Nocne wydarzenia na polanie, zaiste gwałtowny obrót przybrały. Wyglądało, że słowna przepychanka szlachetnego towarzystwa rychło na szablach się skończy i do rozlewu krwi dojdzie, ale nic takiego się nie stało. Fortelem imić Janikowski został pokonany i na ziemi teraz klęcząc, jeno w brodę pluć mógł sobie, że wprzódy po szablę nie sięgnął i wojny otwartej nie zaryzykował. Teraz pokonany i upodlony mógł, jeno wrogów swoich śmiertelnych, których w głębokiej pogardzie miał, o litość prosić. Na domiar złego Ksymena Kuśnierewicz, siostra jego wroga, po pysku go jego kołpakiem własnym okładła i srodze poniżyła od najgorszych wyzywając. Imić Janikowski wiele zrobić nie mógł, zęby jeno zacisnął, wszak non Hercules contra plures, jako starożytni mawiali. I prawda sama w tej sentencyi się kryje, bo Janikowski gorzką pigułkę porażki przełknąć musiał i na wszystko się godzić.
- Siła przy was, a nie prawo - wyszeptał w końcu Janikowski z kolan się podnosząc - Bóg mi jednak świadkiem, żem niewinny i żadnego występku przeciw prawu, żem nie poczynił. Muszę mimo to w wasze ręce się oddać i na waszą wolę się zdać. Przyrzekam jednak, że sprawa inny finał mieć będzie i cały powiat obaczy, prawdziwą twarz Patulskiego rodu. Teraz wasze na górze, jeno ufam, że słowo szlacheckie dacie, że mnie w krzakach, bez świadków nie ubijecie.
Tymczasem imić Posłuszny sakwę począł otwierać. Mości Winnicki pochodnią mu przyświecał i obaj ciekawie do środka zaglądali. Pierwsze co mości Andrzej wyciągnął to list równo złożony z pieczęcią z czerwonej laki uczynioną. Na herb odciśnięty szlachcic spojrzał i przez chwilę się zastanawiał, kto też w okolicy się
Tarnawą pieczętuje.
Słabo okoliczną szlachtę znając mości Posłuszny, musiał sprawę tę odłożyć na później. Bracia Patulscy lepiej zapewne okoliczne towarzystwo znają i rychło familię tym herbem się pieczętująca wskażą. Sięgnął więc mości Andrzej ponownie do sakwy, by kolejną rzecz z niej wydobyć. Również był to arkusz papieru, jak list złożony, lecz pieczęci jakowyś pozbawiony. Dlatego też bez większych oporów, rozłożył go towarzyszy braci Patulskich i przyjrzał mu się w migoczącym świetle pochodni.
Zdumienie jego niepomierne było, gdy skonstatował że mapę pełną tajemniczych znaków i symboli w rękach trzyma. Listy podał mości Posłuszny stojącemu przy nim swemu słudze i do sakwy ponownie sięgnął. Oczy pana Andrzeja aż się zaświeciły na widok znaleziska. Piękny, złoty pierścień błyszczał kusząco w blasku pochodni, a jego rubinowe oczko mieniło się setkami krwistych odblasków. Herb wygrawerowany na oczku taki, sam był jak ten na liście. Więcej imić Posłuszny w sakwie nie znalazł i teraz dylemat w jego głowie powstał co ze znaleziskiem zrobić należy.
Cała sprawa, po sakwy sprawdzeniu, jeszcze więcej tajemniczości nabrała i jeszcze więcej pytań się tylko przez to pojawiło.
- Nie ma co dalej tutaj po próżnicy deliberować - odezwał się milczący dotąd mości Paweł. Na co dzień hultaj był z niego i pijanica wielki, rwetes i awantury bez powodu często wszczynający, ale wobec waćpani Ksymeny niczym pokorne ciele się zachowywał. Wielki mores hultaj wobec niej czuł, z resztą nie tylko on. Mości Ksymena hardą kobietą była i mimo swych lat, nadal postrach siać umiała, tak jak to dawniej bywało.
- Wracajmy zatem panowie bracia do Mierzynowa i tam całą sprawę, przy szklanicy miodu omówimy. Zawiła to do prawdy historyja i dobrze namyślić się trzeba, co dalej czynić nam wypada. Może panienka, której to żeśmy życie uratowali już do żywych wróciła i może ona więcej na te nocne wydarzenia światła rzuci. Za pozwoleniem cioci oczywiście - dodał na koniec ku mości Ksymenie zerkając.
MIERZYNÓW
Gdy towarzystwo do dworu wróciło, późna już noc była. W izbie jedno mała świeczka się paliła, która na stole stała. A przy stole tym mości Karaszewski z mości Piotrem siedzieli, a obok pod ścianą żyd Ezechiel ze zwieszoną głową. W izbie cisza iście grobowa panowała i gdy towarzystwo do środka weszło, jakieś zmieszanie poczuli, że ją naruszyć mają.
- Bracie, co tacy smutni siedzicie - odezwał się mości Paweł.
- A jak tu smutnym nie być, gdy w izbie obok waćpanna cudnej urody z tym światem się żegna.
- Nie może być, przecież żywą ją jeszcze przywieźliśmy. Ranna jeno była.\
- Za pozwoleniem mości panie - odezwał się Ezechiel - Zrobiłem wszystko co w mojej mocy było. Obawiam się jednak, że szlachetna panienka do rana nie dożyje. Strasznie poturbowana jest i wiele krwi z niej uszło. Rany opatrzyłem, ziół jej naparzyłem, ale ona nadal bez ducha leży. Waćpanna Aldona przy niej czuwa i okłady zmienia.
- Oj to straszne wieści - mości Paweł także się zasmucił i przy stole usiadł.
- A ten łachudra, co tutaj robi - podniósł się nagle mości Piotr, ku Janikowskiemu wilkiem łypiąc.
Krew w nim sie zagotowała i gorące plamy na twarz wystąpiły.
- Cichaj bracie - uspokoił go mości Paweł - Zaraz ci wszystko opowiemy, jeno niech imić Konrad służbę woła, coby jakieś trunki z piwnicy przyniosła, bo sprawa wielce poważna i tajemnicza jest.