- Wszyscy w końcu umierają, starucho. Uważaj, żebym tobie tego procesu nie przyśpieszył. - warknął za odchodzącą kapłanką.
Podobno kapłanką, bo to, co się właśnie stało, kwalifikowało ją raczej jako mutantkę albo kultystkę Chaosu.
Szykował właśnie broń, gdy koło niego pojawił się magik i zaczął go wypytywać, po czym sam sobie odpowiedział. ~ Mógłbyś się zdecydować, delikaciku. ~ pomyślał Vogel, a jednocześnie na jego ustach pojawił się cyniczny uśmieszek, potwierdzający zapewne najgorsze podejrzenia Flicka.
Widząc, że część towarzystwa zaczęła się już odwrotem na z góry upatrzone pozycje, znaczy ucieczką do przodu, naciągnął na twarz wyciągniętą z kieszeni chustę i zdjął z pleców tarczę. - No, jazda! - rzucił krótko do swojej chłopskiej armii, dobywając zza pasa pistolet.
Obrócił się w stronę pokrak, uniósł tarczę na wysokość brody i ruszył spokojnym, ale szybkim krokiem do przodu, nie oglądając się za siebie.
Na oko, ale wprawne, oceniając odległość, przycelował krótko i strzelił.
Rozległ się błysk, huk i spowiły go kłęby gęstego, cuchnącego dymu.
Wcisnął pistolet z powrotem za pas, wyciągnął miecz. - Dalej, hołoto! Rżnąć te kreatury tak, by czuły, że je mordują! - ryknął, wypadając z rozwiewającego się powoli obłoku.
Zawinął mieczem nad głową i przeszedł do truchtu, po skosie, tak, by przejść wzdłuż krawędzi bandy zielonoskórych.
A potem uciec.
__________________ Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |