Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2012, 22:42   #4
Someirhle
 
Someirhle's Avatar
 
Reputacja: 1 Someirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputacjęSomeirhle ma wspaniałą reputację
Samin raz jeszcze przejrzał ekwipunek, jaki skompletował przy pomocy reszty mnichów. Nie było tego wiele, większość nosiła ślady użytkowania - niemniej jednak wszystko było w dobrym stanie, starannie ułożone i przygotowane do drogi, tak jak i on sam. Jego duże gabaryty w tym przypadku okazały się zaletą, bowiem zapewniły mu zupełnie nowy strój - ciężko bowiem coś było dopasować na niemal dwumetrowego, słusznej postury półorka, zasadniczo nikogo takiego w klasztorze nie było.
Sięgnięto więc do klasztornego skarbczyka i sprezentowano mu nową, szarą tunikę, takież spodnie i porządne, podróżne sandały. Kolor stroju może nie był zbyt ciekawy, jednak pasował do jego szarozielonej skóry, a materiał dobrej jakości, dobrze skrojony, świetnie układał się na umięśnionym ciele i zapewniał pełną swobodę ruchów.
Samin z przyjemnością przeparadował w tym stroju przez cały klasztor, szczególnie uwzględniając część przeznaczoną dla gości i z przyjemnością łowił kątem oka spojrzenia pełne podziwu. Co prawda takie zachowanie nie do końca przystawało Siewcy, jednak nie mógł się powstrzymać i dopiero po powrocie wezbrała w nim wina i zatopił się w pokutnej modlitwie.
Gdy skończył, poczuł na ramieniu delikatny dotyk dłoni mistrza Saela - musiał on czekać za jego plecami na koniec modlitwy. Sael zabrał go do klasztornej starszyzny, gdzie Samin otrzymał stosowne błogosławieństwa i list polecający... Zaś po audiencji otrzymał jeszcze od Saela drobne zawiniątko.
Teraz, przypomniawszy sobie o nim, rozwinął je w końcu i ujrzał dwie piękne, czerwone wstęgi. Przez chwilę cieszył oczy intensywną barwą, po czym postanowił owinąć nimi lekko nadgarstki, czując że taka właśnie była intencja mistrza Saela. Nie był to pełny, ciasny oplot, bardziej przypominało to symbol Ilmatera - dwie oplecione sznurem dłonie - który odlany w brązie wisiał na łańcuchu na jego szyi. Wyszeptwszy krótką dziękczynną modlitwę do Ilmatera i dodawszy parę ciepłych słów w intencji mistrza Saela, Samin założył plecak z umocowanym doń dwuręcznym toporem (którego ostrze stosownie zabezpieczył), po czym wyszedł ze swojej celi i udał się na klasztorny dziedziniec.
Panował tam większy niż zwykle tłok, bowiem wylegli nań wszyscy niemal mnisi - a przynajmniej Ci których śluby, wiek czy obowiązki na to pozwalały. Niektórzy patrzyli na niego z zadowoleniem i aprobatą, znając jego dobre serce, sumienność i dyscyplinę jaką mu wpojono, inni zaś z troską wspominali w duchu jego porywczość i niezręczność w kontaktach z ludźmi, jednak każdy miał dla niego choć jedno dobre słowo. Ze swojej strony Samin czuł pokładaną w nim wiarę i nadzieje i zdecydowany był okazać się godnym wysłannikiem zakonu Siewców, co solennie przyrzekał swoim braciom.
W końcu wyszedł za bramę i pożegnawszy ukłonem tak wyległy za nim tłumek jak i masywną bryłę klasztoru odwrócił się i ruszył szybkim krokiem. Dopiero po stosownym czasie, gdy był przekonany że nikt już tego nie zauważy, obejrzał sie za siebie i przystanął wpatrzony w potężną kamienną budowlę, która stanowiła jego dom przez całe jego życie. Przyklęknąwszy na jedno kolano zmówił krótką modlitwę obu bóstw-opiekunów klasztoru, Chauntei i Ilmatera, by braciom dobrze się wiodło w czasie jego nieobecności i zamknąwszy w pamięci widok opromienionego letnim słońcem klasztoru ruszył ponownie w drogę.

Podróż okazała się dość przyjemna, choć nie był przyzwyczajony do długich pieszych wędrówek. Choć wielu ludzi podejrzliwie przyglądało mu się z racji na jego orcze pochodzenie, tak znak Ilmatera i dobra sława klasztoru przeważnie przełamywała niechęć, w skrajnych przypadkach (jak choćby straży w Rockwood) pomagała zaś pieczęć zakonu. Resztę uprzedzeń przełamywał sam - uśmiechem i pomocną dłonią, a że nie bał się pracy, zawsze znajdował nocleg i posiłek. Te parę kamieni i wiele ostrych słów nic nie znaczyło. Modlitwa oddalała od niego gniew i ból.
Któregoś dnia napotkał starca o zbolałych nogach, którego doniósł do najbliższej karczmy i podzielił się z nim skromnym posiłkiem. Ten w zamian uraczył go historią o zrujnowanym dworku w lesie... Niewiele musiał zboczyć z drogi by go zobaczyć i niewiele czasu tam spędził - w powietrzu czuć było ból i cierpienie, którymi nasiąkło to miejsce. Pomodliwszy się o ukojenie dla niespokojnych duchów tego miejsca ruszył dalej, z ulga pozbywając się ciężaru jaki przygniatał jego duszę. Dla umarłych nic jednak nie dało się już zrobić.

-Ty, orkowy synu - jeden ze strażników przy bramie Westriver wyłowił go spojrzeniem spośród przekraczających bramę ludzi (i nie tylko ludzi) i przywołał do siebie gestem - Słuchaj bratku, nie obchodzi mnie, coś za jeden, chodź widać po Tobie żeś potomek tych zielonych...
-Mamy tutaj pręgierz dla takich jak ty, babka mi opowiadał jak to było... -
- Zamknij mordę Grenn, ja mówię, a twoją babkę mam głęboko w rzyci. Słuchaj, ty... Nie lubimy tu takich, porządne mamy miasto, no. Więcej gadaj coś za jeden i jaki twój interes zasrany tutaj, albo precz gównojadzie... - podczas monologu zdarzyły się dwie rzeczy - strażnik z podekscytowania aż zapluł Saminowi twarz. Ten zaś sięgnął ręką (a dłonie miał jak bochny chleba, zaś kłykcie rozmiaru dorodnych kasztanów) do swojego ekwipunku i podsunął strażnikowi pod nos swój list polecajacy. Nie popełnił już błędu polegającego na wdawaniu się w rozmowę, bowiem wiedział, że wywołuje to przede wszystkim kolejne steki wyzwisk. Po prostu okazał papier, zaś drugą, lekko drżącą dłonią otarł twarz. Spokojnie.
- Co ty mi tu... Zabieraj mi to sprzed oczu, ty kupo parszywego mięcha...
- Szukam krasnoluda. Potrzeba ludzi na wyprawę. - Głos miał chrapliwy, niemelodyjny, mówił zaś tak prosto i krótko, jak tylko mógł, mając nadzieję że ta rozmowa niedługo się skończy.
- Idziesz pod Dwie Strzały. - ponownie odezwał się drugi ze strażników, krasnolud, mierząc go spojrzeniem pełnym obrzydzenia - To taka karczma.
- Ta, do końca ulicy, a przy placu będzie budynek z rysunkiem, ze strzałami. Nawet takie odmóżdżone bydlę jak ty się nie zgubi. Zrozumiałeś?
Samin powoli przytaknął, po czym ruszył energicznym krokiem we wskazanym kierunku. Starał się oddychać głęboko i miarowo, po paru chwilach zwolnił. Tłum obcych ludzi wokół drażnił go i była to jedna z chwil, gdy wszelkie wpajane mu od dzieciństwa ideały brzmiały obco. Z takimi ludźmi nie da się wytrzymać chwili a co dopiero wszystkich ich pokochać... Nie da się... Ale trzeba wierzyć. Z tą myślą wkroczył do karczmy.

Wnętrze karczmy uderzyło go zapachem piwa i wina i salwami głośnego śmiechu. Przecisnąwszy się przez tłum przycupnął w kącie i mając za plecami ścianę rozluźnił się nieco, choć nadal niespokojnie łowił zaciekawione spojrzenia... Zgromadzeni goście zbyt jednak byli rozbawieni i zajęci występem by zwrócić na niego uwagę. Jemu także wpadły w ucho krasnoludzkie pieśni, tak że począł wybijać rytm nogą i zapomniał o kłopotach.
W końcu zabawę przerwało wystąpienie innego brodacza - Westriver doprawdy pełne było krasnali - który jednak nie zdołał mu zepsuć humoru opryskliwym zachowaniem. Samin przysiadł się do wskazanego stołu i z ciekawością wyczekiwał słów kupca. Oto zaczynała się jego właściwa misja i ciekaw był, na czym będzie ona polegać.
 
__________________
Cogito ergo argh...!
Someirhle jest offline