Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2012, 16:44   #1
Kawairashii
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation [Autorski] Purgatories Delight - SESJA ZAWIESZONA


Przebudzenie
-Popatrz na nich, wyglądają tak błogo.
-Dwadzieścia minut drogi, mam nadzieje że wiesz co robisz.
-Spokojnie, znalazłem aksjomat, tej nocy nas już tu nie będzie.
-Nie sądzisz że Pan będzie zły?
-Pamiętaj że nie łamiemy systemu, używamy go jedynie na naszą korzyść.
-No nie wiem, gdyby kto inny mi to powiedział, nie tknąłbym sprawy -dwumetrowym kijem.
-Daj łopatę, ten powinien obudzić się za kilkanaście minut ale tamci...
-Nie mamy tyle czasu.
-Dokładnie, pomóż mi odgarniać glebę.

...

Gdy ostatni raz powietrze wypełniło twe płuca, nie było tak chłodne i suche. Mimo iż wokół ciebie pracowało dwóch mężczyzn w blasku lampy oliwnej, nic w nich nie wydawało się znajome. Skrzeczący bulgot, pomlask warg i znaczące dygnięcia tworzyły coś na kształt języka, mowy rozumianej jedynie przez obie pokraczne istoty. Wychudzone cienie w przebłyskach słabego światła wydawały się spaczone, twarze zaplątane we własne zmarszczki i koślawe grymasy, a przeszywający chłód i poczucie szorstkości ich dłoni przyprawiało o konwulsje. Jeden ze starców klepnął cię w bark, „wdech” powiedział, po czym obdarzył cię miernie przyjemnym uśmiechem.
Zachłyśnięcie się pierwszym tchem na rozkaz, wydało się prawidłowe, niczym pierwszy papieros w życiu, zapalony w gronie znajomych, bądź nieudane przyjęcie na skopolaminie. Wszystko było inne, ale nie było złe. Bez obaw twe dłonie poszybowały ku ramionom mężczyzn, ci ujęli cię i szybkim ruchem wrzucili na pakę samochodu. Stopy nadal były pokryte gliną i wilgotną ziemią. Czyżby twoje ciało zostało zasadzone? Czy coś co zostało przez ciebie zrobione rezultowało w obecnym położeniu? Wspomnienia to ciekawa rzecz, gdyż nic nie przychodziło ci do głowy.
Na pace wylądowały jeszcze dwa inne ciała, nagie i blade, jednak odczuwasz ich ciepło, mimo iż tak jak ty stali w chłodzie bez żadnej osłony, wkopani po biodra w gruncie. Lampa oliwna migotała w dłoni jednego ze starców, miał na oko z siedemdziesiątkę, chociaż sposób w jaki chodził wskazywał na ciężkie warunki życiowe, stres i zmęczenie mogły dodać mężczyźnie kilka lat. Drugi zdecydowanie dożył podobnej wieczystości, spluwając co chwila ze swojej pozbawionej zębów paszczy. Wskoczyli do przodu i odpalili rzęcha. Ich ubiór ograniczał się do skrawków materiałów z okładziny materaca, ochraniaczy i sznurowadeł po przewlekanych by łączyć różne warstwy szmat w całość.
Gdy wóz ruszył, głowa obróciła się by spamiętać miejsce zagrzebania. Nie tylko tobie na tym zależało, pozostała dwójka także okazywała objawy wolnej woli. W trójkę, dwoje mężczyzn i kobieta, wszyscy w dość młodym wieku, rozłożyli się na powierzchni paki. Czy łączyła ich jakaś wspólna przygoda? Żadne nie wyglądało sobie znajomo.
Ich głowy skierowały się w jednym kierunku. W ciemnościach widać było jedynie rozgrzebaną ziemię i ślady opon. „Nie patrzcie im w oczy” powiedział kierowca. Tym razem nikt nie usłuchał. W ciemności zaczęły ujawniać się czarne sylwetki, przyprawiające o zawiść samą noc własnym mrokiem. Na ich czubkach niczym główki szpilek, białe czaszki wbite wewnątrz obłoków które miały stanowić ich głowy. Każda czaszka inna; ta złamana, tamta wymięta, inna spróchniała, a niekiedy i dwie czaszki na obu barkach. „Nie patrzcie się na nich” powtórzył drugi starzec, obracając się ku nim. Gdy wóz zostawił za sobą jedynie kłęby kurzu, a z czaszek pozostały jedynie migające białe punkciki w krajobrazie zbudowanym z podejrzanych kształtów, w oddali było słuchać jedynie wycie. Nagie ciała zadygotały.

...

Podróż trwała w nieskończoność. Zwykle tyle trwa, gdy człowiek znajduje się w nietypowej sytuacji skazany na pobyt z ludźmi również stojącymi w kolejce po niewiadomą. Mężczyźni na przodzie co chwila pomrukiwali pod nosem, niewyraźnie objaśniając swój plan. Czas stanowił dla nich walutę samą w sobie, chociaż żaden z nich nie posiadał zegarka.
Trójka wpatrywała się w siebie badawczo. Mimo iż niewiele mieli wspólnego, ich źrenice były rozszerzone, a spod uchylonych warg wystawały ostre kły. Zmęczenie nie dało szansy rozkwitnięcia żadnej konwersacji, jednak co bardziej porywcze zerknięcia wskazywały na znaczące powątpiewanie w ciąg przyczynowo-skutkowy ostatnich zdarzeń. Musieli tam stać, wkopani w ziemię, kwitnąc i doświadczając wymuszonej fotosyntezy z jakieś dobry kilka dni. Ciało nie było obolałe, świadomość oraz pytania powoli wychodziły na powierzchnię, instynkt samozachowawczy również gdzieś tam był, wszystko jednak było poza zasięgiem. Póki co najambitniejszym posunięciem każdego z nich było miotanie swym ospałym wzrokiem po pace i krztuszenie się własną śliną.

...

Samochód stanął. Kazano ci iść, bez chwili wahania każdy z was stanął na nogi i ruszył przed siebie. Pierwsze drzwi, drugie drzwi, hol, muzyka w tle. „Witamy, czy zastaliśmy Pana?” słowa dosięgły twych uszu. Na nos wsadzono ci okulary, nie tylko tobie, jak się okazało „Dla twojego dobra” wymruczeli wymijająco. Kilka kroków dalej korytarz wydawał się niezmienny, jednak kątem oka zza krawędzi oprawek sytuacja wyglądała diametralnie inaczej.
Słowo 'makabra' cisnęło się na usta, odstręczający uczucie padliny wciskającej się między palce u stóp i stęchlizny uderzającej w nozdrza wyraźnie podburzały złudzenie harmonii bodźca wizualnego. O ile zmysły wysyłały przeciwne sygnały, i mimo iż póki co niezrozumiały, z pewnością w założeniu okularów był jakiś Cel. Jedno było pewne, magiczne szkiełka utrzymywały jaźń w konsternacji.
Piątka dotarła do ciężkich drzwi. Kantem oka widać było że stworzone zostały z mięsa. Za nim znajdowało się obszerne biuro z wieloma kosztownościami i antykami porozstawianymi w widocznych miejscach. Wszystko było schludne i szykowne, a w samym centrum za biurkiem siedział dobrze zadbany starszy mężczyzna napawający się skrzypcami które właśnie poddawał renowacji.
-Witam Panie, mam nadzieje że nie przychodzimy nie w porę?
-Oj już nie bądź taki skromny, widzę że przyniosłeś mi podarunki.
-Tak... a więc nie oni mają być ofiarą, Panie.
-Czyżby? Czy stało się coś o czym powinienem wiedzieć?
-Nic oprócz oczywistego, Panie.
-A... takiś mądry. Jesteś pewien że to właściwe posunięcie?
-Czas pokaże, Panie.
-Taaaak, czas pokaże, czas nigdy nas nie zawodzi, nie praw dasz?
Starcy powymieniali się wrednymi spojrzeniami pełnymi pewności siebie i przekonania o niższości drugiego.
-No dobrze, skoro taka twa wola. Panowie zostają, a tą trójkę proszę poprowadzić do nowego Opata, oh zapomniałem, teraz oczywiście odpowiedzialność spada na Lirę. Zatem proszę odprowadzić ich do Ksieni. Przywitajcie ich jak należy.
Starzec uśmiechnął się po czym znikąd zmaterializowała się sekretarka która podarowała wszystkim okulary kilkanaście sekund temu, kiwnęła głową po czym z równie nijakim uśmiechem wyprowadziła trójkę.

...

Później pamięć zaczęła szwankować. Dużo krzyku, krwi i wymijających spojrzeń.
Gharsam
Gharsam wstał jako pierwszy. Znajdował się w wojskowych barakach, ściany były falowaną blachą a zza zabarykadowanych deskami okien prześwitywało słońce. Mimo iż przednie i tylnie drzwi były zamknięte, a wewnątrz nie paliło się żadne sztuczne światło, było wystarczająco jasno by znaleźć poręcz, zliczyć wszystkie prycze i dostrzec pozostałą dwójkę towarzyszy w pomieszczeniu. Dopiero teraz Gharsam zauważył że jeden z nich jest czarny, z tego co pamiętał z poprzedniej nocy był przyzwoicie zbudowany, jednak drugi nie wydawał się tak muskularny. W pamięci pozostał mu mglisty widok krągłej osoby. Czarnoskóry mężczyzna leżał spokojnie wpatrzony w pokój. Oboje skierowali wzrok ku sobie. Mogło to trwać w nieskończoność, ale Gharsam jako pierwszy odpuścił spojrzenie. W mężczyźnie było coś krępującego, coś trudnego do określenia. Drugi natomiast okrył się kołdrą i spał jak zabity. Któryś z nich na pewno wiedział co Gharsam robił w tym miejscu. Oboje z nich leżeli po przeciwnej stronie baraku, przy przeciwległej ścianie co Gharsam, w odstępie jednej pryczy. Pamięć nadal go zawodziła, „To już nie Kansas Dorotko” rzuciło się na myśl. Był nagi, a przy łóżku leżały jakieś szmaty złożone w prostokąt. Naturalnie było to jakieś odzienie. Była tam; jaskrawo różowa bluza z golfem i wydartymi rękawami, czarna kamizelka idealnie nadająca się na spotkania biznesowe, długi brązowawy, cienki szal idealny na pustynie oraz dżinsy z kowbojskimi butami. Przynajmniej pas miał na sobie klamrę w kształcie skorpiona, jedyna w miarę nie pozbawiająca mężczyzny swej męskości rzecz w ubiorze klauna. Chwilę po tym jak sięgnął po ubrania zobaczył gigantyczną blizną na swoim lewym ramieniu pomiędzy nadgarstkiem a łokciem. Blizny układały się w słowo „Gharsam”. Wiedział jak miał na imię, czemu ktoś wypisał to na jego ramieniu, czy może sam sobie to zrobił? Jaki był tego cel.
Ubuntu
Ubuntu był w pełni przebudzony na kilkanaście minut przed mężczyzną z pryczy przylegającej do przeciwległej ściany w baraku. Nie śpieszyło mu się do wstawania, nadal sklejał swe myśli do kupy. Obecnie znajdował się w wojskowym baraku zbudowanym z falistej blachy na kształt przekrojonego walca. Dookoła niego znajdowało się dwadzieścia cztery dwupiętrowe prycze, niektóre zaścielone, niektóre pozbawione materaców, inne porzucone w nieładzie a jeszcze inne powyginane i spalone. Wszystko porzucone z kilka lat temu, świadczył o tym kurz. Wewnątrz baraku jednak istniały ślady działalności ludzkiej. Na jedynym biurku stojącym przy drzwiach wyjściowych, stał nadal ciepły kubek z kawą bądź herbatą. Czy to oznaczało że ktoś trzymał nad nimi pieczę gdy spali? Poza tym czemu wczorajszej nocy był tak skory do słuchania rozkazów? Czy poprzednio nie oddychał, skoro kazali mu wziąć wdech? Czy miał spiczaste zęby? Natychmiast dotknął swych ust, szczęka nadal składała się ze stałego zestawu. Jawa a sen wydawały się takie łatwe do pomylenia tej nocy. Mężczyzna po przeciwnej stronie podciągnął się do pozycji siedzącej i zsunął nagie stopy na ziemie. Były czysty, nie było na nich gruntu, czy jego także obmyto z poprzedniej nocy? Na oko miał z sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, szczupły, blada skóra, o podłużnej twarzy z dość ostrymi rysami. Zmierzwione, długie siwe włosy gdzieniegdzie nadal przejawiające swą czarną barwę. Wbrew szczupłej sylwetce widać że mężczyzna nie był przeciętnym chuchrem. Mięśnie nadawały mu pewnego dzikiego wyrazu. Z oddali trudno było ocenić ale pewnie mężczyzna często wpadał w nieciekawe sytuacje, świadczyły o tym blizny od broni siecznej i ostrej. U podstawy karku na plecach istniał zaś czarny tatuaż, przedstawiający pewną abstrakcyjną twórczość, chaotycznie wijących się linii splatających się ze sobą by się potem rozplątać. Kobieta pewnie nadal spała, skryta pod kołdrą, z dwie prycze dalej po prawicy.
Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy, jak zwykle, tą bójkę wygrał Ubuntu. Mężczyzna podniósł ubrania leżące przy jego pryczy, pewnie Ubuntu miał podobną schludnie poskładaną stertę, jednak po chwili mężczyzna zauważył wielką ranę na lewym ramieniu. Czy coś mu się stało?
Niemniej już wcześniej wiedział o podejrzanej stercie ubrań. Zdążył już ją dostrzec, jednak nie był pewien czy należy do niego. Po tym jak nieznajomy z naprzeciwka zaczął oglądać stertę wyglądało że obaj nie mieli wielkiego wyboru. Posiadał duże wojskowe buty z wysoką cholewą, a także długi czarny płaszcz, rozdarty kombinezon pływacki sterczący jedynie na okrycie ramion i klatki piersiowej, jak i obszerne spodnie typu baggy z jedną nogawką obciętą na wysokości kolana. W jednym bucie zostały także wrzucone gogle lotnicze.
Caris
Caris leżała skryta pod czymś na kształt koca wsadzonego w poszewkę. Leżała udając martwą od czasu przebudzenia. Zdążyła usłyszeć nawet kilka słów osoby która tego ranka pozostawiła ubrania przy jej łóżku. Dziewczyna leżała naga pod okryciem, bojąc się wyjrzeć poza nią. Drapiąc i skubiąc bliznę wyrytą na swym ramieniu w kształcie swojego imienia. Nie mogła znieść obecności tej rany, kto byłby tak okrutny by zrobić jej coś takiego? Przez dobre kilkanaście minut starała się powstrzymać łzy i obrzydzenie związane z otrzymaną blizną. Naturalnie im bardziej rozczulała się nad nią, tym bardziej ją bolała, chociaż nie był to ból równie intensywny co przy jej otrzymaniu. Odkryła lekko kołdrę by zobaczyć co zostawiła jej osoba która poprzednio ją odwiedziła. Znajdowały się tam, bandaże, rękawiczki motocyklisty, bez palców oraz dziurą na zewnętrznej stronie dłoni, brązowa czapka z daszkiem, czarne okulary, nieprzyzwoicie wysoko okrojone ciasne dżinsy, kalosze oraz ochraniacze na nogi i łokcie, a także stara dziecięca kurtka zimowa z wydartymi rękawami, może i nie mogła być zapięta ale prócz bandaży stanowiła pewien rodzaj nakrycia na tors i barki, z puchowym kapturem który osłaniał tył głowy. Wychylając się na chwile spod okrycia dostrzegła że znajduje się w wojskowym baraku, a razem z nią w pomieszczeniu była jeszcze dwójka śpiących mężczyzn. Jeden z nich umiejscowiony przy przeciwległej ścianie właśnie powstał i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Był biały, tyle zdążyła spamiętać, drugi o ile dobrze sobie przypominała był czarnoskóry.
 
__________________

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 21-08-2012 o 10:42. Powód: Literówki.
Kawairashii jest offline