Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2012, 00:49   #5
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Noc była piękna. Spokojne niebo okraszone świetlistymi gwiazdami zachęcało do cichych spacerów pod jego sklepieniem w objęciach swej drugiej połowy. Niestety to samo niebo traciło na swym uroku gdy jedyną możliwością było oglądanie go z okna karczmy. Młoda postać, siedząc tuż przy drewnianym parapecie, patrzyła swym zimnym wzrokiem wpatrując się w marmurowy talerz księżyca. Światło kuli ognistej odbijające się w jego tarczy miało swój własny osobliwy urok, przepełniony potężną magią mogącą zjednać nie jednych kochanków. Zwolnione z cugli myśli błąkały się po bezkresach oddalonych krain odnajdując ciepło namiętności w mirażu sennym złudnych nadziei. Sucha kropla spływająca mu po policzku, miała szczególnie gorzki smak. Tęsknota serca nie pozwalała mu spać, a dusza rwała na przód ku nieznanym ziemiom obfitym w tyleż przecudnych krajobrazów i zjawiskowych cudów świata. Ignacius rozejrzał się z wolna po swej sypialni. Niedbale rzucone na stół toboły, tarcza wraz z rynsztunkiem oparte o ścianę i ojciec miarowo oddychający spokojnym snem leżący na jednym z dwóch łóżek. Westchnął ciężko i spuścił wzrok. Wtem niewielka istota, bratania dusza, choć tak bardzo różniąca się od młodzieńca, czując jego ból postanowiła go ukoić swym towarzystwem.


Ćma biała jak śnieg i czysta niczym sumienie noworodka, wylądowała na otwartej dłoni metalowego humanoida. Przysiadła nieruchomo i dotykiem swych odnóży łagodziła samotność istnienia. Nic nie mówiła, o nic nie pytała. Była. Po prostu była. To wystarczyło.
- Matylda - nazwał ją momentalnie, a ona owe imię przyjęła z wdzięcznością jakby od zawsze takie miano z dumą nosiła. Rozpięła skrzydła ukazując swój majestat, po czym znów je opuściła nie ruszając się z miejsca. Konstrukt zacisnął dłoń by zachować swą przyjaciółkę.

Nikt nie usłyszał cichego chrzęstu chitynowego pancerzyka.

- Matylda? ...


***

Gdy słońce na nowo poczęło swą wędrówkę, a na uliczkach miasta gawiedź powoli swe szmery przeistaczała w harmider, Nicolas leniwie otworzył oczy.
- Dzień dobry ojcze - przywitał go syn jak co dzień. Jak co dzień już gotowy i uzbrojony.
- Dzień dobry synu. - powiedział przecierając oczy. - pamiętasz co ci mówiłem? Bez godziwego śniadania nigdzie nie wyruszymy, gdyż brak odpowiednich suplementów źle wpływa na ciało i umysł. Tak więc odłóż jeszcze tarczę i zamów posiłek u karczmarza.
- Tak jest ojcze.

Młody golem - jak to go większość społeczeństwa szufladkowała - był bardzo słusznej postury. Nie mało ponad sześć stóp wysokości i trzysta pięćdziesiąt funtów żywej wagi sprawiało, że większość śmiałków wolało nie zaczepiać ani jego, ani zwykle towarzyszącego mu czarodzieja. Żółtawe oczy z rzadka spotykaną przenikliwością obserwowały świat starając się go rozłożyć na czynniki pierwsze, sklasyfikować i przechować dane o istocie rzeczy zaś pozbawiona wszelakich cech płciowych głowa przypominała przyciasny hełm mitycznego bohatera. Kompozytowa skóra składającą się głównie z adamantytu i domieszek srebra, obsydianu, żelaza, kamienia czy ciemnodrzewu ukształtowana na pozór zbroi wzbudzała strach w lichych sercach i szacunek wśród prawych rycerzy. Czerwony płaszcz zwisający mu z ramion nie tylko chronił go przed niesprzyjającą pogodą, ale równocześnie będąc nieliczną częścią garderoby dawał mu złudzenie normalnego żywota. Jednak co z tego gdy każdy patrzył powierzchownie na jego pochodzenie? Nikt nie akceptował konstrukta w społeczeństwie. Albo nim gardzono wierząc, iż byt taki nie ma prawa życia, albo się go bano i najchętniej widłami poczęstowano. Gdyby nie mała protekcja i ochrona Nicolasa zapewne musiał by pokryć swój miecz krwią i zginął by w bezsensownej walce w obronie własnej godności i życia.

Lecz gdyby się tym przejmował prawdopodobnie szybko zgiął by się pod natłokiem nienawiści jaką ludzie go darzą i zakończył by cud jakim jest życie. Także jego życie.

W głównej izbie nie było jeszcze żadnych gości. Wczesna pora nie zachęciła biesiadników poprzedniego wieczoru do opuszczenia swych sienników, a tym bardziej nowych klientów do wypicia kielicha czy dwóch wspominając dopiero co zaszły dzień. Jedynie karczmarz ze swą nieśmiertelną ścierką czyścił blat polerując niewidoczne plamy. Słysząc ciężkie kroki schodzącego klienta westchnął ni to ze zmęczenia ni niechęci do wszelakiej dodatkowej pracy i bez słowa zniknął w głębszych pomieszczeniach przybytku. Gdy wrócił Ignacius stał, czekając na zamówione wcześniejszego dnia, przez jego ojca, śniadanie, niczym kamienny posąg nie ruszając się nawet o milimetr. Z twarzy oberżysty dało by się wyczytać, iż wielce by mu na rękę było, gdyby istotnie była to statua przedstawiająca atletę z kaplicy Korda niźli owy wybryk natury. Podał mu tacę z pachnącym posiłkiem dla dwóch osób i szybko odwrócił wzrok jakby bał się, że samo patrzenie na golema przyniesie mu pecha.

***

Konstrukt bojowy w pełnym swym rynsztunku prezentował się okazale. Nie wielu ludzi chciało by znaleźć się po tej niewłaściwej stronie miecza wojownika, zaś sojusznicy często zapominali o niechęci jaką do nich żywili gdy nie raz tarcze golemów ratowały ludziom życia. Takoż i Ignacius nie odstawał od reguły i swą postawą nie zawiódł ojca.


Obaj śmiałkowie stali przed karczmą obserwując wychodzących ludzi. Ci niczym strumień rozbity o wystającą skałę zapobiegliwie omijali "potwora". Igi przytrzymał swemu rodzicowi drzwi przepuszczając go przed siebie, po czym sam wszedł z lekka podekscytowany nadchodzącą przygodą. Czuł, że wiatr odmiany zawiał mu prosto w twarz i chciał by ten porwał go do światów z jego snów.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline