Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-06-2012, 22:37   #41
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Nic mi nie wiadomo o żadnym Gelathainie, Poszukiwaczach Serca czy innej Monus - odpowiadała elfka. Podobnie jak Pustułka, wpatrywała się z zaciekawieniem w kawałek metalu w dłoni śledczego. Nawet bezpośrednio zapytana nie podniosła wzroku na rozmówcę. - Brat najwyraźniej nie uznał za stosowne, żeby podzielić się ze mną takimi szczegółami - dodała po chwili żartobliwym tonem, chociaż uważny słuchacz wyczułby w nim nutkę irytacji.

- Wszystko – odniósł się Awicenna do pytania łucznika. – Gelathain mi się z niczego nie zwierzał. Nie udało mi się dowiedzieć, czego poszukiwał. Tyle, że to, co robił, było jakoś cenne dla Poszukiwaczy Serca. A po zamachu nie zdarzyło mi się już widzieć nikogo z Plugawej Dłoni... A! - zreflektował się nagle – Tyle, że lokalny mistrz złodziejski wiedział cokolwiek za dużo o ich zamiarach. Wendetty mi wróżył... jakby z nimi trzymał.
- To nie wróżba. To fakt. Plugawa Dłoń to mściwe dranie .- stwierdził krótko śledczy. - Kogoś na pewno wyślą, by wyrównać rachunki. Bo śmierć ich zabójcy godzi w ich dumę.
Piratka splunęła na klepisko, dobitnie wyrażając swoją opinię na ten temat. Nachyliła się lekko, przymrużyła oczy.- Ty lepiej, elfie, powiedz, skąd ten kava, to złodziejskie gówno, wiedziało lepiej niż ty, co się wydarzyło.

- Mogę tylko zgadywać. Mogę... bo opieram się na plotkach. Otóż.... obecny szef złodziei w mieście pochodzi z Kratas. Więc jest szansa, że nie działa w pełni samodzielnie, a jest agentem Jednookiego. Jego okiem i uchem, zatem dysponuje też i własną siatką oczu i uszu - odparł wprost Saulomar, a w kolejnych jego słowach przemawiała gorycz. - Na pewno lepszą od mojej.
- Co w tej cholernej dziurze jest tak ważnego, że posyłają tu agentów Jednookiego?
- nie wytrzymał wreszcie i Awicenna. Aż barman, nienawykły do takich wrzasków, spojrzał na niego z wyrzutem wymalowanym w przekrwawionych, zaspanych oczach.
- Nie wiem. Nie mam też dowodów na me słowa. Ot, tylko przypuszczenia. Niemniej nawet jeśli nie jest agentem, to na pewno umie organizować swoich ludzi - odpowiedział Saulomar. - I tworzyć gangi, na kształt tych z dużych miast.
- Jak długo on już siedzi ci pod nosem, elfie? -
zainteresowała się Pustułka, przyglądając łucznikowi z wyraźnie skwaszonym wyrazem twarzy.
- Już kilka lat, odkąd starego mistrza złodziei ubił. I pomiędzy resztą czystkę przeprowadził. Z nich wszystkich obecny jest najbardziej... paranoiczny. Jakby się przed kimś ukrywał - mruknął Saulomar i przyjrzał się Pustułce. - A co... chcesz zgarnąć za niego nagrodę? Trudno będzie. Nikt prawdziwej jego twarzy nie zna. Nawet jeśli go złapiesz to... jak udowodnić, że on to akurat jest Mistrzem?

Dziewczyna rozrechotała się radośnie, z pełnej piersi. A ten rechot podchwycił brodacz z ludzkiej rasy, siedzący przy najbliższym kontuarowi stole.

- Nagrodę? A co ja jestem? Hycel? Robotę mam za was odwalać? Toż ten grajdół do gołej ziemi spalić by się przydało
- poinformowała śledczego, opierając się wygodniej o kontuar. - Poszukiwacze Serca, Parszywe Łapy, wałkonie, złodziejskie mendy, które pływają jak gówna w przeręblu, zupełnie na widoku, bo od kilku lat nikomu nie chciało się ich wyłowić. Jedno warte drugiego. I teraz ludzie od smrodu giną.
- Od kilku lat... -
Awicenna spuścił wzrok, mówiąc z jakimś nienaturalnym namysłem. Jakby nie mógł się zdecydować, jak traktować rozmówcę. Wahanie długo nie trwało – tyle, ile było mu potrzebne, aby przesunąć obejmującą dziewczynę rękę tak, żeby Pustułka nie przygważdżała mu ręki do stołu. Ścisnął ją trochę mocniej, aby rechotać przestała. – Organizują się na wzór gangów. Miejskich. Czystki. Dis chyba z tym... Jak to można było przegapić? - zwrócił się wreszcie do śledczego, podnosząc wreszcie oczy i patrząc na niego oskarżycielsko. – Wybił lokalnych. Ani chybi, przychylności miejscowych tym nie zyskał. I gangi wielkie uskutecznia. I siatki oczu. Pasje... - przerwał zupełnie nie po therańsku. Brakowało mu lepszego słowa – Gdzie tu jest miejsce na gangi w stylu Kratas? I jak udało wam się przeoczyć skaryfikowanego zabójcę chodzącego po mieście?

- Po kolei - mruknął w odpowiedzi śledczy. - Złodzieje tu byli zawsze. Zresztą są w każdej mieścinie, w każdej portowej mieścinie wokół Pyros. Za dużo tu przemytników, by sobie odmówili. Czystki były... znaczy, zginął przywódca i jeszcze jeden złodziej. Ot i na tym się skończyło. Mimo wszystko to jednak nie Kratas, organizacja może i podobna, ale zasięg znacznie mniejszy. No i... mam aresztować, każdego podejrzanego osobnika w porcie? Połowa przybyszy wygląda podejrzanie. Zresztą... - machnął ręką. - Gdyby K’tenshinom naprawdę zależało, to by zrobili porządki w porcie. Tyle, że szef przemytników ma układy w samym ich niall.

Awicenna czym prędzej zacieśnił chwyt na Pustułce, przyciągając ją do siebie. Tak, aby trochę ją ostudzić - bo widział już, że usta układają jej się w szyderczy grymas. A nie chciał pyskówek. Dość dużo już się w Selenthiel napyskowali... Cała nadzieja była teraz w Amie - bo sam również nie powstrzymałby się od złośliwości. Toż to kpina była!

Amaltea od chwili, gdy pojawił się temat złodziejskiego mistrza, robiła się coraz bardziej markotna. Nie przerywała dyskusji, ale myślami wyraźnie oddryfowała gdzieś daleko, tępo wpatrując się w stojącą przed nią szklanicę z wodą. Tylko jej prawa dłoń zaciskała się coraz mocniej na rękojeści miecza, jakby w milczącej obietnicy zemsty. W końcu podjęła jakąś decyzję - bo szepnęła coś do barmana i już po chwili ten postawił przed dziewczyną niewielki kieliszek ze złocistą cieczą. W chwili, gdy Awi popatrzył na nią znacząco, szukając ratunku, właśnie odchylała się mocno do tyłu, wlewając do gardła trunek. Spojrzenie brata zignorowała zupełnie, całość dyplomacji spoczywała więc na barkach Awicenny...

- Jaką nagrodę? - zmienił temat, choć nieprzyjaznego łypnięcia na śledczego sobie nie odmówił. – Kto wydał? Na kogo dokładniej? Za co? Kiedy?
- Nasze miasto oczywiście. Za złapanie mistrza złodziei. Pięćset sztuk srebra. Wiem. Niewiele, ale cóż poradzić... Kupcy, gdy sięgać im do kieszeni, bywają bardzo... wojowniczy -
na twarzy śledczego pojawił się krótki uśmieszek, po czym spojrzał na iluzjonistę jakby o czymś przypomniał. - A właśnie. Czy ten morderca ze sztyletem wtargnął do kostnicy po to by cię zabić, czy może... miał inne powody? Jak sądzisz?
- Ani chybi żałobne lamenta odprawiać planował - sarknęła ze słodyczą Pustułka, trzepocząc rzęsami i sznurując wargi ciasno jak gorset therańskiej arystokratki.
- Sza... - Awicenna potrząsnął Pustułką, aby ją uciszyć. Nie patrząc, chwyciła za jego zdradziecką rękę, wykręciła lekko.
- Liryczne takie - kontynuowała jakby nic się nie stało. - Albo serenady i kolacje przy lampionach. Jak każdy szanujący się morderca ze sztyletem... - nie wytrzymała, zakrztusiła się śmiechem.
- Tak. I dowcip też pogrzebowy - wybulgotał Saulomar na znak swego świętego oburzenia.

Awicenna rzucił piratce kose spojrzenie, jakby wielce mu zawiniła. Jakby nie rękę mu wykręciła, a Wielką Therę spaliła - i śmiała się przy nim tym chwalić.
- Przepraszam... - wydusiła, puszczając jego dłoń i wydostając się spod ramienia iluzjonisty. - Ja nie stworzona do takich elfich, wzniosłych spraw.
Nie było zmiłowania. Gromił, zabijał i obiecywał wzrokiem zemstę przynajmniej dobrą sekundę nim powrócił do rozmowy ze śledczym.
- Nie wiem. Gelathain miał swoje listy. Pono ważne dla Poszukiwaczy... ale ich już nie mam. Straszne bzdury, jak dla mnie. Nie wiem, jak dla kultystów... - czaromiot niby powrócił do rozmowy z drugim elfem, ale emocje przeniósł. Uśmiechał się szyderczo, patrzył z wyrzutem...
- Czyli zaszyfrowane. Jeśli poszedł po nie... - łucznik zasępił się i zamilkł, nie zważając wpatrującą się w niego trójkę.
- O co znów chodzi? - wypalił wreszcie iluzjonista, zniecierpliwiony milczeniem Saulomara.
- Może pójść znowu, zwłaszcza jeśli sekrety w tych listach godzą w kult - rzekł nieco roztargnionym głosem śledczy, bardziej mówiąc na głos swe myśli niż odpowiadając iluzjoniście. - Możliwe że... Poszukiwacze wiedzą już coś o samych zabójcach.
Po czym wstał i miał coś rzec. Ale znów się rozmyślił zapewne, bo tylko skinął głową całej trójce na pożegnanie i ruszył do wyjścia.

A mag nachylił się nad zajętą kuflem Aune.
- Buc – podsumował niedawnego rozmówcę. - I nawet nie zauważył, że masz ładne cycki - dodał z łobuzerskim uśmiechem, jakby odjęło mu pamięć, że jeszcze minutę wcześniej był wielce obrażony atakami i praktykami Pustułki.
- Najładniejsze - fuknęła z głębi kufla z właściwą sobie skromnością piratka.


Wieczór zapowiadał się ciepło i taki był. Powoli zaczynała się pora sucha nad dżunglami Serwos, ciepłe powietrze wiosennych i letnich miesięcy połączone z ciepłymi prądami powietrznymi znad Morza Śmierci sprawiało że opady nad dżunglami nie były tak częste .Pustułka mogłaby na ten temat wiele powiedzieć. Nieraz żeglowała na ciepłych prądach z nad Morza Śmierci wracając do domu.
Ale to nie było zmartwieniem Jhinka. Mężczyzna już zdążył poznać te zakamarki okrętu do których go dopuszczano i te które go interesowały. Znalazł już sobie wygodne miejsce do spania i dowiedział gdzie i o której wydają posiłki na tej łapie.
Jhink był człowiekiem zadowolonym z obecnej sytuacji, tym bardziej że brzuch miał pełny i sakiewkę też.
Obecną porą pokład pełen był t’skrangów. Nie ruszyli na podbój tawern, bowiem kapitan nakazał by statek był gotów do podróży w każdej chwili. Spora część została na pokładzie oddając się rozrywkom różnorakim, śpiewom, malowaniu na pokładzie kolejnych smoków i t’skrangów, opowiadaniem opowieści no i ... a może przede wszystkim, hazardowi wszelakiego rodzaju.
Dużą grupkę zgromadził wokół się niejaki Ragham, gadatliwy człowiek będący ponoć towarzyszem kapitana za dawnych lat. I teraz opowiadający o swych przygodach.
Na pokładzie panował spory ruch, t’skrangi co jakiś czas przechodziły z jednej grupki do innej śmiejąc się i pokrzykując do siebie nawzajem. Pieniądze zmieniały właścicieli co chwila, a czasem i przedmioty oraz garderoba tak czynił. Rosły t’skrang o jasnoniebieskiej łusce wcisnął w dłonie Jhinka bukłak z winem. A może dał na przechowanie? Trudno było stwierdzić, bo choć sam przysiadł się tuż obok, to zamknął oczy. Może spał?


Późny ranek... zaczął się gwałtownie. Na pokład bowiem wpadł jak burza sam Scalor, który nie wiadomo gdzie spędził całą noc. Krzyknął głośno, gdy tylko znalazł się na pokładzie. –Wstawać obiboki i zbierać się! Rzucić cumy, rozpocząć rozruch silnika! Żywo, żywo... nie mamy całego dnia!
Od razu widać było, że się coś musiało stać, coś ważnego. Tersila wypadła jak burza ze swej kajuty i dopadła do kapitana w kilka chwil.-Co się tu dzieje, co to za raban?
-Wypływamy.-
stwierdził krótko Scalor.
-Już, teraz? Ale ładownia: zapasy drewna i esencji, żywność. Jeszcze nie wszystko... –stwierdziła pierwsza oficer zaskoczonym tonem głosu.
-Już, teraz. Co będzie potrzebne dokupi się po drodze. Nie mamy za wiele czasu.- odparł nerwowo t’skrang, a Tersila wzruszyła ramionami zaczęła wydawać rozkazy.
Wkrótce ryknęły silniki okrętowe, koła łopatkowe zaczęły się szybko obracać. Cudo Wężowej Rzeki jakim był statek t’skrangów zaczął wychodzić z portu.
Przygoda się rozpoczęła.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 11-08-2012, 19:55   #42
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Buc – podsumował niedawnego rozmówcę. - I nawet nie zauważył, że masz ładne cycki - dodał z łobuzerskim uśmiechem, jakby odjęło mu pamięć, że jeszcze minutę wcześniej był wielce obrażony atakami i praktykami Pustułki.

- Najładniejsze - burknęła piratka, troskliwym gestem wciąż otaczając swój kufel.

- Pewnik to – powiedział Awicenna, nagle się zasępiając. Aktorska boleść odmalowała się na jego twarzy, a dłoń wzniósł do czoła, jakby wzywając zlitowania od niebios – Szkoda, że niezdobyte. Bo zimna wiedźma ręce ani chybi wykręca wszystkim śmiałkom, co po taką zdobycz sięgają... - i westchnął. Westchnął z tak autentyczną udręką, że sam nie pohamował się i począł się śmiać.

- Strasznieś wesolutki jak na kogoś kto szczęściem się wykpił - obróciła się ku niemu na stołku, popatrzyła spod przymrużonych powiek. - Inaczej ręce same by ci od kadłuba odpadły, jako gałęzie suche a rosochate. Va! Aleś zacne wino przyobiecał, więc znaj łaskę spragnionego łupieżcy. A ty nie łyp tak na mnie - poklepała ryżego, baryłkowatego karczmarza po ręce, wyszczerzyła zęby w szerokim i bardzo Pustułkowym uśmiechu. - Toć ja z tym paleniem trochę żartowałam, frasować się nie musisz.

- Łaskawczyni. Do śmierci samej będę tą łaskę rozpamiętywać! – sarknął na piracką wielkoduszność elf, opierając się o kontuar obok dziewczyny. - Ale nie pij już wiele. Trunek mocny jest. A jak przyobiecałem, to chciałbym, żebyśmy sprostali butelce. Inaczej będę musiał żądać satysfakcji za szkody na honorze – stwierdził żartobliwie, wchodząc w manierę czcią i honorą ociekającą - Ama, to również do ciebie - dodał, zwracając się do siostry.

Młodziutka elfka łypnęła na niego spode łba, naburmuszona.
- O mistrzu złodziejskim bez rumu nie gadam - orzekła. - Skoro skończyliście, może ruszmy się nad to jezioro, zanim pożegnam się z kieliszkiem, a przywitam z butelką - zagroziła dramatycznym tonem z przesadnie poważną miną.

- A kto chce gadać? - lekko prychnął Awicenna w odpowiedzi. Pytanie było retoryczne – jeszcze słowa nie przebrzmiały, a iluzjonista już wykonał połowę obrotu ku drugiej kobiecie. – Pozwolisz...? - Coś go tchnęło. Ze złośliwymi ognikami w oczach wyciągnął rękę ku latawicy, jakby jakąś wielką arystokratkę do tańca prosił. – Niech wszyscy wiedzą, że uroda najpiękniejszej z powietrznej braci potrafi nawet trupom w głowie zawróci! - wydeklamował z przekornym uśmiechem.

Zamrugała zdziwiona, popatrzyła na wielce dystyngowaną postawę elfa oraz dłoń wyciągniętą i teraz ona zaczęła się śmiać.


- Schowaj tą rękę, szlachetny elfie. Kobiety żeś pomylił. Bo ta przed tobą, ani taka nieruchawa, ani taka pijana, by sama ze stołka wstać nie potrafiła nie jest - wstała sama, popatrzyła na niego z sympatią. - A wieść, że nawet trupy miękną od mojego spojrzenia, rozpuszczaj. Przyda mi się do legendy - rzuciła już przez ramię, idąc w kierunku wyjścia.

***

Nad jeziorem długo nie byli. Ledwo doszli, a już okazało się, że śledczy scysją w gardle im stanął. Rozmowa niezbyt się kleiła, a że picie w milczeniu nikomu się nie uśmiechało... Dość rzec, że prędko pamięć o kwadransie nad jeziorem została wyparta przez problemy dnia następnego.

A problemy były całkiem poważne. Szukał jakiegoś ustronnego miejsca na statku, w którym mógłby w spokoju praktykować swoją sztukę. Miejsca, w których załoga spała – takie jak to, w którym spędził tą noc – były zbyt tłoczne i zbyt hałaśliwe. W dodatku część materiałów w posiadaniu iluzjonisty była zapisana w języku therańskim... a Awicenna nie chciał, aby tworzyć sobie dodatkowe problemy. Pozostawało jedno rozwiązanie: musiał wywalczyć własną kajutę.

Kajutę, podle rozeznania iluzjonisty, mieli kapitan i Ragham. O kajucie kapitańskiej mógł zapomnieć... ale kajutę Stalowego Feniksa mógł zagarnąć. Pozostawało tylko udać się na poszukiwania...

***

Raghama znalazł w pobliżu masztu. Szermierz przesiadywał na beczce i gadał jak najęty, opowiadając o swoim życiu, swoich sukcesach, swoich porażkach... Awicenna przystanął, aby wysłuchać bajań Mistrza Miecza. Oparty o burtę, wysłuchał wzniosłej opowieści o Lyssanie, którą Stalowy Feniks uratować i uwieść. Wreszcie, gdy człowiek skończył swój monolog,

- Zwiesz się zbawcą niewieścim? - podniósł głos, aby zwrócić na siebie uwagę zgromadzonym – Jak wiarę dawać, skoroś koję pięknym niewiastom zrabował? - i przechylił głowę, oczekując riposty.

- Jak zrabował, jak zrabował?! Chętnie się z pięknymi niewiastami koją podzielę – Ragham wyszczerzył się tak szerokim uśmiechu, że Awicenna ledwo się powstrzymał przed przyłożeniem mu w zęby. - I jeszcze się poświęcę ogrzewając je w zimne noce ciepłem swego ciała. Ino, że... - Mistrz Miecza podniósł głos, zerkając niedyskretnie na bocianie gniazdo. - Żadna o kradzieży koi wspomnieć nie raczyła.

- Widać, nieśmiałe są - zaśmiał się jeden z t’skrangów.

Nie do końca o to mu uprzednio chodziło – chciał się zmierzyć. Fizycznie, ale i słownie – w końcu każdy doświadczony Adept żył ze swojej legendy, więc winien być wyszczekany... Cóż, kolejna „obraza” powinna to naprawić – i dać tłumowi trochę uciechy.

- Bo widać żadna nie słyszała, żeście zbawca niewieści! - westchnął Awicenna żałośnie a przeciągle, na użytek tłumu – Zresztą, ja też dopiero teraz usłyszałem. Bo wcześniej mówiono mi, że Ragham to infamus i pies na baby, co niczego bez wielgachnych cycków nie uratuje, a cześć i cnotę niewieścią za nic ma – Odpowiedział już głośnym, scenicznym szeptem, jakby opowiadał zgromadzonym raghamową tajemnicę poliszynela - Prawda to? - zakończył, na pozór zwracając się bardziej ku t'skrangom niż Mistrzowi Miecza - Aż siostrę z taką bałamutną bestią zostawić byłoby strach... - I wzdrygnął się, przesadnie nieco, ale bardzo egzaltowanie.

- No,no,no - pogroził palcem Ragham ze śmiechem. - Ty mi tu jej mną nie strasz. Żadnej siłą do łóżka nie zagnałem, ani ugryzłem... No... chyba żeby chciała. Bo i taka się raz trafiła. Ale... to inna opowieść. - Iluzjonista zerknął krytycznie na noszącą ślady gryzienia wargę szermierza, ale ten tylko wzruszył ramionami zerkając w górę wprost na Aune. - Jak się boisz, to... możesz całą pilnować cnoty swej siostry. Mnie tam za jedno, a nuż celuję wyżej? - Po tych słowach pustułkowe gniazdo wskazał palcem. - Może ty lepiej tamtej ptaszyny pilnuj. Choć pewnie sama się upilnuje.

- Wątpisz? - odkrzyknęła z bocianiego gniazda piratka, a rozleniwienie barwiło jej głos mruczącym tembrem. - Żeś paradował przede mną z gołym tyłkiem, to nawet kapitan potwierdzi. Żeś miękki i delikatny jako dzieciątko niewinne to nawet ślepy na twojej twarzy zobaczy. Pilnować? Przed tobą? Va! Nie przeżyłbyś nocy ze mną.

-To nie ja siedzę na gnieździe trzymając się z dala. A żem paradował, to na twój kaprys. Pewnie się speszyłaś tym co miałaś okazję obejrzeć - Próbował się odgryźć Ragham. Awicenna uśmiechnął do niego się tym złośliwym, kpiarskim uśmiechem, który w confectio zarezerwowany był dla przecherów... Ale nie słuchał już dalej, wpatrzony w dziewczynę...
- Ha! - wszedł w słowo, aby prześcignąć sięgającą po ostrze piratkę. – Ale moja panno, bądź łaskawa wstrzymać się z ubijaniem tego człeka. Chcę się z nim spróbować. Do legendy mi potrzebne. A nie będzie się dało, jeśli go w ziemię wbijesz.

Pustułka skinęła głową. Powoli, jakby niechętnie. I odjęła rękę od rękojeści swojego złamanego miecza.

- Zacząłeś, to skończ - przyzwoliła, oparła się opalonymi przedramionami o barierkę bocianiego gniazda. - Duży jest. Tuczny - nie powstrzymała złośliwostki. - Powinien starczyć dla nas obojga. Prawda, kaveri? - spytała miecznika, rozciągając ostatnie słowo w charakterystycznej dla górskich trolli manierze. - Bo chyba nie dasz się iluzjoniście, gdy łupieżca czeka.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem – Awicenna z zadartą niczym ptasi dziób brodą, Pustułka leniwie usadowiona w bocianim gnieździe.

- Dobra... to jaki pojedynek ci się marzy iluzjonisto? - przerwał im Ragham. I podrapał się za uchem. - Przyznaję, że nie lubię walczyć z magami. Niewiele się z takich pojedynków mogę nauczyć. Bez obrazy. Szanuję waszą sztukę, ale kompletnie mnie ona nie obchodzi.

- Do pierwszej krwimyślałbym. Chyba, że jest jeszcze coś, za co się chwalisz i na czym opierasz swoją legendę... – zerknął na szermierza z ukosa, bez szczególnego zaangażowania w wymyślanie formuły pojedynku. Nagle więcej uwagi zaczął poświęcać poprawianiu fałd aksamitnego płaszcza, aby nie było widać brzydkiej, czerwonawej plamy.

- No nie wiem... Wolałbym, żeby pierwsza krewnie była ostatnią. Ja nie jestem jak fechtmistrz. Ja, jak wojownik, walę mocno. Nie chciałbym, żeby zabawa skończyła się trupem na pokładzie... - Feniks się zamyślił, czyniąc przerwę.

Gdy minęło kilka sekund milczenia, elf podniósł wzrok. Niespiesznie, jakby markując wartość kapitańskiego przyjaciela. Wreszcie zaczął mówić – powoli, jakby chciał rzec to raz i już nie powtarzać

- Widzisz to? - wskazał na otoczone rdzawym odcieniem rozdarcie płaszcza, tuż poniżej serca. - Dwa dni temu wbił się tu nóż zabójcy Plugawej Dłoni. Rzucony, by zabić. A zauważyłeś łatę...? - Palec elfa spoczął na brzuchu, w miejscu, w którym bogate acz stare ubranie było nadniszczone. - Kassoreth włócznią brzuch mi przedziurawić próbował – uśmiechnął się, przywołując pamięć starcia z małym watażką. - Ty pewnie lepszy jesteś. Jak się postarasz... – Usta wygięły się w kpiącym grymasie, jakby czaromiot rzucał wyzwanie. - To może po pierwszym ciosie blizna mi zostanie. Mimo amuletów i całej mej magii.

- Blizną nie martwiłbym się tak bardzo, jak głową toczącą się po ziemi – odpowiedział Ragham, wstając. - No cóż... Mogę zostawić podpis na twoim ciele, jak tak bardzo ci na tym zależy. Ale uprzedzam, jak dotąd zabijałem magów, z którymi walczyłem. Ale też nigdy się z żadnym nie pojedynkowałem.

- Jutro. Amulet musi się aktywować – Elf szybko obrócił się do zgromadzonych t'skrangów, aby rzucić kilka szybkich spojrzeń na gapiów. – No, i tłumek jest na takie atrakcje za mały – błysnął zębami w wesołym uśmiechu, nie doliczywszy się na pokładzie większości t'skrangów z załogi.

Któryś z jaszczurów spuścił ogon, zawiedziony, że ucieknie mu widowisko do rumu.

- Będę używać magii – stwierdził wreszcie, znów obracając się do Raghama – Tak, by cię czegoś nauczyć. Stawką twoją, jeśli się zgodzisz, może być kajuta. Sygnał może dać Aune... - wskazał brodą Pustułkowe siedzisko – Zgadzacie się?

- Może być, może być... - powtarzał Mistrz Miecza równie mechanicznie, jak obracało się koło łopatkowe „Wodnej Tancerki”. I, jak na gust magika, słuchał równie mało. - Coś jeszcze?

Iluzjonista przez moment przyglądał mu się bacznie. Szermierz nie zadał sobie nawet trudu, aby ustalić jakiś zakład ze strony magika. Ale... z drugiej strony, co Awicennę obchodzić miała jego nieuwaga?

- Nie. Tyle, że trzeba to opić. I rybą zagryźć. Chcesz, to chodź też...Wzruszył ramionami, oderwał się od barierki i zostawił Raghama z jego opowieściami i t'skrangami.
 
Velg jest offline  
Stary 11-08-2012, 20:16   #43
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
***

Spojrzał w górę, na bocianie gniazdo. Na jego oko maszt liczył sobie dobre kilkanaście metrów... może trochę mniej – było już późno, był nieoświetlony, a iluzjonista dobrze wiedział, że oko w takich chwilach potrafiło wydłużać dystans. Rozejrzał się po olinowaniu, szukając czegoś, czym mógłby się asekurować. Nie znalazł – t'skrangi najwyraźniej gardziły wyblinkami. Skrzywił się. Podczas bitwy musiało się to strasznie mścić... ale widać t'skrangom na porządne wyblinki liny nie stało.

Mogło być trudno. Cóż, przynajmniej ściągnął wierzchnią warstwę ubrania, aby nie zaczepić jej o reję czy o bomy... Westchnął, ale wnet ruszył ku drzewcu.

Zrazu szło łatwo. Sznur wrzynał się w dłonie, lecz wziął to za dobrą monetę. Przynajmniej nie wyślizgnie się mu z rąk...

Kiedy był zaledwie dwa i pół metra nad ziemią, pierwszy raz poczuł się niepewnie. Wiatr się wzmogły, wytrącając go z równowagi. Przymknął oczy, zmełł kilka przekleństw, i poszedł wolniej, aż wreszcie podmuchy się uspokoiły. Nie powrócił jednak do pierwotnego, spiesznego tempa. Miał jakieś – złośliwe wielce – przeczucie, że dziewczyna obserwowała go, i uśmiechać się zamierza przy każdym potknięciu jak rozbawione, rozleniwione, grube kocię.

Piął się wolniej, ale nieustannie. Popłaciło – mimo kaprysów pogody, drugi raz coś poszło źle dopiero na rei w połowie masztu. Ledwo stawił na niej nogę, a tu ślizg!, i zleciał w dół. Ledwo się utrzymał na jednej ręce. Drugą machał, desperacko próbując uchwycić linę i odzyskać prawidłowy balans. Trwało to może dwie sekundy, aż wreszcie uchwycił ponownie sznur i ruszył w górę, docierając pod gniazdo bez zbędnych ceregieli.

Przystanął na rei tuż przed bocianim gniazdem. Pustułka już stała, opierając się o barierę i szczerząc jak wariatka.

- Spe-kta-ku-la-rne - stwierdziła z pełnym namaszczeniem.

- γάρ! - Zakrzyknął. Po therańsku – ale partykułą, którą preferował, bo równie dobrze mogłaby być krasnoludzka. - Kiedyś uraduję cię jeszcze śmiercią! Mogę wejść? - zapytał, stając i spoglądając krytycznym okiem na ilość okupowanego przez Pustułkę miejsca wewnątrz bocianiego gniazda.

- A myślisz, że dasz radę? - spytała ze słodyczą, a elf czym prędzej zaczął się gramolić w środek. Aune – o dziwo – nie próbowała czynić mu przeszkód. Tylko uśmiechała się przesłodko, odwzajemniając czujne, elfie spojrzenie.

- Bez trudu – przyznał, sadowiąc się w środku i trochę popychając dziewczynę, aby więcej miejsca zrobiła – Raghamowi się udało? - zainteresował się.

- Nie próbował - oznajmiła, sadzając tyłek na barierce i zahaczając ręką o jedną z lin. - Zawiedzionyś?

Awicenna wiercił się przez chwilę, nim odpowiedział – badając, czy gniazda wystarczy na siedzenie w kucki, czy będzie musiał oprzeć się o ścianę bocianiego gniazda z drugiej strony. Wreszcie, w widoczny sposób niezadowolony, zdecydował się stać i podniósł wzrok na dziewczynę. Krzywił się przy tym z lekkim wyrzutem, jakby to Aune zaprojektowała niewielki i niewygodny kosz.

- Gdzieżby. Jeśli inni na przechwałkach przestają, to będę cię mieć całe noce – Błysnął zębami w uśmiechu, wnet rozpogadzając się.

- A co? - zatroskała się kpiąco. - W bezsenność cię wpędził, że rozpaczliwie towarzystwa potrzebujesz?

- Wiedziałem, że boleści zrozumiesz – Wystudiowanym ruchem załamał ręce, jakby zmartwienia wielkiego doznał. – Boś niewiasta złych obyczajów, a do tego sławy żadnej i cycków mizernych, więc bez zmartwień atencji niegodna – trapił się dalej na podobieństwo zawodowych płaczek, nie starając się nawet ukryć ironii.

- Lepsze to niż chuderlawy magik kaprysu podłego, co w paradę wchodzi a potem odwleka - fuknęła, wydymając wargi z wyraźną pretensją. A żeby jej pretensję przez swoje żale na pewno zauważył, kopnęła go jeszcze bosą stopą w kolano. - Bo do legendy mu potrzebne. Va! Co cię w ogóle napadło, żeby miecznika wyzywać? Na pojedynkach sławę chcesz budować jak fechmistrz jakiś?

Wykrzywił się w geście boleści. Przesadnie nieco - jakby go nogą obutą w but ciężki, a nie bosą stopą tknęła.

- Jeszcze pomyślę, że ci zaczyna zależeć - odparował i podszedł do dziewczyny. Blisko, wtargnął w jej przestrzeń. Nogi jej nieomal przygwoździł do barierki, tak, że piratce byłoby go niewygodnie kopać.

- Lepiej pomyśl, żeś może z powołaniem się rozminął - prychnęła, wysuwając wyzywająco podbródek. I nie poruszając się choćby o cal.

- Że spróbować się chcę? - zapytał sucho, wpatrując się w odległe o dłoń, niebezpiecznie przymrużone oczy dziewczyny. - A co w tym dziwnego? Mistrz Miecza, osobliwość, nigdym nie widział. Co w tym dziwnego, że chcę sprawdzić i obaczyć, jak cholerne dziwadło działa? Ja się z tego uczę. - Prychnął prawie.

Przystanął, wpatrując się w dziewczynę z marsową miną. Dłużej nad trzy sekundy tak jednak nie wytrzymał.

- A z ciebie kuriozum - niby sarknął, ale mówił i patrzył już cieplej, jakby z ostatnimi słowami wyrzucił żółć jakąś. - Nie wiem, gdzie płynę, za co płynę i po co płynę, a ty mi ryzykowanie z szermierzem wywlekasz.

- Czekaj... - nagle zaaferowana, wytrzeszczyła się na niego jak na kudłatą papugę. - Nie wiesz za co? Nawet ceny żeś z nim nie ustalił? I to ja jestem kuriozum?!

- A jakżem miał ustalać, jak kapitan Scalor jedyne, co powie, to... - z nagła zaczął mówić szybką, syczącą manierą, tak charakterystyczną dla kapitana Tryskina. - „Zadowolony będziesz, zaufaj mi! Skarby! Co, targować się chcesz...?! Słowo dałem, że zadowolony będziesz - w mój honor wątpisz...?“ - urwał na sekundę, uśmiechając się gorzko. - A ja zadowolony, mimo kapitańskich zaklinań, nie jestem, więc jeśli nie kłapnie dziobem - bo z załogi nikt niczego nie wie, to zejdę na ląd. Po drodze mi - I trzepnął ręką w barierkę, aby słowom wagę przydać.

Milczała przez krótką chwilą, przyglądając mu się uważnie, niemal bez najmniejszego mrugnięcia. Z powagą, która dziwnie nie pasowała do jej twarzy. Po kilku sekundach przerwała jednak ten moment ciszy i bezruchu. Oparła mu rękę na piersi i pchnęła stanowczym, zniecierpliwionym gestem. Jakby kończąc zabawę, co się jej przynudziła. Spojrzenia jednak nie odwróciła.

- Tryskin obiecał, że powie wszystkim na jeziorze, zanim wpłyniemy na rzekę - poinformowała go, nieświadomie rozciągając słowa w obcej dla języka krasnoludzkiego intonacji, zmieniając jego rytmikę, pogłębiając akcent. Krzywiąc usta w niechętnej irytacji. - Jutro chce zatrzymać się w niall u jednego z ujść, uzupełnić paliwo i zapasy. Będziesz miał wtedy wybór. Ty i twoja siostra.

Spojrzał na nią nieco uważniej – słuchając, jak kaleczy krasnoludzki akcent. Wyłaził z niej troll, więc na awicennowe pojęcie wiadomość musiała do niej dotrzeć.

- Może – żachnął się wreszcie – Ale to diablo dziwne. Bo ile?, dzień tajemnicy zyska, a załoga mu zrejterować może. Tyle, że to nie moja głowa. Ja tylko myślę, że za dużo tu tajemnic jak dla Amy. Żal byłoby rozstawać się po latach rozłąki, ale nie chciałbym, żeby coś się stało – zasępił się lekko.

- Na moje ona błąd robi - burknęła szczerze. - Taka prawda. Ona w niall powinna zostać. Na dwory wracać. Na turnieje. Niezależnie od twojej decyzji. I tylko jedno ci powiem, bo was polubiłam - samej jej płynąć nie daj.

- Ani myślę. Choćbym miał ją siłą z trapu ściągać – powiedział Awicenna, próbując usiąść między rozłożonymi na podłodze rzeczami Pustułki, która tylko syknęła ostro “uważaj” i pociągnęła go do siebie.

- Tutaj - pokazała palcem miejsce, które uznała dla niego za właściwe, a elf przesunął się.

Ale dość o materii scalorowej. Z tego wszystkiego zapomniałem nawet, że rybę ci zanieść chciałem. Powinna być nadal ciepła... - sięgnął do manatek w poszukiwaniu rarytasu, który jakiś czas temu wygrał w kości od pary jaszczurów.

A Aune, która na informację o jedzeniu poweselała wyraźnie, rozsiadła się koło niewielkiej sterty okrytej czymś co wyglądało na płaszcz.

- Aaa... skoro mówimy o materii scalorowej... Potrafisz dotrzymać sekrecji? - wypaliła, nie mogąc zmazać trochę krzywego uśmiechu, który kleił się jej do ust.

- Jasne – podał jej wyciągniętą z zanadrza, wędzoną rybę, z nagłym zainteresowaniem patrząc na oszpeconą brzydkim, opuchłym siniakiem twarz dziewczyny.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podniosła płaszcz, prezentując prawie dwadzieścia stojących na podłodze gniazda naczyń, zabezpieczonych troskliwie przed możliwością przewrócenia jej rzeczami. Sięgnęła pomiędzy karafki i butelki, wyciągając jedną z nich. Matową, chłodną w dotyku, jakby pokrytą łuską.

- Reflektujesz? - spytała, z wprawą wyciągając zębami korek.

Iluzjonista zdusił śmiech. Obraz Aune, troskliwie zanoszącej na bocianie gniazdo dwadzieścia butelek, był strasznie pocieszny.

- Oczywiście. - Podniósł jedną butelkę, odczytał specyfikację z etykiety i prawie zamruczał z zadowoleniem zanim ją odstawił. - Ale to nie wygonisz mnie dziś z gniazda, chyba że siłą... - Uśmiechnął się przyjacielsko i wyciągnął rękę, aby wziąść otwartą flaszkę od Aune - I co żeś zrobiła kapitanowi Tryskinowi?

Zmarszczyła nos, niefrasobliwie wzruszyła ramionami.

- Nic w zasadzie - odpowiedziała z ustami pełnymi jedzenia. - Warunki naszej umowy dogadywaliśmy - przełknęła, wytarła usta dłonią. Popatrzyła po elfie. - Tak po prawdzie, to rano może być z Tryskinem chryjnik - wyznała w kolejnym napadzie szczerości. - Ale to między mną a nim, więc nie pchaj się do tego. Ma prawo.

Upił trochę, powoli smakując wino.

- Coś mi się widzi, że możemy jutro w trójkę na ląd schodzić... - podsumował i wytarł ściekający strumyczek wina papierem, którym niedawno była owinięta ryba. – Nie, bym narzekał. Sympatię mą masz, a zjawiskowa z ciebie kobieta. – Wzniósł butelkę do ust po raz drugi.

- Ja nie schodzę. Widzisz, ja mu coś przyobiecałam i on mi coś przyobiecał. Ja zaczęłam swoje spłacać i on też. Mam z nim umowę i nie dam mu jej rozwiązać. Choćby chciał.

- Szkoda. Bo jeśli jutro odejdę... - uniósł palec – To będą mówić, że nie tylko uciekłem przed pojedynkiem z Raghamem, ale jeszcze pewnie z nim w amorowaniu przegrałem.

Łypnęła na niego, zatapiając zęby w mięsie i odrywając jego spory kawałek.

- Nni. Bmdą mmysz... - Pogryzła pośpiesznie, przełknęła. - Będą mówić, żeś się wystrachał nie tylko miecznika, ale też rzeki, Tryskina i jednej piratki. Niekoniecznie w tej kolejności, Awicenno Tysiąca Ucieczek.

- Prędzej, że Scalor się mnie i o życie miecznika wystrachał i odpłynął, kiedym był na lądzie... Bo paradnie uciekał z kajuty, gdy się „gruchaliśmy”.

Prychnęła, oblizując otłuszczone palce.

- Tryskin tu szycha jest. Szlachectwo, kochanki, własny statek choć nie jego. Załoga na ślepo z nim idzie. Sam wiesz. Nikt słowa złego na niego nie powie. Zresztą - oparła się wygodniej o drewniane ścianki bocianiego gniazda - wystarczy posłuchać co już mówią. Ma reputację. Przynajmniej tutaj.

- Że robotników od K'tenshinów – niewolników pewnie...


- A inne miejsca dla rzeczniaka się nie liczą - dokończyła jakby nigdy nic Pustułka.

- ... dostarczyć chce? Bo to też mówią – odprychnął Awicenna, wstając.

- Brednie mówią - wzruszyła tylko ramionami. - Bzdury żenią iście jak przekupy na targu. Ale jak cię to kłopocze, to go o to spytaj. I butelkę daj - wyciągnęła rękę.

Zmierzył ją z góry nieprzychylnym wzrokiem, krzywiąc się niemożebnie, jakby cytrynę gryzł.


- I co? Dowiem się, że Tryskin nie chce niczego powiedzieć? - Przerwał, pociągnął ostatni łyk i oddał wreszcie butelkę - Ale nie mój kapitan, nie moje łajno.

- Ale skoroś decyzję podjął i sprawa dla ciebie jasna - spytała, zadzierając głowę - czemu się miotasz jakby ci ślimak między półdupkami przepełzał?

- Bo to rozczarowanie jest. Jak ktoś dywagował o kapitanach, to mówił o Scalorze, że śmiały, odważny... Zuch, nie kupiec. - Wygiął usta z dezaprobatą. - A on zajmuje się na pokładzie krojeniem posiłków na równe części, jak kuchta jakaś. Aż dziwi, że cię do załogi brał...

- Bo i nie mnie chciał, a mojego kapitana. Ot, wszystko.

- Nie wyglądał, jakby był w komitywie z łupieżcami. - Uniósł brew, lecz bez wielkiego zainteresowania. - I pij, albo mi zwróć butelkę...

Napiła się. Oddała naczynie.

- Bo nie jest - prychnęła wyraźnie rozbawiona samym konceptem takiej zażyłości. - Ale też Saragass łupieżcą nie jest. Jest na to zbyt uprzejmy, jak sam twierdzi. Ma maniery. Ale lata jakby wiatry pozaklinał, walczyć potrafi jak wściekły pies a do tego statek należy do niego. I gdyby nie to, że z “Mewy” prawie wrak jeno został, to zgarnęlibyśmy Tryskinowi wszystko sprzed nosa - stwierdziła z pełnym przekonaniem. - Moich chłopaków poznałeś. Dalibyśmy radę.

γάρ - potwierdził iluzjonista, usadzając się nieco bliżej trunkui dziewczyny - Nie tylko wy zresztą. Gdyby Pliniusz o był tu i o czymś ważkim usłyszał, rzeka dotąd spływałaby krwią, aż by to dostał.

- Nie znam tego twoje Pliniusza - wykrzywiła się, wymawiając śmiesznie brzmiące w jej uszach imię - ale to dokładnie tak jest. I dokładnie tak być powinno. Walczyć i brać. Łupić i zagarniać. Nawet ty to rozumiesz. Va! Elf. Czaromiot. Że trzeba nie tylko walczyć o swoje, ale też o cudze, żeby cudze zrobiło się swoim - machnęła butelką w tak zamaszystym toaście, że prawie rozbiła butelkę o ściankę gniazda. - Ale Tryskin ma język i serce kupca - rozgadała się, pomiędzy kolejnymi łykami wina, rozogniła ponuro. - Wierzy, że jakieś jaszczurcze umowy i prawa słabych ochronią go przed tymi, którzy te umowy i te prawa mają głęboko w rzyci. Ale ma statek i ma załogę. Ma sławę. I ma, zaraza, rację. - Przywaliła pięścią w deski, aż drewno jęknęło. - Nie rozumiem tej jego Rzeki. Nie rozumiem tego jego słodkiego świata, gdzie ptaszki ćwierkają i nikt nikomu żelaza w plecy nie wbija. Nie rozumiem dlaczego jeszcze nie powiedział wam wszystkiego. Nie rozumiem dlaczego zwleka. Nie rozumiem po co parostatkowi żagiel! - sarknęła z gniewną pretensją, wyraźnie dochodząc do sedna swoich problemów i frustracji. - Jakby nie wystarczyło, że nie lata! Aaaahh... VITTUJEN KEVÄT JA KYRPIEN TAKATALVI! - od jej ostrego, przenikliwego krzyku Awicennie aż zadźwięczało w uszach. A piratce wyraźnie ulżyło, niemal jakby samo wykrzyczenie problemu było jego rozwiązaniem. - Pieprzę to - poinformowała go już spokojnie, prostując nogi i sadowiąc się wygodniej. - Opowiedz mi o tym Pliniuszu.

- Brat – zaczął, prawem opowiadającego przejmując butelkę – Starszy, z osiem lat będzie. Adept. Wojownik. Ama go uwielbia, więc nie powtarzaj jej tego, dobrze...? - urwał na moment, aby wyciągnąć się trochę i zmierzyć dziewczynę surowym wzrokiem. - Troskliwy, bardziej niż ja, i sardoniczny. Ale zawsze był z nas najbardziej skory do wytaczania krwi. Raz ludzie się bunt podnieśli. Ostro. Mordując, grabiąc, paląc... póki Pliniusz przyszedł. Kiedy skończył, gdy szedłeś wzdłuż drogi milę, na każdym przydrożnym drzewie widziałeś rebelianta. Albo rebelianckie dziecko - Tym razem to elf się rozgadał, pilnując tylko, żeby nie zdradzić Pustułce zbyt wiele. Mówił dużo, szybko... i z jakąś dozą podziwu, mimo że robił wszystko, aby zachować pewien dystans i chłód relacji.

I dalej poszło już jak z górki – to jedno gadało, to drugie gadało. I tak do samego rana – wymieniali opowieści, wyzłośliwiali się na „Tancerkę”, kłócili się przy kapitańskim alkoholu... Ku wielkiemu zadowoleniu iluzjonisty, choć rano nie pamiętał już, ile razy się do dziewczyny przystawiał, a ile kłócił.
 
Velg jest offline  
Stary 15-08-2012, 11:48   #44
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Ha. W miejscu tak ciasnym jak rzeczny statek nie dało się długo trzymać na uboczu. Bo nawet nie szukawszy gwaru w końcu kończyło się w jego środku. A Jhink nie zamierzał się bronić. Obdarowany bukłaczkiem nie pytając sprawdził cóż to za delicje przyszły mu w udziale. Bo po kwaśnym młodziaku wszystko przypadało do gustu.

- W twoje ręce - wręczył bukłak właścicielowi i klepnął go serdecznie.

Tamten wybuchnął śmiechem, łyknął sporego łyka i spytał:
-Łucznik? Adept?
-Gdy trzeba - mrugnął do t’skranga - Ktoś z załogi bawi się jeszcze w wystrzeliwanie patyków czy tylko radosne klepanie po głowach?
-Gdy trzeba adept, czy gdy trzeba łucznik? - zaśmiał się t’skrang. I palcem wskazał na chudego t’skranga o chorobliwie żółtym grzebieniu. - Askr’mil jest najlepszy. Trafia do tarczy z czterdziestu kroków, a może czterdziestu pięciu... - przesuwał palcem, wskazując kolejnych. - Tirrim, Usk’rem, Hu’rsal... Są dobrzy, każdy z nich jest świetnym strzelcem. Ale adeptom łucznictwa do pięt nie dorastają. Zwłaszcza tym doświadczonym, bo młodzika stawiającego pierwsze kroki w zabawie z łukiem lub kuszą to jeszcze zdołają pokonać.
-Adepci są nudni. Za łatwo im wszystko przychodzi. Za to na porządnego rzemieślnika aż miło podpatrzyć. A ty - wskazał rozmówce, jednocześnie podprowadzając mu jeszcze bukłaczek. - A czym ciebie podpatrzyć można?
-W strzelaniu z dział.Jestem działonowym. Jednym z kilku, co prawda. Ale za to najstarszym. Tsul’kus - rzekł w odpowiedzi t’skrang przedstawiając się.
-Jhink - odparł z uśmiechem. - Kto wie który z nas bardziej się przyda. Ty na swoim terenie, czy ja w gościnnych występach. Ale dobrze wiedzieć, że i tu kawał Dawcy można spotkać.
-Znajomy kapitana jesteś, czy Saragassa, bo tu i jednych i drugich sporo - mruknął Tsul’kus i wskazał Pustułkę. - Ta tam to znajoma Saragassa, a tamta dwójka to znów jej znajomi. Ten gadatliwy to... - wskazał palcem na Raghama. - To zaś dobry znajomy kapitana.
-Ani brat, ani swat. Na naszej pokładowej damy - dał znać cóż to za szelmę miał na myśli - świętowanie się załapałem, a że obecnie snułem się to tu to tam Barsawię zdeptując nie można było okazji zarobku przepuścić. A zwiedzać Wężową to jak, jak nie t’skrangowym statkiem.
-Właśnie... Nic nie jest lepsze niż parostatek. Nawet legendarne elfie okręty sprzed Pogromu - rzekł z dumą Tsul’kus i łyknął trunku z bukłaka.
-Niechybnie. No i załoga mniej na wilgoć wrażliwa. Wprawdzie elfom wiekiem nie dorównuję, ale pływającego jeszczem nie widział.
-Elfy powiadają, że kiedyś miały cała flotę żaglowców żeglujących po Wężowej Rzece i po morzu Aras - wspomniał Tsul’kus, drapiąc się po grzebieniu.- Ale jak dla mnie to bujdy, choć... - Nachylił się i szepnął. - Ponoć gdzieś w Krawej Puszczy jest spalony port z dokami do budowy okrętów.
-A niech mają. W końcu po parostatku tylko elfie legendy zostaną mi do testów na wodzie. Reszta konkurencji w tyłach dalekich.

Tsul’kus zaśmiał się głośno i jego ogon zaczął lekko drgać na boki.

-Słusznie prawisz. - Po czym dodał: - Ale też i ów port ze stocznią to łakomy kąsek dla poszukiwaczy legend.
-Jakbyś o całym, choć zapomnianym porcie prawił to i ja nadstawił bym ucha, ale zgliszcza oglądać? Nie ma smutniejszego widoku niż spalona łajba. Jak Pasje nie sprzyjają to niech chociaż zatonie. A nie tak w dym - poczęstowany siorbnął deczko posepniej, w niezwykłym jak dla człowieka, choć normalnym dla t’skranga przypływie statkowej sentymentalności.
-Kto wie co tam jest. Ponoć sama królowa cierni tak zarządziła, co by zniszczyć stocznię przed Pogromem - rzekł w odpowiedzi Tsul’kus zamyślając się. Po czym spytał. - Byłeś w górze rzeki?
-Byłem. Ale choć miejscowi równymi Dawcami są, no i dla odmiany nie trzeba twarzy szukać w górze, to ich awersja do wody jest co najmniej radosna - pauzując wzruszył ramionami. - Choć z drugiej strony lepiej że nie pływają. Tyle ich, że by całą wodę z Wężowej wychlapali.
-Kto jak to... Ja wywodzę się z górnego biegu rzeki. Cała załoga i kapitan też - stwierdził dumnym tonem t’skrang.
-Planujesz wrócić? Czy tu wam dobrze?
-Tam nasz niall... dom. Pewnie wrócimy, jak co roku - stwierdził t’skrang i zaczął narzekać wspomagając wypowiedź za pomocą gestykulacji dłońmi i ogonem. - Ale interesy robimy tu. A poza tym... Nie lubię tutejszej aury. Albo leje jak z cebra, albo praży, albo jedno po drugim.

Przerwał i łopot żagli. Zaledwie po pół godziny cięcia wody, spokojnego dzisiaj jeziora Pyros, maszyny ucichły a ruch łopatek miał zastąpić wiatr. Łagodne fale, dalekie od spienienia swych koron grzywami, dawały przesłanki na rejs spokojny. Załoga przystąpiła do dzieła. Choć całą pracę mogłyby za żeglarzy zrobić bloczki i liny fantazja t’skrangów nie pozwalała na takie udogodnienia. Niczym małpiatki, zadając kłam przywarze ich rasy, wspinali się po olinowaniu by dosięgnąć zwiniętych dotychczas żagli. Okupującej bocianie gniazdo Pustułce przybyło na chwilę towarzystwa które wśród klekotu jaszczurczego języka zmieniały parostatek w żaglowiec. Statek zwolnił nieco i ucichł ale wiatr nad powierzchnią jeziora i tak zapewniał Tancerce godną prędkość. W wąskich dopływach będą skazani na parę ale na tej otwartej przestrzeni można było dzięki żaglom zaoszczędzić paliwa. Cisza jednak nie była pisana załogantom bowiem t’skrangą chwila wystarczy by ulec kolejnym emocjom. Zaczynając od pojedynczego obserwatora niczym pożar okrzyki rozniosły się po statku. Wszyscy posiadacze ogonów na statku oblegli prawą burtę. Wskazywany obiekt tylko muskał grzbietem powierzchnię wody niby od niechcenia wyprzedzając powoli pchany wiatrem statek. Gdy w końcu ryba wystrzeliła prześlizgując się nad falą gwar obserwatorów sięgnął niemal histerii. Sess’usur. Sess’usur! Tylko tyle mogli zrozumieć nie władający gadzim językiem. A była to nazwa niemal dwumetrowej smukłej ryby o łuskach barwionych czarnymi cętkami na złocistym tle. Pozostali Dawcy nie pozostali bierni. Awicenna przeciskał się przez stłoczonych, pragnąc czym prędzej sprawdzić, co spowodowało takie zamieszanie. Nigdy nie słyszał o „Sess'usurze” - czyżby jakiś miejscowy dziw...? Ale gdy tylko wychylił się za pokład, pragnąc dostrzec, czym emocjonują się t'skrangi, pokręcił głową w niedowierzaniu. Ryba. Jak każda. W Morzu Therańskim było ich dużo, a niekiedy były nawet większe.

-Smaczna? Dobry omen jakiś? - rzucił w tłum stłoczonych jaszczurek.
Padła odpowiedź jednego z t’skrangów, odpowiedź entuzjastyczna , szybka i głośna. Odpowiedź w ich rodzimym języku który to iluzjonista znał, ale mimo to... nie wyłapał w tym trajkotaniu całości wypowiedzi. Zrozumiał, że chodzi o rybę... o dużą rybę o soczystym mięsie, która była rzadko spotykana i wiele warta dla smakoszy. Niemalże niebo w gębie. I oczywiście...dużo wartą rybę.

-O? A co w niej jest tyle warte po zjedzeniu? - zainteresowała się Ama. Elfka wychylała się za barierkę, żeby mieć lepszy widok na nakrapiany grzbiet i sterczącą płetwę. - Czy też dzisiaj na obiad mamy majątek?

-Majątek...phi to rarytas - rzekł jeden z nich podekscytowanym głosem, po czym zaczął zachwalać koreczki Sess’usura z dodatkiem porów rzecznych.

Kolejne jaszczury podrzucały własne przepisy na rybę panierowaną, patroszoną i nadziewaną przyprawami, smażoną... Widać było, że rybę już widzą na swoich talerzach. A t’rskangowy entuzjazm można było porównać z ćwierkaniem drobnego ptactwa. Radosnego pozytywną stroną życia. Ryba miała przechlapane i istny afront by sprawiła nagłym zniknięciem. A tego gadzi lud nie wybaczył by nie tylko Pasjom. Tirrim, Usk’rem, Hu’rsal, Askr’mil. Mimo swego nie najwyższego wzrostu Jhink potrafił wyłowić z wielobarwnego łuskowatego tłumu wszystkich zdolnych strzelców. A zawierzając opowieścią to po tym ostatnim należało spodziewać się najszybszych efektów. Jakiż był jego zawód, gdy łucznicy niepomni swej specjalizacji sięgnęli po krótkie harpuny gotowi zapolować w tradycyjny dla siebie sposób. Wieści o rybie dotarły również do uszu kapitana, a ten nakazał sternikowi zmienić kurs na bliższy pływającemu posiłkowi. Niewiele więcej trzeba było t’skrangom i jeden po drugim rzucały się do wody by doścignąć nieuchwytną rybę. A ta jak na złość zdawała się górować nad pływakami o tyle tylko by umykać zaledwie ich pogoni. Chcąc się dołączyć należało sięgnąć po bardziej ludzie metody. Bo choć zapewne Jhink zrobił by furorę rzucając się w fale by płynąć za rybą, to jedynym skutkiem było by dość przedwczesne rozstanie się z szybko odpływającą wyprawą. Poszukał więc miejsca dogodnego dla siebie. Kawałek burty bez widzów wystarczył by złożyć się do strzału. Trzy pstrokate lotki kolejno w niewielkich odstępach przecinały powietrze przed rozentuzjazmowaną widownią w pogoni za rybą. A gdyby ktoś przyglądał się cofniętemu strzelcowi miast wzrokiem tropić ofiarę bez trudu rozpoznał by adepta który nie walczy z bronią, a delikatnie, niczym harfę, cięciwę szarpie mimo tej harfy rozmiaru. Pasje sprzyjały i aż dwie strzały dosięgły celu z linkami doń w dłoni strzelającego człowieka. Ten zaś po pierwszych próbach joł je popuszczać zamiast na pokład wyciągać. Pociski choć celne nie zagłębiły się dość by skutecznie hol zakotwiczyć i żwawość ryby obiecywała szybkie jej się zerwanie.
-Z DROOOGI! - krzykiem torując sobie przejście na dziób sam by czasu zyskać licząc iż zwierz osłabnie w końcu niemal przegapił przybywającego mu w sukurs, jak na Jhinkowe standardy, olbrzyma.
-Pomóc? - elf zwrócił się do łucznika bez specjalnych ceregieli.
-A juści! - wszystko byle zdobycz nie umknęła w głębiny.
Avicenna skupił się okrutnie z dłonią nad linką wiszącą. Drugą zaś figury tajemne kreślił pomrukując swą tajemną inkantę. A lina zadrżała. Dziwnym dla człowieka było uczucie gdy w dłoniach jego proste narzędzie budziło się do życia. Wytrwał jednak czekając na finał magicznego przedsięwzięcia. Lina sprężyła się niczym do skoku gotowa i wywinęła się zgrabną pętlę tworząc, a ta nie czekając w dół, ku rybie, pomknęła. I zacisnęła się tuż za ogonem! Magicznym ściskiem poprawiając chwyt Sess’usury na co człowiekowi wymknęło się pełne uznania mlaśnięcie. Nie czekając szybkim węzłem przytroczył linki do dzioba.
-Niech się teraz nasi pływacy popiszą.
I rzeczywiście ranny zwierz pozbawiony możliwości ucieczki coraz marniej walczył z swym losem i t’skrangowi pływacy dopadli ją w końcu. Okręt zwolnił. Redukując żagle kapitan dał czas swej załodze na powrót na pokład z cenną zdobyczą. Ba! Sam pofatygował się i dzieleniu ryby przewodził wśród atmosfery sukcesu i dobrej dla całej wyprawy wróżby.


***


-Jhink, prawda? - spytał się elf, gdy ryba trafiła już pokład. Wyciągnął do drugiego adepta rękę w geście powitania, a na czole pojawił mu się marsowy grymas, który świadczył, że iluzjoniście przypomnienie imienia nie przyszło tak łatwo.
-Ten sam. - odpowiedział człowiek jakby elf o “tego Jhinka” - Avicenna. Iluzjonista. Ten, od tej, od Sargassa. - dokonał krzyżowej identyfikacji uściskując grabę wyższego Dawcy- Diabelnie przydatna sztuczka. - wyraził swoje uznanie dla ożywionej liny.
-Ba! Ja za to jeszcze nigdy nie widziałem, aby ktoś rybę łukiem łowił – odparł elf, przysiadając na pierwszym ze schodków prowadzących na nadbudówkę.
-A to widać żeś nie tutejszy. I nie łukiem a strzałą, bo to dopiero wynik byłby pocieszny. - zażartował blondyn - Bo nad Wężową to nic niezwykłego. Ot kto nie ma ogona i w wodzie ryby nie wyprzedzi inny sposób na rozpędzenie ostrza musi stosować. A w dole rzeki to i ponoć lud co w pływajacych wioskach mieszka i z kuszą na ryby chadza. Wystarczy wyuczyć się jak lustro wody wzrok oszukuje. A na spokojnych wodach to i linki do troczenia nie trzeba, bo dobrze trafiona, ryba sama na powierzchnię z brzechwą wypływa. -
-To musi być bardzo daleko. Za Iopos chyba, bo wierzyć mi się nie chce, żeby ktoś inny miał takie fanaberie... – odpowiedział mu iluzjonista, uśmiechając się na zgrabną (choć fałszywą pewnie) opowiastkę.
-Pasje dadzą to jeszcze nie jednego rzecznego potwora do spółki ustrzelimy. - łucznik nie spuszczał z tonu - A, że i dżungle mamy zdobywać i na lądowe straszydła będzie szansa. Wprawdzie łucznictwu daleko do trola z małym drzewkiem w grabie ale strzała potrafi być równie dotkliwą.
-Dadzą...Ale – skoro już rozmawiamy – można wiedzieć, co skłoniło cię do wyprawy? Kapitan Tryskin – jeśli nie wyznał ci sporo więcej niż mi – nie rzekł nic ani o celu wyprawy, ani o łupach...
-W tych lasach wiele jest do odkrycia, a tu mamy t’skrangowy parowiec do dyspozycji. Zorganizowanie tego z zewnątrz kosztowało by majątek. A tak przy okazji zwiedzimy kawał Wężowej i nawet jeśli nie znajdzie się nic opłacają nas i karmią. A do tego dobrze jest czasami sprawdzić co jaszczurzy lud knuje między sobą.
-Ehe – skwitował elf, niezbyt przekonany. – Dobrze wiedzieć, że wierzysz w hojność kapitana w dzieleniu się łupem. – Spojrzał złym okiem na krzątającego się po pokładzie Scalora, który w rozdzielacza Sessu'tura się bawił, ale o dodatkowej porcji ryby słyszeć nie chciał.
-Nie wierzę. Nie zostaje się kapitanem dzieląc hojnie. Ale złoto, choć miłe nie liczy się tak bardzo. Mniejszymi zaś fantami dzielić się nie sposób, tu więc upatruję swojej premii. - półżartem odparł człowiek.
-Albo po prostu weźmie wszystko - mruknął iluzjonista, wstając - Miło było zamienić kilka słów, ale muszę sprawdzić, czy z siostrą nic się nie dzieje - uśmiechnął się odchodząc.
-Nie zapomnij upomnieć się o swój kawał ryby! - człowiek pożegnał go słowem i gestem wyciągniętej ręki.
 
carn jest offline  
Stary 15-08-2012, 18:49   #45
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
DYNOSANSE

Pustułka a sprawa elfia.

Gdyby którykolwiek z uczonych pokusił się o napisanie rozprawy poświęconej temu zagadnieniu, stworzyłby dzieło prawdziwie wiekopomne, które jednak - nawet na tysiącu pergaminowych stron - nie wyczerpałoby tematu. Względem przedstawicieli pięknej rasy, prosta i zazwyczaj konkretna, piratka prezentowała bowiem stanowisko typowo kobiece. Chciała i nie chciała. Lubiła i nie lubiła. Ciągnęło ją i odpychało jednocześnie. I za żadne skarby świata nie potrafiłaby powiedzieć o co jej tak naprawdę chodzi.

Było w tym wiele niezrozumienia, trochę zazdrości (bo kto to widział, żeby nawet faceci jak laleczki śliczniutcy byli), trochę złości, trochę niechcianego wstydu, trochę równie niechcianej ciekawości, trochę niechęci i trochę pragnienia, żeby zdobyć i zagarnąć dla siebie. Łupieżczo, jak sroka zgarniająca połyskliwe świecidełka. I właśnie dlatego – nie wiedząc czy bić, czy podziwiać z daleka, czy przypuścić szturmy na te niezdobyte fortece fizycznej urody i dobrego mniemania o sobie – w którymś momencie Pustułka zdecydowała, że najlepiej po prostu trzymać się od nich z daleka. Nie latała więc u elfich kapitanów, nie latała na galerach, gdzie elfi oficerowie byli a sama oficerem będąc elfy z załogi przeganiała tak skutecznie, że szybko fama poszła jakoby prowadziła przeciwko długowiecznej rasie swoistą wendettę. Nie zaglądała także do elfich osiedli, ani nie wnikała w elfie sprawy.

Tylko po to, by skończyć bratając się z elfim rodzeństwem mającym zwadę z równie elfim śledczym.

Nie o tego ostatniego jednak szło. Nie chodziło o to, że śledczy – szlachetny, psia jego mać, Saulomar – miał w sobie coś, co budziło w niej irytację. Jakby ktoś tuż obok niej przejeżdżał paznokciem po szkle. Nieładny zgrzyt, który rodził się z tego spotkania była w stanie przełknąć bez problemu. Najgorsze było, że rodzeństwo okazało się ludzkie do samej kości, elfie tylko w czubkach szpiczastych uszu. Szlachta, niech ich psy w zadki pogryzą. Arystokracja, niech ich lumbago pokręci. Ale gadali jak swojacy, jak portowa ferajna, która salonów nie widziała nawet na obrazku. Zachowywali się tak samo – chlejąc bez baczenia na kolejny dzień, przysięgając na krew, teatralni spontanicznością t’skrangów a nie wystudiowanym pięknem elfów, do których przywykła. Byli za ludzcy. Byli zbyt podobni. To budziło sympatię i niepokój. Zrozumienie i nieufność. Nie wiedziała co o nich myśleć. Szczególnie o Awicennie, który spoufalał się też zupełnie jak człowiek. A ona – typowo po babsku i nietypowo po Pustułkowemu – nawet nie wiedziała czy jej się to podoba. Odbijali się w jej świecie dysonansem, z którym nie wiedziała jeszcze co zrobić.

I dlatego kiedy Amaltea zupełnie po ludzku odęła się jak żaba na liściu i nie odpuściła nawet mając w ręce flaszkę wina, Pustułka popatrzyła po niej, popatrzyła po ponurym iluzjoniście, któremu jeszcze do tej pory śledczy stawał kością w gardle i doszła do tego samego wniosku, co kilka lat wcześniej: że lepiej po prostu trzymać się od niech z daleka. Przynajmniej tego dnia. Przynajmniej do momentu wypłynięcia. Fuknęła więc tylko na nich, gdzieś pomiędzy soczystymi wiązkami przekleństw, umieszczając informację, że ona ma dość, że oni – szlachecka ich mać – mogą sobie gnić nad jeziorem, nawet przez dwa kolejne lata. Cisnęła jeszcze kamieniem w wodnego ptaka, który odważył się podpłynąć do brzegu cichej zatoczki, kopnięciem posłała ciężką gałąź w mrowisko delikatne jak koronka przy kobiecym mankiecie i dopiero wtedy odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem w kierunku miasta.


POŻEGNANIA

Kita – podkuszona nieodpartym kaprysem – wykradła przez okno, prosto z łóżeczka. Jednym susem wskoczyła na ramę otwartego okna na pięterku niewysokiego domu. Potrząsnęła chłopcem delikatnie i niecałe dwie minuty później, trzymając rozchichotanego malca pod pachą, przekradała się w kierunku portu.

W ten sposób słynna i groźna powietrzna piratka kończyła ostatni dzień pobytu w Selenthiel puszczając na jezioro odrobinę krzywe – i nieodmiennie tonące – stateczki. Kit trajkotał nieprzerwanie a Pustułka patrzyła na niego z coraz szerszym uśmiechem i czuła, że mogłaby za niego spalić kilka miast. Wystrugała mu z kawałka drewna zgrabny drakkar, ozdobiła masztem, fragmentem kolorowego płótna i obietnicą, że przywiezie mu z podróży prezent. A nawet dwa. A jak podrośnie i wiosło udźwignie, to nawet na pokład zabierze i do załogi weźmie. W tym momencie bez żadnego skrzywienia zgodziłaby się na wszystko o co tylko poprosiłby, tak jak godziła się na długie opowieści o „panu Awicennie”, którego malec upodobał sobie wielce.

Po dwóch godzinach niosła śpiącego chłopca w kierunku jego domu. Ostrożnie, jakby był porcelanową figurynką niemal. Położyła go ostrożnie w łóżeczku razem z drakkarem, przygładziła nastroszone włoski i wymknęła się pośpiesznie zanim jego rozsierdzony ojciec i przestraszona nieobecnością syna matka, mogli ją przyuważyć.


***


Miękko i cicho weszła na zrujnowany szkielet „Czarnej Mewy”. Przymknęła oczy, czując pod stopami znajome deski, wciągając głęboko w płuca charakterystyczna woń wskrzeszanego do życia statku. Drewno i smar. Żywica i farba. A wkoło nich – owinięty jak chusta dookoła dziewczęcej szyi – wciąż obecny zapach wiatru i wilgotnych chmur. Parostatek Tryskina tego nie miał. Parostatek Tryskina był dla powietrznej piratki jak rzeka, po której pływał: całkowicie niezrozumiały. I gładząc palcami kikut masztu, sterczący z pokładu na podobieństwo okrutnie ułamanej kości, Pustułka doszła do wniosku, że miłość do statku jest czasem jednak trudniejsza niż jej brak. Popatrzyła na widoczną na krawędzi zejściówki sylwetkę Saragassa. Przygarbioną, pełną znużenia, nachyloną ponad plikiem gęsto zapisanych kartek.

Klepnęła go delikatnie po ramieniu, uśmiechnęła się, gdy wzdrygnął się, jakby wylała na niego wrzątek. Bez słowa usiadła obok niego i pozwoliła czasowi po prostu mijać, prześlizgiwać się przez długie chwile ciszy, przez krótkie wersy wypowiadanych słów.

W mieście powoli zapalały się zewnętrzne pochodnie, nieliczne kryształy i światła w oknach domów, gdy stanęli przy relingu, obserwując zasypiające miasto i budzącą się dżunglę.

- Dbaj o siebie i „Mewę”, Saragassie – poprosiła w końcu, nachylając się ku niemu i wyciskając ciepły pocałunek na pokrytym czerwoną łuską dziobie. – Jeśli wszystko się uda, spotkamy się za kilka miesięcy.

- Ah, Aune, obyśmy nigdy nie spotkali się w powietrzu
.

Przesunęła spojrzeniem po strzaskanej „Mewie”, uśmiechnęła się jak zawsze – nieznacznie asymetrycznym, ostrym uśmiechem - pokręciła głową.

- Obyśmy >zawsze< spotykali się w powietrzu.

Zrozumiał i jego paciorkowate oczy rozbłysły radością wyzwania.

- I żeby o każdym naszym spotkaniu opowiadali legendy.

- Tak. Dokładnie tak
– przytaknęła.


ODPŁYW

Odchodząc ku „Smoczej Tancerce”, nie odwróciła się ani razu. Była dobra w odchodzeniu. Miała to w krwi. Tą łatwość pozostawiania za sobą tego, co serce uznawało za zbędny balast. Tą umiejętność patrzenia jedynie do przodu, podążania razem z wiatrem.

I gdy kolejnego ranka ryk silników i miarowy klekot kół łopatkowych oznajmił rozpoczęcie podróży, nawet nie popatrzyła na pozostające za rufą miasto. Zamiast żalu za „Czarną Mewą” i jej załogą we krwi krążyła jej tylko radość, że czas przymusowego bezruchu zakończył się. Parostatek to nie był powietrzny statek – ale wrażenie pędy było wystarczająco podobne, by przez chwilę mogła sama siebie oszukać. Podróż (lot) był wszystkim, podczas gdy stagnacja oznaczała śmierć. Wiedział to każdy łupieżca, każdy żeglarz.

Stała więc przy dziobie, wychylona poza burtę i z zamkniętymi oczami prawie łykała wiatr.


CUDO WĘŻOWEJ RZEKI

Za Tryskinem zaczęła biegać, gdy tylko uspokoiło się zamieszane związane z przedwczesnym opuszczeniem portu. Najpierw jej unikał. Potem się wymawiał. W końcu – zanim straciła cierpliwość – zbył jej pytania krótki „powiem ci wieczorem”. Nie podobało jej się to, ale uznała, że do końca dnia wyczekać da radę. Może.

Ale najpierw musiała urządzić się na tym jaszczurczym cudzie Wężowej Rzeki po swojemu.

Zrzuciła buty, poluzowała zbroję i śmignęła po linach na bocianie gniazdo. W kilka chwil spacyfikowała znajdującego się tam młodziutkiego t’skranga, zmieniła ciasny kosz w swoje prywatne królestwo, łupieżczą enklawę na handlowym statku i wyciągnęła od Ti’llika wszystko, co chciała wiedzieć.

Chłopak – pomimo tego, że od ponad roku na „Tancerce” pływał – zachwycał się wszystkim. Kapitanem, co wielkim bohaterem był. Pierwszą, co w jego zadurzonych oczach jawiła się ideałem piękna i kompetencji. Bosmanem, który na rękę kładł nawet (pijanego!) trolla. Raghamem, który uwielbiał opowiadać o sobie. Szefem działonowych, który opowiadać potrafił lepiej od miecznika i w relacjach rzecznych bitew prześcigał trubadurów. Pustułka słuchała go, rozpakowując prezent od Saragassa, bardziej zainteresowana faktyczną hierarchią obowiązującą na parostatku niż żarliwymi apologiami poświęconych prywatnym bohaterom Ti’llika.

I faktycznie nieformalna hierarchia była na tyle ewidentna, że nawet młodzik zdawał sobie z niej sprawę. Mrukliwi palacze z Gealara’sem na czele trzymali się razem. Podobnie jak działonowi Fulsurma. Ish’til zwany Nożykiem trzymał pod sobą resztę starej załogi. Nowi, zarekrutowani przez Tryskina zaledwie dni kilka temu, upodobali sobie T’rganosa. Aune kiwała głową, oglądała pod światło niewielką buteleczkę, fragment żaglowego płótna oraz kawałek ciemnego drewna podarowany przez jej byłego kapitana i dziwiła się.

A potem schowała to zdziwienie głęboko w kieszeń i zabrała się do roboty.


***


Wsadziła nos w każdą szparę „Smoczej Tancerki”. Boso, w spłowiałej koszuli, lepiącej się do spotniałej skóry, szczerząc zęby w pogodnym uśmiechu.
Uczyła się statku i załogi po swojemu.

Niski Gavris o piersi wysklepionej niczym beczka pokazał jej jak czyszczą pokład, by nie zniszczyć pokrywających go malunków. Gdy pomagała czyścić i zabezpieczać ogniowe działa przed wilgocią, Fulsurm opowiadał jej o rzecznych bitwach. Sprawdzając olinowanie przyjrzała się stosowanym przez jaszczury węzłom.

Była żeglarzem i nie potrafiła usiedzieć na pokładzie statku bezczynnie. Potrzebowała zajęcia, więc pomagała. Wpasowywała się w załogę. Mościła sobie miejsce >wewnątrz< niej. Była Pustułką, do cholery. Potrafiła wywalczyć sobie pozycję i szacunek. Potrafiła ściągać innych ku sobie.


***


Ragham opowiadał. Pustułka ziewała. Szeroko.
Tak, żeby widział.


***

Sama też opowiadała, ale inaczej od miecznika. Nie siadała jak ojciec patriarcha na skrzyni pośród wdzięcznych i zasłuchanych dziatek. Nie snuła długich opowieści będące sznurem nagich, prozaicznych faktów. Że mżyło i wiał umiarkowany wiatr? Nigdy! Aune powściągliwym trzymaniem się suchej prawdy gardziła z głębi serca. Jak żeglować to tylko na burzowych wiatrach. Jak ścigać się to tylko pośród ostrych szczytów, podczas nocy bezksiężycowej i czarnej jak otchłań. Jak kochać to do całkowitego zapamiętania. Jak czegoś pragnąć, to chcieć tego do granicy szaleństwa. Skromność? Umiar? To rzeczy przeznaczone dla słabych i niepewnych. Piratka bowiem wierzyła całą sobą, że należy tworzyć wkoło siebie legendę tak wielką i pełną rozmachu, żeby życie samo do niej chciało dorównać.

I tak właśnie opowiadała o sobie, o lataniu, o łupieżcach. Z pasją, rozmachem i absolutną pewnością siebie.
A gdy nadszedł wieczór, wśród załogi krążyło z pięć różnych i sprzecznych ze sobą opowieści o pochodzeniu Pustułki.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 22-09-2012 o 13:49.
obce jest offline  
Stary 15-08-2012, 18:56   #46
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
PIRACKIE DYPLOMACJE

Drzwi do kapitańskiej kajuty otworzyła jak zawsze: szybkim, zamaszystym gestem. Przytrzymała je tylko, żeby nie trzasnęły o ścianę, zamknęła za sobą dokładnie i już kiwała Tryskinowi głową, już przystawiała sobie bez żadnego skrępowania krzesło do jego stołu, już siadała naprzeciwko niego, opierając się przedramionami o lakierowany ciemno blat.

- Już wieczór, kapitanie – oznajmiła twardo, gniewnie. Wbiła w niego swoje podmalowane ptasio oczy, wysunęła podbródek i widać było, że tym razem zbyć się byle odpowiedzią nie da.

T’skrang jednak na jej zniecierpliwienie odpowiedział rozrobioną w alkoholu miękkością.

- Rzeczywiście – popatrzył z pewnym zdumieniem na bulaj, przez który przesączały się ostatnie promienie słońca. - Już wieczór i piękna kobieta jest… jest w kajucie kapitana. Jutro będą mieli o czym plotkować. - Nalał wina z prawie pustej karafki do szklanic. - Nadal ciekawa jesteś?

Był pijany. Pasje… Był pijany i mówił z przesadną dbałością o wymowę. Był pijany i jego głowa chwiała się lekko na boki, jakby zamiast kręgosłupa miał rozgotowany seler. Był pijany i jego ruchy były powolne i niepewne. Był pijany tak bardzo, że mogłaby ukręcić mu głowę jak dziecku.

- Pytasz o oczywiste – sarknęła. - Tak. Jestem - nachyliła się bliżej ku niemu, ignorując ciągnący się od niego zapach przetrawionego alkoholu. - Co się stało?

- Dom K’tenshin zamierza… no… zamierza odciąć pewien dopływ jeziora… Od ruchu handlowego. Nic do tej… tej rzeki
– zagulgotał z radości - wpłynąć nie będzie mogło. Przez przypadek... przypa... przypadeczek to akurat dopływ, który… - uniósł palec niczym uczony dochodzący do sedna wielce interesującej tezy - nas interesuje. Musimy więc się tam dostać. Zanim odetną nam… tą… zdobyczy drogę.

Opadła na oparcie krzesła, rozluźniła się wyraźnie. To nie była sprawa, którą ona uznałaby za wielki problem. Zgarnęła jeden z kielichów zamaszystym gestem, wychyliła jednym łykiem rubinową zawartość i odstawiła naczynie z powrotem na blat. Tam energicznie, że aż zadźwięczało cienkie szkło.

- I jak te kurwie syny zamierzają to zrobić? - zainteresowała się, zupełnie nie kryjąc swojego stosunku do tego jaszczurczego Domu. Zdecydowana wycisnąć z pijanego Tryskina tyle, ile tylko zdoła.

- Statkiem… - t’srkang cieszył się jak dziecko. – Fiesz… tym co przyp… przypłynął niedawno do tego portu co go wypłynęliśmy. I wojskiem. To no… wystarczy… Ale wymaga czasu… - Wysunął koniuszek lekko rozdwojonego języka, ze skupieniem uzupełniając pusty kielich Aune. - Dzień… Dwa i zablokokują ujście. Nie wcześniej. Jeśli ich uprzedzimy, to... – uśmiechnął się błogo, wznosząc niemy toast naczyniem piratki i z wprawą umieszczając jego zawartość w gardle. - Przechytrzymy ich… Trzeba to uuuczcić… Bo konkurencja…. W pizdut! – rąbnął pięścią w stół. – Nie dla nas zmartwienie… Bo my pierwsi… a oni… zostaną...

Patrzyła na niego lekko osłupiała, wciąż niepewna czy powinna czuć przerażenie, złość czy rozbawienie.

- Ile oni wiedzą?

- Może fszystko... A może nic… Do tych w… Sele.. nthiel… rozkazy nie doszły.... Dopiero wieczorem… się dowiedzą. Dzień lub dwa… Na przyyygotowanie i wypłynięcie...

- Niall, w którym chciałeś się zatrzymać też należy do K’tenshinów. Dalej chcesz tam załatwiać sprawunki?
– zaparła się łokciami o jego stół, wczepiła palce w rozczochrane włosy. - Mimo wszystko?

- K’tenshin to… aropagai… Żaden Dom to ten… kamień… monolit! Że wiem o tych ich… tajnych… rozkazach?
– prychnął, patrząc z wyrzutem na pustą karafkę i zabierając się za kolejną. – Od K’tenshina właśnie. Zaprzyjaźnionego. Fff… fszystkie niall, co spotkamy bez wyjątku… fszystkie… są pod „opieką” K’tenshin… Będą częścią Domu… Tyle, że… to są nie niall założycielskie. Tylko… zaopiekowane… - pokiwał niepewnie głową, podparł się ogonem, żeby nie spaść z krzesła. - Niekoniecznie nielojalne... Co to to nie… ale wiesz… mające przede wszystkim własne interesy… do tego… wzglądu… No i one też nie wiedzą… Nie? O rozkazach… Prawda?

- Skąd wiesz?
- zapytała bez żadnych ceregieli. - Skąd masz pewność, że nie zamkną ci statku w porcie a ciebie w ciemnicy?

T’skrang nadął się wypisz wymaluj jak poprzedniego dnia Amaltea. Pierś wypiął, wzrokiem mętnym potoczył, nastroszył grzebień prawie gniewnie. Pustułka patrzyła na niego coraz bardziej ponuro.

- Gdybym ja… JA… nie wiedział takich rzeczy... to ja… JA… nie pływałbym po tych wodach – zacietrzewił się, grożąc jej szponiastym palcem. - Ty latasz po niebie… i znasz… te… znasz wiatry i szlaki… między szczytami górskimi… tak? Wiesz, które osady... można odwiedza… a które omijać… łukiem… szerokim… Wiesz, do których wiosek… trolli można wlecieeeć… a które są… no… wrogie każdemu intruzowi.. Więć... – wycelował w nią paluch - …ty znasz przestworza. Ja… JA… znam rzekę i jej prawa.

Nie dała rady usiedzieć w miejscu. Zerwała się z krzesła i zirytowana zaczęła krążyć po kajucie.

- Znam też piratów. Znam przemytników – teraz ona groziła. - Znam sprzedawczyków proweniencji wszelkiej i chciwe gnidy, które zarżnęłyby cię za byle błyskotkę z twojego ogona. A co dopiero za wrak marudera. Więc spytam raz jeszcze. Skąd wiesz, że w niall nie wiedzą. Skąd pewność, że dadzą ci opuścić port?

- Zajakiwrak?
- uśmiechnął się błogo. - Przecież ja… nie mam żadnego wraku… A płynąć… płynąć to ja mogę gdzie chcę… Wolno mi! Traktat o wolnym… handlu mi gwarantuje… i poparcie… mojego aropagoi… Jednego z tych trzech… najważniejszych… Że znasz piratów i… przeeemy… przemyyytników... Ja wiem… Ale… ALE… Ich nie obowiązują prawa i traktaky… A aropagoi tak… Zfłaszcza słabego… I mówiłem… Mówiłem, że nie znasz… tej… rzeki… i nie znasz K’tenshinów… - Odchylił się, jakby chciał nogi na stół wyłożyć. Zachwiał się jednak, zmienił zdanie, sięgając zamiast tego znowu po kielich. Nachylił się do niej, przymrużył konflidencjonalnie oko. – Widzisz… Ja ci wytłumaczę… - zachichotał cicho – jak dziecku… K’tenshin patrzą na ręce… V’strimon czeka na okazję… I może… może… spróbują mnie zatrzymać… nas… że wybiegi i sztuczki… I może im się uda… Ale no… ryzyko… Cała ta wyprawa to ryzyko. Mniejsze lub większe… Ale…. ALE… ja bym się nie martwił… JA – podkreślił. – A ja rzekę znam. O! Jeśli statek przetrzymają to nic. Stracicie trochę czasu. A ja was zaraz potem z powrotem do tego portu… I umowa rozwiązana…

- W ślicznym świecie żyjesz, kapitanie
– sarknęła czując, że wściekłość jej do gardła podchodzi. Zatrzymała się, obróciła ku niemu tak gwałtownie, że związane w kitę włosy smagnęły ją w twarz. - Jak z sielskiego obrazka. Zasłaniasz się prawem i traktatami jak tarczą. Tyle, że ona z papieru jest - chwyciła jakiś papier leżący na stole, zmięła w dłoni, cisnęła na ziemię. - I można nią będzie sobie najwyżej zadek podetrzeć, gdy ktoś ci kosę wrazi. Argh... - jeszcze raz kopnęła niewinny mebel. Syknęła z bólu i dopiero to chyba jej pomogło. Popatrzyła na niego ponuro. - Szlag mnie trafia, że tego nie widzisz. Gdy czegoś chcę, to biorę. Gdy czegoś bardzo chcę, to o to walczę. Gdy czegoś pragnę, dążę do tego po trupach - nachyliła się ku niemu a jej oczy były ciemne i twarde jak dwa kamienie. - Tak mnie nauczono. Taka jestem. Gdybym wiedziała, że ktoś złapał trop na wrak galeonu, gdybym tylko przypuszczała, że ma mapę z oznaczeniem - cięłabym go po kawałku, żeby powiedział mi wszystko a potem pocałowałabym go żelazem. Ale masz rację: twój statek, twoja wola.

- Dobrze wiem, że ryzykuję
… - Tryskin z urażoną godnością wygładził poplamiony winem żabot. – Ale to nie pierwsze ryzyko jakiego się pooodejmuję… Na rzece. Nagroda jest tego warta – rozpromienił się prawie lubieżnie, jakby nie wrak na niego czekał ale wilgotna i spragniona samica. – Ryzyko… dodaje słodyczy tej grze… - przesunął językiem po dziobie, zasyczał z lubością. – Papier… papier dla ciebie nic nie znaczy… - zmienił temat ciągnąc trunek już bezpośrednio z karafki - …ale papier… papier rządzi Throalem…. Caaałym ich wieeelkim królestwem… Bo za literami na tym papierze – czknął potężnie w zwiniętą dłoń – stoją krasnoludzkie miecze i tarcze… Papier nie rządzi tobą, ale… ALE… rządzi polityką… O! A K’tenshiny to co? To polityka! I język w pysku… - rozejrzał się jakby zdziwiony, podrapał się za kalafiorowatym uchem. – Nie doceniasz języka w moim pysku… A tym właśnie walczą kupcy. Ozoooorrrem. I mielą nim sprawnie... Całkiem

- Owszem. Nie doceniam – przyznała, prostując się i splatając ramiona na piersi, jakby nie ufała własnym rękom. - Słowa kupców to piana na wodzie. Słucham tego, co mówisz i połowa to pozbawione znaczenia dźwięki. Powietrze ino. Śnieg na kamieniu - patrzyła na niego twardo. - To nie moja ścieżka.

- To ścieżka kupców… Nie adeptów… Ma swoje zalet... ta ścieżka... Mimo… mimo, że brak w niej magii... I! Nie należy lekce sobie ważyć słów
- pouczył ja z pijacką mądrością, wyraźnie powtarzając cudze asercje. – Nigdy! To prawdziwe… te… imiona kształtują świat… to możliwość określania tego… świata słowami leży u podstawy magii...

- Nie lekceważę słów
- wycedziła. - Lekceważę bełkot.

Przeniosła wzrok z jego dzioba na coraz to bardziej pustą karafkę, którą opróżniał długimi łykami. Popatrzyła na jego półprzymknięte oczy przypominające teraz szklane kulki, chwiejącą się głowę, drżące ręce. Jej kapitan… Zmarszczyła brwi i odetchnęła głęboko. A potem się wściekła. Nagłym, czystym gniewem, który uderza szybko jak letnia burza nad Lśniącymi Szczytami. Wyszarpnęła mu naczynie z ręki, cisnęła o ścianę aż rozprysnęło się na tysiąc kryształowych okruchów. Chwyciła go za żabot białej koszuli, szarpnęła go z krzesła i niemal docisnęła nos do jego dzioba.

- Trzy lata temu latałam na przemytniczej galerze – syczała mu w twarz. - Też pod jaszczurem. A był z niego kawał zapijaczonego, żałosnego kutasa. Był słaby. Nie budził szacunku. Przynosił mi wstyd. Wiesz co z nim zrobiłam, Tryskin?

- Wieem i nie jestem... słaby
– prawie zaryczał Scalor.

- To mi to udowodnij - zawarczała tym samym tonem, a złość gotowała jej się w gardle jak wściekłemu psu. Potrząsnęła nim bez żadnej delikatności. - Na trzeźwo, kurwa, bo jak jeszcze raz zobaczę cię pijanego pokładzie, to przysięgam, że wywalę cię za burtę. Pojmujesz?

Charknął coś niewyraźnie, wyprężył się do tyłu i spróbował smagnąć ją ogonem po nogach. Ale ogon też miał ciężki od alkoholu i powolny. Cisnęła jaszczurem o krzesło, przydepnęła tego wijącego się jak wąż łuskowatego chwosta i przywaliła czołem w nasadę jego dzioba. Mocno. Instynktownie. Aż przed oczami zatańczyły jej czarne mroczki. Potrząsnęła głową, puszczając koszulę Tryskina i patrząc jak nieprzytomny miękko osuwa się na podłogę.

- Tämä on perseestä – zaklęła, otwierając szafkę, w której Scalor trzymał swoje trunki. Popatrzyła spode łba na prawie dwadzieścia butelek, ustawionych równiutko niczym żołnierze na defiladzie jakiegoś cholernego wielmoży. – Perrrkele. Hitto. Hitto Hitto!

Potarła bolące czoło już teraz czując pod palcami pojawiającą się opuchliznę. Skrzywiła się, przyłożyła do niego jedno z chłodnych naczyń. Że udało jej się go ogłuszyć to był chyba cud, zaraza wie czy łaska Floranusa dla niego czy Thystoniusa dla niej. Posłała na ziemię pijanego jaszczura… Prychnęła. Żadna to była sława, problem tylko. Pijanego… Zaklęła znowu.

Zerwała z wąskiej koi jeden z pledów i sprawnie zaczęła owijać w niego kolejne butelki. Co mu przyobiecała to dotrzyma, choćby dane słowo miało ciążyć jej kamieniem u szyi. Ale niech ją czyraki obsypią, jeśli Tryskinowi topienie się w alkoholu ułatwi. Jej pirackie prawo zarekwirować mu te przeklęte flaszki. Jej cholerne prawo zatargać je na gniazdo i samej się nimi w spokoju raczyć. A jak się jaszczurowi coś nie podoba, to niech o nie walczy. Jak mężczyzna, a nie zwilgła szmata.

Po chwili miała je już wszystkie, zawinięte w pledy, by nie tłukły się o siebie i nie podzwaniały. Nieprzytomnego kapitana bezceremonialnie przerzuciła przez plecy jak worek zboża i przetargała na łóżko. Tyle. I tak miał szczęście, że przyjacielem Saragassa był, bo inaczej zamiast na gniazdo, szłaby teraz siać pierwsze ziarna buntu wśród załogi. Ale był. Więc delikatnie chwyciła pokaźne zawiniątko, trzasnęła drzwiami i po chwili umieszczała łup kilkanaście metrów ponad pokładem.


***

A gdy nadszedł świt i otworzyły się drzwi kapitańskiej kajuty, Pustułka już czekała.
W zbroi, przy mieczu i z wyzwaniem w przymrużonych oczach.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 25-08-2012, 17:46   #47
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek zaczął się od ulewy. A bardziej... od urwania chmury. Takie deszcze były częste i typowe dla tropikalnych lasów jakimi była dżungla Serwos. Deszcz i wszechobecna nie były zresztą czymś do czego t’skrangi były nieprzyzwyczajone. Co innego Zefirek. Wietrzniak bowiem nie wyściubiał nosa z kajuty Tersili. Zaś na samym pokładzie panowało ożywienie i poruszenie.

Statek bowiem powoli zbliżał się do celu swej podróży. Do portu i osady K’tenshin.
Strugi deszczu rozmazywały nieco obraz na granicy wzroku, słońce poranka które z trudem przebijało się przez deszczowe chmury. Panował więc jeszcze półmrok, który z czasem ustąpi światłu dnia.

Scalor wyszedł z kajuty po “ciekawej” nocy, zbyt jednak podekscytowany, by zwrócić uwagę na Aune i jej nieme wyzwanie. Dopiero, gdy ją mijał podczas wędrówki na mostek szepnął cicho tak by tylko ona słyszała.

- Wszystko w swoim czasie. Najpierw interesy w porcie... potem przyjemność.

Przymrużyła oczy. Powoli, ostentacyjnie wykrzywiła usta w uśmiechu równie sympatycznym co zardzewiała garota i strzyknęła mu pod nogi gęstą plwociną.

- Nie jesteś zbytnio cierpliwa, co? - spytał Scalor spoglądając to na plwocinę, to na Aune.

- Cierpliwość to wymówka słabych - wycedziła twardo.

- - Nie. Nie jest. Cierpliwość to umiejętność uderzenia wtedy, gdy ów cios zada jak największe spustoszenie. Minimum wysiłku i maksi...

- Nie masz prawa do tych słów, Tryskin - wcięła się w jego chłodne, powoli akcentowane słowa. Z tym samym gniewem, który wzbudził w niej poprzedniego dnia. Wciąż ze świeżym wspomnieniem Scalora monologującego o słodkim smaku ryzyka, leżącego na podłodze, spitego winem jak bezbronna świnka. - Nie ty. Nie wobec mnie. Nie po wczoraj. Jeśli masz choć odrobinę honoru to o tym wiesz - dziabnęła go palcem w pierś przepasaną zieloną szarfą. - Wczoraj poprosiłeś i byłam cierpliwa. Przez cały pieprzony dzień. I to był błąd. Dzisiaj nie dam się już zbyć. Wieczorem powiedziałam ci coś. Chcę usłyszeć odpowiedź. Teraz.

- Mam listy polecające. Mam dokumenty, którymi mogę zdobyć przychylność t’skrangów na trasie. Mam poparcie kogoś, kto pływał po tej rzece. Tego samego, który dał mi mapę. Powinno wystarczyć na kłopoty - sarknął niechętnie Tryskin, bowiem niechętnie zdradzał swoje sekrety. Tym bardziej publicznie. - A co do reszty wieczoru. Cóż... Przegrałem, przyznaję. Łupy należą się zwycięzcy. Ale nie myśl, że dam się drugi raz tak łatwo podejść.

A Pustułka z miejsca rozpogodziła się słysząc jego ostatnie słowa i rozjaśniła twarz.

- Va! No i sprawa jasna - wyszczerzyła się w szerokim, odrobinę złośliwym uśmiechu. - [i]Co myślę o tych twoich papierkach wiesz. Ale bez obaw - [i]poklepała go po ramieniu prawie krzepiąco - >wypiję< i za twoje zdrowie, i za to, żebyś ponad papiery stawiać zaczął żelazo. I nie martw się, starczy mi. Zostało mi jeszcze szesnaście butelek.

- Pilnuj ich pilnuj. A najlepiej zużyj szybko - odparł z hardym uśmieszkiem t’skrang i ruszył w kierunku koła sterowego. - Umiem dobrze chodzić po linach, wiesz?

Piratka roześmiała się tylko. Głośno. Wesoło. Z nieodmiennie obecną wyzywającą nutą.

Widok wioski t’skrangów sprawiał, że jego ogon niemalże tańczył, gdy szedł w kierunku koła sterowego.

- Czas ujawnić nieco tajemnic co do naszej wyprawy, której celem jest bogactwo. Otóż... gdzieś tam - wskazał kierunek palcem. - Gdzieś tam, w tym dorzeczu, jest porzucony statek o którym wie niewielu. Gdzieś tam jest statek z zapewne pełną ładownią. Gdzieś tam... jest bogactwo, którym gotów jestem się podzielić ze śmiałkami, którzy wyruszą ze mną. Wyprawa będzie trudna i niebezpieczna, ale skoro stoicie na tym pokładzie to już pogodziliście się z tym faktem. - Scalor uśmiechnął się triumfująco. - Nie muszę wam mówić jak wielkim bogactwem jest takie statek i jakie trudności są z tym związane. Jesteście wszak doświadczonymi marynarzami. Podział łupów będzie standardowy, jak zwykle w takich przypadkach. Jedna trzecia dla niall, jedna trzecia do podziału między marynarzy i resztę członków wyprawy. Jedna trzecia idzie na spłacenie kosztów wyprawy. A jeśli z tej ostatniej części coś zostanie, to też idzie do waszych sakiewek. Poszczególne stawki tak jak przy każdej pirackiej wyprawie. A zysk będzie równie duży jak podjęte ryzyko.

- Powoli! - zawołał Awicenna, wodząc złym a przepitym wzrokiem po kapitanie – My nie piraci. Co to ma znaczyć: że będziemy się na noże o stawki bić? - Oparł się o barierkę bocianiego gniazda, w którym przysnął.

-Piracki podział, to nie rzezanie się po mieszkach. Najwięcej dostaje kapitan, potem oficerowie, potem ci którzy najwięcej narażali życia. I to tym więcej, im bardziej narażali. Potem reszta...- po tych słowach Scalor przeszedł do szczegółowego omówienia i określenia mniej więcej ile tego urobku będzie. A wedle jego założeń było tego sporo. Nawet jeśli miała to być ograbiona galera. - Wskazał palcem w kierunku wyłaniającej się z mgieł.-Wkrótce zawiniemy do Ill’scuraras. Ci którzy jednak nie zdecydują się płynąć dalej, następnego ranka zejdą z okrętu. W Ill’scuraras uzupełnimy zapasy i potem wyruszymy dalej po przygodę i bogactwo.

Te słowa wywołały poruszenie wśród marynarzy, ale niewątpliwie nastroje były dość pozytywne. Wizja sporego zarobku przyćmiewała ewentualne problemy i zagrożenia.
Już przeliczano potencjalny łup na monety, mimo że jeszcze spoczywał gdzieś w górze rzeki.
Na razie jednak uwaga wszystkich skupiła się na najbliższym celu, jakim była osada z każdą minutą coraz bliżej nich. Deszcz powoli słabł, Scalor z entuzjazmem przejął kontrolę nad sterem. Ragham wybrał dla siebie dziób statku do obserwowania, a Diomtress krzykami poganiał co bardziej opieszałych marynarzy.


Ill’scuraras leżało u ujścia Żmijówki do jeziora Pyros. Jakoś dziwnie się złożyło że wiele rzek wpływających do tego jeziora miało nazwy pochodzące od jadowitych węży. A może nie był to przypadek. Może w okolicy rzeczywiście było sporo tych gadzin?
Lunęło i to mocno. Deszcz uderzył olbrzymią falą niemalże. Przy bezwietrznej pogodzie nie było to jednak problemem.
W strugach deszczu statek dopływał Ill’scuraras które pokazywało co czeka ich dalej. Było bowiem już prawie typową osadą t’skrangów. Prawie, bo miało jeszcze kilka zabudowań na brzegu. Większość jednak Ill’scuraras znajdowało się pod wodą na środku nurtu rzeki. A nad wodę wystawały na około dziesięć metrów wieże z działami ognistymi.
Wieże te łączyły się z olbrzymimi kopułami po części zanurzonymi w mule rzecznymi i kamiennymi tunelami je łączącymi. Pomiędzy tymi konstrukcjami widać było płynące t’skrangi.
Gdy statek zbliżał się do I’llscuraras zauważyć można było coś na kształt bariery lodowych czy też szklanych kolców, rozciągających się pomiędzy wieżami i nie tylko.
Były to słynne refselenika, obronne struktury z utwardzonej magią esencji wody przeznaczone rozrywania burt i przebijania kadłubów statków atakujących lub próbujących bezprawnie wedrzeć się na teren miasta jak i w głąb ujścia rzeki.
Jednakże oprócz tych typowych dla wiosek t’skrangów budowli na brzegu wzniesiono typowe budowle ludzkich osiedli. Niewielkie drewniane molo, przy którym cumował wojenny okręt t’skrangów nieco mniejszy od Smoczej Tancerki, za to z większą ilością dział choć mniejszego kalibru i pozbawiony masztu.
Tam też znajdowały się postawione w niechlujny sposób magazyny i coś co przypominało prymitywny barak mieszkalny.
Przy tym budynku kręciło się kilkanaście t’skrangów. Jeszcze więcej przy okręcie. Niemniej pojawienie się Tancerki i dobicie jej do mola wywołało jedynie trochę ciekawości.
Rzucono cumy, miejscowe t’skrangi natychmiast je przywiązały do mola. A Scalor rzekł głośno.

- Muszę coś załatwić. Tersila wybierz Dawców Imion zdatnych na tragarzy. Przyda się tu uzupełnić te zapasy których nie mieliśmy czasu w Selenthiel. Zefirek lecisz ze mną, przyda mi się szybki kontakt ze statkiem.

-Tak jest.
- odparł niemalże w wojskowym drylu Tersila i krzyknęła.- Słyszeliście kapitana, twardziele wystąp, będzie trochę dźwigania.

-Adepci, za mną.
- rzekł Scalor i zeskoczył z pokładu wprost na molo omijając trap. Za nim poleciał Zefirek nieufnie spoglądając na chmury. Wszak dopiero co przed chwilą ustał deszcz.
A za nimi ze uśmiechem na ustach podążył Ragham.

Idąc na czele grupy, Scalor wydawał się być kimś ważnym. Pracujące przy molo t’skrangi ustępowały mu szybko miejsca snując dywagacje na temat tego, kim on jest.
Także marynarze pucujący pokład kanonierki K’tenshinów, jedynie przyglądali się i komentowali między sobą ów dziwaczny pochód. Nikt nie śmiał stanąć Scalorowi na drodze.
Uznając go za pewne za ważną personę skoro ma tak liczną obstawę. Za wpływową zapewne też...
Blef. Ale skuteczny sądząc po reakcji mijanych miejscowych jaszczurów.


Prymitywny barak mieszkalny, okazał się być w środku jeszcze bardziej prymitywną jadalnią, w której zapewne stołowali się głównie marynarze z okrętów przybijających do mola.
Obecnie prawie pustą jadalnią.
Kręciło się tu jedynie kilka Dawców Imion pochodzących, a jakże, z tej właśnie rasy.
Zapewne nie było tu ani jednego elfa, człowieka czy też orka. Ill’scuraras było całkowicie jaszczurzym osiedlem.
Scalor podszedł do jednego z t’skrangów i cicho zapytał o Ulskarę, naczelniczkę portu.
Ten zaś zamyślił się nad odpowiedzią, po czym poinformował kapitana w którym to z budynków powinien ją zastać.
I tam właśnie Scalor podążył.


W owym magazynie leżały deski, równo pocięte i posortowane wedle gatunku drzewa. Uwijało się przy nich kilkunastu t’skrangów, którym przewodziła rosła jaszczurza kobieta o olbrzymiej sylwetce, muskularnych ramionach i podobnie muskularnym ogonie. Łuski ma jej ciele były koloru wyblakłej miedzi, gdzieniegdzie poznaczone zgrubieniami po starych ranach.
Strój choć czysty, to łatany wielokrotnie. Strój męski.
T’skrangijka nie pasowała do pełnionej roli.
Obróciła się przodem do wchodzących i wtedy było widać wetknięty za pas orkowy kindżał.
Przesunęła wzrokiem po mężczyznach i rzekła z uśmiechem.- No i? O co chodzi?
A może pasowała aż za dobrze?
Scalor wykonawszy zamaszysty wygibas mający zapewne być ukłonem. -Czy dobrze się domyślam żeś Ulskara, nadobna niewiasto?
Odpowiedzią na te słowa był śmiech t’skrangijki i słowa.-Tak, to ja.
-Mam coś dla ciebie pani.-
rzekł w odpowiedzi Scalor nie przejmując się jej śmiechem. Po czym dał jej zwój. Ta przejrzała go szybko.- Rozumiem... w górę rzeki? Woda jest wysoka, więc problemu nie będzie. Do kolejnej osady dopłyniecie bez problemu, do następnych pewnie też. Tyle że jedynie w następnej wiosce zdołacie uzupełnić zapas opału. Dalsze wioski nie mają parostatków, więc lepiej brać na zapas.
-A w Ill’scuraras ?
-spytał Scalor. Ulskara podrapała się po grzebieniu.- Może... ale nie tak prędko bratku, najpierw potrzebuję pewnej przysługi od ciebie. Otóż wysłałam drużynę drwali do wybrania rzadkich drzew pod topór. Rzadkich i cennych drzew. Mieli wrócić wczoraj. Nie wrócili. Potrzebuję sprawdzić co z nimi i jeśli twoi ludzie wykonają zadanie to dostaniecie przyzwolenie na uzupełnienie zapasów. I może nawet upust. Wyprawa na dwie i pół godziny w jedną stronę do tymczasowego obozowiska drwali.
-To daje pięć godzin w obie strony.-
podliczył Scalor i spytał po chwili.- Ale czemu nie wyślesz swoich ludzi? Albo adeptów z okrętu który tu stacjonuje.
-Mogłabym.-
zgodziła się z nim Ulskara.- Ale po co? Skoro wy się pojawiliście, to czemu miałabym nie skorzystać z okazji?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-09-2012, 20:57   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Ama, słuchaj... - zaczął niepewnie Awicenna, zastanawiając się, jak zacząć. – Rozmawiałem trochę z uczestnikami. I sądzę, że ta wyprawa jest dla ciebie zbyt niebezpieczna.

Elfka spojrzała zaskoczona na swego brata. Po czym zmarszczyła brwi w zagniewaniu.
- Dlaczego nie? Jestem już duża. Wygrałam nagrodę. Walczę lepiej od... ciebie. Pomogłam ci w świątyni, więc dlaczego nie mogę ?!
Westchnął... trzeba było coś zademonstrować.
- Ama, to niebezpieczne – zaczął powoli, ale wnet spojrzał bacznie za amalteowe plecy, wyraźnie zaskoczony. – Dym... Pożar?! - spojrzał ponad ramieniem siostry na dym, który - na amowe gusta - był zapewne zdecydowanie zbyt blisko.
Amaltea bowiem zauważyła bowiem “dymy i pożar”, ale też i nie przestraszyła się tym tak bardzo. Byli bowiem na statku, ten na wodzie. Odwróciła głowę w tamtym kierunku, zaciekawiona nieco owym pożarem.
- Nóż. Przy żebrach – podsumował Awicenna sytuację, dociskając kukri do amowych żeber. – Oni nie będą walczyć uczciwie. To nie będą pojedynki.
- No i? Kto będzie chronił twoje plecy...tak jak tam w tej świątyni -
obraziła się Ama a w jej oczach widać było lśniące łzy. - Kto ochroni lepiej niż siostra... czy brat? Nie jestem małym dzieckiem. Dojechałam do Selenthiel sama.
Żachnął się na łzy.
- Ama, zrozum... żadne pokrewieństwa nie ochronią cię przed ostrzem. Dorosłość też nie. Płyniemy w niebezpieczne okolice. Chcesz płynąć...? - spojrzał powyżej, na huśtającą się na linie Pustułkę. - Jeśli chcesz udowodnić, że jesteś gotowa... mamy tu na statku Mistrza Miecza. Możesz się z nim zmierzyć.
- Dobrze
- rzekła buńczucznie dziewczyna.



Ragham nie był pełen entuzjazmu, gdy Amaltea rzuciła mu wyzwanie. Pod nosem wyrwało mu się nawet coś o “dzierlatkach z mieczami”. Mistrz Miecza musiał rozpoznać, że elfka była bardzo młoda jak na standardy swej rasy i dlatego nie garnął się do tego pojedynku. Co tylko bardziej rozjuszyło Amalteę.
- Nie chce mi się - rzekł, wzruszając ramionami. - Zresztą twój braciszek mnie wyzwał. Wystarczy.
- Co to znaczy, że nie chce ci się. Tchórzysz?
- rzekła dumnie Amaltea.
- Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż trzepanie skóry elfom - odparł Ragham, pocierając kark. - Poza tym... jeden nudny pojedynek dziennie mi wystarczy.
- Myślisz, że tak łatwo pokonasz mnie lub brata? -
krzyknęła głośno. - Śnisz bratku, śnisz.
- Tsss...
- westchnął Ragham, masując ramię. - Nie wiem czy pokonam twego braciszka, ale wiem że pojedynek będzie nudny. Wiem jaką taktykę zastosuje. Dlatego też nie ciekawi mnie ten pojedynek. A czy jemu uda się wygrać? Może. To kwestia czasu, zręczności i szczęścia. Natomiast ty... ty się musisz jeszcze pouczyć, żeby walka z tobą była ciekawa.
- Nieprawda. Jestem zwyciężczynią szermierczego turnieju -
Amaltea prychnęła niczym mała kotka. - I cię pokonam, a wtedy... publicznie ucałujesz moje buty. - I zaśmiała się głośno i wręcz prowokacyjnie.
- Hej... ja się nie zgodziłem... ech... co z tymi elfami ? Wilgoć musi im uderzać do głowy, bo co jeden dostaje kociokwiku. - Ragham splótł razem ramiona i, zamknąwszy oczy, zaczął się namyślać. - Toooo... jeśli przegrasz... opłyniesz nago jeden z filarów.
- Coooo?! -
zaczerwieniła się elfka wyraźnie speszona takim warunkiem.
- Skoro nie możesz przyjąć tego warunku, to walka chyba będzie odwołana? - uśmiechnął się Ragham.
- Mogę bo i tak nie będę musiała opłynąć. Gdyż wygram. Przyjmuję twój warunek - rzekła w odpowiedzi elfka, ku uciesze t’skrangów.
- Tsss... Nie mają co robić, te elfy - mężczyzna zdecydowanie był nastawiony równie entuzjastycznie. - Zgoda.

Może i kwestii miecza Ragham miał przewagę, ale jeśli chodzi o języki to elfki był obrotniejszy.

Gdy stawali naprzeciw siebie na molo, Ragham miał minę jakby szedł na ścięcie, a twarzyczkę Amy naznaczył grymas determinacji. Dwójkę wojowników szykujących się do boju obserwowały zarówno miejscowe t’skrangi jak i te ze statku.

Walka rozpoczęła się... szybko.

Ragham błyskawicznie doskoczył do dziewczyny z wyciągniętym z pochwy mieczem i wykonał zamaszyste pionowe cięcie, uderzając płazem broni. Amaltea zdołała się tylko zasłonić orężem, bowiem odskoczyć już nie zdążyła. Miecze zderzyły się dźwięcząc głośno. Ale impet ciosu powalił fechtmistrzynię na deski molo. Ragham zaś zamiast dokończyć dzieło odskoczył i uśmiechając się drapieżnie czekał z obnażoną bronią, czekając aż elfka wstanie i mówiąc:- Może nie będzie tak nudno.

Dla Amaltei na pewno nie. Fechtmistrzyni przekonała się już że Ragham jest szybki i silny. I bardzo niebezpieczny. To jednak jednak nie odebrało jej animuszu. Wstała szybko i od razu przeszła do natarcia. Wypad, pchnięcie... Miecz dziewczyny niczym stalowa błyskawica pomknęła do brzucha Raghama. Wyprowadzone nisko pchnięcie nie dotarło do celu. Ragham odruchowo cofnął się w tył zbijając ostrzem czubek broni Amy w bok i mówiąc.- Szybciej, pewniej, bez wahania!
- Nie...! pouczaj!... mnie ! - rozsierdziła się elfka i ruszyła w kierunku mistrza wyprowadzając kolejne dwa szybkie pchnięcia, pierwsze w okolicy śledziony drugie mające trafić w oko Raghama.
Mistrz miecza uśmiechając się coraz bardziej radośnie zszedł płynnie z drogi pierwszemu ciosami, schylił się przed drugim. Jego twarz znalazła się przed obliczem Amaltei, gdy rzekł:- Teraz moja kolej? Tak?

Wykonał półobrót na lewej nodze sunąć prawą po deskach molo, i podcinając nogi Amaltei. Dziewczyna z impetem upadła na molo ponownie, a Ragham ciął z góry, szerokim łukiem. Czubek jego miecza wbił się nieco w deskę mola, podczas gdy Ama gwałtownie przeturlała się po podłożu zdając sobie sprawę, że Ragham uderza coraz szybciej. I że musi zakończyć walkę, zanim miecz jej przeciwnika w końcu ją dosięgnie.
Ragham odsunął się, dając czas Amaltei na powstanie. Uśmiechał się w milczeniu. Dookoła panowała cisza. Od początku walki nikt się nie odzywał skupiając się na widowisku. Amaltea zacisnęła mocniej dłoń na orężu. Ruszyła w kierunku Raghama w krótkim sprincie po łuku, zamarkowało cios po przekątnej by potem krótkim pchnięciem zyskać przewagę.
- Zdradziecki sztych, co? - Ragham przejrzał plan dziewczyny, uniknąwszy cięcia wycofał dłoń z mieczem, by potem przy pchnięciu Amaltei, gwałtownym zamachem od dołu wybić jej broń z ręki. Ostrze poleciało łukiem w powietrzu, a czubek miecza Raghama dotknął szyi elfki.
- Chyba jednak... wygrałem... ale zabawa była przednia, przyznaję. - rzekł z uśmiechem Ragham. - I dlatego daruję ci to pływanie. Wystarczy buziak. Zresztą czasu na kąpiel, brak.
Amaltea pomruczała coś pod nosem poirytowana sytuacją. Dała jednakże szybkiego buziaka w policzek i szybkim truchtem oddaliła się Raghama i zgromadzonej widowni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-09-2012 o 20:57. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 22-09-2012, 13:36   #49
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
MAŁPIE PSOTY

Otworzył oko. Zarejestrował oślepiającą jasność dziennego światła. Zarejestrował Pustułkę, która zwisała sobie z barierki i chichotała w najlepsze.

- Aune... - wyszeptał błagalnie, czując, że głowa mu pęka od trzpiotowatej radości piratki. - Aune – powtórzył jak jakieś zaklęcie.

Nie podziałało. Nadmiar łupieskiego dobrego humoru nadal rozsadzał mu łeb. Z westchnieniem zamknął oko, skulił się i wymacał szyjkę butelki. Odkręcona. Pusta? - sprawdził, ważąc ją w ręce. Pusta.

- Aune – warknął – Jeśli nie zamkniesz... - Dziewczyna ani myślała zamknąć usta. Ba!, rozchichotała się jeszcze głośniej. Tego już dla elfa było zbyt wiele. Rzucił flaszką, mierząc z grubsza w kierunku dziewczyny.

Jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś uciekał tak szybko (lub tak głośno), jak nieszczęsna małpiatka, którą trafił butelką. Gdy lemur, „Pustułka” z pręgowanym ogonem, wreszcie czmychnął, iluzjonista był już w pełni rozbudzony. Prędko wstał, stwierdził, że wielkiego kaca nie ma i zszedł na dół.

***

Próbował czytać. Otworzył opasłą „Krótką rozprawę o postrzeganiu”, próbując ją czytać. Nie dało się. W skąpym, porannym świetle, nie widział dokładnie nawet licznych uwag ciemniejszym atramentem, które pisał po bokach zawsze, gdy prymitywny racjonalizm Treboniusa go odrzucał. Z westchnieniem, zamknął niewiekopomne dzieło, podniósł swój zad z jakiegoś wora i ruszył na poszukiwania kogoś, komu mógłby się naprzykrzać.

Pustułka siedziała na nadbudówce, czyhając na kapitana na podobieństwo polującego kocura. Amaltea wyciągnęła się na koi i smacznie chrapała. Od grzejącego sąsiednie posłanie matrosa usłyszał, że siostra sama zabrała się z ochotą za szorowanie podłóg i sprzątanie okrętu, więc najwyraźniej musiała coś – czasowy napad szaleństwa? - odchorować.

Oznaczało to, że obie adeptki na statku były niedostępne. Pierwsza i bosman mieli – jak się domyślał - pełne ręce roboty, a miał średnią ochotę na zapoznawanie się z Zefirkiem. Pozostawała tylko załoga.

Resztę ranka spędził zapoznając się z załogą. Ze Ss'kalą, warchołem, pijaczkiem i zawadiaką, który już pierwszego dnia rejsu zdołał stracić łuskę w bójkach. Ze Srebrnołuskim, pokładowym milczkiem od dział. Srebrnołuskim, od którego przez zakaźną chorobę skóry stroniły inne t'skrangi, jak wylał swe żale na wpół śpiącemu iluzjoniście. Z Ssam'riną, która wiecznie śmiała się sykliwie i zalotnie drgała ogonem do przechodzących t'skrangów. I która – jak twierdziły plotki, które kwitowała dumnym klekotem – musiała być kochanką kogoś wpływowego.

Wreszcie, z Wesołkiem, który przyćmiewał ich wszystkich swą starczą prominencją. Przezwisko nadano mu przez przekorę – o ile iluzjonista się orientował, t'skrang był największą mendą „Wodnej Tancerki”. Jeśli kiedyś raczył powiedzieć komuś dobrą rzecz, dawno zginęło to już w mrokach dziejów.


Niejeden ze scalorowego narybka zastanawiał się, dlaczego go brano na pokład, skoro jaszczur nie prezentował się dobrze. Był wysoki, nieledwo dorastając magikowi do połowy głowy. Przy tym, był tak wychudzony, że rozciągnięte między żebrami płaty skóry były tak napięte, że można było zastanawiać się, kiedy raczą pęknąć. Do tego łuski miał powycierane – a niektórych, nawet na twarzy, było brak – więc chronicznie wyglądał, jakby linieć zamierzał.

Spał mało. Niemal zawsze budził się pierwszy, aby resztę zrywać z łóżek o brzasku. A potem brał się za drobniejsze roboty. Czyścił pokład, przeciągał linę... i wyzłośliwiał się nad pozostałymi. Celnie. Był doskonałym obserwatorem. I nie omieszkał rzucić kilku kąśliwych uwag pod adresem Awicenny. Iluzjonista puścił je między uszu. T'skrang wiedział, na ilu kościach elf oszukał, gdy wygrał rybę dla Pustułki.

Było też wielu innych – istny rój Młodych, podebranych w Selenthiel, kilka starych wyg, podejrzane indywidua... ale elf nawet nie zamierzał udawać, że zapamiętał ich wszystkich. Załoga była duża – a Awicennie nie była potrzebna znajomość z każdą ciurą obozową na statku.

SIEKIERKI

Od uspołeczniania się oderwała go bliskość Ilscurras. Pierwszy zauważył ją Sk'ssor, działonowy o pięknym, nastroszonym grzebieniu. Jaszczur na baby – jak przyznawali nawet ci, którzy zazdrościli mu urody. A fircyk nie zaprzeczał... ba!, rozwodził się nad pięknooką, łuskowatą pięknością, którą znał, a która trafiła do jeziornego niall. Jego radosny sykokrzyk dotarł wnet do oficerów i kapitana.

Dalej było szybko. Krótki rozkaz kapitana. Konfrontacja Tryskina i Pustułki, po której t'skrang zwracał się do rozleniwionej dziewczyny z przynajmniej taka rewerencją, jakby była królową wszechrzeczy. Trudna rozmowa z Amalteą. Szybki pojedynek, I krótka droga na spotkanie. A potem...

- Czy dobrze się domyślam, żeś Ulskara, nadobna niewiasto?

Spojrzał osobliwie na deklamującego Tryskina. T'skrang zgiął się wpół, jakby chciał dziobem wykopać dżdżownicę dla lubej.

- Tak, to ja.

Przeniósł spojrzenie na chichoczącą matronę. Elf złośliwie skonstatował, że szarmancję ostatni raz widziała osiemdziesiat funtów, kilkaset zblakłych łusek i kilka blizn temu.

Trzymał się z tyłu. Teatrzyk – choć niezbyt pasujący do widzów – był jednak przedni. Scalor chyba zamierzał zrobić wiele, aby tanim kosztem budować reputację pierwszego kobieciarza Wężowej Rzeki. Awicenna zastanawiał się już, czy kapitan potem ich poprosi, aby jako adepci świadczyli i rozpowiadali o jego miłosnych podbojach – czy też o tych miłosnych podbojów próbach ...

- Mam coś dla ciebie pani. - Scalor, tak bardzo „bez grosza przy duszy”, że srożył się na samą wzmiankę o dniówce, daje prezent? Tego elf przegapić nie mógł. Podszedł ostrożnie, aby ponad ramieniem kapitana spojrzeć na jego dar. Na Wielką Therę... zwój? Z jaką propozycją?

Próbował dojrzeć, gdy Ulskorra wzięła zwój i zaczęła go czytać. Nie zdążył – jaszczurzyca czytała naprawdę szybko.

- Rozumiem... w górę rzeki? - I guzik z nastroju, i romantycznych perspektyw również. A magik wciąż zastanawiał się, po jakie piekła był potrzebny Scalorowi na tym spotkaniu. Żeby jeszcze ich – jako sławnych adeptów! - przedstawiono...

I – wbrew swojemu lepszemu osądowi – zaczął puszczać mimo uszu ich pogaduszki. Nie całkowicie – słuchał na tyle, żeby razem z Aune krzywić się na „siekierki”. Wreszcie t'skrangi zamilkły... a po kilku sekundach niezręcznej ciszy, elf poczuł się wywołany do odpowiedzi.

- Jest tam cokolwiek niebezpiecznego...? - zapytał, choć nawet nie trudził się na markowanie zainteresowania drzewną ekspedycją. – Krwiożercze plemiona dzikich t'skrangów? Jadowite wodne węże? Raporty o jakimś horrorze...?

- Katani. Zdradzieccy i fałszywi Katani. Węże też są, ale... to gigatnyczne modliszki są największym zagrożeniem miejscowej fauny. Ale i tak radziłbym uważać na Katani. Złodziei i rabusiów - odpowiedziała Ulskara, a jad i nienawiść dosłownie kapały z jej brązowego dzioba.

- Jakieś plemię w pobliżu? Duże? Agresywne? - przerwał tyradę, nim naczelniczka rozgadała się o swoich tubylczych zaszłościach. - Stanowią niebezpieczeństwo dla wyprawy?

- Nie. Ale kłopoty mogą się pojawić. Mogą nocą podpłynąć do statku, by napaść i ukraść co się da i uciec pod osłoną mroku. To ich taktyka. Zresztą nie tylko ich... No bo jakiemu statkowi z ognistymi działami może zagrozić kilkanaście czółenek? - spytała retorycznie jaszczurzyca, a Scalor potwierdził jej słowa skinięciem głowy. - Katani są jak wesz... trudna do usunięcia i męcząca, ale żadne z nich zagrożenie.

- Nie obchodzi mnie, co mogą zrobić statkowi. Chcę wiedzieć, czy mogą zaatakować, gdy będziemy w głębi dżungli.

- Ssssaaa... tej? Tak. Mogą być groźni. Ale nie dla Dawców Imion wprawionych w boju, zwłaszcza adeptów. W otwartym boju nie są groźni, ale strzała zdradziecko wystrzelona z łuku to co innego. Oni tak atakują. Z zasadzki i z zaskoczenia. Będziecie czujni to ich pogonicie, aż do labiryntów. - T’skrangijka wzruszyła ramionami z ostentacyjną wręcz nonszalancją, przesuwając taksującym spojrzeniem po wzorach, którymi ozdobiona była wierzchnia szata elfa.

- Jest tylko jeden problem... - cmoknął elf z wystudiowaną obojętnością. – Kapitan po dziś dzień nie zapłacił ani jednego srebrnika... I nic nie mówił o konieczności chodzenia po drewno. – Spojrzał na piratkę, która więcej uwagi poświęcała pracy robotników tartaku niż rozmowie. - Za zniżkę możesz się układać z kapitanem, żeby przyzwolił na pójście jego załogi w głąb dżungli. Ale ja za bezcen nie pójdę. Zresztą... wiesz, kogo chcesz na posyłki posłać? - Spojrzał z góry na naczelniczkę, jakby ta powinna być wdzięczna za samą łaskę przebywania w obecności wielkiego celebryty.

- To podaj swoją cenę, bratku. - T’skrangijka przymrużyła paciorkowate oczka, zadarła dziób, splotła ramiona na szerokiej i masywnej piersi, próbując przybrać postawę równie wyniosłą. - Bo moja raczej ci się nie spodoba.

- Bratek zwie się Awicenną – zimno odpowiedział naczelniczce, a węsząca rozróbę Aune przesunęła się, żeby wyraźniej widzieć twarze rozmawiających. – I życzy sobie dwustu srebrników. I następnych stu, jeśli będę musiał ich szukać w głębi dżungli.

- Dużo, o wiele za dużo żądasz. - Ulskorra zaśmiała się klekotliwie, zbywając informacje o sławie dumnym nastroszeniem grzebienia. - Co powiesz na trzydniowy zapas ryby w przyprawie ulskmer zamarynowanej, z dodatkiem złotych krasnorostów, tak gorącej że aż pali podniebienie? Smakołyk dla wytrawnych smakoszy? Lub kostur z wyjątkowego rodzaju drewna ręcznie rzeźbiony? - Przyjrzała się raz jeszcze elfowi, wyraźnie dopiero teraz kojarząc jego brodatą twarz, świecący się jak psu jajca miecz i pokrywające ubranie hafty z jego mianem oraz krążącymi po Barsawii opowieściami. - Imię skądinąd mi znane... Awicenna. Therańczyk na usługach Syrtisów? Tego jeszcze nie było.

- Vivańczyk - odpowiedział jakoś bez zastanowienia, hardo, kątem oka wyłapując gwałtowny ruch, gdy piratka poderwała się ze sterty desek tak gwałtownie, jakby jej ktoś ognisko pod tyłkiem rozpalił. – Nie każdy, kto się urodził pod Therą, jest Therańczykiem. Thera wyznaczyła cenę za moją głowę.

- Nie przyznawałbym się do tej ceny za głowę. Co prawda K’tenshin nie odwalają czarnej roboty za Theran, ale agentów imperium sporo w okolicy jeziora. - T'skrangijka obojętnie zamiotła podłogę ogonem, jakby cała sprawa jej nie dotyczyła. Koniuszkiem przypadkowo trąciła kapitana, ale Scalor był zbyt zaniepokojony i spięty, by to zauważyć.

- Lepiej, że się przyznał - sarknęła cicho i jakoś jadowicie Pustułka. - Wierz mi. Zdecydowanie lepiej.

- A kręcili się jacyś ostatnio podejrzani Theranie lub inne typki ich pokroju? - przecknął się nagle Ragham, do tej pory stojący za plecami Scalora jak jego milczący, ludzki cień.

- Dwóch takich, ale odpłynęli... Kupcy z dziwnie rozbieganymi oczkami, ale potem popłynęli w górę Wężowej Rzeki. Tak przynajmniej... mówili - odpowiedziała mu Ulskara. - Choć... kto ich tam wie. Łażą po dżungli w tylko sobie znanych celach.

- Z kim się tutaj układali? - pytanie Pustułki było ostre, nagłe, ozdobione nieprzyjaznym spojrzeniem skierowanym ku elfowi.

- Z nikim konkretnie. Ot, rozpytywali ogólnie, jak i wy. Szcególnie zaś o labirynty Katani. Ale mało o nich wiadomo. - Machnęła łuskowatą dłonią, a Aune skrzywiła się wyraźnie zawiedziona. - Nie zapuszczamy się w tamte tereny. To niebezpieczne.

- Daleko są te labirynty? - zapytał się Ragham po namyśle i - jakżeby inaczej! - podrapaniu się po głowie.

- Pół dnia drogi od najdalszego obozowiska drwali. Mniej więcej.

- Oj, po co tyle powagi i szastania kwotami? Nawet Theranie po dżungli łażą, a nam nie wypada? - wciął się nagle z boku ten niepozorny, słomianowłosy człowieczek, którego elf z polowania na rybę kojarzył.

Awicenna przymrużył oczy i wlepił ślepia w łucznika, sprawdzając, czy cała sprawa nie jest jego przywidzeniem. Ale nie było - Jhink nadal tam stał, tak samo niewzruszenie pogodny. I perorował równie wesoło jak hedoniści podtruci opium z Cathayu:

- Ponoć mamy robić piesze wyprawy i penetrować całą tą zieloność dokoła, więc może by wartało zobaczyć, czy kto nie ma wysypki na cień palm, fobii na liany i innych takich. Mamy na sobie polegać? Toć raptem pięć godzin w ogródku zdeptanym przez miejscowych może nam tylko dobrze zrobić. A zamiast srebra lepiej czegoś mocnego w zamian oczekiwać coby nasze skołatane duchy po tak obfitym obcowaniu z naturą uładzić. Ale mówię za siebie i siebie na wyprawę zgłaszam.

- I dobrze, że za siebie - sarknęła na Jhinka Pustułka. - Elf nie przyklepał, Ragham nie zdecydował... a Tryskin milczy - wygodnie całkiem - mając nadzieję, że nasz trud i dobrą wolę na kupiecką walutę dla siebie przekuje. Na zapasy. Na zniżki. Ale tak się nie da, kapitanie. - Potrząsnęła głową, odgarnęła z twarzy ciemne pasma. Ze zwyczajową sobie nagłością przechodząc od znudzenia w zaaferowanie, w rozognienie, które w każdej chwili mogło wybuchnąć radością albo gniewem. - Ani my w twojej załodze nie jesteśmy, ani tyś nas o przysługę nie poprosił. Więc i ja powiem za siebie. Nie powinno być tak, że kapitan milczy, gdy dyskutują sprawy >jego< statku. Ale skoro tak jest, niech będzie. - Doskoczyła do Ulskary, zmusiła ją, by ta skupiła na niej swoją uwagę. - Ja też czegoś chcę. Ale, żem nie kupiec, ani prawie Therańczyk. - Nie powstrzymała prychnięcia, kolejnego kosego, przelotnego spojrzenia rzuconego ku iluzjoniście. - to wystarczy mi honorowa umowa. Ja wyświadczę ci przysługę. Teraz. A ty wyświadczysz mi. Kiedyś. Później. Gdy tu wrócę. Tasapainotila, tak? Wtedy dług równoważny spłacisz. Przyjmujesz? - wyciągnęła do t’skrangijki mocną, śniadą rękę.

- Niech będzie - stwierdziła w odpowiedzi naczelniczka portu, wyciągając dłoń do uściśnięcia, a w jej sykliwym głosie nie było nawet krztyny entuzjazmu.

- Va! No to załatwione - stwierdziła wyraźnie zadowolona piratka, uwalniając pazurzastą łapę jaszczurzycy z uścisku. - Ale skoro zawarłyśmy umowę, to specjalnie dla ciebie dodatkowa atrakcja. - Na przekór lekko skrzywionej Ulskarze, Aune wyszczerzyła się w uśmiechu, który Scalora powinien wprowadzić w pewien popłoch i obróciła się ku Awicennie i Raghamowi. - Wczoraj ustaliliście, że mam dać wam znak. Więc daję. Teraz.
 
Velg jest offline  
Stary 22-09-2012, 13:37   #50
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
BITWY I NIESNASKI

Spojrzeli się ku sobie. Odepchnęli t'skrangów, którzy im zawadzali. Zignorowali pomstującą t'skrangijkę, która groziła im poważnymi konsekwencjami jeśli uszkodzą choć jedną deskę. I zaczęło się, ku zaskoczeniu robotników, Scalora i Jhinka.

Iluzjonista nie bawił się w subtelność. Nałożył fałszywy obraz, gdzie się dało – nie dbając o to, żeby wyglądało to estetycznie. Skutkiem tego, obszar nieopodal Raghama jarzył się wszystkimi kolorami tęczy – a niekiedy przeskakiwała między nimi jakaś iskierka. A niekiedy pomiędzy nimi przemykał się skrawek koloru, który zdawał się przynależeć do Awicenny... szermierz był doskonale zdezorientowany. Z zewnątrz wyglądało to, jakby ów dostał się w jakiś wir barw...

Tylko, że to nie wystarczało. Nawet, gdyby pozbawił tamtego przytomności – a na to nie miał chęci czekać – musiałby jeszcze utoczyć z niego kroplę krwi.

Puścił się biegiem w kierunku człowieka, gdzieś za plecami słysząc wesoły śmiech piratki. Wyjął z pochwy miecz, chcąc szybko zakończyć walkę. Już zbierał się do ciosu, gdy...

- Kuglarskie sztuczki. - Prychnął Ragham i zaczął siec na oślep mieczem, czyniąc szerokie zamachy. Zbyt blisko, jak na elfi gust – więc Awicenna wzniósł klingę, chcąc się jakoś zasłonić. Zdołał, ale impet ciosu wybił mu ostrze z ręki. Ragham wzniósł ostrze i ponownie uderzył. Trafił, ale rękojeścią. Elf od grzmotnięcia w bok głowy zachwiał się i upadł na świeżą słomę.

Odczołgał się szybko kilka kroków, grzebiąc przy pasie. Tamten chyba wciąż nie widział dobrze przez iluzję bo ciął dalej w miejscu, gdzie był jeszcze kilka chwil temu.

Wreszcie zdołał dobyć kukri.

Przepełznął pół metra ku przeciwnikowi. Wyciągnął rękę. Sięgnął, szukając jego nogi. Znalazł ją. Błyskawicznie – wyprzedzając zbierającego się do cięcia mistrza miecza - wbił w nią ostrze kukri tak głęboko, jak tylko zdołał. Ragham jęknął z bólu i również zwalił się na ziemię.

- Mam cię – syknął Awicenna.

Napawał się przez chwilę powszechnym poruszeniem T'skrangom, które - po przezwyciężeniu pierwszego zaskoczenia - oglądały walkę z ciekawością i entuzjazmem, zupełnie obcym Scalorowi o wyprężonym w geście dezaprobaty ogonem.

- No... masz mnie - mistrz miecza odparł nie od razu - wcześniej oglądając rozcięte głęboko udo - i bez większego entuzjazmu. - Zadowolony?

- Nie. - Wstał, strzepnął trochę słomy z ubrania. - Szedłeś do walki z ochotą kalekiej owcy. Nie liczy się dla ciebie czy ktoś cię nie poszatkuje? - spojrzał wyzywająco na obalonego człowieka.

- Do walki? Do pojedynku. Pojedynku. Pojedynek to co innego - burknął Ragham bez specjalnego przejęcia i roześmiał się głośno. Nie sposób było powiedzieć dlaczego. - Zresztą już ci mówiłem. Taki pojedynek to nie nauka. Ani frajda. To nie część Drogi. Jak zaczniesz mieczem czy nożem machać lepiej od iluzji, to wtedy... to wtedy to jest pojedynek wart zapamiętania. A to... - machnął ręką, jakby gza namolnego odganiał sprzed twarzy. - Zmierz się z innym magiem. Najlepiej takim jak ty. To przekonasz się co to prawdziwy pojedynek.

- Tłumaczenia przegranego - prychnęła z boku Pustułka, której oczy ciągle jeszcze błyszczały radością z oglądanej walki. - Że lepiej ci wychodzą pojedynki z elfimi dziewicami to nie powód, żeby odmawiać uznania elfowi. Bo załatwił cię ostrzem i to od żelaza krwawisz, mieczniku. Taka prawda.

Miecznik wpierw skupił spojrzenie na brodatej twarzy elfa, by przenieść je - powoli i z namysłem - na krzywy uśmiech na ustach Pustułki. Potem milczał przez chwilę zbierając myśli i szukając słów. I dopiero potem - po dłuższym momencie - wzruszył ramionami wyraźnie zdziwiony tym, co do niego mówiono.

- Eeee tam. Dziecinada takie poklepywanie się po zadkach. Jeśli ja wiem, że stoczyłem dobrą walkę, to nie potrzebuję, by mój przeciwnik kadził mi pochlebstwami. A co do owej dziewicy elfiej. To nie był dobry pojedynek, mimo że wygrałem. To był... zadowalający pojedynek. Jest jeszcze za mało doświadczona, za mało umie... Za kilka lat... to inna sprawa. To wtedy taka walka będzie warta pieśni. - Uśmiechnął się szeroko, jakby rzekł rzeczy wielce inteligentne i zabawne. - Ale niech wam będzie. Jak nie potraficie żyć bez poklasku innych. To gratuluję... pokonałeś mnie.

- Zgłupiałaś. - Elf odwrócił się od Raghama ku Pustułce. - Na co mi jego uznanie? Może jeszcze o mnie opowie! I o tobie wspomni. - Cmoknął, a resztę kwestii powiedział już niespieszną, zamyśloną manierą małpującą sposób mówienia Raghama. - Mimo, że nie gryzł się z partnerkami. Chyba że chciały. Taka jedna chciała. Aune jej chyba było na imię.

- Zgłupiałeś - padła natychmiastowa odpowiedź, a mieszanina rozbawienia i niesmaku widoczna na twarzy dziewczyny zdecydowanie godna była płócien największych mistrzów. Przez moment wydawało się, że odszczeknie się mocniej, że będzie ciągnąć temat. Zaniechała. Zamiast tego popatrzyła na elfa, nieznacznym ruchem podbródka wskazała jaszczurzycę, uniosła wymownie, pytająco brwi.

- Jakby nie patrzeć, ja tu nadal jestem... - zaczął Ragham, ale jego obecność i żale uznał już jedynie Scalor. Iluzjonista nawet się nie odwrócił, kiwnął tylko Pustułce i zaczął kończyć negocjacje z Ulskarą.

PRZEPROWADZKI I ROZSTANIA

Umowa obligowała go, by szedł szybko. Niemniej, przed wyruszeniem spróbował jeszcze jakoś dotrzeć do siostry. Bez skutku. Wyglądało, że Ama obraziła się ostatecznie, na śmierć i do grobowej deski – i nie miała zamiaru nawet życzyć mu powodzenia na wyprawie. Gdy wszedł do kajuty, z której zabierała swoje rzeczy, obróciła się plecami, poczęła nagle dużo żywiej rozmawiąć z jaszczurem – jakby Srebrnołuski był najciekawszym rozmówca na tej ziemi – i zawzięcie oraz czynnie ignorować brata. Awicenna prawie poczuć mógł, jak starannie elfka sprawdzała, czy odnotował niezauważalność jego osoby. Sam jaszczur, wielce kontent skupionej na nim uwadze, nie polepszał sytuacji. Ukradkowo spoglądał na iluzjonistę, syczał i klekotał dziobem z widoczną satysfakcją. Ani chybi odpłacał się za to, że magik – rozbudzony – nie chciał już słuchać o jego problemach egzystencjalnych.

Wyszedł od niego, wyrzucił ze swojej nowej kajuty rzeczy Raghama i zostawił kilka niepotrzebnych manatek – i pośpieszył na miejsce zbiórki. Była już tam Aune, które j nagle się przypomniało, że elf jest infamusem, zdrajcą i therańczykiem. Był już przewodnik – mały, muskularny t'skrang o rozbieganych oczach, z nerwową żywotnością wymachujący niewielkim, krasnoludzkim mieczem. Jakby ich towarzystwo szkodziło mu równie bardzo, jak dżungla Serwos – i chciał jak najszybciej wyciąć sobie od niego drogę. Niedługo stawiło się też trzech zakapiorów o dziobach zaciętych, których – niewątpliwie za złe zachowanie – przysłał im Scalor do pomocy. I Jhink, pędzący w wesołych podskokach. Zapowiadał się kolejny parny dzień w dżungli Serwos.
 
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172