Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-08-2012, 00:18   #31
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ot, i rozpętała się kolejna rozróba. Tym razem o wiele głośniejsza, bardziej krwawa i w zasięgu słuchu tych, którzy słyszeć jej nie powinni. Ruda mogła tylko patrzeć, jak jej towarzysze niedoli wiążą sobie stryczki na szyje. Jej takowa ozdoba się nie podobała i poza tym, biżuteria tego rodzaju miała zbyt wysoko cenę jak na jej gust. Świstały ostrza, dudniły buty, a gwizdki... Cóż, gwizdki głównie ją wkurwiały. Cichym jękiem powitała rozpadnięcie się wózka i latające ciała. Zarówno te ruchliwe, jak i te trochę mniej. Burdel, jednym słowem. Kompletny burdel ogarnięty pożarem.

Od owego przedstawienia, obfitującego w brykających chłopów, kolor szkarłatny i krzyki, oderwał ją ryk gdzieś zza jej pleców. To odwróciło jej uwagę od rzezi i przypomniało o ważnej zasadzie fechtunku. Oczy dookoła głowy. Zasady, której strażnik, próbujący przemodelować facjatę Sorleya, zapomniał. Lub wcale nie znał. A lekcja, którą Aeliana mu dała, starczyła rudemu do końca życia. Doskoczyła do niego w kilku krokach, w biegu dobywając sztyletu. Opanowanym niemalże do perfekcji ruchem, przeciągnęła ostrzem po gardle. Buchnęło czerwienią. Rudy zaświstał, wybałuszył oczy i poleciał na spotkanie z brukiem. Bulgocząc i szumiąc, odtańczył ostatni taniec. I zamilkł.

- Oj, wstyd, złotko świątobliwe. - Ael pokręciła głową i zacmokała, chowając sztylet. - Żeby baba was ratować musiała. Musicie się nauczyć bronić, bo szkoda wielka, gdyby i was pochować trza było. Jeno wy zdajecie się kimś z tej bandy, kto ma kuśkę i jednocześnie trochę rozumu.

Pomogła Sorleyowi stanąć pewniej na nogach, na dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na jego ramieniu. Wróciwszy na miejsce bitki, przyjrzała się ulicy, która teraz wyglądała jak pobojowisko. Uchwyciła albrechtowy wózek, obecnie zażywający kąpieli. Poobijaną Kerin na bruku. Kumalu, pozbywającego się ciała młodego Kane'a. Rolanda z krwią spływającą po łydce. I pośród tego wszystkiego Dextera, przebranego za strażnika i gwiżdżącego tym chędożonym gwizdkiem.

- Mało ci kłopotów? - Warknęła w jego stronę. - Pół straży w Narwell słyszało koncert na trzy gwizdki tych zarżniętych. Chcesz sprowadzić drugą połowę? A może skończyć jak oni?

Nie czekała jednak na odpowiedź, przenosząc wzrok na innych.

- Tego gówna to już pozbierać nie idzie. Lada moment zwali się tutaj obstawa znad rzeki, brakuje nam jednego truposza z albrechtowego lokalu, a i mamy jeszcze kilku nowych. Trzeba się gdzieś przyczaić, aż sprawa ucichnie. A później spierdalać. Jak najdalej i jak najszybciej.

Aeliana zerknęła na Sorleya, który z całej grupy zdawał się należeć do tych rozsądniejszych. No, on i Kerin. Liczyła głównie na ich wsparcie w ewentualnym wprowadzeniu swojego planu w życie. Roland był masą mięśni, a Kumalu nietutejszym. Dexter... Dexter zwyczajnie działał złodziejce na nerwy. A były one na wykończeniu i jeśli samozwańczy strażnik da jej najmniejszy pretekst, Ael potraktuje go, jak tego rudego w alejce.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 05-08-2012 o 00:28.
Aro jest offline  
Stary 09-08-2012, 17:06   #32
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Olimpijski wielobój wkraczał w kolejną fazę. Etap zapasów i ujeżdżania zakończył się medalowym rozpierdolem i przyszła naturalna kolej na sprint. Sportowcy nie czekali na sygnał, runęli w splątane, zabłocone żyły miejskiego organizmu. Słyszeli wzbierający hałas, rwetes wplatał się w każdy zaułek, piski i gwizdy, strażnicze świsty i krzyki, brzęki oręża i ciężkie rąbnięcia przekleństw. Ciekawskie oczy pączkowały w kolejnych oknach, wgrywały w pamięć obraz dzikiej gonitwy: uciekających alejkami labiryntu szczurów i rozgwizdanego pościgu blaszanej braci.

Kumalu został w tyle, zamotany w zwojach sznurów i układance rozbitych przebojową jazdą desek szarpał się z burmistrzowym potomkiem. Miał w łapach dynamit, więc mimo wściekłych wysiłków szczątków zepsutego kramu wydarł truposza spod sterty śmieci i wystrzelił ku rzece. Był szybki. Znacznie szybszy od żołnierzy, którzy zaalarmowani władowanym do rzeki wozem i szaleńczą świstaniną stójkowych zerwali się do biegu. Bankowo, gdyby wystartowali jednocześnie rywale oglądaliby tylko niknące w dali plecy Murzyna. Ale nie wystartowali. I kiedy Kumalu wypadł już zza pierzei kamieniczek na śliskie nabrzeże gorące powitanie miał zagwarantowane.

Zahamował niezdarnie widząc wyskakujących na spotkanie żołdaków, ale zasady dynamiki były nieprzekupne. Cała trójka - w dodatku z omotanym kocami pasażerem - poleciała jak kostki domina. Touv wyrżnął łokciami w mokre kamienie, zaszurał brzuchem po cegłach i rąbnął plecami w drewnianą barierkę. Nie było zmiłowania, deski nie wytrzymały. Kumalu zawisł na polerze z nogami dyndającymi w dole. Fakt, pozbył się ciała, bo to runęło w rzeczną toń, ale razem z truposzem do wody władowali się obaj wojskowi.

Wytężył muskuły i skrobiąc brzuchem po kamieniu szybko wciągnął się z powrotem na chodnik. Żołnierze w wodzie wrzeszczeli coś, ale prąd był silny i słychać ich było coraz słabiej. Ktoś rzucał im linę, wodę siekały kotwiczki i haki, nadciągająca na Kumalu kara w osobach zbrojnych akurat skoncentrowała się na dryfujących w wodzie obiektach i Touv miał swoją chwilę. Najpierw gramoląc się z uliczki na czworakach, a potem już normalnie, coraz szybciej i szybciej. Wojownik nie miał czasu, by myśleć, pognał tam, gdzie parę chwil przed pechową kolizją mignęła mu umykająca sylwetka Sorleya. W biegu rąbnął pogwizdującego wesoło Dextera, który akurat dopełniał swej metamorfozy wciągając na chudą dupę strażnicze, splamione sosem hajdawery. Bełtem, który prześlizgnął mu się po karku zostawiając krwawą smugę nawet się nie przejął. Mogło być już tylko lepiej.

* * *

"I co... Hmpf, hmpf..." – strażnik sapał jak miech z trudem łapiąc oddech – "Co... Co tu się stało? Mów szybko!"
"Źli zbóje. Przyszli i napadli" – Dexter złapał się na tym, że chce zawadiacko podkręcić wąsa – "Byli po zęby uzbrojeni, silni jak woły. Nie mieliśmy szans".
"Dobra... Z której strażnicy jesteś? Odstawimy cię na miejsce, reszta poszła w pościg, ktoś zostanie uprzątnąć to miejsce" – młodzik schwycił Rotha pod ramię i zdecydowanym ruchem wprowadził na wózek, z którego wyskakiwali kolejni strażnicy – "To gdzie jedziemy?"
"Pod samą bramę" – łotr przeszukał kieszenie podwędzonej kamizelki i z zadowoleniem odpalił znalezionego tytoniowego skręta.- "Pod samiutką bramę główną".

* * *


Gnali jak wicher figlujący na polu. I podobnie rozrabiali. Walili uliczkami jak szaleni po drodze dewastując co się dało wśród straganów z owocami, zrywając suszącą się w alejkach pościel i bieliznę, śląc sękaczami na glebę tarasujących przejście przekupniów i pechowych przechodniów. Skakali między podcieniami i zasłoną podmurowanych kramików, co rusz zderzali się z kimś, wili między rozpędzonymi wózkami i furgonami, płoszyli zwierzęta swymi dzikimi fikołkami i kozłami. Kumalu pokazał, co warte są jego stalowe muskuły i prędko dopadł do peletonu, a niedługo później wysforował się na czoło stawki i teraz to on – przerażając ludzi swą egzotyczną postacią – oczyszczał szlak z przeszkód, nie oszczedzając przy tym kolan i łokci. Biegaczem okazał się całkiem sprawnym, ale przecinające powietrze dzwonki i gwizdki strażników szybko zagęszczały atmosferę, gdy już zbiegom wydawało się, że pościg został daleko w tyle. Kiedy już zasapani patrolowcy dali za wygraną do zabawy włączały się posiłki z pobliskich posterunków, przywołane wściekłym rwetesem, który pożerał całe miasto i trząsł nim jak febra.

"Tutaj!" – zawołał kobiecy głos, a oczy całego zbiegowiska równocześnie skrzyżowały się na niewielkich zielonych drzwiczkach na końcu wiodących w dół - gdzieś ku piwniczkom czy suterenom - schodów. Dudnienie ciężkich buciorów za plecami nie pozostawiało złudzeń, następna porcja mend był tuż, a serducha sprinterów niebezpiecznie zbliżały się do granicy funkcjonalności.

"Serwus Sorley" – młody, nieco piskliwy, acz całkiem przyjemny. Do tego kpiarski w tonie. Głos dobiegał gdzieś z góry, ale w to szło zwątpić. Góra to był świeżo odmalowany, bielusieńki sufit bez ani śladu szpary czy blizny. Spoceni, zadyszani i polegujący na podłodze uciekinierzy dopiero teraz rozejrzeli się po ścianach swego schronienia. Czyste, białe ściany bez ani śladu drzwi czy jakichkolwiek wnęk. Ale to jeszcze nie był powód, żeby się martwić. Zmartwić można było się tym, że śladu nie było też i po drzwiach przez które całe towarzystwo władowało się do środka. Ot, białe, lite ściany wszędzie dookoła. I nic. Nic poza stolikiem z paroma karafkami wina i kolekcją szklanek.

* * *


"I tak to właśnie z tymi zbójcami było..." – Dexter zaciągnął się potężnie niemalże wsysając w siebie większą część papierosa. Furgon dojeżdżał już do strażnicy, gdzie Roth rzekomo pełnił służbę. Zaaferowany tytoniowymi buchami rabuś nie zauważył nawet, kiedy wóz się zatrzymał, a łapska strażników zawinęły go pod ramię i poprowadziły ku miejscu służby.
"E-e-e, szeryfie, już dalej sam pójdę. Wy wracajcie tam szukać tych złych kryminalistów" – rzucił łotrzyk wypluwając papierosa i widząc wychodzących mu na spotkanie "kolegów po fachu".
"Jesteś świadkiem w sprawie Zbyszku, musimy cię doprowadzić na miejsce w jednym kawałku" – pocieszył przebierańca sierżant – "Trzeba posłać list za zbójami i nam ich opiszesz. Może dadzą ci nawet jakiś medal ze wstążką".
Roth schylił łeb przed salutującymi sierżantowi stójkowymi przy wejściu na posterunek i już miał się wyrwać z paradnego szyku, w środku którego kroczył, kiedy zobaczył przeciągających się na balkonie kuszników. Zły moment. I znów, dwóch goryli w drzwiach ograniczało możliwości manewru. "Dobra, teraz już na pewno" – pomyślał na klatce schodowej i zwinął się w piruecie. Akurat, żeby wpaść w objęcia łysawego wąsacza z brzuchem rozległym jak rzeczny barkas.

"Hejże... Kto to jest?" – zaperzył się tłuścioch posyłając Rotha na zakratowany korytarz.
"No Zbyszek, służy tutaj... Słyszał pan komendancie o tej awanturze na nabrzeżu..."
"Jaki, kurwa, Zbyszek? Gdzie masz wąsa skurwysynu?" – ryknął grubol dobywając dyndającej mu przy pasku pałki.
"No i chuj. A już liczyłem na odznakę i służbową procę" – żachnął się osaczony przez strażników Roth.
 
Panicz jest offline  
Stary 09-08-2012, 17:10   #33
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Ogolili! - zawył rozpaczliwie Dexter.
Łkając i smarcząc, rzucił się w objęcia ludzkiej beczki smalcu, szukając pocieszenia w tłustych, owłosionych ramionach i spoconych męskich cyckach próbujących wyrwać się z koszuli strażnika.
Czy poruszony okrutną zbrodnią na swoim podwładnym Komendant Spaślak zignoruje podejrzenia? Czy może okaże się mieć rozum równie tęgi jak kałdun?
Kto tak naprawdę kryje się pod wąsatą twarzą? To wszystko w następnym odcinku.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 09-08-2012 o 17:28.
Cohen jest offline  
Stary 11-08-2012, 17:53   #34
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Złodziejka nie czekała. Gdy tylko ujrzała czołowe zderzenie Kumalu i strażników, obróciła się na pięcie i wzięła nogi za pas. Zdążyła jeszcze tylko zobaczyć, jak ciało młodego Kane'a niknie z głośnym pluskiem w rzece. A to, co zobaczyła później, nie zapadło jej w pamięć.

Innym mignęła tylko ruda smuga jej loków. Była szybka. Musiała być. Wiele razy spieprzała przed strażnikami, rozjuszonymi osobnikami, których pozbawiła czegoś cennego. Raz czy dwa zdarzyło jej się uciekać przed wyprowadzonymi w pole wspólnikami. Ostatnia jej ucieczka nie skończyła się dobrze. Wylądowała w Narwell i całym tym szambie.

Gnała. Zdając się na Sorleya i innych w kwestii kierunku, gnała tuż za nimi. Wchodziła w zakręty, przemykała wąskimi uliczkami. Zręcznymi skokami przesadzała blokady w postaci wózków i kramów. Kilka razy obdarzyła nieszczęsnych przechodniów łokciem, gdy ci z uporem stali w miejscu, zamiast usunąć się z drogi.

I gdy nie miała już sił na kolejny etap szaleńczego sprintu, przyszło wybawienie. Nie zastanawiała się nawet, czy nie wpadną z jednego szamba w drugie. Runęła w dół schodów wraz z innymi. Opierając się o ścianę, zgięła się wpół i zaczęła łapać oddech. I kląć. Nie umknęło jej uwadze, że brakuje im jednej osoby. Na nieszczęście tej nazbyt ruchliwej. Pieprzyć to. Jeśli mieli szczęście, Dexter przestanie być jednym z ich zmartwień. Lista była już wystarczająco długa, jak na gust złodziejki.

- Złotko, okaż trochę manier. - Odezwała się, nadal ciężko oddychając i rozglądając się po pomieszczeniu, od którego koloru zaczęły ją boleć oczy. - Nie zrozum mnie źle, jestem niezmiernie wdzięczna za ukrycie nas przed tamtą hałastrą.

Miała ochotę sięgnąć po wino. Suszyło ją po biegu. Jednak zamiast po szklankę, sięgnęła do rękojeści rapieru. Wdzięczność nie wykluczała nieufności.

- Dobrze byłoby jednak zobaczyć kogoś, u kogo właśnie zaciągnęliśmy dług.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 12-08-2012 o 20:55.
Aro jest offline  
Stary 11-08-2012, 22:27   #35
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
"Co do cholery?" - pomyślał Kumalu spoglądając na ściany pomieszczenia. Podszedł do miejsca gdzie według niego powinny być drzwi i zaczął dotykać ściany - "Czary czy co?"

- Sorley może ty wyjaśnisz, co kurwa jest grane? - czarnoskóry zwrócił się do kapłana - Znasz laskę co nas uratowała i uwięziła jednocześnie?

Kumalu domyślił się co nie było trudne, że to musiała być kobieta, najpewniej czarownica i pewnie Sorley jej jakoś podpadł.
 
Komtur jest offline  
Stary 14-08-2012, 10:15   #36
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Kerin zignorowała, dziwną gospodynię zajęta szperaniem w plecaku, gdzieś tu były bandaże, pamiętała, że jakieś były... Są! Nie do końca bandaż ale czysty i dobrze wchłaniał krew. Przyłożyła kawałek do oka i zawinęła czując już zbliżające się bóle głowy. Inny przyłożyła do wargi drugą rękę kładąc na rękojeści noża. Nie wiedziała czy da radę go na kimkolwiek użyć ale czuła się pewniej mając w rękach żelazo. Było dużo wygodniejsze i szybsze niż puste dłonie.
-Sorley, zechcesz nas oświecić kim jest twoja znajoma tak lubiąca biel?-spytała szeptem podchodząc do kompana.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 19-08-2012, 22:50   #37
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Dźwięki buszujących po mieście stróżów prawa dawno już przebrzmiały, ale szpitalna biel ścian wcale nie koiła nerwów. Okolica w ogóle miała mało sanatoryjny charakter i jakoś nie szło się zrelaksować. Lite ściany, czysty, wyszlifowany sześcian. Nigdzie nie było ni śladu okienka czy choćby szpary, a jednak w środku było jasno jak na rynkowym placu przy słońcu zawieszonym w zenicie. Zasiedlone szczurami i zapaćkane szlamem cele wydały się nagle jakoś bardziej przytulne.

Sorley, Sorley, Sorley. Wszyscy męczyli ciurkającego juchą kapłana, szturchali go i nagabywali, wałkowali na każdy możliwy sposób i okoliczność byle wygryźć kęs sęsu z całego zamieszania. Ale jakoś umiarkowanie im szło. Sztukmistrz zbladł na mordzie, ręce zaczęły mu się telepać, a nogi tanecznie uginać w południowych rytmach. Cwaniaczek nawykły do przekrętów przy kubkach i kulce na jarmarcznym straganie ewidentnie nie nadawał się do gry przy stole dla dorosłych.

"Sorley, co z tobą chłopcze?" – kobiecy głos znów zawibrował gdzieś pod sufitem salki – "Zdawało mi się, że kapłan Olidammary jest wart kapkę więcej..."

Olidammara, bóg łotrzyków. Jego miano słyszał chyba każdy pod słońcem, ale tylko ci wyraźnie zainteresowani afirmowanym przez Arcyłotra stylem życia wiedzieli o draniu cokolwiek więcej. Sorley jako żywy banner reklamowy swego patrona powinien wiedzieć dość, ale zatrwożony umysł chudzielca przeżywał wyraźny kryzys. Kryzys pogłębił się jeszcze, gdy bacznie obserwujący otoczenie towarzysze cwaniaczka zauważyli, że ściany jakby zadrgały. Drgnęły i – mogliby przyrzec – zdało się, że zbliżyły się nieco do siebie. A chwilę później znów.

* * *


Roth stawiał na nożowe metody w prawie każdej sytuacji. Czy szło o wyegzekwowanie długu od zapominalskiego znajomego, pożyczenie drobnych od innego znajomka, zniechęcenie lokalnej gildii złodziei do pobierania prowizji od jego usług czy zakupienie rogalika na jarmarku, kosa zawsze grała medium w kontakcie Dextera ze światem zewnętrznym. Tym bardziej rozbójnik zaskoczył sam siebie, gdy zamiast wjechać tłustemu komendantowi nożem w brzuch wjechał mu w ramiona z łkaniem. Aktorzenie szło zbirowi całkiem zręcznie, ale sumiasty pułkownik miał przenikliwe wejrzenie i nawet po odjęciu wąsa od zbyszkowej twarzy czegoś mu w rysopisie tej sylwetki przed nim brakowało. Wątpliwości szybko się rozjaśniły. Ożywczy powiew przyszedł wraz z młodym gońcem, który waląc na złamanie nóg wtarabanił się do strażnicy.

"Ktoś... Pod-pod... Podszył się pod jednego z naszych..."
"Teraz, albo..." – pomyślał Roth, nawet w umyśle nie mając czasu na dokończenie sentencji.
"Znaleźliśmy nagie ciało strażnika..."

Gadanie gońca było zupełnie po próżnicy. Układ dawno już poszedł w ruch. Nie zanosiło się na to, by po tym wszystkim na schodach został ktoś gotów rzucić młodziakowi parę monet za fatygę.

* * *


Sorley siedział w kucki oparty o nogę stołu i kołysał się katatonicznie mrucząc wszystkie znane mu modlitwy do Olidammary i dokonując szybkiego przeglądu przez znane mu legendy o wyczynach boskiego łotrzyka. Reszta spędzała czas aktywniej, metr po metrze przeczesując ślizgające się powolutku ściany w poszukiwaniu jakichkolwiek zagłębień, śladów tajemnych drzwi czy innych sekretnych mechanizmów. Na próżno, kamienne bloki były równiutkie jak krojone skalpelem.

"Kurwa, przecież Olidammara..." – Kerin zamarła macając zimną gładź ściany – "Oprócz złodziei, muzyki, zabawy... To też bóg wina, tak?"
"Nie ruszcie tego do cholery" – zaperzył się Roland – "Stoi tak sobie, o? To trucizna, bankowo trucizna!"

Ale Kerin miała widać nieposkromione pragnienie, bo mimo prób jej okiełznania przez Rosta i tak dopadła do pucharków i szybko osuszyła całe naczynie. I zamarła. Zamarła w oczekiwaniu, bo po prawdzie trunek – choć niezły – nie wywarł żadnego efektu. Spróbowała znów, kolejny kielich wysechł do cna. Pewnie niejeden kiper miałby do opowiedzenia o smaku napoju cały elaborat, ale dziewczyna jakoś nie chciała dzielić się ze światem swymi kulinarnymi impresjami.

"Halo? Halo, halo-kurwa? Piję, o tutaj, o! Widzisz?" – łotrzyca przechyliła karafkę, nalała sobie pełny pucharek i znów wyczyściła go do cna – "No chlam to wasze gówno, o co chodzi jeszcze? Co za zagadka? Mamy ułożyć ze stołu origami?"

Szuranie ścian nasiliło się. Na nic były krzyki rozeźlonej Kerin, która raz po raz napełniała sobie pucharki trunkiem i demonstracyjnie wlewała w siebie wino licząc, że złapie jakoś uwagę swych dręczycieli. Piła zdrowie Olidammary, odmawiała przy toastach znane sobie modlitwy do bóstwa i te, które podpowiedział jej Sorley, ale nic nie pomagało. W końcu wkurwiona zaczęła miotać naczyniami o ścianę i złorzeczyć autorom magicznego więzienia. Coraz barwniej, choć coraz bardziej plączącym się językiem. Wzrok zamglił się nieco pod wpływem tak szybkiej degustacji, a ruchy stały się niezręczne. A potem przed oczami zamajaczyły Kerin tylko czarne plamy.

* * *


Dexter teraz już nie bawił się w półśrodki. Skaczący na zbója komendant rąbnął buzdyganem w żelazną poręcz schodów, aż dreszcz przeszedł po plecach wszystkim lokatorom budynku. Dwaj dotychczasowi towarzysze przebierańca natarli z boku dźgając gladiusami, ale cel cały czas był w ruchu. Wydobytym błyskiem sztyletem zdążył ciąć jednego przez policzek, wypłacić komendantowi kopniaka w hipopotamie podbrzusze i na deser dać susa przez balustradę na niższe piętro. Zafalował ostrzem przed gońcem i już szlusował na dół, ale wrzaski z góry zrobiły swoje. Dwóch włochatych klawiszy wyrosło przed zbiegiem, jak spod ziemi. Obaj zbrojni zawyli, gdy wtopiły się w nich dexterowe noże, choć przybrana na zimową hibernację warstwa tłuszczu zdołała osłonić witalne organy spaślaków. Piruet, unik i skok pod młócącymi powietrze maczugami. Kurwa, schody!

Na stromych stopniach strażnicy nie tak łatwo było manewrować i popisywać się gimnastycznymi figurami. Roth o mało co nie runął w dół na złamanie karku, kiedy przed pyskiem przeleciało mu ciśnięte z góry krzesło, a z dołu świsnęły bełty. Zbir porwał pozostałe w zakamarkach ubioru ostrza i zjeżdżając po poręczy dokonał krwawego slalomu między stójkowymi, zostawiając za sobą tylko krwawą kurzawę. Wyhamował akurat przed wyskakującą zza rogu halabardą, ledwo co uchodząc w jednym kawałku sprzed gizarmy, która zmaterializowała się w dłoniach innego gwardzisty.

Wszelkie glewie, halabardy, rohatyny i inne dźgająco-tnące urządzenia, od których zaroiło się na półpiętrze szybko zmieniły tor ucieczki mordercy. Niestety na deko bardziej zagmatwany, wiodący przez wyższe piętra, z nadzieją na korytarz prowadzący gdzieś na wcześniej widziany taras. Lotki syczały, gruz leciał ze ścian, a żelazo śpiewało. Atakowany ze wszech stron Dexter miał coraz mniej miejsca na rozrabianie, a zaczynało brakować i oręża, który wtopiony w strażnicze korpusy często razem z nimi wypadał poza zasięg rozbójnika. Widząc, że wolna przestrzeń wokół drastycznie się kurczy – jak nie przymierzając parę przecznic dalej w pewnej piwniczce – Roth pobiegł na górę.

Korytarz. To nie był ten, to nie mógł być ten. Ale to był jedyny, który akurat był pod ręką, a nawałnica mieczy wzbierała z każdą sekundą. Dexter dźgnął zastawiającego się niemrawo klawisza i wskoczył we wnękę potykając się o upuszczony przez strażnika pęk kluczy. Cholera, sztylet – ostatni, jaki miał – został na zewnątrz. Został z pustymi rękami. Chociaż...

Porwał klucze spod nóg i wpadł w zakratowany korytarz zatrzaskując bramkę. Nie wiedział, który klucz będzie pasował. Mógł mieć tylko przeczucie. Miał przeczucie, że ten z czerwoną obwódką. I słusznie. Ten pasował. Dexter kupił sobie chwilę. I naraz ze wszystkich stron obiegły go wrzaski wściekłości, zawodzenie i zwokalizowany gniew. Był w sekcji więziennej dla skazanych na śmierć.

* * *


Kerin zachwiała się próbując złapać równowagę po którymś ze swych desperackich rzutów kielichem, ale alkohol pulsował już w żyłach na całego. Zamglony wzrok z trudem... CO?

Łotrzyca podskoczyła jak oparzona. Widziała... Wyjście? Tam, gdzie jeszcze przed chwilą miała tylko biały kamień teraz majaczyła jej w ścianie solidnych rozmiarów czarna dziura. Dziewczyna odskoczyła od stolika, chwiejąc się na boki ruszyła ku czerni potykając się i upadając. Bełkotała coś o wyjściu, ale mało co szło z tego zrozumieć. Zrozumienie spłynęło na wszystkich dopiero w momencie, gdy słaniająca się na nogach, brnąca ku ścianie na czworakach niewiasta wsiąkła w kamień jak w mleko.

Rost był za nią tuż, pikował jak sokół, ale jego szybkości odpowiadała tylko siła z jaką gruchnął o ścianę. Kumalu i Aeliana spojrzeli po sobie i od razu wyrwali do stolika. Ściany były coraz bliżej siebie i wyraźnie przyspieszały. Duet nawet nie myślał o elegancji toastów z kieliszka i od razu porwał się za karafki. Oboje przyssali się do naczyń, a wino lało im się w gardła dziką powodzią procentów.

Chwilę musiało to trwać, bo od ściany do ściany było już nie więcej jak dwóch leżących stopami do siebie Kumalu, ale Aeliana w końcu dopięła swego. Rzuciła naczynie Sorleyowi i pijana runęła na pysk. Uderzenie zdołało ją jednak ocucić na tyle, by przeczołgała się ten niewielki kawałek, jaki został jej od wolności i znalazła się poza zasięgiem wzroku uwięzionej trójki.

Kumalu pierwszy raz w życiu żałował, że taki z niego kawał chłopa. Biedak potrzebował znacznie większej dawki purpurowej nalewki niż obie dziewczyny i teraz wgryzał się już w szkło magicznej karafki, której zasoby wina najwyraźniej nigdy się nie kończyły. Nie miał czasu martwić się o pozostałych, ale widział już, że dla kogoś podróż skończy się na tym etapie. Sorley, który był chudy tym razem mógł rzec, że ma nad Murzynem wagową przewagę. Jego błąd, że przytłoczony strachem za późno zrozumiał sytuację i teraz – razem z Kumalu – musiał ścigać się z czasem. Pościgał się jednak tylko kapkę, bo już na pierwszej prostej walczący o życie Roland wyrwał mu karafkę i sam zabrał się do ewakuacyjnej konsumpcji.

Mury były już tak blisko, że człowiek ledwo mógł stać z rozpostartymi ramionami i nie kulić się pod ich naporem. Touv wiedział, że musi zdążyć – szybkim, rozbujanym krokiem dopadł do miejsca, gdzie spodziewał się ratunku. Cały czas pił i pił, ale w końcu nie miał już jak, bo nie było już nawet jak zgiąć łokci, by trzymać naczynie. Wpił usta w brzeg karafki i trzymał ją w górze samymi zębami. Na nic więcej nie było już miejsca.

Miejsca ledwo starczyło, by przepuścić kompletnie pijanego Rosta do wyjścia. Za plecami został tylko wrzeszczący przeraźliwie kapłan. I tak skonał. Wyjąc jak banshee. Sekundę po tym, gdy Roland i Kumalu rzutem na taśmę wtoczyli się w ledwo mieszczącą ich szparę między nabierającymi pędu ścianami.

* * *


"Uwolnij nas!"
"Biegiem kurwa, teraz albo nigdy!"
"Szybko!"

Dexter nie wiedział, że jest w stanie tak szybko operować przy zamkach, ale widać stres działał na niego stymulująco – odwrotnie niż na świętej pamięci Sorleya. Kiedy znalazł pasujący do celi klucz otwierał ją pędem, łamał dany klucz i gnał dalej. Korytarz był długi, cel było dużo, a czasu mało. Ale patrząc na zakazane mordy za kratami, dzikość z jaką wyskakiwały ze swych nor i ich żądzę krwi wiedział, że szanse ma tylko wykorzystując ten kryminalny motłoch.

Roth był przy końcu roboty, gdy bramka runęła i strażnicy z bronią wdarli się na uzbrojonych ledwie w kamienie i pięści buntowników. Dexter wiedział, że to będzie ciężka przeprawa. Korytarz był długi i wąski. A jemu za oręż musiał starczyć ledwie znaleziony na strażniczym stoliku młotek.

* * *


"To nie było takie trudne zadanie, prawda?" – kobiecy głos należał – a jakżeby inaczej – do kobiety, choć jej scharakteryzowanie dla leżących na ziemi Kerin, Aeliany, Rosta i Kumalu było poza granicą możliwości. Pierwsze dwie rzygały jak koty, a Roland i Touv wodzili po suficie niewidzącymi oczami. Tak potwornie zalani, jak teraz nie byli jeszcze nigdy – "Szkoda, że Sorley je oblał. Było przeznaczone dla niego. Jako kapłan Olidammary powinien poradzić sobie bez problemu, a wtedy i wy uniknęlibyście tych nieprzyjemnych okoliczności. No, ale. Było, minęło".
"Blargh..." – zaprotestowała desperacko Kerin, ale moment potem padła nieprzytomna na ziemię nie doczekawszy się odpowiedzi.
"Nie jestem pewna, moja droga. W każdym razie, choć test nie był przeznaczony dla was, to wy sobie z nim poradziliście. Zatem... Zostaniecie na pewno jakoś wynagrodzeni" – kobieta przerwała na moment wykonując dłońmi kilka skomplikowanych gestów – "Kiedy już wytrzeźwiejecie może porozmawiamy... O dalszej współpracy. Przyda się wam ktoś przy tym całym bałaganie, który rozpętaliście na mieście. Ale... Słodkich snów, nie zakłócam już więcej".


Wnerwika proszę o niepostowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 20-08-2012 o 19:53.
Panicz jest offline  
Stary 20-08-2012, 21:50   #38
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Bania była potwornie ciężka. I Rolandowi zdarzało się żreć żwir, i Kumalu miał swoje ekscesy z pędzoną na bananach wódką, i zgrabne dziewczęta nie raz z gracją farbowały szarość uliczek wątrobowym sosem. Wszyscy znani byli z tego, że nie biorą urlopów w chlaniu, ale teraz przeszli już samych siebie. Na swoje usprawiedliwienie mieli tylko fakt, że tym razem nadmierne ilości alkoholu były dla zachowania zdrowia wyraźnie wskazane. Głupkowate hasło 'Kto nie pije, ten nie żyje' nabrało nowego sensu. Sorley potwierdziłby. Gdyby tylko mógł.

Zwleczenie się z pościeli, na której ułożono rozgogolonych ochlapusów okazało się potwornie ciężkim zadaniem, ale aby dostać się tylko do postawionych w pobliżu karafek z wodą pijacy poświęciliby wszystkie członki. Ostatecznie obyło się bez takich ofiar, ale ból był podobny.

"Uu, niemrawo wyglądacie. Ale wciąż we własnych rozmiarach, nie tak kompaktowi jak Sorley" – kobieta zjawiła się między filarami salki nie wiadomo kiedy – "Ale zostawmy już biedaka, zanim żarty z niego zaczną was śmieszyć pewnie chwilka upłynie. Porozmawiajmy o przyszłości".

Kobieta zachichotała słodko jak podlotek i odgarnęła kosmyki z czoła. "Tak, wy raczej nie porozmawiacie, bo gardła macie zajęte uzupełnianiem płynów. Zatem pomówię ja. Widzicie, Sorley był kapłanem Olidammary. Bóstwa złodziei, muzyki, zabawy. I wina, jak parę godzin temu zauważyła – z zyskiem dla wszystkich - wasza koleżanka. I ja też – jak bystro zgadujecie – ten kult reprezentuję. To czemu leżycie teraz poobijani, a wasz kumpel zgnieciony na dżemik, spytacie?"

Weszła w zasięg światła kandelabrów prezentując zgrabną sylwetkę oplecioną obcisłą, oliwkowozieloną tkaniną. Lat miała najwyżej trzydzieści, ale kto by tam znał prawdę, kiedy w grę wchodziły gusła i inne czary. Z roześmianych zielonych oczu tryskały iskry, jak u małolatki, która liczy, że lada dzień cały świat będzie miała u stóp, ale zwieść dałby się tylko amator.

"Sorley trafił tu w ramach testu. Liczył na awans w hierarchii, planował wielkie rzeczy. To, co przeżyliście to był dopiero pierwszy, najprostszy etap testu, przez który gówniarz powinien był przejść śpiewająco, jeśli marzył o tym, by w ogóle coś znaczyć" – dmuchnęła na złośliwe, czarne loki ześlizgujące się na oczy – "Zawiódł, a koszt ponieśliście i wy. Niechcący wpleceni w całą sprawę. Trochę mi przykro. Ale tylko odrobinę. Zresztą i tak pewnie się nie gniewacie, co?"

Pomruki zaległych na pościeli kombatantów jakoś nie dawały się zinterpretować. Kapłanka zmarszczyła tylko brwi i ciągnęła dalej.

"Tak czy inaczej, wy na mieście narobiliście sobie niezłego bigosu, a ja zostałam bez człowieka do specjalnych robót, bo okazał się miękki jak gąbka. Człowieka nie ma, ale zadanie pozostało" – uśmiechnęła się słodziutko koralowymi usteczkami – "I sami wiecie, co dalej. Ja mogę wam pomóc ulotnić się z Narwell, a wy możecie pomóc mi wcześniej przy załatwieniu sprawy z lokalnymi rozrabiakami".

"Mów..." – wykrztusił walczący z mokrą poduszką Kumalu.

"Chodzi o skok. Skok na świątynię Zilchusa. Tak, tego śmiesznego bożka kupców i pieniędzy. Tak, tego od dużych pieniędzy" – kapłanka z trudem skryła uśmieszek – "Sorley nie przeszedł jeszcze ostatecznej inicjacji, więc mógł się za to zabrać. Gorzej z prawdziwymi kapłanami. Zaklęcia chronią sanktuarium zilchusowego banku przed gośćmi, którzy kumają się z innymi religiami. I dlatego wy będziecie jak znalazł. Tym bardziej, że chyba nie planujecie tu zostać na dłużej i zaraz macie zaplanowany wyjazd w kierunku 'jak najdalej stąd', co?".

"Pojebało?" – wykrztusiła tym razem Kerin.
"Chyba tak, bo daję wam plan wjazdu do największego skarbca w okolicy, a co tam sobie weźmiecie jest wasze. I proszę tylko o dostarczenie jednego małego instrumentu, ot takiej sobie lutni, która leży tam między waszymi monetami i kamykami" – przerwała podkręcając pukiel włosów – "Dziwne, nie? Ale tak już jest u Olidammary. Nie potrzebujemy biznesowych kalkulacji. Wystarczy, że mamy nosa".

* * *


"To dla nas naprawdę zaszczyt panowie, tacy szanowni goście w naszych progach!" – kapłan kłaniał się obstawionym gwardzistami przybyszom łopocąc pozłacanym ornatem.
"I dla nas, i dla nas, bracie Ozjaszu" – bladoskóry gość we fraku nie tracił czasu na czcze formułki – "Prowadź proszę do skarbca".
"Już, już" – frasował się łysiejący dziadek, nerwowo przebierając spoconymi paluchami po pęku kluczy – "Ten, ten i... O ten".
"Dobrze. Gwarantujesz mi to, tak? Gwarantujesz bezpieczeństwo mojego depozytu?"
"O panie, nie znajdziesz bezpieczniejszego miejsca w tym mieście, na pewno nie!"
Blady, siwowłosy galant zmierzył kapłana wzrokiem przyprawiając staruszka o skurcz. W końcu zwolnił go ze spojrzeniowego uścisku i bratersko poklepał go po ramieniu. Kapłan wyżymał ręczniki z potu jeszcze długo potem.

* * *


"Ale ja rozumiem, że z tak ciężką czaszką, jak teraz, gdy ledwo podnosicie łeb znad poduchy ciężko myśleć. Gdyby jednak..." – dziewczyna przysiadła na łóżku koło Kumalu – "Pytajcie śmiało o szczegóły. Wierzę, że utniemy sobie wspólnie naprawdę porządną pogawędkę!"
 
Panicz jest offline  
Stary 22-08-2012, 13:55   #39
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację

Roland p…p…p.. - w tym momencie miast kolejnego słowa, wychylił się za łóżko i z jego ust poleciał solidny rzyg. Spojrzał na niego, nieco rozbabrał kijkiem, próbując z ciekawości zaobserwować co wyleciało, po czym przecierając twarz ponownie spojrzał na całkiem ciekawie wyglądającą kobietkę.
- Co żech mówił? Aaa… Roland pójdzie po skarby i złoto – zadeklarował. Robota mu odpowiadała, mógł uratować się z miasta, jeśli tylko babka szczerze gadała. Mógł też się obłowić skarbami. Czegóż chcieć więcej/ Na pewno spróbować warto, bo cóż miał do stracenia?

- A gdzie to jest? - Zapytał, bo jakoś nie kojarzył tej świątyni. Rzadko bywał w tych miejscach. - I ilu dojebać będzie trzeba? – Tymi pytaniami miał zamiar dowiedzieć się, jak wygląda ochrona skarbca i jak się do niego najlepiej dostać. Po chwili jednak jego łeb, nie doczekawszy się na odpowiedź, padł powrotnie na poduszkę.
 
AJT jest offline  
Stary 22-08-2012, 20:27   #40
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
- Te dziunia. - Kumalu zdążył nauczyć się paru tekstów, miejskiego żargonu - Mówiłaś że masz jakiś plan wjazdu do świątyni, może byś go trochę odsłoniła hę?
Barbarzyńca przy każdym słowie krzywił się niemiłosiernie. Raz że chciało mu się rzygać, a nie miał już czym, a dwa że łeb mu napieprzał jak po ciosie nabijaną krzemieniami maczugą.
- Tylko nie mów że mamy się przebrać za staruszki - czarnoskóry uśmiechnął się krzywo, próbując wykrzesać z siebie odrobinę humoru - a tak poza tym to wchodzę w to
 
__________________
"Kto się wcześniej z łóżka zbiera, ten wcześnie umiera" - Mag Rincewind
W orginale -"Early to rise, early to bed, makes a man healthy, wealthy and dead."

Torchbearer dla opornych. Ostatnia edycja 29.05.2017.
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172