Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2012, 22:50   #37
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Dźwięki buszujących po mieście stróżów prawa dawno już przebrzmiały, ale szpitalna biel ścian wcale nie koiła nerwów. Okolica w ogóle miała mało sanatoryjny charakter i jakoś nie szło się zrelaksować. Lite ściany, czysty, wyszlifowany sześcian. Nigdzie nie było ni śladu okienka czy choćby szpary, a jednak w środku było jasno jak na rynkowym placu przy słońcu zawieszonym w zenicie. Zasiedlone szczurami i zapaćkane szlamem cele wydały się nagle jakoś bardziej przytulne.

Sorley, Sorley, Sorley. Wszyscy męczyli ciurkającego juchą kapłana, szturchali go i nagabywali, wałkowali na każdy możliwy sposób i okoliczność byle wygryźć kęs sęsu z całego zamieszania. Ale jakoś umiarkowanie im szło. Sztukmistrz zbladł na mordzie, ręce zaczęły mu się telepać, a nogi tanecznie uginać w południowych rytmach. Cwaniaczek nawykły do przekrętów przy kubkach i kulce na jarmarcznym straganie ewidentnie nie nadawał się do gry przy stole dla dorosłych.

"Sorley, co z tobą chłopcze?" – kobiecy głos znów zawibrował gdzieś pod sufitem salki – "Zdawało mi się, że kapłan Olidammary jest wart kapkę więcej..."

Olidammara, bóg łotrzyków. Jego miano słyszał chyba każdy pod słońcem, ale tylko ci wyraźnie zainteresowani afirmowanym przez Arcyłotra stylem życia wiedzieli o draniu cokolwiek więcej. Sorley jako żywy banner reklamowy swego patrona powinien wiedzieć dość, ale zatrwożony umysł chudzielca przeżywał wyraźny kryzys. Kryzys pogłębił się jeszcze, gdy bacznie obserwujący otoczenie towarzysze cwaniaczka zauważyli, że ściany jakby zadrgały. Drgnęły i – mogliby przyrzec – zdało się, że zbliżyły się nieco do siebie. A chwilę później znów.

* * *


Roth stawiał na nożowe metody w prawie każdej sytuacji. Czy szło o wyegzekwowanie długu od zapominalskiego znajomego, pożyczenie drobnych od innego znajomka, zniechęcenie lokalnej gildii złodziei do pobierania prowizji od jego usług czy zakupienie rogalika na jarmarku, kosa zawsze grała medium w kontakcie Dextera ze światem zewnętrznym. Tym bardziej rozbójnik zaskoczył sam siebie, gdy zamiast wjechać tłustemu komendantowi nożem w brzuch wjechał mu w ramiona z łkaniem. Aktorzenie szło zbirowi całkiem zręcznie, ale sumiasty pułkownik miał przenikliwe wejrzenie i nawet po odjęciu wąsa od zbyszkowej twarzy czegoś mu w rysopisie tej sylwetki przed nim brakowało. Wątpliwości szybko się rozjaśniły. Ożywczy powiew przyszedł wraz z młodym gońcem, który waląc na złamanie nóg wtarabanił się do strażnicy.

"Ktoś... Pod-pod... Podszył się pod jednego z naszych..."
"Teraz, albo..." – pomyślał Roth, nawet w umyśle nie mając czasu na dokończenie sentencji.
"Znaleźliśmy nagie ciało strażnika..."

Gadanie gońca było zupełnie po próżnicy. Układ dawno już poszedł w ruch. Nie zanosiło się na to, by po tym wszystkim na schodach został ktoś gotów rzucić młodziakowi parę monet za fatygę.

* * *


Sorley siedział w kucki oparty o nogę stołu i kołysał się katatonicznie mrucząc wszystkie znane mu modlitwy do Olidammary i dokonując szybkiego przeglądu przez znane mu legendy o wyczynach boskiego łotrzyka. Reszta spędzała czas aktywniej, metr po metrze przeczesując ślizgające się powolutku ściany w poszukiwaniu jakichkolwiek zagłębień, śladów tajemnych drzwi czy innych sekretnych mechanizmów. Na próżno, kamienne bloki były równiutkie jak krojone skalpelem.

"Kurwa, przecież Olidammara..." – Kerin zamarła macając zimną gładź ściany – "Oprócz złodziei, muzyki, zabawy... To też bóg wina, tak?"
"Nie ruszcie tego do cholery" – zaperzył się Roland – "Stoi tak sobie, o? To trucizna, bankowo trucizna!"

Ale Kerin miała widać nieposkromione pragnienie, bo mimo prób jej okiełznania przez Rosta i tak dopadła do pucharków i szybko osuszyła całe naczynie. I zamarła. Zamarła w oczekiwaniu, bo po prawdzie trunek – choć niezły – nie wywarł żadnego efektu. Spróbowała znów, kolejny kielich wysechł do cna. Pewnie niejeden kiper miałby do opowiedzenia o smaku napoju cały elaborat, ale dziewczyna jakoś nie chciała dzielić się ze światem swymi kulinarnymi impresjami.

"Halo? Halo, halo-kurwa? Piję, o tutaj, o! Widzisz?" – łotrzyca przechyliła karafkę, nalała sobie pełny pucharek i znów wyczyściła go do cna – "No chlam to wasze gówno, o co chodzi jeszcze? Co za zagadka? Mamy ułożyć ze stołu origami?"

Szuranie ścian nasiliło się. Na nic były krzyki rozeźlonej Kerin, która raz po raz napełniała sobie pucharki trunkiem i demonstracyjnie wlewała w siebie wino licząc, że złapie jakoś uwagę swych dręczycieli. Piła zdrowie Olidammary, odmawiała przy toastach znane sobie modlitwy do bóstwa i te, które podpowiedział jej Sorley, ale nic nie pomagało. W końcu wkurwiona zaczęła miotać naczyniami o ścianę i złorzeczyć autorom magicznego więzienia. Coraz barwniej, choć coraz bardziej plączącym się językiem. Wzrok zamglił się nieco pod wpływem tak szybkiej degustacji, a ruchy stały się niezręczne. A potem przed oczami zamajaczyły Kerin tylko czarne plamy.

* * *


Dexter teraz już nie bawił się w półśrodki. Skaczący na zbója komendant rąbnął buzdyganem w żelazną poręcz schodów, aż dreszcz przeszedł po plecach wszystkim lokatorom budynku. Dwaj dotychczasowi towarzysze przebierańca natarli z boku dźgając gladiusami, ale cel cały czas był w ruchu. Wydobytym błyskiem sztyletem zdążył ciąć jednego przez policzek, wypłacić komendantowi kopniaka w hipopotamie podbrzusze i na deser dać susa przez balustradę na niższe piętro. Zafalował ostrzem przed gońcem i już szlusował na dół, ale wrzaski z góry zrobiły swoje. Dwóch włochatych klawiszy wyrosło przed zbiegiem, jak spod ziemi. Obaj zbrojni zawyli, gdy wtopiły się w nich dexterowe noże, choć przybrana na zimową hibernację warstwa tłuszczu zdołała osłonić witalne organy spaślaków. Piruet, unik i skok pod młócącymi powietrze maczugami. Kurwa, schody!

Na stromych stopniach strażnicy nie tak łatwo było manewrować i popisywać się gimnastycznymi figurami. Roth o mało co nie runął w dół na złamanie karku, kiedy przed pyskiem przeleciało mu ciśnięte z góry krzesło, a z dołu świsnęły bełty. Zbir porwał pozostałe w zakamarkach ubioru ostrza i zjeżdżając po poręczy dokonał krwawego slalomu między stójkowymi, zostawiając za sobą tylko krwawą kurzawę. Wyhamował akurat przed wyskakującą zza rogu halabardą, ledwo co uchodząc w jednym kawałku sprzed gizarmy, która zmaterializowała się w dłoniach innego gwardzisty.

Wszelkie glewie, halabardy, rohatyny i inne dźgająco-tnące urządzenia, od których zaroiło się na półpiętrze szybko zmieniły tor ucieczki mordercy. Niestety na deko bardziej zagmatwany, wiodący przez wyższe piętra, z nadzieją na korytarz prowadzący gdzieś na wcześniej widziany taras. Lotki syczały, gruz leciał ze ścian, a żelazo śpiewało. Atakowany ze wszech stron Dexter miał coraz mniej miejsca na rozrabianie, a zaczynało brakować i oręża, który wtopiony w strażnicze korpusy często razem z nimi wypadał poza zasięg rozbójnika. Widząc, że wolna przestrzeń wokół drastycznie się kurczy – jak nie przymierzając parę przecznic dalej w pewnej piwniczce – Roth pobiegł na górę.

Korytarz. To nie był ten, to nie mógł być ten. Ale to był jedyny, który akurat był pod ręką, a nawałnica mieczy wzbierała z każdą sekundą. Dexter dźgnął zastawiającego się niemrawo klawisza i wskoczył we wnękę potykając się o upuszczony przez strażnika pęk kluczy. Cholera, sztylet – ostatni, jaki miał – został na zewnątrz. Został z pustymi rękami. Chociaż...

Porwał klucze spod nóg i wpadł w zakratowany korytarz zatrzaskując bramkę. Nie wiedział, który klucz będzie pasował. Mógł mieć tylko przeczucie. Miał przeczucie, że ten z czerwoną obwódką. I słusznie. Ten pasował. Dexter kupił sobie chwilę. I naraz ze wszystkich stron obiegły go wrzaski wściekłości, zawodzenie i zwokalizowany gniew. Był w sekcji więziennej dla skazanych na śmierć.

* * *


Kerin zachwiała się próbując złapać równowagę po którymś ze swych desperackich rzutów kielichem, ale alkohol pulsował już w żyłach na całego. Zamglony wzrok z trudem... CO?

Łotrzyca podskoczyła jak oparzona. Widziała... Wyjście? Tam, gdzie jeszcze przed chwilą miała tylko biały kamień teraz majaczyła jej w ścianie solidnych rozmiarów czarna dziura. Dziewczyna odskoczyła od stolika, chwiejąc się na boki ruszyła ku czerni potykając się i upadając. Bełkotała coś o wyjściu, ale mało co szło z tego zrozumieć. Zrozumienie spłynęło na wszystkich dopiero w momencie, gdy słaniająca się na nogach, brnąca ku ścianie na czworakach niewiasta wsiąkła w kamień jak w mleko.

Rost był za nią tuż, pikował jak sokół, ale jego szybkości odpowiadała tylko siła z jaką gruchnął o ścianę. Kumalu i Aeliana spojrzeli po sobie i od razu wyrwali do stolika. Ściany były coraz bliżej siebie i wyraźnie przyspieszały. Duet nawet nie myślał o elegancji toastów z kieliszka i od razu porwał się za karafki. Oboje przyssali się do naczyń, a wino lało im się w gardła dziką powodzią procentów.

Chwilę musiało to trwać, bo od ściany do ściany było już nie więcej jak dwóch leżących stopami do siebie Kumalu, ale Aeliana w końcu dopięła swego. Rzuciła naczynie Sorleyowi i pijana runęła na pysk. Uderzenie zdołało ją jednak ocucić na tyle, by przeczołgała się ten niewielki kawałek, jaki został jej od wolności i znalazła się poza zasięgiem wzroku uwięzionej trójki.

Kumalu pierwszy raz w życiu żałował, że taki z niego kawał chłopa. Biedak potrzebował znacznie większej dawki purpurowej nalewki niż obie dziewczyny i teraz wgryzał się już w szkło magicznej karafki, której zasoby wina najwyraźniej nigdy się nie kończyły. Nie miał czasu martwić się o pozostałych, ale widział już, że dla kogoś podróż skończy się na tym etapie. Sorley, który był chudy tym razem mógł rzec, że ma nad Murzynem wagową przewagę. Jego błąd, że przytłoczony strachem za późno zrozumiał sytuację i teraz – razem z Kumalu – musiał ścigać się z czasem. Pościgał się jednak tylko kapkę, bo już na pierwszej prostej walczący o życie Roland wyrwał mu karafkę i sam zabrał się do ewakuacyjnej konsumpcji.

Mury były już tak blisko, że człowiek ledwo mógł stać z rozpostartymi ramionami i nie kulić się pod ich naporem. Touv wiedział, że musi zdążyć – szybkim, rozbujanym krokiem dopadł do miejsca, gdzie spodziewał się ratunku. Cały czas pił i pił, ale w końcu nie miał już jak, bo nie było już nawet jak zgiąć łokci, by trzymać naczynie. Wpił usta w brzeg karafki i trzymał ją w górze samymi zębami. Na nic więcej nie było już miejsca.

Miejsca ledwo starczyło, by przepuścić kompletnie pijanego Rosta do wyjścia. Za plecami został tylko wrzeszczący przeraźliwie kapłan. I tak skonał. Wyjąc jak banshee. Sekundę po tym, gdy Roland i Kumalu rzutem na taśmę wtoczyli się w ledwo mieszczącą ich szparę między nabierającymi pędu ścianami.

* * *


"Uwolnij nas!"
"Biegiem kurwa, teraz albo nigdy!"
"Szybko!"

Dexter nie wiedział, że jest w stanie tak szybko operować przy zamkach, ale widać stres działał na niego stymulująco – odwrotnie niż na świętej pamięci Sorleya. Kiedy znalazł pasujący do celi klucz otwierał ją pędem, łamał dany klucz i gnał dalej. Korytarz był długi, cel było dużo, a czasu mało. Ale patrząc na zakazane mordy za kratami, dzikość z jaką wyskakiwały ze swych nor i ich żądzę krwi wiedział, że szanse ma tylko wykorzystując ten kryminalny motłoch.

Roth był przy końcu roboty, gdy bramka runęła i strażnicy z bronią wdarli się na uzbrojonych ledwie w kamienie i pięści buntowników. Dexter wiedział, że to będzie ciężka przeprawa. Korytarz był długi i wąski. A jemu za oręż musiał starczyć ledwie znaleziony na strażniczym stoliku młotek.

* * *


"To nie było takie trudne zadanie, prawda?" – kobiecy głos należał – a jakżeby inaczej – do kobiety, choć jej scharakteryzowanie dla leżących na ziemi Kerin, Aeliany, Rosta i Kumalu było poza granicą możliwości. Pierwsze dwie rzygały jak koty, a Roland i Touv wodzili po suficie niewidzącymi oczami. Tak potwornie zalani, jak teraz nie byli jeszcze nigdy – "Szkoda, że Sorley je oblał. Było przeznaczone dla niego. Jako kapłan Olidammary powinien poradzić sobie bez problemu, a wtedy i wy uniknęlibyście tych nieprzyjemnych okoliczności. No, ale. Było, minęło".
"Blargh..." – zaprotestowała desperacko Kerin, ale moment potem padła nieprzytomna na ziemię nie doczekawszy się odpowiedzi.
"Nie jestem pewna, moja droga. W każdym razie, choć test nie był przeznaczony dla was, to wy sobie z nim poradziliście. Zatem... Zostaniecie na pewno jakoś wynagrodzeni" – kobieta przerwała na moment wykonując dłońmi kilka skomplikowanych gestów – "Kiedy już wytrzeźwiejecie może porozmawiamy... O dalszej współpracy. Przyda się wam ktoś przy tym całym bałaganie, który rozpętaliście na mieście. Ale... Słodkich snów, nie zakłócam już więcej".


Wnerwika proszę o niepostowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 20-08-2012 o 19:53.
Panicz jest offline