Po uderzeniu, które niemal powaliło go na kolana, Gotfryd po raz kolejny uświadomił sobie, że przybycie do Wortenbach było błędem, zapewne z gatunku życiowych. Chociaż zwierzoludzi już nie przybywało, a zwiększała się liczba martwych wyznawców Nurgla, to i tak napastników zostało wystarczająco wielu, by posłać do piachu wszystkich obrońców. Tym ostatnim zapewne nie chodziło już o zwycięstwo czy przeżycie, ale o to, by uśmiercić jak najwięcej przeciwników.
Wbił miecz w bok zwierzoczłeka, który skupił swą uwagę na wymachującym widłami wieśniaku. Strumień krwi trysnął z głębokiej rany. Trafiony rozejrzał się w poszukiwaniu napastnika, który zadał mu zdradziecki cios. Odpłacić się pięknym za nadobne nie zdążył, bowiem wieśniak wbił mu widły w pierś i posłał w objęcia śmierci.
Nadziany na widły truposz na moment odgrodził kłębiących się dokoła zwierzoludzi od Gotfryda, co dało temu ostatniemu chwilę wytchnienia i pozwoliło na szybkie wychylenie trzymanej na czarną godzinę miksturki. Czarna godzina, miał takie wrażenie, nadeszła i dłuższe zwlekanie było mało rozsądne.
A potem był kolejny cios, unik, parowanie, ponowne uderzenie mieczem. Ktoś padł po stronie obrońców, ktoś po stronie napastników. Walka trwała. |