Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2012, 19:32   #292
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Gary raz po raz oglądał się przez ramię wpatrując się w miejsce do którego zmierzała Deidre, no i większość tych latających skurwysynów przy okazji. Co się tam działo? Jakieś przegrupowanie sił? Ciekawe jakie relacje miały kruki z piankami... Oziębłą przyjaźń, czy raczej napieprzanie się ze wszystkim co się rusza?
Najwyraźniej jednak obserwatorzy artyleryjscy wzięli się do roboty i czujki zaczęły dawać precyzyjne namiary na cele. Słyszeli ciężkie moździerze i haubice walące w obrzeża Rewiru. Krajobraz przypominał mu stary film na który zaciągnęła go CG sto lat temu. Bitwa o Anglię, nawet tytuł pasował. Plejada gwiazd i fajne walki powietrzne, bez komputerów, animacji i tak dalej. No i scena spaceru po uliczce z ruinami anglikańskiego kościoła w tle. Widoczki podobne, stwierdził Gary rozglądając się od czasu do czasu.

Wiewiór spisywał się nadspodziewanie dobrze, znał Rewir jak własną kieszeń w tym takie zaułki o jakich Gary nigdy nie słyszał. No ale on nie łaził po zaszczanych łaczym moczem podwórkach a raczej po knajpach i klubach z zębatymi kurwami. Ehh stare dobre czasy... Ciekawe gdzie rzucili Lolę. Pewnie już wyszła ze szpitala i leczy razem z innymi siostrzyczkami.

Dwa razy najedli się strachu. Raz kiedy stado przemienionych bydlaków, tak z pół tuzina sztuk przeszło im prawie po piętach. Matti spisał się na medal wepchnął go do zburzonej ostrzałem piwniczki w ostatniej chwili, a sam smyknął po osmolonej fasadzie do okna na pierwszym piętrze. Na szczęście po drodze Gary znalazł rozpieprzony wybuchem hydrant i zmył z siebie dokładnie krew. Swoją i Xarafa. Maszkary nawet nie zatrzymały się a oni ruszyli dalej.
Drugi raz wpadli na dwie Pianki, zobaczyły ich od razu i nie było czasu na manewry. Gary nie chciał strzelać, by nie zwabić inne atrakcje na miejsce. Wiewiór wymanewrował nieruchliwą piankę tak by ustawiła się tyłem do Trisketta a egzekutor urwał jej łeb w niewielkim stopniu pomagając sobie sztyletem. Drugą zatłukli już mniej finezyjnie, a trzęsący się ze strachu i determinacji Matti walił gazrurką tak silnie, że zadziwił tym Trisketta. Instynkt samozachowawczy u łaków był niezmiennie ich mocną stroną, obojętnie z jakim zwierzakiem puściła się mamusia.

Wreszcie dotarli na miejsce a Rudzielec wyraźnie się odprężył. Wyglądnął ostrożnie w uliczkę wystawiając zdawałoby się same gałki oczne za róg. Gary zrobił to samo i chwilę poobserwował przedpole. Nie dobrze...
Rozpieprzyli mosty a więc zagrożenie piankami było na tyle duże by nie ryzykować zostawienie więcej niż jednego przejścia na Rewir. Kruków oczywiście to nie powstrzymywało, ani nawet tych większych pokrak bo potrafiły podfruwać pokracznie na kilkadziesiąt metrów z tego co widział. Więc pewnie przeskoczenie Tamizy nie byłoby problemem.
Dla Gary'ego zaś problemy były dwa. Brak czasu. Gary niezmiennie miał wrażenie że Deidre i reszta ocalałego Rewiru nie ma dużo go do zmarnowania. Musiał dotrzeć szybko do duchołapów i sprowadzić Xarafa. Drugi zaś to nerwowe palce na spustach chłopaków na przeprawie.
- Nie ma sensu cofać się i szukać drogi przez Tamizę wpław, co? Wiewiór? – Matti cofnął się w zaułek i wzruszył ramionami. – Wiem wiem, ty swoje zrobiłeś i resztę masz w dupie.
Triskett wyciągnął portfel i wyjął trzy setki, po czym wręczył łakowi.
- No ale sensu nie ma. Raz że to strata czasu, dwa że pilnują pewnie i tak. Może nie tak gęsto jak tu, ale rzeczki w dziesięć sekund się nie przepłynie. Szczególnie że, trzy, u mnie z pływaniem nie tęgo. W zasadzie tylko na deskę umiem, więc pewnie skończył bym w Morzu Północnym.
Matti poruszył się niespokojnie i już piąty raz podczas tej krótkiej przemowy obejrzał się w kierunku skąd przyszli. W kierunku swoich.
- No dobra, wracaj. Ja dam sobie radę. Nie mam wyjścia, nie?

Wiewiórowi nie trzeba było powtarzać. Gary zaś przyglądnął się okolicy, zniszczeń było niewiele, z paru sklepów wyleciały szyby. Cofnął się trochę i wszedł do pierwszego z brzegu. Delikatesy były wybawieniem dla przymierającego głodem egzekutorskiego organizmu. Pochłonął pół pudełka batonów, faszerując się glukozą po dziurki w nosie. Na widok dwóch chłodziarek zatrzymał się na moment i zamyślił się. Drugi film mu się przypomniał, tym razem już nie z polecenia CG, bo ona nie znosiła takich durnych gniotów. Ale dla Gary’ego Bruce Willis w roli nowojorskiego gliny był warty ryzyka. Scena jak stał w gatkach na rogu harlemowskiej uliczki z napisem na tablicy niesionej na klacie o treści „I hate niggers” spowodowała że uśmiechnął się lekko.

Urwał dwie pokrywy od chłodziarek. Srebrną taśmą posklejał rączki. Dobra, powierzchnia reklamowa już była. Lakier do paznokci wyszabrowany ze stoiska z kosmetykami był do dupy, ale parę szminek poszło i był gotowy.
Obrzyna schował z tyłu za plecami, przykrywając go dodatkowo koszulką. Poprawił kamizelkę kuloodporną z wzorkami voodoo od Loli. Odetchnął głęboko, raz się żyje.

Podniósł złączone klapy od chłodziarek i ruszył wolno wzdłuż uliczki. Nie wykonywał gwałtownych ruchów, nie krył się a po prostu miarowym krokiem szedł do przodu. Dotarł aż do miejsca w którym leżała pianka z odstrzeloną połową łba. Zatrzymał się. Podniósł wyżej swoje tablice jak pierdolony Mojżesz. Krwawoczerwony napis głosił „MR RULEZ!!” Pod spodem gwiaździsty pokraczny symbol który przerysował ze swojej legitymacji i przepisany jej numer. I wielkimi literami „NIE STRZELAJCIE CH”. Nie wiadomo co się nie zmieściło CH...ŁOPAKI, czy CH...UJE.
 
Harard jest offline