Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2012, 09:24   #19
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nie słyszała pani Ksymena pokrzykiwań młodego Janikowskiego, nie słyszała pytań bratanków do siebie bezpośrednio zwróconych, na sakwę jeno okiem rzuciła. Stała wyprostowana obok klaczki, na której mości Tadeusz d tej zwady przyjechał, jakby więcej dla niej ten koń, niby piękny, ale czy jakoś wyjątkowo, znaczył, niż nowe rodów wojny. Blade jej ręce wodziły po lśniącej sierści. Poznała ją ta oczajdusza, poznała, i łeb wetknęła pode szyję, prychnęła cicho. Dobry był dla koników pan Kusznierewicz, i Ksymena była dobra. Zawsze ją pamiętały. I teraz w zakamarki sukni sięgnęła i podsunęła pod miękkie chrapy okruch brudny i obśliniony już, ułomek z cukrowej głowy. Przytuliła twarz podwiędniętą do końskich nozdrzy, jakby ten ciepły dech mógł wygnać jej z płuc chorobą.

Odwróciła się. Janikowski na ziemi klęczał, i to było miejsce dobre dla niego. Wodze klaczki Jędrusiowi podała. Kraść nie będzie, ale ją wykupi... za dobry to koń dla takiego zbója i głupca. Przy czym brak przejmującej do szpiku kości miłości dla koników był w oczach pani Ksymeny grzechem większym niż głupota... a od zbójowania większym na pewno.

- Ciotuchna... - zagaił jej chrześniak, sprawę czując jakowymś niezwykłym zmysłem. Ksymena, idąca na Janikowskiego jak rozpędzająca się z pogóra husaria, miała usta zaciśnięte w wąską kreskę i jedną z Łasiczek w dłoni. Rysy odmieniły jej się dziwnie. W tym półmroku ta rachityczna, zasuszona białogłowa zdawała się bardziej podobna do portretów swych przodków w Mierzynowie ściany zdobiących, niż jej brat rodzony i bratankowie.
- Ciotuchna odpuści - do Pawła dołączył Piotr, ale Ksymena nie zatrzymała się. Co w końcu, tych szczypiorów ledwie od ziemi odrosłych słuchać będzie? Ich czas jeszcze nie nadszedł... nadejdzie, gdy jej czas się skończy.

- Mości Odloczyński... ani drgnij - wysyczała tylko przez zęby do stojącego za Janikowskim szlachcica. Poznać go już zdążyła, a ten każdym swym słowem i czynem dawał świadectwo, że się w pierwszym swym osądzie nie pomyliła.

Imć Andrzej kąśliwy wzrok potrójnej wdówki zdzierżył, a na jad wpuszczony w jego ucho odrzekł spokojnie. Z typowym dla siebie brakiem bojaźliwości i hardością, gdy ktoś próbuje mu delię podszyć zajęczym futrem.
- Waszmość pani będzie łaskawa mi jeńca za nadto nie turbować, bo póki co pod moją pieczą on jest. I smród z jego oszczanych hajdawerów nie jest mi potrzebny.

Ksymena jego wywody nieskomentowane ostawiła, by leciały w dal jak puch z gęsiego kupra na wietrze. Łasiczka jeno przez chwilę mierzyła między oczy młodego Janikowskiego. Potem powędrowała w górę na czoło, i gdy Janikowski przymykał oczy, z życiem się pewnie żegnając, lufa strąciła mu kołpak z fikuśnym piórem bażancim. Kiedy otwierał oczy, Ksymena już się schylała po ten kołpak, Łasiczkę w lewą dłoń przekładając, a potem zamierzyła się nim szeroko i z rozmachu, z prawa do lewa, trzasnęła nim Janikowskiego w twarz. I chociaż tłukła w gniewie, chrypliwy głos był spokojny i nieporuszony.
- Ojciec do cię w wieży przyjdzie i puści go starosta... - cios spadł z lewa do prawa. - Powiedz mu, że jak zobaczę Janikowski palec wychynający na moją ziemię, będę strzelać. Nie będzie ostrzeżeń...

A potem trzasnęła raz jeszcze, i raz jeszcze, i kolejny raz, aż odpadło od kołpaka połamane pióro i poleciała w trawę błyskotka z agatem, którą było przypięte. Dopiero wtedy Ksymena odrzuciła kołpak precz.

- Sobie sam postanów, jak chcesz do Mierzynowa i do starosty potem jechać, jak ci mości Odloczyński wspaniałomyślnie zaoferował.

Odwróciła się od szlachetki, nie ciekawiła już jej ta odpowiedź... zanim jednakże stanęła w tym miejscu, gdzie brosza w trawę prysła, zatrzymała się przed mości Odloczyńskim. Łasiczka znikła wetknięta za pasek, i Ksymena oparła bladą, wyschniętą dłoń o pierś szlachcica. Oczy miała przeraźliwie jasne, i choć zmrużone w wąskie kreski, nie było w nich wrogości. Zza ust pani Kusznierewicz, która mogła nosić każde nazwisko, ale zawszeć pozostawała Patulską, wydobył się szept cichy, tylko dla uszu Odloczyńskiego przeznaczony:
- Nie wchodź mi w drogę... bo nie zdzierżysz.
Jeszcze ciszej niż ona odrzekł Odloczyński, choć znać było po nim, że nie robi sobie nic z tej groźby. - Racz takowe dyspozycje zachować dla rękodajnych albo swych bratanków. To żyć bez niepotrzebnych swar będziemy.
Poczym jej się skłonił i wrócił do Janikowskiego, który widać jeszcze nie doszedł do siebie po tym przedstawieniu. Uśmiechnęła się do niego pani Ksymena, i byłby to nawet uśmiech miły - gdyby nie był taki suchy. Stanęła niedaleko i spiorunowała spojrzeniem Kmitę.
- Co tam tak deliberujecie? Dawajcież tę sakwę, niech wiem, za co zbóje łby wychylają na mojej ziemi.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 19-08-2012 o 16:17.
Asenat jest offline