoluda swoją jedyną szansę na przeżycie. W ostatnim momencie zauważył najeżdżający na niego z boku wóz, na którym poza woźnicą znajdował się też okrwawiony zwierzoczłek z pałką w ręce.
 
xeper jest offline