Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2012, 00:20   #15
Sakura
 
Sakura's Avatar
 
Reputacja: 1 Sakura nie jest za bardzo znany
Post pisany razem z MG - pierwsze spotkanie z Tuńczykiem 1z3

Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; ranek 11-go dnia miesiąca Hantei, rok 1114


- Sumimasen! Isawa Maguro-sama... - zaczęła, gdy znów wróciła do pionu. - Gomen nasai, jeśli moje zachowanie jest nieodpowiednie. Nie wiem jak...

Sakura przerwała potok słów zdając sobie sprawę, że shugenja zadał jej proste, konkretne pytanie. Może nie mieć ochoty słuchać, że dziewczyna czuje się zagubiona i nie wie nawet, gdzie jest, ani nawet jak się tutaj znalazła. Nauczyła się już, że ronin nie ma prawa do zadawania pytań. Na pewno już nie ma prawa do zadawania pytań samurajom wyżej postawionym od niego, czyli... praktycznie wszystkim samurajom.

- Nie, Isawa Maguro-sama... - wróciła do właściwego wątku spuszczając na powrót głowę, którą nieopatrznie podniosła przed chwilą patrząc otwarcie na stojącego przed nią, młodego mężczyznę. Odpowiedziała pełnym zdaniem, choć czuła na policzkach zdradliwe ciepło.

- Nie czuję już bólu. Moc shugenja, który przyszedł mi z pomocą i uratował życie, zabrała go ze sobą. Czy właśnie do Ciebie-sama należy teraz moje życie? - zapytała na końcu w tradycyjny dla siebie – pełen prostoty, jeszcze wręcz dziecinny, sposób.

Kwestia o mocy shugenja miała wyjść uprzejmie i brzmieć z szacunkiem i wdzięcznością.

Nie wyszła. Wyszła z zająknieniem, rumieńcem i zawahaniem, gdy Sakura sama zwątpiła, że to, co mówi, jest prawdą. Na szczęście dla niej, jeśli Tensai poznał... to nie rzekł nic o tym.

- Mój wuj miał rację. Ponownie - powiedział z wyraźnym podziwem w głosie i rzekł - Chodź ze mną pani. Mój wuj pragnie Cię ujrzeć.

W odpowiedzi odrzekła pokorne i ciche

- Hai.

Dziewczyna, nie wiedziała, co innego mogłaby jeszcze zrobić. Bądź co zrobić powinna. Błysk przestrachu zagościł w jej oczach na wzmiankę, iż “wuj” (jak przypuszczała, starszy shugenja obecny na trakcie) chce ją widzieć... i że miał w czymś rację. Czymś, co jej dotyczyło. Zainteresowanie samurajów jej osobą, a już w szczególności shugenja Isawa, nie kojarzyło jej się z niczym dobrym. Ba! Kojarzyło jej się z czymś bardzo złym. W przypadku Isawa - z czymś, o czym nie mogła zapomnieć od bardzo dawna. Dlatego teraz szła jak na ścięcie.

Młody Isawa prowadził ją do ich prywatnych komnat. Dwa piętra wyżej. W centralnej pagodzie zamku. Po drodze, para złożona z młodego shugenja i roninki, mijała służbę i co jakiś czas - bushi. Mijani samuraje pozdrawiali Feniksa z szacunkiem, na dziewczynę patrzyli z ciekawością. Krótko.

Na samym początku “wędrówki” z ust idącej nieco z tyłu dziewczyny padło pytanie:

- Wybacz mi moją śmiałość Isawa Maguro-sama i nie uznaj za brak szacunku pytanie, ale... czy zrobiłam coś złego?

Koniec zdania, nabrzmiały od wyraźnego wahania i niepewności, brzęczał w uszach mieszając się z echem kroków odbijanych przez ściany korytarzy.

- Nic o tym nie wiem - rzekł zapytany. Natomiast w jego głosie Sakura usłyszała... wahanie?

Dziewczyna do reszty straciła nadzieję, że wyniknie z tego wszystkiego coś dobrego... albo w najlepszym razie neutralnego. Gdyby wszystko było w porządku, samuraj nie zawahałby się. Zwątpił... więc nie było.

Mimo wszystko ostatnie lata spędzone na trakcie nauczyły ją obserwować. Zawsze. Wszędzie. Wszystkich i wszystko. Nigdy nie wiedziała co i kiedy może się przydać. Jak się zachować. Co mówić. Do kogo...
Mijani bushi nosili mony Żurawia. Sakura kojarzyła przynajmniej mniej więcej, jakie rodziny reprezentują.

Żuraw podnoszący yari. Któraś z odleglejszych rodzin Daidoji. To Sakura mogła wywnioskować.

Żuraw podnoszący yari z owiniętym wokół wężem. Daidoji. Ci, którzy umiłowali włócznię i wzięli na siebie obowiązek obrony klanu.

Skrzydło Żurawia otaczające katanę. Wujek Yosaigo nosił taki mon. Większość gości w Seirei Mura również. To zatem musieli być Kakita. Najlepsi szermierze w klanie Żurawia.

Zauważyła natomiast, że wszyscy mijani bushi kłaniali się Feniksowi niżej, niż on im. Patrzyła na detale przy kimonach i pozycji, jakie zajmują bushi w mijanych grupach, chcąc choćby orientacyjnie dowiedzieć się kto stacjonuje w zamku. Zauważyła, że przynajmniej jeden z bushi był w randze nikutai. Reszta... nie wiedziała. Na pewno należeli do klasy buke. Niektórzy - ji. Zawsze to coś. Strzępek informacji, ale jednak.

Młody Feniks zaprowadził dziewczynę do dobrych, przestronnych komnat, w których większość ścian została zdjęta, co Sakura zauważyła mimochodem. W pomieszczeniu siedział starszy już Isawa, zajęty pisaniem. Na widok przyprowadzonej dziewczyny wskazał jej miejsce na poduszkach naprzeciwko, po drugiej stronie stołu. Sakura wręcz czuła obecność dwóch bushi, stojących przed pokojem. Bushi Shiba. Gdyby nie... zdarzenia z przeszłości, teraz najprawdopodobniej pełniłaby podobną wartę. Chroniłaby bezpieczeństwa Hasi. Pełniłaby służbę w jej straży przybocznej. Jednak... Była tylko roninem. Zwykłym roninem bez monu, pana i klanu.

Sakura zajęła w milczeniu wskazane jej miejsce. Młody Feniks zasiadł z boku stoliczka - również milcząc. Wyraźnie przyjął rolę ucznia przy mistrzu. Starszy Isawa poczekał aż usiadła, nim rzekł:

- Chciałem poznać Twe imię, młoda damo.

- Mówią na mnie Sakura, Isawa Maguro-sama. - odpowiedziała dziewczyna bez zbędnej zwłoki, ale też nie za szybko. Dokładnie w chwili, jaka przewidziana była w dworskiej etykiecie na odpowiedź. Przemawiała spokojnym głosem, pewnym, choć stosunkowo cichym. Pokornie spuściła głowę zaraz po zajęciu miejsca. Niesforne kosmyki włosów, które wysunęły się ze starannie zaplecionego warkocza, spływały po młodej twarzy skrywając częściowo jej oczy. Reszty dopełniały spuszczone rzęsy i wzrok nieruchomo utkwiony w środkowej części stolika. Dokładnie złożone dłonie na kolanach i proste plecy kształtowały obraz dobrze wychowanej, skromnej, młodej damy. Na pewno bardziej, niż nieokrzesanego ronina, na co wskazywało niewątpliwie odzienie. Podniszczone, już nieco połatane, spłowiałe od słońca, śniegu i częstego prania. Znoszone.

- Tylko Sakura?
- rzekł samuraj, patrząc na nią badawczo.

- Nigdy nie miałam innego imienia Panie.
- odpowiedziała w taki sam sposób, jak na poprzednie pytanie. Spokojnie, od razu, bez zwłoki. Z pewnością siebie płynącą z wiary, iż mówi absolutną prawdę.

- A przed gempukku? - odezwał się znowu shugenja, podchwytując jej słowa.

Przed oczami Sakury stanęły obrazy gempukku brata. Tygodnie przygotowań, ćwiczeń, nauka imion wszystkich przodków, później ich recytacja, egzamin, ceremonia, przysięga wierności... Dalej przed oczami stanął jej, bardzo wyraźny, obraz ojca wręczającego jej miecze. Jego ręki odzianej w białe kimono. Tak dużej w porównaniu z jej małą rączką, odbierającą rodowe daisho. Rączka ledwie kilkuletniego dziecka, w której miecze wydawały się tak ogromne. Jego krótkie słowa.

- Tak trzeba, Sakura-chan. Noś je godnie.

Nie, to nie było gempukku o jakim mówi się w Rokuganie. Dla niej znaczyło bardzo wiele. Tam, wtedy, stała się dorosła. Jednak zarówno dla Isawa, siedzącego przed nią, jak dla każdego, szanującego się samuraja, to nie była ceremonia gempukku.

Dlatego z całą pewnością i prostotą odpowiedziała krótko na jego pytanie.

- Nigdy nie przechodziłam ceremonii gempukku Panie.

Słowa, tak znamienne w skutkach i podejściu, wypowiedziane zostały dokładnie takim samym, naturalnym tonem, jak poprzednie odpowiedzi. Z taką samą szybkością i wydźwiękiem - jakby to było coś najbardziej naturalnego w świecie.

Młody Isawa wybałuszył oczy i zatchnął się, zdradzając swoje zdumienie. Starszy był znacznie bardziej opanowany. Po prostu zamilkł na chwilę.

Dziewczyna, jakby ćwicząc się w opanowaniu, siedziała tak samo prosto i spokojnie jak przez cały czas.

- Rozumiem - odrzekł po dłuższej chwili ciszy Isawa.

Milczał chwilę. O ile kiedy odpowiadał spojrzał na nią, obejmując ją całą uważnym, starannym lecz nie nachalnym spojrzeniem, o tyle potem, kiedy milczał, wrócił do kaligrafowanego pisma. Skończył kreślić znak. Podniósł głowę. W jego głosie pobrzmiewało lekkie ciepło, kiedy zaczął mówić, jak i nuta ciekawości, kiedy zadawał pytania.

- Tym bardziej cieszę się, że nie straciłaś życia na szlaku. Możesz powiedzieć, w takim razie, dlaczego podróżujesz samotnie? Nosząc miecze? Bez gempukku?

- Nie znam myśli Fortun Panie, aby wiedzieć, dlaczego tak kierują moją drogą. Widać nie było mi pisane kroczyć inną ścieżką. - odpowiedziała dziewczyna nie marnując czasu na głębsze rozmyślania.

Może, gdyby się zastanowiła, dobrała by inne słowa. Intonacją głosu zaznaczyła jakiś fragment, zmieniła treść, albo sens przekazu... Nie miała jednak tego czasu. Wybierała odpowiedzi spośród pierwszych, jakie przychodziły jej do głowy. Nie ufała Isawa, mimo, iż uratowali jej życie. Nie ufała samurajom, o których nic nie wiedziała. Nie chciała im nic o sobie powiedzieć, choć nie wiedziała, czy będą cokolwiek wiedzieć o jej historii. Mogli, choć nie musieli. Gdyby wiedzieli i byli sprzymierzeni... z innymi Isawa... jej żywot zakończył by się bardzo szybko. Możliwe, że w przysłowiowym “tu i teraz”. Mogłaby również zostać z miejsca wypuszczona, a za pierwszym zakrętem pozbawiona życia przez “bandytów”. O nieznanego ronina nikt nie zapyta. Zwłaszcza, jeśli nikt nie znajdzie ciała. Z drugiej strony nie mogła okazać nieposłuszeństwa, ani kłamać w żywe oczy. To mogłoby się zakończyć dla niej publicznym oskarżeniem o bandytyzm i egzekucją w mocy prawa. Wystarczyłoby jedno słowo siedzącego przed nią mężczyzny, a mogłaby zostać stracona na dziedzińcu od zaraz, a jej słowa nie liczyłyby się wcale. Nikt by przypuszczalnie też nie zapytał, co ma na swoje usprawiedliwienie. Starała się więc bardzo dokładnie dobierać słowa, aby w niczym nie uchybić Isawa, odpowiadać na każde zadane przez niego pytanie, a przy tym pozostawić swoją historię w tajemnicy. Kluczową tutaj kwestią były odpowiedzi na pytania. Nie zaś na to, czego chciał się dowiedzieć shugenja zadając je. Sakura stąpała po bardzo wąskiej linie nad przepaścią... i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd.

Mimo to, ton jej głosu zmienił się nieznacznie, przy tych słowach, zdradzając odrobinę smutku, albo przygnębienia. Lekki niuans, nic szczególnego, choć świadczący o szczerości i prawdziwości samej odpowiedzi.

Sakurze zdawało się, iż ta odpowiedź wyczerpywała w sumie cały szereg zadanych pytań, Kluczowa sprawa była jedna - Dlaczego? Dziewczyna chciała odpowiedzieć na zadane pytanie, szczerze, zgodnie z prawdą i własnym sumieniem. Nie pomijając żadnego pytania, jakie zadał Isawa. Miała nadzieję, że jej się to udało. Nie ryzykowała jednak podniesienia głowy i wzroku, aby sprawdzić reakcję rozmówcy i spróbować wyczytać coś z jego twarzy. Jej wzrok nadal był utkwiony w centralnej części stolika, a plecy równie proste, co na początku rozmowy.

Sakura nie mogła się słyszeć. Nie mogła zauważyć wyraźnego braku reakcji starszego mężczyzny, który na istotne pytanie otrzymał odpowiedź w najlepszym przypadku wymijającą. Od dziecka bez gempukku. To był błąd, na który jej matka pierwsza zwróciłaby jej uwagę. Młodszy Isawa nie pomógł, zdumienie zmieniło jedynie jego wyraz twarzy, tym razem panował nad sobą na tyle, by nie wydać dźwięku. Jak nieodpowiednią była ta odpowiedź, jak nie pasującą do prostoty dziecka, Sakura nie miała się dowiedzieć.

A przynajmniej nie teraz.

Isawa uśmiechnął się, co słychać było nawet w jego głosie.

- Cóż, może w takim razie pomogę. Jakież to decyzje Fortun sprawiły, że znalazłaś się na szlaku? Gdzie Twoi rodzice, rodzina, najbliżsi? Wreszcie, dlaczego dziecko nosi miecze?

- Ojciec odszedł do Meido, Panie. To on dał mi miecze. Dlaczego? Widać uznał, że byłam ich godna. Brat również jest w Krainie Przodków. Nie znam miejsca pobytu matki, podobnie jak pozostałej części rodziny. - odpowiedziała dziewczyna z równą szybkością, jak na poprzednie pytania. Czuła się, jakby zdawała egzamin z retoryki i dyplomacji. Mimo, że szło jej - chyba - dobrze, żałowała, iż nie przykładała się bardziej do tego typu lekcji. Powiedzieć, że czuła się nieswojo w tej sytuacji, byłoby zdecydowanym nadużyciem. Nie była to dla niej nowość, jednak świadomość, iż rozmawia z bardzo doświadczonym shugenja, który z pewnością przewyższał ją umiejętnościami w tym względzie, nie dodawała otuchy. Stawka była jednak zbyt wysoka. Przynajmniej dla niej. Może shugenja w końcu się znudzi i da sobie spokój, a ją odeśle do pokoju, albo w ogóle wyprawi z zamku, zapominając zaraz o jej istnieniu. Może...

Po krótkiej przerwie, w myśl podjętych decyzji, iż nie będzie pomijać żadnego z pytań rozmówcy, dziewczyna odezwała się ponownie wracając do pierwszej części pytania.

- Wybacz Czcigodny Panie, że nie wypowiem się w kwestiach teologicznych. Sprawy związane z decyzjami Fortun nie są dla mnie tak klarowne, jakbym sobie tego życzyła, aby móc w pełni odpowiedzieć na Twoje pytanie.

Młodszy Isawa gapił się na nią w zdumieniu tak dużym, że aż pozostał w bezruchu. Starszy Isawa rzekł, wyraźnie chłodniej:

- Sakura-chan. Wiesz, co dzieje się z chłopem, który nosi miecze? Ucina się mu ręce, chyba, że jego pan jest niedaleko i chłop faktycznie został przezeń tak niesamowicie uhonorowany. Albo, jeśli jest płatnerzem. Ale ani jedno, ani drugie nie uratuje go, jeśli nosi te miecze za obi. Ashigaru noszący tak miecze ma jeszcze gorzej, bowiem czynią tak jedynie bandyci. Kto ma prawo nosić samurajskie miecze za obi? Odpowiedz mi, Sakura-chan. Zwięźle.

“No to skończyły się przyjemności” - pomyślała Sakura. Chyba podświadomie przeczuwała, że prędzej, czy później dojdzie do gróźb. Mniej, lub bardziej zawoalowanych. Nikt nie lubi przemądrzałych dzieci. Nikt też nie lubi przegrywać. Już tym bardziej nikt nie lubi przegrywać z tak koszmarnie nisko postawionymi osobami jak ronini, do tego w tak młodym wieku. Chociaż tutaj nie ma co mówić o przegranej. Żadnej ze stron. Po prostu shugenja skończyła się widać cierpliwość na uprzejmości. Mimo to dziewczyna nie drgnęła i odpowiedziała z tym samym spokojem, co poprzednio.

- Ten, który dostał je od osoby mającej prawa je nosić, Isawa Maguro-sama.

Była pewna swego. Miała prawo nosić te miecze. Nikt, ale to NIKT nie miał większego prawa ich jej dać, jak jej ojciec.

Sakura przy tym pytaniu podniosła wzrok i zaczęła patrzeć prosto na rozmówcę. Wręcz można rzec, że patrzyła bezczelnie, bo prosto w oczy. Jak równy z równym. Jeszcze chwila, a "Tuńczyk" nazwie ją otwarcie chłopem, co skończy się wyzwaniem go na pojedynek. Skoro już musi iść w tą stronę, niech widzi twarz swojego adwersarza, gdy wypowiada te słowa.

To, co malowało się na twarzy Sakury to duma, mimo wszystko - poczucie własnej wartości płynącej z pochodzenia. Nadal mówiła spokojnie i bez większych emocji widocznych na twarzy. Miała dobrą nauczycielkę. Można rzec, że jedną z lepszych, pod tym względem. Na pewno jedną z najlepszych na ziemiach Feniksa. Co ma być, to będzie i tyle. Dziewczyna nie była w stanie zareagować na coś, zanim jakieś wydarzenie nastąpi. Przynajmniej teraz i chyba nie ma na to sił... jeszcze. Jeśli ma zginąć, tu i teraz, przyjmie wyrok losu z podniesioną głową.

Isawa jednak nie miał zamiaru grozić. Nie patrzył na nią jak na kogoś, z kim przegrywał. Nawet nie patrzył na nią jak na stronę w walce. Patrzył na nią... wzrokiem, którego dziewczyna nie potrafiła odczytać czy zaklasyfikować. Wsłuchała się zatem w intonację jego słów... i usłyszała niedowierzanie. I wykład. Zwłaszcza wykład.

- Sakura-chan, czy wiesz, że dziecko noszące miecze naraża na szwank honor samuraja? Każdy, kto nosi miecze za obi, daje światu do zrozumienia, że jest gotowy ich użyć. Jeśli jakiś samuraj wyzwie na pojedynek dziecko, które nosi miecze za obi i je zrani, czy choćby nieznacznie zadraśnie, a już tym bardziej, jeśli je zabije, straci honor. Taki samuraj straci honor, a rodzice tego dziecka stracą twarz. Czy wiesz o tym, Sakura-chan?

Dziewczyna się nie zastanowiła. W tym jednak przypadku, jak się okazało... Chyba powinna.

Drażniło ją, że ten samuraj traktuje ją jak dziecko. Chociaż nie. Nie traktował jej jak dziecko. Był przeświadczony, że rozmawia z dzieckiem, a to wystarczało.

- Hai, Isawa Maguro-sama. - odpowiedziała łagodnie. Po czym dodała

- Jeśli spotkam jakieś dziecko noszące miecze za obi, Isawa Maguro-sama, z pewnością je o tym poinformuję.

Możliwe, że miała zamiar powiedzieć to pokornie. Możliwe, że chciała, by zabrzmiało to łagodnie. Zabrzmiało arogancko. Jak przytyk. Jak nauczka. Jak jedna ze złośliwych lekcji jaką zbyt pewnym siebie samurajom tak lubią udzielać mnisi.

Tuńczyk przekrzywił głowę. Spoglądnął na nią bez większych emocji, przez chwilę po prostu patrząc. Wreszcie rzekł:

- Byłem chyba zbyt uprzejmy. - Pokiwał głową, jakby do siebie. Potem znienacka przeniósł wzrok. - Jak myślisz, mój uczniu, co powinienem teraz zrobić? - odezwał się do siedzącego obok, kompletnie zszokowanego młodzieńca, gorączkowo szukającego jakiegoś neutralnego punktu na którym można by zawiesić wzrok i dzięki temu nie być świadkiem wydarzeń.

- Nieee... Nie wiem wuj... znaczy sensei - odpowiedział chłopak, wyraźnie zmieszany, z kiełkującym przerażeniem w oczach. Z pewnością nie spodziewał się takiej sytuacji, a zmuszenie go do zajęcia stanowiska, do osądu, tym bardziej było dla niego rzeczą nad wyraz niekomfortową.

Starszy Isawa jednak nie liczył widać na rzeczową odpowiedź. Zaraz też przeniósł swój wzrok z powrotem na dziewczynę.

- Co mam z Tobą zrobić Sakura-chan? Może powinienem odesłać Cię do domu? Gdzie jest Twój dom? A może powinienem odebrać Ci miecze? Tak wspaniałe miecze, należące do klanu Feniksa od dziesiątków pokoleń, są zbyt dobre dla Ciebie. Te nemuranai powinny spoczywać w rękach kogoś z klanu Feniksa, a przecież Ty nie należysz do klanu Feniksa, prawda Sakura-chan?
 
Sakura jest offline