W drodze do podestu, stanowiącego pierwszy poziom rusztowania minęli dwie dziury wydrążone w skale. Jedna była całkiem ciemna i cuchnęła zgnilizną. Z drugiej bił delikatny poblask światła i dobiegały dźwięki, świadczące że w środku żyją ludzie. Przechodząc bezpośrednio przed wylotem tunelu usłyszeli strzępki rozmów, krzyk bólu i jęki kopulującej gdzieś w pobliżu wejścia pary.
Z podestu wiodły w górę drewniane schody, pozwalające na wspinanie się lub schodzenie nie więcej niż jednej osobie. Musieli iść w rzędzie. Olgierd ustąpił miejsca Goranowi, który szybkim, pewnym krokiem pokonywał kolejne stopnie. Całe rusztowanie sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało się zwalić. Deski były zmurszałe i w wielu miejscach popękane. Widać było, że od wielu lat nikt nie starał się naprawić drewnianej konstrukcji. Wspinaczki nie ułatwiał wiatr, który niespodziewanie uderzył w rusztowanie i wywołał gwałtowne chybotanie się. Wittbach stracił równowagę i spadłby, gdyby nie Olgierd, który złapał chłopaka w ostatniej chwili i wciągnął z powrotem.
- Na Ojca Ursuna – warknął kislevita do chłopaka. – Uważaj jak leziesz, niedojdo... Sigfrid, nie dziw że tak się w Talabheim dzieje, skoro Buldogi to takie szczeniaki. Hahaha...
Olgierdowi zawtórowali w śmiechu pozostali i Wittbach znowu się rozpłakał, na co nikt nie zwrócił uwagi. Właściwie chłopak płakał przez cały czas i wciąż powtarzał, że on chce do domu i że jest niewinny.
Wiatr nasilił się znacznie. Stopnie i podesty aż jęczały pod naporem wiatru, przemykającego ze świstem między długimi żerdziami, na których wspierała się cała konstrukcja. Co rusz jeden ze wspinających się patrzył w dół, tylko po to aby odwrócić natychmiast oczy od rozpłaszczonego w śniegowym błocie kształtu człowieka, leżącego u stóp konstrukcji.
W końcu dotarli na górę, do wąskiego podestu. W ścianie krateru znajdowały się drewniane, zamknięte drzwi prowadzące do tunelu lub jaskini. Spomiędzy niezbyt równo zbitych desek biły w mrok nocy snopy światła. Usłyszeli gwar wielu głosów i ochrypły, pijacki śpiew. Ktoś wzywał Ranalda na świadka, ktoś inny żądał więcej piwa. Słychać też było piski dziewek i czasem, gdy pozostałe odgłosy nieco przycichły, graną na lutni melodię. Najwidoczniej stali na progu jakiejś karczmy, lub raczej meliny, biorąc pod uwagę okolicę, w jakiej się znajdowali. Goran i Sepp popatrzyli znacząco na Jansa.
Skalp nie zauważył pytającego wzroku. Wraz z Sigfridem i Starkiem starali się przebić wzrokiem ciemności i wypatrzyć szczegóły we wnętrzu starego magazynu. Doskonale widzieli stąd dwóch ludzi otulonych czarnymi płaszczami, którzy stali przy wrotach magazynu i rozmawiali. Przez dziury w dachu dostrzec się dało kilka skrzynek ustawionych pod ścianą i leżące na nich narzędzia – kilofy, młoty i szpadle. Przesłonięta przez krokwie i resztki dachówek stała tam też jakaś skomplikowana konstrukcja. Wyraźnie dostrzec można było zwoje lin i kwadratową ramę oraz system przeciwwag. |