Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2012, 18:56   #46
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
PIRACKIE DYPLOMACJE

Drzwi do kapitańskiej kajuty otworzyła jak zawsze: szybkim, zamaszystym gestem. Przytrzymała je tylko, żeby nie trzasnęły o ścianę, zamknęła za sobą dokładnie i już kiwała Tryskinowi głową, już przystawiała sobie bez żadnego skrępowania krzesło do jego stołu, już siadała naprzeciwko niego, opierając się przedramionami o lakierowany ciemno blat.

- Już wieczór, kapitanie – oznajmiła twardo, gniewnie. Wbiła w niego swoje podmalowane ptasio oczy, wysunęła podbródek i widać było, że tym razem zbyć się byle odpowiedzią nie da.

T’skrang jednak na jej zniecierpliwienie odpowiedział rozrobioną w alkoholu miękkością.

- Rzeczywiście – popatrzył z pewnym zdumieniem na bulaj, przez który przesączały się ostatnie promienie słońca. - Już wieczór i piękna kobieta jest… jest w kajucie kapitana. Jutro będą mieli o czym plotkować. - Nalał wina z prawie pustej karafki do szklanic. - Nadal ciekawa jesteś?

Był pijany. Pasje… Był pijany i mówił z przesadną dbałością o wymowę. Był pijany i jego głowa chwiała się lekko na boki, jakby zamiast kręgosłupa miał rozgotowany seler. Był pijany i jego ruchy były powolne i niepewne. Był pijany tak bardzo, że mogłaby ukręcić mu głowę jak dziecku.

- Pytasz o oczywiste – sarknęła. - Tak. Jestem - nachyliła się bliżej ku niemu, ignorując ciągnący się od niego zapach przetrawionego alkoholu. - Co się stało?

- Dom K’tenshin zamierza… no… zamierza odciąć pewien dopływ jeziora… Od ruchu handlowego. Nic do tej… tej rzeki
– zagulgotał z radości - wpłynąć nie będzie mogło. Przez przypadek... przypa... przypadeczek to akurat dopływ, który… - uniósł palec niczym uczony dochodzący do sedna wielce interesującej tezy - nas interesuje. Musimy więc się tam dostać. Zanim odetną nam… tą… zdobyczy drogę.

Opadła na oparcie krzesła, rozluźniła się wyraźnie. To nie była sprawa, którą ona uznałaby za wielki problem. Zgarnęła jeden z kielichów zamaszystym gestem, wychyliła jednym łykiem rubinową zawartość i odstawiła naczynie z powrotem na blat. Tam energicznie, że aż zadźwięczało cienkie szkło.

- I jak te kurwie syny zamierzają to zrobić? - zainteresowała się, zupełnie nie kryjąc swojego stosunku do tego jaszczurczego Domu. Zdecydowana wycisnąć z pijanego Tryskina tyle, ile tylko zdoła.

- Statkiem… - t’srkang cieszył się jak dziecko. – Fiesz… tym co przyp… przypłynął niedawno do tego portu co go wypłynęliśmy. I wojskiem. To no… wystarczy… Ale wymaga czasu… - Wysunął koniuszek lekko rozdwojonego języka, ze skupieniem uzupełniając pusty kielich Aune. - Dzień… Dwa i zablokokują ujście. Nie wcześniej. Jeśli ich uprzedzimy, to... – uśmiechnął się błogo, wznosząc niemy toast naczyniem piratki i z wprawą umieszczając jego zawartość w gardle. - Przechytrzymy ich… Trzeba to uuuczcić… Bo konkurencja…. W pizdut! – rąbnął pięścią w stół. – Nie dla nas zmartwienie… Bo my pierwsi… a oni… zostaną...

Patrzyła na niego lekko osłupiała, wciąż niepewna czy powinna czuć przerażenie, złość czy rozbawienie.

- Ile oni wiedzą?

- Może fszystko... A może nic… Do tych w… Sele.. nthiel… rozkazy nie doszły.... Dopiero wieczorem… się dowiedzą. Dzień lub dwa… Na przyyygotowanie i wypłynięcie...

- Niall, w którym chciałeś się zatrzymać też należy do K’tenshinów. Dalej chcesz tam załatwiać sprawunki?
– zaparła się łokciami o jego stół, wczepiła palce w rozczochrane włosy. - Mimo wszystko?

- K’tenshin to… aropagai… Żaden Dom to ten… kamień… monolit! Że wiem o tych ich… tajnych… rozkazach?
– prychnął, patrząc z wyrzutem na pustą karafkę i zabierając się za kolejną. – Od K’tenshina właśnie. Zaprzyjaźnionego. Fff… fszystkie niall, co spotkamy bez wyjątku… fszystkie… są pod „opieką” K’tenshin… Będą częścią Domu… Tyle, że… to są nie niall założycielskie. Tylko… zaopiekowane… - pokiwał niepewnie głową, podparł się ogonem, żeby nie spaść z krzesła. - Niekoniecznie nielojalne... Co to to nie… ale wiesz… mające przede wszystkim własne interesy… do tego… wzglądu… No i one też nie wiedzą… Nie? O rozkazach… Prawda?

- Skąd wiesz?
- zapytała bez żadnych ceregieli. - Skąd masz pewność, że nie zamkną ci statku w porcie a ciebie w ciemnicy?

T’skrang nadął się wypisz wymaluj jak poprzedniego dnia Amaltea. Pierś wypiął, wzrokiem mętnym potoczył, nastroszył grzebień prawie gniewnie. Pustułka patrzyła na niego coraz bardziej ponuro.

- Gdybym ja… JA… nie wiedział takich rzeczy... to ja… JA… nie pływałbym po tych wodach – zacietrzewił się, grożąc jej szponiastym palcem. - Ty latasz po niebie… i znasz… te… znasz wiatry i szlaki… między szczytami górskimi… tak? Wiesz, które osady... można odwiedza… a które omijać… łukiem… szerokim… Wiesz, do których wiosek… trolli można wlecieeeć… a które są… no… wrogie każdemu intruzowi.. Więć... – wycelował w nią paluch - …ty znasz przestworza. Ja… JA… znam rzekę i jej prawa.

Nie dała rady usiedzieć w miejscu. Zerwała się z krzesła i zirytowana zaczęła krążyć po kajucie.

- Znam też piratów. Znam przemytników – teraz ona groziła. - Znam sprzedawczyków proweniencji wszelkiej i chciwe gnidy, które zarżnęłyby cię za byle błyskotkę z twojego ogona. A co dopiero za wrak marudera. Więc spytam raz jeszcze. Skąd wiesz, że w niall nie wiedzą. Skąd pewność, że dadzą ci opuścić port?

- Zajakiwrak?
- uśmiechnął się błogo. - Przecież ja… nie mam żadnego wraku… A płynąć… płynąć to ja mogę gdzie chcę… Wolno mi! Traktat o wolnym… handlu mi gwarantuje… i poparcie… mojego aropagoi… Jednego z tych trzech… najważniejszych… Że znasz piratów i… przeeemy… przemyyytników... Ja wiem… Ale… ALE… Ich nie obowiązują prawa i traktaky… A aropagoi tak… Zfłaszcza słabego… I mówiłem… Mówiłem, że nie znasz… tej… rzeki… i nie znasz K’tenshinów… - Odchylił się, jakby chciał nogi na stół wyłożyć. Zachwiał się jednak, zmienił zdanie, sięgając zamiast tego znowu po kielich. Nachylił się do niej, przymrużył konflidencjonalnie oko. – Widzisz… Ja ci wytłumaczę… - zachichotał cicho – jak dziecku… K’tenshin patrzą na ręce… V’strimon czeka na okazję… I może… może… spróbują mnie zatrzymać… nas… że wybiegi i sztuczki… I może im się uda… Ale no… ryzyko… Cała ta wyprawa to ryzyko. Mniejsze lub większe… Ale…. ALE… ja bym się nie martwił… JA – podkreślił. – A ja rzekę znam. O! Jeśli statek przetrzymają to nic. Stracicie trochę czasu. A ja was zaraz potem z powrotem do tego portu… I umowa rozwiązana…

- W ślicznym świecie żyjesz, kapitanie
– sarknęła czując, że wściekłość jej do gardła podchodzi. Zatrzymała się, obróciła ku niemu tak gwałtownie, że związane w kitę włosy smagnęły ją w twarz. - Jak z sielskiego obrazka. Zasłaniasz się prawem i traktatami jak tarczą. Tyle, że ona z papieru jest - chwyciła jakiś papier leżący na stole, zmięła w dłoni, cisnęła na ziemię. - I można nią będzie sobie najwyżej zadek podetrzeć, gdy ktoś ci kosę wrazi. Argh... - jeszcze raz kopnęła niewinny mebel. Syknęła z bólu i dopiero to chyba jej pomogło. Popatrzyła na niego ponuro. - Szlag mnie trafia, że tego nie widzisz. Gdy czegoś chcę, to biorę. Gdy czegoś bardzo chcę, to o to walczę. Gdy czegoś pragnę, dążę do tego po trupach - nachyliła się ku niemu a jej oczy były ciemne i twarde jak dwa kamienie. - Tak mnie nauczono. Taka jestem. Gdybym wiedziała, że ktoś złapał trop na wrak galeonu, gdybym tylko przypuszczała, że ma mapę z oznaczeniem - cięłabym go po kawałku, żeby powiedział mi wszystko a potem pocałowałabym go żelazem. Ale masz rację: twój statek, twoja wola.

- Dobrze wiem, że ryzykuję
… - Tryskin z urażoną godnością wygładził poplamiony winem żabot. – Ale to nie pierwsze ryzyko jakiego się pooodejmuję… Na rzece. Nagroda jest tego warta – rozpromienił się prawie lubieżnie, jakby nie wrak na niego czekał ale wilgotna i spragniona samica. – Ryzyko… dodaje słodyczy tej grze… - przesunął językiem po dziobie, zasyczał z lubością. – Papier… papier dla ciebie nic nie znaczy… - zmienił temat ciągnąc trunek już bezpośrednio z karafki - …ale papier… papier rządzi Throalem…. Caaałym ich wieeelkim królestwem… Bo za literami na tym papierze – czknął potężnie w zwiniętą dłoń – stoją krasnoludzkie miecze i tarcze… Papier nie rządzi tobą, ale… ALE… rządzi polityką… O! A K’tenshiny to co? To polityka! I język w pysku… - rozejrzał się jakby zdziwiony, podrapał się za kalafiorowatym uchem. – Nie doceniasz języka w moim pysku… A tym właśnie walczą kupcy. Ozoooorrrem. I mielą nim sprawnie... Całkiem

- Owszem. Nie doceniam – przyznała, prostując się i splatając ramiona na piersi, jakby nie ufała własnym rękom. - Słowa kupców to piana na wodzie. Słucham tego, co mówisz i połowa to pozbawione znaczenia dźwięki. Powietrze ino. Śnieg na kamieniu - patrzyła na niego twardo. - To nie moja ścieżka.

- To ścieżka kupców… Nie adeptów… Ma swoje zalet... ta ścieżka... Mimo… mimo, że brak w niej magii... I! Nie należy lekce sobie ważyć słów
- pouczył ja z pijacką mądrością, wyraźnie powtarzając cudze asercje. – Nigdy! To prawdziwe… te… imiona kształtują świat… to możliwość określania tego… świata słowami leży u podstawy magii...

- Nie lekceważę słów
- wycedziła. - Lekceważę bełkot.

Przeniosła wzrok z jego dzioba na coraz to bardziej pustą karafkę, którą opróżniał długimi łykami. Popatrzyła na jego półprzymknięte oczy przypominające teraz szklane kulki, chwiejącą się głowę, drżące ręce. Jej kapitan… Zmarszczyła brwi i odetchnęła głęboko. A potem się wściekła. Nagłym, czystym gniewem, który uderza szybko jak letnia burza nad Lśniącymi Szczytami. Wyszarpnęła mu naczynie z ręki, cisnęła o ścianę aż rozprysnęło się na tysiąc kryształowych okruchów. Chwyciła go za żabot białej koszuli, szarpnęła go z krzesła i niemal docisnęła nos do jego dzioba.

- Trzy lata temu latałam na przemytniczej galerze – syczała mu w twarz. - Też pod jaszczurem. A był z niego kawał zapijaczonego, żałosnego kutasa. Był słaby. Nie budził szacunku. Przynosił mi wstyd. Wiesz co z nim zrobiłam, Tryskin?

- Wieem i nie jestem... słaby
– prawie zaryczał Scalor.

- To mi to udowodnij - zawarczała tym samym tonem, a złość gotowała jej się w gardle jak wściekłemu psu. Potrząsnęła nim bez żadnej delikatności. - Na trzeźwo, kurwa, bo jak jeszcze raz zobaczę cię pijanego pokładzie, to przysięgam, że wywalę cię za burtę. Pojmujesz?

Charknął coś niewyraźnie, wyprężył się do tyłu i spróbował smagnąć ją ogonem po nogach. Ale ogon też miał ciężki od alkoholu i powolny. Cisnęła jaszczurem o krzesło, przydepnęła tego wijącego się jak wąż łuskowatego chwosta i przywaliła czołem w nasadę jego dzioba. Mocno. Instynktownie. Aż przed oczami zatańczyły jej czarne mroczki. Potrząsnęła głową, puszczając koszulę Tryskina i patrząc jak nieprzytomny miękko osuwa się na podłogę.

- Tämä on perseestä – zaklęła, otwierając szafkę, w której Scalor trzymał swoje trunki. Popatrzyła spode łba na prawie dwadzieścia butelek, ustawionych równiutko niczym żołnierze na defiladzie jakiegoś cholernego wielmoży. – Perrrkele. Hitto. Hitto Hitto!

Potarła bolące czoło już teraz czując pod palcami pojawiającą się opuchliznę. Skrzywiła się, przyłożyła do niego jedno z chłodnych naczyń. Że udało jej się go ogłuszyć to był chyba cud, zaraza wie czy łaska Floranusa dla niego czy Thystoniusa dla niej. Posłała na ziemię pijanego jaszczura… Prychnęła. Żadna to była sława, problem tylko. Pijanego… Zaklęła znowu.

Zerwała z wąskiej koi jeden z pledów i sprawnie zaczęła owijać w niego kolejne butelki. Co mu przyobiecała to dotrzyma, choćby dane słowo miało ciążyć jej kamieniem u szyi. Ale niech ją czyraki obsypią, jeśli Tryskinowi topienie się w alkoholu ułatwi. Jej pirackie prawo zarekwirować mu te przeklęte flaszki. Jej cholerne prawo zatargać je na gniazdo i samej się nimi w spokoju raczyć. A jak się jaszczurowi coś nie podoba, to niech o nie walczy. Jak mężczyzna, a nie zwilgła szmata.

Po chwili miała je już wszystkie, zawinięte w pledy, by nie tłukły się o siebie i nie podzwaniały. Nieprzytomnego kapitana bezceremonialnie przerzuciła przez plecy jak worek zboża i przetargała na łóżko. Tyle. I tak miał szczęście, że przyjacielem Saragassa był, bo inaczej zamiast na gniazdo, szłaby teraz siać pierwsze ziarna buntu wśród załogi. Ale był. Więc delikatnie chwyciła pokaźne zawiniątko, trzasnęła drzwiami i po chwili umieszczała łup kilkanaście metrów ponad pokładem.


***

A gdy nadszedł świt i otworzyły się drzwi kapitańskiej kajuty, Pustułka już czekała.
W zbroi, przy mieczu i z wyzwaniem w przymrużonych oczach.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline