Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2012, 18:53   #21
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Nocne wydarzenia na polanie, zaiste gwałtowny obrót przybrały. Wyglądało, że słowna przepychanka szlachetnego towarzystwa rychło na szablach się skończy i do rozlewu krwi dojdzie, ale nic takiego się nie stało. Fortelem imić Janikowski został pokonany i na ziemi teraz klęcząc, jeno w brodę pluć mógł sobie, że wprzódy po szablę nie sięgnął i wojny otwartej nie zaryzykował. Teraz pokonany i upodlony mógł, jeno wrogów swoich śmiertelnych, których w głębokiej pogardzie miał, o litość prosić. Na domiar złego Ksymena Kuśnierewicz, siostra jego wroga, po pysku go jego kołpakiem własnym okładła i srodze poniżyła od najgorszych wyzywając. Imić Janikowski wiele zrobić nie mógł, zęby jeno zacisnął, wszak non Hercules contra plures, jako starożytni mawiali. I prawda sama w tej sentencyi się kryje, bo Janikowski gorzką pigułkę porażki przełknąć musiał i na wszystko się godzić.
- Siła przy was, a nie prawo - wyszeptał w końcu Janikowski z kolan się podnosząc - Bóg mi jednak świadkiem, żem niewinny i żadnego występku przeciw prawu, żem nie poczynił. Muszę mimo to w wasze ręce się oddać i na waszą wolę się zdać. Przyrzekam jednak, że sprawa inny finał mieć będzie i cały powiat obaczy, prawdziwą twarz Patulskiego rodu. Teraz wasze na górze, jeno ufam, że słowo szlacheckie dacie, że mnie w krzakach, bez świadków nie ubijecie.

Tymczasem imić Posłuszny sakwę począł otwierać. Mości Winnicki pochodnią mu przyświecał i obaj ciekawie do środka zaglądali. Pierwsze co mości Andrzej wyciągnął to list równo złożony z pieczęcią z czerwonej laki uczynioną. Na herb odciśnięty szlachcic spojrzał i przez chwilę się zastanawiał, kto też w okolicy się Tarnawą pieczętuje.
Słabo okoliczną szlachtę znając mości Posłuszny, musiał sprawę tę odłożyć na później. Bracia Patulscy lepiej zapewne okoliczne towarzystwo znają i rychło familię tym herbem się pieczętująca wskażą. Sięgnął więc mości Andrzej ponownie do sakwy, by kolejną rzecz z niej wydobyć. Również był to arkusz papieru, jak list złożony, lecz pieczęci jakowyś pozbawiony. Dlatego też bez większych oporów, rozłożył go towarzyszy braci Patulskich i przyjrzał mu się w migoczącym świetle pochodni.
Zdumienie jego niepomierne było, gdy skonstatował że mapę pełną tajemniczych znaków i symboli w rękach trzyma. Listy podał mości Posłuszny stojącemu przy nim swemu słudze i do sakwy ponownie sięgnął. Oczy pana Andrzeja aż się zaświeciły na widok znaleziska. Piękny, złoty pierścień błyszczał kusząco w blasku pochodni, a jego rubinowe oczko mieniło się setkami krwistych odblasków. Herb wygrawerowany na oczku taki, sam był jak ten na liście. Więcej imić Posłuszny w sakwie nie znalazł i teraz dylemat w jego głowie powstał co ze znaleziskiem zrobić należy.

Cała sprawa, po sakwy sprawdzeniu, jeszcze więcej tajemniczości nabrała i jeszcze więcej pytań się tylko przez to pojawiło.
- Nie ma co dalej tutaj po próżnicy deliberować - odezwał się milczący dotąd mości Paweł. Na co dzień hultaj był z niego i pijanica wielki, rwetes i awantury bez powodu często wszczynający, ale wobec waćpani Ksymeny niczym pokorne ciele się zachowywał. Wielki mores hultaj wobec niej czuł, z resztą nie tylko on. Mości Ksymena hardą kobietą była i mimo swych lat, nadal postrach siać umiała, tak jak to dawniej bywało.
- Wracajmy zatem panowie bracia do Mierzynowa i tam całą sprawę, przy szklanicy miodu omówimy. Zawiła to do prawdy historyja i dobrze namyślić się trzeba, co dalej czynić nam wypada. Może panienka, której to żeśmy życie uratowali już do żywych wróciła i może ona więcej na te nocne wydarzenia światła rzuci. Za pozwoleniem cioci oczywiście - dodał na koniec ku mości Ksymenie zerkając.

MIERZYNÓW
Gdy towarzystwo do dworu wróciło, późna już noc była. W izbie jedno mała świeczka się paliła, która na stole stała. A przy stole tym mości Karaszewski z mości Piotrem siedzieli, a obok pod ścianą żyd Ezechiel ze zwieszoną głową. W izbie cisza iście grobowa panowała i gdy towarzystwo do środka weszło, jakieś zmieszanie poczuli, że ją naruszyć mają.
- Bracie, co tacy smutni siedzicie - odezwał się mości Paweł.
- A jak tu smutnym nie być, gdy w izbie obok waćpanna cudnej urody z tym światem się żegna.
- Nie może być, przecież żywą ją jeszcze przywieźliśmy. Ranna jeno była.\
- Za pozwoleniem mości panie - odezwał się Ezechiel - Zrobiłem wszystko co w mojej mocy było. Obawiam się jednak, że szlachetna panienka do rana nie dożyje. Strasznie poturbowana jest i wiele krwi z niej uszło. Rany opatrzyłem, ziół jej naparzyłem, ale ona nadal bez ducha leży. Waćpanna Aldona przy niej czuwa i okłady zmienia.
- Oj to straszne wieści - mości Paweł także się zasmucił i przy stole usiadł.
- A ten łachudra, co tutaj robi - podniósł się nagle mości Piotr, ku Janikowskiemu wilkiem łypiąc.
Krew w nim sie zagotowała i gorące plamy na twarz wystąpiły.
- Cichaj bracie - uspokoił go mości Paweł - Zaraz ci wszystko opowiemy, jeno niech imić Konrad służbę woła, coby jakieś trunki z piwnicy przyniosła, bo sprawa wielce poważna i tajemnicza jest.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 31-08-2012, 09:14   #22
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Pan Posłuszny rozparł się za stołem jak basza, po przeciwnej stronie Janikowskiego na którego niechętnym i złym okiem co chwila łypał. Po jego prawicy zajął miejsce Pan Winnicki. Posłuszny trunków już poszukiwać zaczął, ale one miały się pojawić dopiero po wejściu gospodyni.

Pani Ksymena u progu sali wieczernej stanęła i pod boki się podparła rękami chudymi i sękatymi jak konar drzewa. Za nią wsunęła się bokiem bladawa dziewka, z jasną kosą sięgającą połowy ud, chłopka u Patulskich do stołu posługująca, na deskach połozyła saganek pełen czerwonych raków, misę, w której pyszniły się wielkie kapelusze borowików, niczym wyspy w oleistej mazi zalewy. Pani Ksymena zasiadła obok pana Odloczyńskiego, a dziewka powróciła po chwili, węgrzyna i gorzałkę niosąc.

- Jedzcie i pijcie, waszmościowie. Wy także, panie Janikowski, i cobyś nie gadał, że cię Patulscy jako pohańcy w niewoli trzymali, o głodzie i chłodzie, i o pysku suchym, bez poszanowania twego urodzenia.

I, zabawna sprawa, pan Kmita zaraz przemówił i o pohańcach prawić począł!

- Wcześniej waszmościm i waćpani nie wspominałem, bo to wróg i poganin, a i myślałem że Ezechiel sobie poradzi - Kmita przerwał zalegającą ciszę - otóż Kleczkowskiego syn wrócił z Siedmiogrodu i turczyna jako sługę ze sobą przywiózł. Powiadają że ten psi syn wielce na sztuce medycznej zna się. Może by po niego posłać, by pannę odratować?

Pan Posłuszny, który od kiedy przyjechał, jako i wcześniej jednako, za kołnierz nie wylewał, łypnął na Pana Kmitę wzrokiem półprzytomnym. Ale zaraz ozwał się głosem zadziwiająco składnym, wcale nie bełkotliwym a w oku jego cosik zabłysło. Niemal stół wywracając wyrwał się ku przodowi, zakołysały się jego policzki na których wyszły już wcześniej jakie brunatne plamiska i uniósł w górę brudny paluch. A z nim, całe cielsko Pana Andrzeja zaczęło się podnosić.

- Turczyn?!!! Turczyna waszmość chcesz pod dach przyjaciół sprowadzać?! - kręcił przy tym głową na boki a spierzchnięte wargi telepały się - Z pohańcem może jeszcze ja, Posłuszny, z rodu defensorów Pospolitej Rzeczy, mam do jednego stołu zasiadywać?!!! VETO!!!

Jako że w międzyczasie głos się nieco Posłusznemu uniósł, szlachcic golnął sobie jeszcze zacnego węgrzyna, co go nieco uspokoiło jakby i przysiadł na zydlu.

- No fakt...- powiedział jakby do siebie - ...że też niewiasty nie godzi się bez pomocy ostawiać. Ale przecie insze sposoby jeszcze są, a jeśli głowy obytej posłuchacie może rzecz bez pogańskich psów się załatwi. Panie Winnicki!

Znów jakoby ogień w Posłusznym zapłonął.

- Pamiętasz, jak to w podobnych opałach dzięki mej radzie krewniaczka samego hetmana koronnego odratowana się ostała? Jako to hetman chciał mi po wdzięczności wielkiej ziemię ze dworem w ziemi przemyskiej darować, alem rzecz jasna ze skromności nie przyjął?

Winnicki pokiwał skwapliwie głową, ale widać było po minie że nijak okoliczności takich sobie przypomnieć nie może. Ot, ułomna pamięci ludzka...

- Otóż Waćpanno...- Posłuszny znów zamachał paluchem i wybałuszył gały - ...i waszmościowie...Otóż gdym jeszcze pod rozkazami hetmana wojował, dwunastoletnia kuzynka jego strasznie zaniemogła biedaczka. Się legła z wieczora a rano nijak dobudzić jej nikt nie mógł. Ciało gorące miała niczym piec, oczy błędne jako to zawsze są u waćpana Kmity, i od rzeczy niby Janikowscy gadała. Cyrulik kazał natrzeć ją gorącym octem i napoić wódką z piołunem. Ale na nic wszystko, bo nie tylko nie domogło, ale i po wódce sine plamy na dziewczęciu wystąpiły. Zesrożył się hetman straszliwie i kazał medyka w wódce właśnie utopić, alem chłopa odratował - przekonując wodza że nie godzi się dobrej gorzałki na takie ścierwo marnować. Tfu!

Posłusznemu zaschło w gardle więc zwilżył gardło i ciągnął, wodząc dookoła tryumfalnym wzrokiem.

- Ja! - krzyknął chrapliwie - Ja, łaskawy panie sposób znam, zawołałem. Od znachorki znamienitej co to w lasach obok włości moich rezyduje, żem go poznał i z powodzeniem już nie raz stosował. A że hetman w wielkim poważaniu moją osobę i wiedzę ma, jak raz się zgodził. No to wziąłem się do roboty. Najpierw niebogę sadłem wysmarowałem i podłogę oplułem dookoła łoża jak należy.

Brwi pani Ksymeny podjechały na pół czoła już przy wzmiance o sadle. Puchar nietknięty na ławę odstawiła, i ozwała się do pana Odloczyńskiego głosem ściszonym, jakim się tajemnice wyjawia i wyznania czyni:

- Jakżeby mi na gorsze poszło, mości Odloczyński, to brata mego nie słuchaj i bratankom postaw się takoż... ja wiem, że oni mnie miłością czułą darzą, a kto kocha, ten brzytwy się łapie... Jednakże, jak mi na gorsze pójdzie i zlegnę, to uczyń mi waści przysługę, i księdza do mnie wołaj, nie pana Posłusznego...

- Potem zaś zakrzyknąłem do pachołków i gospodyni...- perorował już na całą izbę Pan Andrzej - - Napalcie, kumo, w piecu do chleba! Trza dziewczyninie na dobre poty zadać, przeto choróbsko jak ręką odjął odstąpi!

- Jezu Chryste Nazareński! - jęknęła pani Ksymena i pana Odloczyńskiego uraczyła spojrzeniem wymownym. Jeszcze wymowniejsze by może ono było, gdyby pani Kusznierewicz nagły paroksyzm nie złapał i nie zgiął w pół nad ławą... Pan Posłuszny perorował zacięcie, a Ksymena kaszlała okrutnie, aż na chusteczce pośród flegmy krew się objawiła i wreszcie jej przeszło.

- No i napalili! A my...- tu Posłuszny przewracając pusty dzban pokazał posuwisty ruch wdłuż stołu - ...szast, prast, na sosnowej desce ułożoną dziewoję - do pieca - na trzy zdrowaśki!

Sapnął i zadowolony z siebie popatrzył dookoła.

- I co? I co?! - ryknął - Panie Winnicki, pan opowie co się stało...- ale nie czekając na Winnickiego rozochocony sam się poderwał z miejsca - i...choroba odeszła! Jak niepyszna! Dziewczyna jeno przez miesiączek jeszcze bardziej rumiana była, przez co tylko większe powodzenie u p c i męskiej miała! No to jak? - chwycił gąsiorek jak do toastu - Widziałem, że tu piec porządny macie...Wrzucim chorą na trzy zdrowaśki? Kuracyję jej sami, bez Turczyna, urządzim?!

- Wielce to zmyślny sposób, panie Posłuszny, przyznaję - ozwała się pośród zapadłej ciszy z lekka słabym głosem pani Ksymena, na jej twarzy wybiły suchotnicze krwawe rumieńce. - Niemniej, zauważyć muszę, że dobre one dla naszych białogłowych, które, jak to wszyscy waćpanowie wiecie najlepiej, nie tylko najpiękniejsze są i najgładsze pośród wszystkich narodów, które Bóg Wszechmogący na ziemi ustawił, ale i natury z przyrodzenia są silnej i twardej. Tedy i taki sposób zadać im bez strachu można. Tu zaś mamy... ciężko rozeznać, ale coś mi się widzi, iże cudzoziemkę tu mamy, Francuzkę tudzież Niemkę może... A wszyscy wiemy, że pludracy ciency są w uszach, ledwie wiatr powieje, a tych już choroba składa, ledwie się w palec drasną, juże ranni śmiertelnie. Wniosek z tej znajomości natury pludraków i na pludraczki w tej sytuacji musimy z ostrożności przesunąć, i sposoby stosowniejsze i ostrożniejsze do miękkiej konstytycji ciała i ducha dobrać... Rację mam, panie Posłuszny?

- Ech...- przysiadł Posłuszny i ciężko się o bieloną ścianę oparł - ...o tym jednym żem przepomniał...Racja to, przecie pludrackie to chuchro i gotowe nie tylko żaru pieca, a nawet smarowania sadłem nie przetrzymać...Sam nie wiem...

- Pani Ksymena słusznie prawi! - wyrwał się jakby zaniepokojony jeszcze Winnicki - I waszmość słusznie prawisz, panie Andrzeju! Nie dla ras ułomnych nasze, z Polszczy, znamienite i światłe metody.

Pan Posłuszny pociągnął z gąsiora, aż zatrzęsły się jego kudły i nieco smutny pokiwał łepetyną.

- Tedy myślę, że może i słuszną jest pana Kmity propozycja, i ku niej przychylam się. Ze znajomości mojej ras i narodów, która, rzecz jasna, pana Posłusznego obznajomieniu do pięt nie dorasta, wynika, iże wielce sprawne w sztukach medycznych są skośnookie pohańce. Miałam ja niegdyś z panem Kusznierewiczem domownika, Lipka boćwinę. Zmyślne to było diablę, nie powiem... jako nam się klacz trzeci dzień i noc ze źrebcem męczyła i porodzić nie mogła, ten pod grabem rozłożystym zasiadł, butelczynę gorzałki wychynął, a potem rękę klaczy w zad wsadził, zakręcił, pokręcił, i pół pacierza nie przeszło, a żrebak jako z armaty wystrzelił, ha! - pani Ksymena ożywiła się, jak zawsze, gdy do prawienia o koniach przyszło. - Tatarzyn to był, nie Turczyn, i szlachcic polski, chocie nie wyglądał, ale takoż pohaniec przecie! Tedy ja myślę - poślijmy zaraz co tchu po Turczyna. Aldonkę ode chorej odprawimy, bo nie widoki to dla panieńskich oczu... a ja Turczyna będę przy pracy doglądać, by chorej naszej jakiegoś pogańskiego bezeceństwa nie uczynił. W tym ja najlepiej z waćpanów obeznana... - zachichotała złośliwie. - Boście wszyscy koguty bezżenne. Jam trzech mężów miała i bezeceństwo od pierwszej chwili rozeznać umiem. Pan Posłuszny zaś, jako człek światowy i bywały, dopilnuje, aby Turczyn przechera jakowegoś bluźnierstwa w naszych progach nie uczynił.


Stan Posłusznego zmieniał się w czasie przemowy Pani Ksymeny parukrotnie. Widać było, że na pochwały łasy bo i gdy jego znajomość świata podkreślona została, pokraśniał i z powagą pokiwał głową. Potem, gdy rzecz o wsadzaniu ręki w klaczy zad była, trzasnął się brudnymi łapami o uda i zarechotał straszliwie na całą okolicę, długo jeszcze nie mogąc swojego rozbawienia uspokoić. Ale przy końcu spochmurniał i pociągnął parę razy z naczynia, spod byka na wszystkich spoglądając.
- Nie dopilnuje...- powiedział wreszcie - ...bo też i pod jednym dachem z pohańcem gnić Posłuszny nie będzie. Sama Waćpanna rzekła, co inszego Lipek, do tego szlachcic polski, a co inszego Turczyn.

Splunął na podłogę z obrzydzeniem.

- Przeto niech sobie pohaniec swoje sztuczki wyczynia, może i pannie pomogą, ale nie przy mnie. Ja i tak...- wymownie spojrzał na szlachciankę - ...urzędowe interesa mam do załatwienia w okolicy. Tak to jako obiecałem, sługę mojego Winnickiego tu ostawię by sprawie pomógł. Ale zanim poganin próg przestąpi, ja w strzemionach już będę.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 01-09-2012, 07:23   #23
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Przeto niech sobie pohaniec swoje sztuczki wyczynia, może i pannie pomogą, ale nie przy mnie. Ja i tak...- wymownie spojrzał na szlachciankę - ...urzędowe interesa mam do załatwienia w okolicy. Tak to jako obiecałem, sługę mojego Winnickiego tu ostawię by sprawie pomógł. Ale zanim poganin próg przestąpi, ja w strzemionach już będę.

Gniewny grymas przeciął twarz pani Ksymeny, i przez chwilę zdawać się mogło, że przez ławę się przechyli i trzaśnie trzymanym w dłoni kielichem w gębę pana Posłusznego. Zmitygowała się zaraz jednakże.

- Gniewna jestem na waszmości, panie Posłuszny, że owo nieszczęście niewinne w naszej alkowie leżące ostawić chcesz, a także i nas, którzyśmy się w dom przyjęli, chlebem i solą gościli serdecznie, samych z pohańskim diabłem. Jednak wiem, że wiara w Jezu Chrysta w rodzie Posłusznych zawszeć silna była, i bezwzględna strasznie w sile swojej. Dobrze. Niech będzie przy waści racja, naciskać już nie będę. Ja jednakże Turczyna przyjmę - pod moim dachem i moją opieką ta nieszczęśnica, każdego sposobu się chwycę. Jednak waści, jako szlachcic polski i wierny syn Kościoła, waści kościół odwiedź, i księdza nam tu zawołaj, raz, że on na poganina będzie miał baczenie. Dwa, że dopuszczać musimy, iż skapieje nam tu ta nieboga, i rozmówić się z duszą swoją musi. Wiary ona pewnie psiej pludrackiej, ale może Bóg i Najświętsza Panienka w serce jej wejrzą, i na łożu śmierci nawróci się.... Tak tak. Dobre by to było, i policzone ci będzie, panie Posłuszny, w annałach na Sąd Ostateczny spisanych, że za waszeci przyczyną nieszczęsna ta dziewka na łono prawdziwej wiary powróciła!

- Nie turbuj się Waćpanna. - poważnie fuknął szlachcic - Nie o rację tu chodzi. A gościnie w waszym domu niczego nigdy nie brakowało, Bóg mi świadkiem. Właśnie wiara...bezwględna w sile strasznej...tylko ostać mi się nie pozwala. Zresztą, nie godzi się z tak zacnej gościny wpół biesiady przerywać, więc jako tylko sprawy załatwię a pohaniec dom opuści, zaraz wracam by zdrowie Waćpanny dalej pić - trunki pani Ksymeno zaiste tu niebiańskie! Cud, mniód!

Aż jaśniał gdy o trunkach prawił, ale zaraz jakby sobie co przypomniał i spochmurniał znowu.

- A do księdza...- przez chwilę wyglądał Pan Posłuszny jakby połknął żabę i nie mogła mu ona przez gardziel przejść, dziwne, bo wszystko inne z jego talerza i dzbana szło gładko jako w paszczę Lewiatana - ...pojadę.

Klapnął na ławę, jakby ciężar jaki mu z serca spadł choć minę miał nadal niewyraźną. Wartko jednak nabrał wigoru i roześmiał się rubasznie.

- A zanim Turczyn przyjedzie...Napijmy się!!!

- Zatem zgoda - mości Paweł Patulski rzekł - Ratować biedną panienkę trzeba, a o skawie i Janikowski później gadać będziem. Ja z mości Posłusznym do księdza dobrodzieja pojadę, a mości Kmita z bratem mym po pohańca pojedzie. Dom i gości naszych pod opieką naszej ciotuchny i pana Karaszewskiego zostawimy. Tusze mości Janikowski, że gdy wyjedziem, żadenej zwady wszczynać nie będziesz i swalwować się ucieczką próbować nie będziesz. Rozmówić się musimy i co dalej z tobą począć naradzić się trzeba. Teraz jednak życie i zdrowie tajemniczej panienki najważniejsze. Wypijmy zatem, jeszcze po jednym, coby sen z powiek przepędzić i ruszajmy, czym prędzej.

- Na honor Janikowskiego waszmość liczyć będziesz? - oburzył się otwarcie Posłuszny - Z niewiastami go chcesz ostawiać, jako wilka pośród owiec?! Zmiłuj się asan. Ja mówię - w pęta go i do piwnicy! I tak już nażarł się i opił nie za swoje, aż mu, patrzcie panowie bracia, brzuszysko wydęło i łeb po chłopsku od gorzałki poczerwieniał!

- Wilka? - upewniła się pani Ksymena i spojrzała w oczy młodego Janikowskiego. - Pośród owiec?

Słuszne oburzenie pana Posłusznego było, wszak nie podobne to było, aby mości Patulski swego śmiertelnego wroga w ten sposób traktował. W każdej innej sytuacji zapewne, sam mości Paweł wiązałby Janikowskiego. Teraz jednak widać było, że obaj braci, hultaje w całym powiecie słynni, wielki mores przed swoją cioteczką czują i zupełnie inaczje niż na co dzień się zachowują.

Mości Paweł popatrzył to na mości Ksymenę, to na pana Patulskiego, a później jeszcze na swego wroga zaciekłego.

- Dobrze waszmość prawisz, ale... - mości Paweł głos zawiesił i na ciotkę spojrzał znowu - Janikowski, choć to wróg nasza i nieprzyjaciel, to jednak szlachcic i swój honor, jakiś tam chyba ma...

- Dość - wrzasnął nagle milczący do tej pory Janikowski - Dość powtarzam. Siłą mnie wzieliści i rację wam przyznać musiałem, ale dalej poniżać się nie dam. Jeszcze jedna obelga w moją stronę padnie z ust któregokolwiek z mości panów, a na szable będę wyzywał. Parol daję, że siedzieć tu będę i nikomu krzywdy robić nie zamierzam. Ucieczki też próbować nie będę, bo sprawiedliwość po mojej stronie i wcześniej, czy później prawda na jaw wyjdzie.

- Waszmość pyskować próbujesz?! - zerwał się Posłuszny - Nie do wiary! Wyroki na tobie waść wkrótce zaciążą, ale humor zaiste trzyma się ciebie jak liszaj uparty. Na szable będziesz pozywał, jak za dwadzieścia wiosen z wieży cię wypuszczą!
 
Asenat jest offline  
Stary 01-09-2012, 12:02   #24
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Posłuszny zachwiał się i golnął solidnego łyka, aż węgrzyn pociekł mu po koszuli. Rozejrzał się po wszystkich i ryknął nagle:
- Nie poznaję waszmościów! No, nie poznaję! Tu wróg nasz najgorszy, najstarszy od pokoleń a wy mu waszmościowie, co, może jeszcze poduszeczkę wygodną pod rzyć podłożycie, żeby czasem się nie poskarżył! Nawet spętać nie chcecie?! No, nie!

Teatralnym gestem złapał się na głowę.
- Noooo, gdyby wasz tak ojciec, przyjaciel mój serdeczny, was teraz zobaczył, oj ciekawe czy by on taki wyrozumiały był! Wyście są jego syny?! Powiem wam, co wasz ojciec i ja byśmy zrobili: otóż na początek by się Janikowskiemu boczków przypiekło i dopiero gawędziło! Na początek! No, ale trudno! Skoro waszmościowie parol jego chcecie przyjmować, wasz dom i wasza wola.

Pani Kusznierewicz głowę znad Łasiczek na stole spoczywających uniosła. Czyściła je z wielkim zamiłowaniem, służbie każąc przynieść uprzednio, bowiem uznała, że sprawa już tu zamknięta, a jednak w tym mniemaniu omyliła się. Jakby Henryś był tu, pomyślała zjadliwie pani Ksymena, węgrzyna Janikowskiemu nie dałby, a i tobie zabrał, mości Bawola Głowa, bo więcej rozlewasz już niż pijesz, a jemu od takiej marnacji humory wzbierają. Zamiast tego rzekła:
- Gdyby Henryk, brat mój ukochany, był tu, przypominać bym mu nie musiała, żeśmy wszyscy chrześcijany i nie godzi się szlachcica, choćby i warchoła, jak psa na postronku do palika przywiązać. Przypominać bym nie musiała - wskazała na portrety, z których nieboszczycy Patulscy, w tymże tatuńcio i dziaduńcio, na zgromadzonych patrzyli. A mordy to były charakterystyczne wielce - wszystkie wąsate i wszystkie o oczkach małych, wąskich, ze sprytem patrzących i z zajadłością ogara, co już szczęki na mięsiwie zacisnął. - ani jednym słowem bym nie musiała, zaprawdę... że każdy jego czyn nie tylko na cały ród jego żyjący, Patulskich wszystkich, będzie się rozpościerał, ale i na przodków jego, słynnych defensorów Rzplitej, szlachtę dobrą i bogobojną. Że jeśli źle poczyni, i na nich cień padnie, w grobach się obrócą i zakrzykną: cóże czynisz, nieszczęśny?! Wie to brat mój, a i mości Janikowskiemu przypominać nie muszę, i on jako pacholę pod portretami swych przodków chowany.

- Ty mnie waszmość wyrokami nie strasz - rzucił Janikowski - Sąd i starosta to rozsądzą, a nie taki zapijaczony wieprz, jak ty. Mości Ksymena mnie... w niewolę wzięła i to ona o mym losie decydować będzie.

- Jako żywo - zgodziła się pani Ksymena. - Co byście o mości Tadeuszu nie myśleli - to jedno wam rzeknę: w świecie zwierzęcym nawet tak jest, iże każda, nawet największa gadzina, na swoje patrzy i ze swoimi trzyma. Nie zbieżeje nam nigdzie mości Janikowski, kiedy słowo dał. Ręki na nikogo tu nie podniesie, bo wie, że na jego rodzie skrupi się to. A my Patulscy są, wam to jednak przypominać codziennie muszę, a nie pohańskie diabły, i jako psa szlachcica polskiego trzymać nie będziem. Póki jeszcze dech mam, nie będzie w Mierzynowie porządków takich...

Urwała, gdy od wieprzów tylko zaczął Pan Janikowski Pana Andrzeja wyzywać, ten nie czekał wszelako dalej i z wściekłości, trunkiem zacnym podsyconej, niewiele myśląc złapał za dzban i trzasnął nim przez łeb gadzinę Janikowskiego jak się patrzy!

Złość pana Posłusznego niezwykle wybuchową formę przybrała. Szlachcic ów za dzban stojący na stole chwycił i w kierunku swego adwersarza nim cisnął. Janikowski, który niczego się niespodziewał, uchylić się nie zdołał. Dzban winem wypełniony, prosto go w skroń trafił i krew z rozbitego czoła w górę trysnęła. Janikowski zachwiał się do tyłu, ale krawędzi stołu się złapał i równowagę utrzymał.
- Na litość boską, przestańcie waszmościowie! - krzyknął Jakub widząc że zaatakowany kawaler do szabli sięga - Parol waćpan dałeś!

I przypadł do niego łapiąc za rękę już na rękojeści zaciśniętą.
- Pohamuj gniew waszmość! - Kmita zaapelował jeszcze raz do Janikowskiego, a potem wyrzut gwałtownikowi począł czynić - A ty panie Posłuszny tak za gościnę gospodarzom odpłacasz, burdy wszczynając?! Przeproś pana Janikowskiego!

- Spokój, do wszystkich diabłów! - wrzasnęła pani Ksymena, wstając i rozlewając wino własne.

Janikowski tylko wargi w gniewie zagrył i spojrzeniem pełnym nienawiści obrzucił Posłusznego.
- Rację masz mości panie. Parol dałem i dotrzymać go zamierzam. Nie wart jest ten pijaczyna, bym przez niego honor stracił i dobre imię.

- Puśćcie mnie waszmościowie! - zdawało się że pod niebiosa niósł się wrzask Pana Posłusznego, szamoczącego się w ramionach innych, a gdyby spojrzenie mogło zabijać pewnie Janikowski przeszyty błyskawicami przekrwionych oczu Andrzeja padłby na miejscu - Puśście i sprawiedliwości zadać dajcie, żeby takie nic...- ślina leciała przez całą izbę - ... żeby taki knur pod dachem przyjaciół moich lepszych od siebie wyzywał i jeszcze szablicy dobywał!!! Macie to jego parol! Macie to jego słowo, Janikowskich słowo! Rzyć sobie nim podetrzeć możecie!

- Zamilcz lepiej waszmość - krzyknął trzymany przez pana Karaszewskiego Janikowski - Szczęście twoje, że mnie powstrzymali, bo już byś do bram świętego Piotra pukał i o zmiłowanie prosił.

- Szczęście...- ryczał szarpiąc się Pan Posłuszny - ...to waćpan masz że nie szczekasz, taka była biesiada jakeś waść na świat ten był powoływany!

- Uciszcie go lepiej waszmościowie - rzucił jeszcze na koniec Janikowski siadając z powrotem na ławę. Dłonią otarł krwawiąca ranę i wymownie spojrzał na panią Ksymenę. - Można prosić waćpani o jakiś kawał materii, coby do łba przyłożyć?

I nagle hukneło jak grom z jasnego nieba, o którego się prosił mości Posłuszny. Tak grzmotnęło, że aże z powały trociny poczeły się sypać a całą biesiadną komnatę dym wypełniać poczynał. Nim jeszcze zapach prochu do wszystkich szlachekich nosów dotarł dało się słyszeć jak ktoś krócicę odrzucił na stół. - Koniec krzyku szaraczkowie! Wrzasnął jakby dopiero co obudzony watażka. Imć Odloczyński całą biesiadę do tej pory milczący siedział nad jednym pucharem dwójniaka... ni to siorbiąc ni to raki skubiąc. Jejmościnie Ksymenie cosik tam z grzeczności półgębkiem odpowiadając lubo potakując. W dywagacjach na temat pohańców, medyków, wyższości polskiej białogłowej nad pludracką czy też zbawienie dusz i potrzeby księdza zdania nie wyrażając. Jednak teraz już nie zdzierżył a złość w nim rosła z każdym zdaniem jakie słyszał słuchając dyrdymałów Posłusznego. - Zmilcz waszmość bo nie zdzierżę ani chwili dłużej. Zwrócił się do warcholcącego Andrzeja. - Bądź że posłuszny i zgodnie z ordynansem jejmościny Kusznierewicz zabierz stąd twoją bawolą łeb i świńską rzyć a jedźże już po księdza. Nim dla waści go wołać będzie trzeba.

- Ty zaś acan, popatrzył na Janikowskiego zmiarkuj się trochę i zważ czy wygodniej ci będzie siedzieć tutaj z nami przy jednym stole czy też wolisz odwiedzić loszek. Bo możemy cię potraktować nie jak szlachcica a jak łotrzyka co to go złapaliśmy na zbrodni. Wysapawszy to wszystko wyszedł za stołu i trzasnął szabliskiem tak, że aż w uszach zadzwoniło. - Oczywiście waszmościowie możecie mieć inne zdanie i chcieć porozmawiać ze mną na majdanie. Jego twarz była dziwnie łagodna z ręką spoczywającą na rękojeści węgierki... jakby prosząca o skorzystanie z zaproszenia do tańca. Tylko w oczach czaił się diabeł jakby chcący krwią wypełnić tutejszą studnię. Widać było, że imć Odloczyński nie żartuje i jest gotów nosy i uszy poobcinać byle tylko uciszyć tą chałastrę.
 
baltazar jest offline  
Stary 01-09-2012, 12:50   #25
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Cisza wymowna zapadła po występie pana Odloczyńskiego. Janikowski spojrzał krzywo na swego przeciwnika, ale milczał cały czas. Siedział cicho, na dalszy rozwój wydarzeń czekając.

- Ekhm - odchrząknął Jakub, niezręczne milczenie przerywając - Piotrze kochany zostań z gościem, a ja sam po turczyna pojadę.

- Ja z imć Janikowskim ostanę... nie turbuj się waść. Odburknął pan Andrzej, racząc swoim wilczym spojrzeniem szlachetkę bawolą głową się pieczętującym gdyż jeno w nim mu nadzieja ostała na jakoweś harce tego wieczoru. Być może nie utrzyma jadaczki zamkniętej i dam mu pretekst do wyciągnięcia żelaza zgodnie z obietnicą.

Posłuszny, gdy wystrzał w izbie zagrzmiał, łeb rękoma nakrył i przykucnął odruchem wiedziony, przez co przez chwilę widać go nie było po za stołem zniknął. Rychło jednak wynurzył się stamtąd, wzroku z Pana Odloczyńskiego nie spuszczając - jakoby całkiem zainteresowanie Janikowskim stracił. Gdy zacichły słowa innych, spojrzenia obu Panów Andrzejów się spotkały - bo i Posłuszny nie zamierzał łba spuszczać.

Niespodziewanie śmiechem wybuchnął, gromkim, rechotliwym niby u wielkiej żaby.

- Szaraczkowie? - ocierał łzy Pan Posłuszny - Patrzcie go, waszmościowie, karmazyna! Wybacz waść, bo nie zauważyłem że z magnatem przyszło mi biesiadować! Kimże ty, że do rodowej szlachty z tych ziem tak się chcesz zwracać? Kimże, co to trzy niedziele temu ledwie się tu pałętać zaczął i za cały majątek liche odzienie, konia i to co na nim posiada?

Spoważniał Posłuszny tak nagle jak wybuchł, łypiąc spod byka na Pana Odloczyńskiego.

- Warcholę, warcholiłem i będę warcholił...- wycedził - ...i waszmości ani nikomu nic do tego. Ślipiami, co to waćpań za wilcze jak widzę uważasz a dla mnie wejrzenie zająca pod miedzą srającego przypomina, mnie nie wystraszysz. O świńską rzyć moją też sprzeczać się nie mam zamiaru, choć kraśniejsza rzyć moja świńska od pańskiego pyska, panie bracie. Ale od bawolej głowy...- powoli pomachał paluchem szlachcic - ...wara ci, wara! Herbu mojego nikt tu szargał nie będzie, zwłaszcza taki co to ma w polu swym miecz między dwa półdupki wciśnięty.

Przerwał by nabrać oddechu.

- A jak się to waszmości nie podoba...- Posłuszny zmarszczył porośnięte jak step brwi - ...i tak waści do krócicy pilno, że aż dziury w dachu dobrodziejce pani Ksymenie robisz...To możem stanąć na trzydzieści albo i dwadzieścia kroków na ubitej ziemi z pistolami, mnie to furda. Będę tedy wreszcie prawdziwy powód miał, by księdza sprowadzić.

Nagłe łupnięcie w stół wywody imć Posłusznego skontrowało. Pobladła pani Ksymena stała wyprostowana jak struna, i raz za razem tłukła w stół workiem z kulami. Drewno protestowało jękliwie, a zajadła ta niewiasta rąbała dalej, aż tkanina pękła i kule potoczyły się po stole.

- Cisza! - warknęła głosem cichym, lecz wściekłym. - Dziewka pod naszym dachem dogorywa, może ostatnie chwile to jej, a wy burdy urządzacie sobie? Przy wrogu naszym siedzicie zajadłym, takie twarze pokazujecie? Mości Posłuszny, takie obyczaje w rodzie twym, o którym zawszeć dobre rzeczym słyszała, by jeńca, co parol dał, po mordzie prać? Zdaje się wam, że gdy Henryka nie stało, pozwoleństwo na warcholenie będzie, bom słaba niewiasta? Otóż nie będzie, waszmościowie... - wysyczała, jedną z kul w sęku na stole spoczywających podniosła w dwa palce i w Łasiczkę zapakowała sprawnie. - Choćbym i jedną nogą w grobie już stała, obydwu was za karki jeszcze wezmę. I to wam obiecuję, panie Odloczyński i panie Posłuszny - jak do burdy kolejnej dojdzie, dochodzić, przy kim racja stała, nie będę. Obydwu was precz spod dachu mego pognam, byście się swarzyć mogli na gościńcu.

Imć Odloczyński chyba jeno przez grzeczność wdówki wysłuchał… jednak sądząc po jego czynach nic sobie z tych słów nie zrobił. Mimo, iż ze swoim adwersarzem jedno imię nosili to jak widać wiele ich różniło. A nade wszystko Odloczyński nie rzucał słów na wiatr a i obrazy niczym jaki Posłuszny mimo uszu nie nawykły puszczać. Jak na dobrego chrześcijanina ostrzegł obu pieniaczy cóże ci muszą uczynić aby uszczerbek z jego strony ich nie spotkał. Jak się okazało dla pana Posłusznego zmilczenie było zbyt wielkim wyzwaniem… a obraza rozeźlonego szlachcica z Małej Polski zbyt wielką pokusą. Na własne życzenie, Odloczyńskiemu za grzech to nie będzie poczytane. Tedy jak Ksymena obecność dziewek pod dachem wypominała on obojczyk i karwasze ściągał. Kiedy strofowała opoja Bawolą Głową się pieczętującego on guzy żupanu rozpinał. Kiedy o parolu prawiła on już w samej koszulinie i hajdawerach stał. A nim skończyła obnażył żelazo.

Gdy Ksymena perorę ku Posłusznemu głównie kierowaną, bowiem jego za koronnego pieniacza tu miała, skończyła, i obróciła się ku Odloczyńskiemu, ten rozdziany już stał i kępę włosów na piersi na obaczenie wszystkim wystawił, gęstą całkiem jako te chaszcze, co to je pani Ksymena Janikowskim była wycięła. Zaskoczenie szybko znikło z jej twarzy suchej, a w oczach rozpaliły się ogniki wesołe, prędzej młódce jakowejś niźli dostojnej matronie przystające. Choć nie drgnęły kąciki wąskich ust, te oczy roześmiane ponad poważną twarzą swoje mówiły. Po raz pierwszy ode dawna, a na pewno od czasu, gdy pojednać się z bratem wróciła, panią Ksymenę coś uradowało prawdziwie. Ni słowa nie rzekła, Odloczyńskiemu skinęła tylko ledwie dostrzegalnie głową.

- Panie Posłuszny co to posesjonatem się mienisz ze słom z dziurawych butów wystającą. Zapraszam na majdan dokończyć ten dyskurs zgodnie z honorem polskiego szlachcica. Z żelazem w ręku. Powiedział nad wyraz spokojnie. – Rzecz jasna może jesteś synem murwy i szewczyka krzywym kusiem zrobiony w chlewiku. Może za nic masz to co ci prosto w oczy i przy świadkach powiedziałem. A wstyd to żaden dla ciebie jest. Możesz mi tu suponować, żeś światły szlachcic i sodomicką francuską modłą na krócicę pojedynkować byś się chciał ale to jeno wstyd waszmości jeszcze większego przynosi. Mając broń palną za haniebną w rozstrzyganiu sporu a i wiedząc czym grozi ubicie szlachcica z samopału tedy gardła za poszczerbienie takiego suczego syna nie zamierzał dawać. A jako że odszczekania nie usłyszał tedy ruszył przez izbę na majdan. – Czekam waści!

- Na dwór, waszmościowie, jak się wadzić chcecie - wcięła się twardo pani Ksymena, choć ciągle wyglądała, jakby to jej słów nieposłuchanie radość jej jakowąś sprawiało.

- Odpuść, panie Andrzeju. - ozwał się do pana Posłusznego pan Winnicki, pobladły i milczący już przez czas dłuższy - Nie warto.

Ale wiedział on dobrze, że natura Posłusznego nie da się do butów wepchnąć. Takoż i nie zdziwił się, gdy jego pan wcale go nie słuchał.

Ichmościni Ksymena z rękawa czystą chusteczkę dobyła i Janikowskiemu rzuciła przez stół.

- Naści, młodziku. Krew z oczu sobie otrzyj, bo twe baczenie potrzebne będzie. Ranę ci później wychowanica ma opatrzy, rękę do szycia to ona ma.... Widzisz - dodała już ciszej, przechodząc ku panu Tadeuszowi, chustę ujmując i własną ręką krew z gęby ścierając, bo coś niesporo mu szło. - Widzisz, z kim ja przestawać muszę? Jeden pan Odloczyński prawy człek trafił mi się niczym perła w świńskim szafliku, przywiodłam go tu, by bratankom mym przykładem świecił... to go bisurmanin ten Posłuszny judzi do złego i rozpija. Ale... nie twoja to rzecz. Nuże, wstawaj.

- Waszmość się prawem nie zasłaniaj...- krzyknął za panem Odloczyńskim Posłuszny, takoż rozbierający się już do samiuśkiej poplamionej koszuli, przy czym poplątał się w tym nieco, ze złością ubiór uparty szarpiąc aż ten się naddarł nieco i wreszcie puścił - Z lepszymi od ciebie żem się strzelał, o co wszelako nietrudno w przypadku chama! Nie hańby ty się boisz jeno zwyczajnie strach ci kostki podgryza! Ale do żelaza stanę, mi zajedno! Wszyscy świadkami, żeś powód pierwszy dał - z herbu mojego rodowego się naigrywając, o przezwiskach chrześcijanina niegodnych nie wspomnę.

- Pelaśka! - zakrzyknęła pani Ksymena na posługaczkę. - A dygaj no na dwór i ściągaj piernaty z cembrowiny, bo jeszcze mi tu je pokrwawią. I krowę zapędź do sadu, czas już. Niech tam na majdanie nie stoi, łeb jej zadrasną w ferworze walki te wielkie hetmany, jeden i drugi ledwo z przepicia widzi i omylić się mogą, kogo i co tną.

Stanął wreszcie Pan Andrzej, zasapany ale w samej rozdartej koszuli i hajdawerach, dłoń na głowicy szabli oparł i posłał gospodyni spojrzenie pełne pomyślałby kto żalu, do kompletu z uśmiechem szerokim i rozbrajającym, straszącym jeno zepsutymi zębiskami.

- Wybacz dobrodziejko moja, że w gościnie Twej takowe rzeczy się dzieją. Ale cóż począć...- Pan Posłuszny rozrzucił szeroko ramiona w przesadnym geście - Cóż z warchołem takim jak Odloczyński robić? Przez takich to synów Rzeczypospolita matka srogo płacze. Warcholstwa bezwstydnego ktoś przecie musi go oduczyć.

- Ależ, wybaczam, panie Andrzejku kochany - mruknęła pani Ksymena cokolwiek fałszywie.

Szlachic ruszył śladem Odloczyńskiego ku drzwiom.

- Dzbana mi popilnujcie, waszmościowie! - rzucił gromko przez ramię nie oglądając się - Wartko się uwiniem i jeszcze przed e k s k u r w s j ą do księdza zdążę strzemiennego z wami wychylić.

Zaraz za panem Andrzejem na podwórze wyszedł Tadeusz Janikowski, chustę do czoła przyciskając ciągle. Dziwnie szedł, jakby w tańcu jakowymś na dworach modnym, to szybciej, to wolniej, a to zadrobił niczym kokosz w miejscu. Wszystko zaś dla tej przyczyny, że postępująca krok za nim pani Ksymena raz za razem dźgała go między łopatki kościstym palcem.

- Jedna rzecz, waszmościowie - ozwała się pani Ksymena zadowolonym głosem kogoś, kto w świątecznym pierogu na szczęśliwy orzeszek natrafił. Janikowski stanąć z boku chciał, to go za rękaw żupana złapała i osadziła w miejscu. - Nie, żebym któregokolwiek z zacnych waszmościów o jakieś brewerie oskarżała, jeno swara była a waszmościowie obydwaj po wypitce. W gniewie po gorzałce krew gorąca i głowa czasem nie wie, co ręka czyni. Tedy, żeby sporu rozsądzenie sprawiedliwym było, sędzia z nikim niezwiązany tutaj baczenie mieć na wasze tańce będzie. Co za szczęście, że takowego, i to jeszcze z szablą obznajomionego mamy - Janikowski za żupan szarpnięty poleciał do przodu jak kopnięta w kuper kokoszka. - Mości Tadeusza sama żem na sejmiku widziała, jak sprawiedliwie i godnie pana Miłosza Ostrowieckiego poszczerbił. No, to sędziuj waści.

Po czym pani Ksymena zasiadła sobie wygodnie na ławie w podcieni, suknię w równe fałdy układając.

- No, pięknie, waćpanna! - huknął Pan Posłuszny, który już to na ubitej ziemi zaczął się ustawiać - Janikowski, sędzią?! Toż to od razu widać kogo jako zwycięzcę pragniesz Pani widzieć! Nie masz to lepsze, niż gdy sędzią w twojej sprawie ma być ktoś komuś właśnie łeb dzbanem rozwalił! Paradne! To ja już wolę, byś to Ty sama rozsądzała! A jeśli nie chcesz, któryś z druhów moich, Patulskich! Łotrowi, co to po gościńcach podróżnych napada, sądzić się nie dam!

To mówiąc Posłuszny obrażony założył ramiona na siebie i w dumnym geście obrócił głowę w kierunku, gdzie służąca pani Ksymeny akurat prześcieradła ściągała, nachylając się przy tym i całkiem dosadnie kuperek rozkoszny eksponując.

- Waszmości mniej gardłuj, a więcej do rzeczy sposób się - odpaliła z wdziękiem pani Kusznierewicz. - Dopóty starosta wyroku nie wyda, dopóty wina pana Janikowskiego niepewna. A że łeb rozbity... przy każdej biesiadzie zdarza to się, i nikt tego pode trybunały nie podnosi. Ani ja sądzić nie będę, bom niewiasta i nie godzi to się, bym się pomiędzy mężów z wyrokami wcinała, ani bratankowie moi, boć was obydwu jako braci rodzonych kochają. Jak osoba sędzi waści nie leży, to waści pojedynek przekładaj i innego szukaj, jeśli pan Odloczyński zgodzi się. Lub sprawę oddaj, za pokonanego uznając się. Mnie tam zajedno, panie Posłuszny, jeno czas leci, a wam zimno cokolwiek rozdzianym, hm?

- Za pokonanego?! Nigdy! - obruszył się prawdziwie szlachetka - No i jeszcze Janikowski niewinny, jakżem na własne ślepia rozbój widział, no ładne to rzeczy. Patulscy braciaszkowie, słyszycie to Wy? Zupełnie to inne rzeczy żem o waszej ciotuchnie słyszał, oj inne, ale tu widzę insze układy panują niż się to przy stole d e k r a l u j e. Może jeszcze proszę ja was wreszcie pokażecie kto tu w rodzinie waszej portki nosi, bo jak na razie to najwięcej to panią Ksymenę słychać a wy jako zające pod miedzą siedzicie!

Usta pani Ksymeny ledwo drgnęły, gdy półgębkiem wysyczała do stojących przy niej bratanków:

- A ozwij się który, to płazem szabli w tyłek wleję, jako żeście chłystkami byli. Wszystko ku dobremu idzie...

Pan Posłuszny zwrócił spokojny w sumie wzrok ku Panu Odloczyńskiemu.

- Z Janikowskim jako sędzią, ze względu na pamięć moich przodków, nie staję i już. Toż to nawet sam dziadeczek by się w grobie przewrócił, o innych nie mówiąc. Z każdym, byle nie z Janikowskim. Albo waszmość kogo innego dajesz, albo i przyjdzie rzecz odłożyć skoro nie da się inaczej. Waszmość decyduj!

Gdy wszyscy na majdan wyszli pojedynek oglądać, pan Kmita, który ostatni jeden się w izbie ostał, listy w sakwie znalezione za pazuchę schował. Potem zadowolony dołączył do reszty, by pojedynek oglądać, choć co do wyniku to raczej był go pewien.

Imć Odloczyński czuł się niczym na sejmiku lubo na jakim targu. Stal jak nie przemawiała tak nie chciała przemawiać. Nic tylko mielenie ozorami… Pan Posłuszny widząc, że z nim już nic nie zwojuje tedy w dyskursa z Ksymeną wdawać się począł… chyba jeno tylko odwlekając pojedynek próbując. Rzecz jasna i tutaj pan Andrzej żadnego sensu nie widział… jak to nie kończyło parodii działania nic-nie-robienia końca widać nie było. W pierwszym momencie jedyne riposty jakie można było słyszeć ze strony zagończyka to te wydawane przez jego szablisko kiedy to wywinął parę młyńców i zamaszystych cięć. Wykonał parę ruchów ramion i przysiadów z wyskokiem dobitnie pokazując swą gibkość i… trzeźwość. Sprawdził czy węgierka dobrze, jak zwykle leży mu w dłoni… leżała. Z grymasem niezadowolenia podwinął rękaw koszuli na prawym ramieniu. Wąsa wygładził. Obcasem trzasnął… A kiedy już Posłuszny zadecydował zwrócić się z kasacją wyroku niczym do trybunału do to pióro szabli już nisko nad ziemią zawisło. Jakby w oczekiwaniu na pierwsze cięcie.

- Mnie tam sędzia za nic potrzebny. Odrzekł beznamiętnie. – Jeżeli kto tu trupem padnie to zapewne wszyscy przed starostą zaświadczą, iże to nie było niczyją intencją. Tedy jak na moje wyrozumienie trzeci w tym sporze nie jest nam potrzebny, chyba że acan oczekujesz jakowej dodatkowej szabli która by ci w sukurs przyjść mogła. - I wzruszył ramionami.

- Skoroś już acan zdecydowałeś się stanąć przede mną z szabliskiem to jak dumam nie po to aby odszczekać to coś powiedział. Jeżeli sądzisz że we łbie ci się zmąciło i żal za słowa swe odczuwasz to możesz wsadzić rzyć w kulbakę i jechać po księdza… jak cię grzecznie proszono. Jeżeli nie to szkoda dalej strzępić języka... i pora trochę poszczerbić szable.

Wysunął prawą nogę nieco do przodu zwracając się prawym bokiem do Posłusznego a oba kolana nieznacznie mu się ugięły. Wąsa raz jeszcze przygładził i milczał. Teraz już zostały dwie możliwości… nie więcej. Odloczyński nie zamierzał się z niczego wycofywać.

- A mnie się widzi...- Posłuszny wyciągnął powoli szablisko z pochwy, ale go póki co dalej go opuszczone trzymał -...że skoroś waść tak do polskiej modły pojedynków przywiązany, nie francuskiej, to warto by dotrzymać tego co pani Ksymena mówiła. Nie chcesz waszmość po francusku, to po polsku sędzia się przyda i już. Takie moje zdanie.

Mimo swoich słów, Pan Posłuszny pozycję przyjął, może nieco niezgrabną, może nieco się na nogach chwiał ale mordę miał zaciętą i garścią mocno szablę trzymał.

- Byle nie Janikowski, powtarzam. A jak waszmości szczekania trzeba, to ode mnie go nie posłyszysz. Starczy, że sam gębę otwierasz.

I to imć Andrzejowi starczyło za odpowiedź. Dość mielenia ozorem. Przyszła pora na podgolenie wąsów. - Stawaj Waść! Uniósł szablę i począł obchodzić z lewej strony pana Posłusznego zważając na błocko zalegające na całym majdanie. Szukał sposobności do pierwszego ataku.

Wszystkie oczy zwrócone były na pojedynkowiczów, wszystkie oprócz pana Kmity. Ten stał na uboczu i minę miał marsową, jakby ważył się trudną decyzję podjąć, a oczyma tylko na boki świdrował czy nikt baczania na niego nie ma. Bo w rzeczy samej pan Jakub trudną decyzję podejmował, mogącą zaważyć na jego reputacji. Zastanawiał się on właśnie czy pieczęci listu nie naruszyć i tym samym wolność szlachecką podeptać. Po chwili wewnętrznej walki, ciekawość jednak zwyciężyła, sięgnął ręką za pazuchę i zmiął pergamin tak, by pieczęć od niego odlazła. W razie nieprzyjemnych pytań, gotów był na Posłusznego lub sługę Janikowskiego winę zwalić, że ci w gniewie pergamina pomięli i pieczęć naruszyli.
 
__________________
"Kto się wcześniej z łóżka zbiera, ten wcześnie umiera" - Mag Rincewind
W orginale -"Early to rise, early to bed, makes a man healthy, wealthy and dead."

Torchbearer dla opornych. Ostatnia edycja 29.05.2017.
Komtur jest offline  
Stary 01-09-2012, 23:38   #26
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Rzeczy niespotykany obrót przyjęły. Nocna wyprawa schwytaniem Janikowskiego się skończyła i kolejną pijatyką się skończyła. Tym razem sama pani Kusznierewiczowa wino na stole stawiała. Szlachetne towarzystwo o listach i stanie obcej szlachcianki miało debatować, ale dysputa rychło zupełnie inne oblicze przybrała.
Od słowa do słowa, jak to przeważnie bywa, panowie bracia poczęli sobie ubliżać i do bitki się rwać. Na nic się zdały i krzyki waćpani Kusznierewiczowej i prośby innych biesiadników. Zacietrzewieni panowie Posłuszny, Janikowski i Odloczyński nic sobie z nich nie robili. O ile jeszcze ten imić Janikowski szybko zamiarkował się i mimo rozbitego łba, grzecznie na ławie spoczął i język za zębami trzymał. Dwaj pozostali jednak coraz śmielej sobie poczynali i nawet obecność dostojnej matrony, niewinnej dzierlatki za ścianą i umierającej szlachcianki, nie powstrzymała ich by po szable sięgnąć.
Koniec końców, całe towarzystwo na majdanie się znalazło, a dwaj warcholący panowie bracia na przeciw siebie z obnażoną bronią stali.

Dwaj Andrzeje na przeciw siebie stanęli i wolno krążyć wokół siebie poczęli. Pan Posłuszny na nogach chwiejnych, wpatrywał się w swego przeciwnika. Drugi z Andrzejów dość miał już gadania po próżnicy i od słów do czynów przeszedł. Ledwo dwa, trzy kroki poczyniła, a już na swego przeciwnika z ciosem wyskoczył. Pierwsze uderzenie na odlew uczynił, by siłę zastawy swego przeciwnika wypróbować. Pan Posłuszny refleksem się wykazał i dość pewnie cios sparował. Nogi, co prawda się pod nim ugięły, ale trudno osądzić było, czy to od siły z jaką pan Odloczyński uderzył, czy też od ilości trunków tej nocy już wypitych.
Kontra pana Posłusznego ani szybka, ani finezyjna nie była. Ot, zwykłe cięcie w pierś zadał, by na nogach pewniej stanąć i swego przeciwnika od siebie odsunąć.
Adwersarz jego, przed ciosem się uchylił z zawadiackim uśmiechem szablą zamachał, by publice pokazać co ciosy pana Posłusznego warte są.
Nie zwlekając drugi raz zaatakował widząc, że się jego adwersarz ku żadnej szarży na niego nie śpieszy. Tym razem bardziej skomplikowane cięcie wyprowadził. Zamarkował, że chce uderzyć w łęk uderzyć, ale w ostatniej chwili ponownie na odlew sieknął. Manewr ten zapewne sukces, by imić Odloczyński przyniósł, gdyby nie to, że Posłuszny tak powolnym przeciwnikiem się okazał. I to właśnie ta powolność go przed przyjęciem uderzenia ocaliła. Widząc bowiem manewr do zastawy się już szykował i szablę ku dołowi zaczął prowadzić. Jednak zbyt wolno to, a pan Odloczyński w tym momencie kierunek uderzenia zmienił. Szable przeciwników w połowie drogi się spotkały i głośno w siebie uderzyły. Przeciwnicy odskoczyli od siebie niczym oparzeni i na nowo wokół siebie krążyć poczęli. Prysła gdzieś radość i chęć gardłowania. Zamiast tego chęć zwycięstwa i w boju swej racji udowodnienia górowały.
Pan Odloczyński kilkakrotnie jeszcze zaskoczyć Posłusznego próbował. Z mizernym jednak skutkiem, to czynił. Jego przeciwnikowi, a to refleksu starczało, a to odrobina szczęścia pomagała.
Zagrzewani do boju przez stojącą przed dworem publikę szybko walkę skończyć chcieli i to najlepiej, jakimś spektakularnym zwycięstwem i swego przeciwnika upokorzeniem.
- No dalej panie Posłuszny - wrzasnął w końcu Paweł Patulski na chwilę o strachu przed ciotuchną zapominając - Wal w drania, a nie jeno za zastawą się chowasz.
Posłusznemu dwa razy mówić nie trzeba było. Słysząc, że publika po jego stronie się opowiedziała na odwagę się zebrał i ku Odloczyński skoczył.
Cios jego prosty był, jak cep. Ot zwykłe w wlew uderzenie, jeno z potężnym zamachem uczynione. Imić Odloczyński bez problemu, by je sparował, gdyby nie fakt, że jego przeciwnik poślizgnął się i całym swym ciałem na niego runął.
Widząc to Odloczyński o półkroku się cofnął i nogami mocno ziemię zaparł, bo na unik za późno już było. Szable z szczękiem uderzyły o siebie, nikomu krzywdy nie czyniąc. Po sparowaniu ciosu imić Odloczyński drugą nogę cofnął i szablę jednocześnie zaczął opuszczać. To dla Posłusznego oznaczało tylko jedno. Poleciał on siłą rozpędu prosto w błocko na majdanie i jak długi leżał przed swym adwersarzem. Nie miał on szansy równowagi złapać, ani się w jakowyś inny sposób przed upadkiem ochronić.
Gromki śmiech wśród publiki się podniósł i nawet imić Janikowski półgębkiem się uśmiechnął. Jedynie Paweł Patulski na ziemię splunął i wrzasnął:
- Coś taki kiep Posłuszny! Wstawaj, ale już!
Imić Posłuszny wiedział jednak, że to nie od niego już to zależy. Jeżeli jego przeciwnik pozwoli, to wstanie i dalej będzie się bił. A jeżeli nie to chcąc nie chcąc, wyższość pana Odloczyński uznać będzie musiał.

waszmość Jakub Kmita
Spośród całego towarzystwa jedynie imić Kmita, całą aferą wokół Posłusznego i Odloczyńskiego nie był zainteresowany. Jako ostatni z izby na dwór wyszedł i nawet z innymi nie stanął, a kilka kroków od nich. Co kilka chwil głowę podnosił, ale nie by na rozpoczęty właśnie pojedynek spojrzeć, ale by sprawdzić, czy nikt na niego przypadkiem nie zerka.
Strach go lekki obleciał, gdyż wiedział, że postępek haniebny właśnie wyczynia i że honor i szacunek panów braci stracić może. Ciekawość górę jednak nad honorem wzięła i pan Kmita z listu pieczęć począł usuwać.
Gdy mu się to udało, pan Odloczyński po raz trzeci, pana Posłusznego atakował. Zerkając raz to na pojedynek, raz to na publikę, imić Kmita list próbował przeczytać.
Jakież było jego zdziwienie, gdy pustą kartę ona ujrzał. Światło księżyca mimo później pory dość jasno świeciło i nie można było powiedzieć, że literek pan Kmita niedowidzi.
Czary to jakoweś, czy ki diabeł.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 02-09-2012, 19:07   #27
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany

Imć Odloczyński krążył wokół swego przeciwnika, przypatrywał się zimno, z wyrachowaniem, którego dawno u siebie nie czuł. Oceniał rywala po postawie, uchwycie, sylwetce. Oceniał jego umiejętności i koordynację – źle, coraz gorzej. Posłuszny trzymał szablę za wysoko, za daleko od siebie, nie jak spokojny gracz na ostrza, który podnosił brzeszczot dopiero w chwili ostatecznego zagrożenia...

***

Andrzej skoczył w przód, ciął z góry, w łeb, zwykłą primą, krótką bo z nadgarstka. W zasadzie nie miał szans by dosięgnąć rywala lecz Posłuszny uniósł ostrze do zastawy… Zagończyk przeszedł zatem w młyniec, zafurkotał przed obliczem szlachcica, a tamten cofnął się, pośliznął w błocie, pokazując aż nadto, że każdy, kto oddaje pole z byle powodu, nie jest do końca pewien swych zamiarów…

***

Już teraz wiedział, że ma nietęgiego przeciwnika. Obchodził tamtego z lewa, z prawa, bawił się jak kot myszą. Opuszczał szablę i nagle, niespodziewanym ruchem ją podnosił jakby chciał ciąć tylcem pióra. Za pierwszym razem pijanica odskoczył, za drugim już tylko drgnął, uczył się poskramiać złe odruchy… ale prawda o jego zdolnościach wyszła wyłaziła na wierzch jak szydło z worka… *

***

Pan Posłuszny runął w błoto…

Pan Odloczyński żelazo mu pod lico podłożył… - słuchaj no ty knurze jeden w błocku się taplający. Rozkazów ci słuchać lepszych od siebie nie zaś senatorem i Herkulesem się mienić przy pańskim stole. Wsadzaj tą swoją spaśoną rzyć w kulbakę i gnaj po księdza, a konia nie oszczędzaj. A nim następnym razem nahajem cię uciszę bo na szable to z tobą sromota stawać… Po czym przejechał mu piórem po policzku, krwawą ścieżką go ozdabiając. – Masz, na pamiątkę żeś spod szabli Odloczyńskiego hultaju uciekł bez wyszczerb ku. Za rok będziesz mógł łgać, iże z samym infamisem Buyanowskim stawałeś…

Ostawił szlachetkę w błocie i sam skierował się do dworu. – Ot i jasełka nam z tego jakowe wyszły nie zaś szablą robienie. Wybaczajcie mościa państwo, że na takowe sromoty was naraziłem. Po czym skłonił się i skierował się do sieni.

***

Po zaznaniu ruchu widać było że humor mu powrócił. Bo i jadła pewniej kosztował a i od napitku nie stronił. To że się spokojniej poczyniło też miało znaczenie – w końcu własne myśli mógł usłyszeć… przynajmniej do czasu aż przyjedzie medicus… i ksiądz, a z nimi posłańcy. Jednak póki co mógł spokojniej z Janikowskim porozmawiać… czego wcześniej jakoś nie miał sposobności poczynić.

- A powiedz, że mi acan po kiego diabła tam na polanie usiekłeś tego hultaja. Przecież miałeś go w garści, miałeś pachołków mogłeś go ucapić i na spytki wziąć skoro on rzekomo grasant jakowy. Nie zastanawiało cię czemu to uczynił albo w czyim imieniu… jeżeli to on rzeczywiści stał za napadem?



*wizję walki czerpiąc z Jacka Komudy
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 02-09-2012 o 21:08.
baltazar jest offline  
Stary 03-09-2012, 10:05   #28
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Posłuszny całkiem miał już w czubie, ale nie pierwszyzna była dla niego na chwiejnych nogach na szable stawać. Parę razy przeciwnik się na to nabrać dawał, pojemności sagana do gorzałki Pana Andrzeja nie przewidując i przez to ręki nie doceniając, innymi znów razami Pan z Bawolą Głową w herbie srogie zbierał przez swoje pijaństwo baty. Z początku właściwie na Odloczyńskiego wcale zacięty nie był, ot zwyczajne łbów szczerbanie pod wypitkę. Wolno krążyć wokół siebie poczęli. Mimo tego, jak nieroztropnie teraz wyglądał, Posłuszny ostrożny był, bo jego imiennik wielce wokół siebie aurę mistrza szabli próbował roztaczać. Pewny siebie Odloczyński był, a nie pijany jeszcze, co mogło oznaczać że rzeczywiście w szabli srogi i trzeba było brać do pod uwagę. Posłuszny przez to wcale szczęśliwy na majdan nie wchodził, ale honor szlachecki rzecz święta i na pewno byle komu od wieprzów sobie nie da, zwłaszcza przy damach, przytykać.

Ale już po pierwszych atakach Posłuszny ucieszył się skrycie, bo widział że nadto przeciwnika przecenił. Atak Pana Odloczyńskiego silny był, to prawda, ale Pan Andrzej z łatwością go sparował, na nogach a trudem balans łapiąc bo w walnięciu przeciwnika więcej krzepy było niż finezji. Posłuszny cios oddał, ale Odloczyński uchylił się i zaczął szabelką wokół siebie wywijać z głupim uśmiechem na gębie.

- Jużeś nie taki pewny siebie...- pomyślał Posłuszny, ze spokojem kolejnego ataku wyczekując - No, dalej, przestań Waść sztuczki pod publiczkę machać i pokaż, żeś taki niepokonany jak mówisz, no?

Pan Odloczyński nie kazał na siebie długo czekać. Może i finezyjny, wymyślny jego wypad był, ale mimo że szybszy wyraźnie od Posłusznego w tym ataku był, szable szczęknęły o siebie i przeciwnicy odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Czegoś lepszego waść na Posłusznego potrzebujesz, niźli to...- uśmiechnął się szlachetka, całkiem już rezon odzyskując. Obaj spochmurnieli, walka w fazę poważniejszą wkraczała.

Odloczyński ruszył wściekle, kilkukrotnie przeciwnika zaskoczyć próbując. Ale Posłuszny w swym łbie wiedział już, że nie taki ten diabeł straszny. Stal tylko brzęczała o stal. Mizerne skutki Pana Odloczyńskiego ataki przynosiły, choć ten wił się jak piskorz i chmurny na gębie był jakby kto mu rodzinę wyrżnął, znać było że z każdym ciosem już tak pewny swego nie jest. A tymczasem Posłuszny kolejne ciosy parując, rechotał pod nosem rozbawiony. Choć dla wprawnego żołnierskiego oka pewnie ręka wprawniejsza Odloczyńskiego jasna w tym starciu była, to w oczach podpitego zwykłego widza wcale to tak nie musiało już wyglądać. Pijackie rozbawienie Pana Andrzeja i zaciętość atakującego, którego kolejne pchnięcia i cięcia nie przynosiły skutku oraz to że Posłuszny w większości w obronę tylko się wdawał - wszystko to wrażenie że to Pan Posłuszny z przeciwnikiem jak kot z myszą się bawi mogły przynosić. Publika wrzała coraz bardziej, publika zdawała się to zauważać. Posłuszny pokraśniał, w to mu było graj.

- No dalej panie Posłuszny! - wrzasnął w końcu Paweł Patulski na chwilę o strachu przed ciotuchną zapominając - Wal w drania, a nie jeno za zastawą się chowasz.

Posłusznemu dwa razy mówić nie trzeba było.

- Do usług, mości Patulski! - krzyknął i słysząc, że publika po jego stronie się opowiedziała na odwagę się zebrał i ku Odloczyńskiemu skoczył. Prosty był to cios, ale nie raz podobnym Posłuszny komuś łeb wyszczerbił. Po raz kolejny okazało się, że nie taki to szybki z Pana Odloczyńskiego szermierz jak to myśleć o sobie chciał. Uniknąć nie zdążył, ale zastawić się - już tak. Tu szczęście jednak opuściło Pana Posłusznego, bo choć w zamach całe serce swoje i parę włożył, w błocie szlachcic pośliznął się i całym ciałem runął na tamtego.

Głupi Odloczyński nie był, by tej zrządzeniem losu przyniesionej przewagi nie wykorzystać, zwłaszcza gdy jakoś wcześniej dzięki swym umiejętnościom zdecydowanej góry nad Posłusznym nijak się mu nie udawało osiągnąć. Sprytnie poślizg przeciwnika wyzyskując, drugą nogę cofnął i szablę jednocześnie zaczął opuszczać. To dla Posłusznego oznaczało tylko jedno. Poleciał on siłą rozpędu prosto w błocko na majdanie i nie mając szans się przed upadkiem ochronić, jak długi padł przed swym adwersarzem.

Runął więc Pan Posłuszny w błoto jak wieża, brud na wszystkie strony rozbryzgując. Głowa szlechetki, i tak już mocno zmorzona pitymi jak na Sarmatę przystało trunkami, z łomotem o ziemię gruchnęła. Mrok ujrzał Pan Posłuszny i choć jak przez mgłę coś jeszcze ze świata doń docierało, to nie na tyle by co rozumieć ni się poruszyć.

Jako ze snu, albo zza grubej ściany, mrugając półprzytomnymi oczyma, strzygł uszami ku przytłumionej wrzawie...Krzykom jakimś...Głos, który znał, bełkotał mu coś nad uchem ale Posłuszny nie mógł porozumieć, o czym lub o kim człowiek ten rozprawia. Potem nagle pojawił się ból, twarz zapłonęła i tu zdziwił się bardzo Posłuszny, a nawet przestraszył - zdało mu się, że właśnie diabli po niego przybyli i dłońmi płonącymi za gębę go pod ziemię ciągną. Ale on nie mógł się ruszyć, we łbie mu huczało, ciało całe zadrżało, podskoczyło tylko jako wąż słońcem spalony, ale tyle tylko...Głowa jakby nie tylko bawola była, ale tyle co cały bawół ważyła i nijak się jej nie dało zwlec, tylko te dalekie krzyki co Pan Andrzej je skądś słyszał narosły. Bełkot nad uchem jednak chyba się skończył i Pan Posłuszny charkot tylko z siebie wydając, błotem plunąwszy oczy i tak już nieprzytomne domknął, po czym całkiem odpływać zaczął.

Ale wkrótce poczuł, że ktoś go szarpie. Zrazu myślał, że po pijatyce wczorajszej się podnosi i już ręką dzbana zaczął szukać, gdy poprzez obolałe powieki z trudem dostrzegł najpierw czarne niebo, a potem wystraszoną gębę tarpiącego nim Pana Winnickiego.

- Żyw! Na Boga, żyw! - na twarzy Pana Ambrożego ulga walczyła ze strachem, ale i dziwne to bo może i rozczarowaniem - Panie Andrzeju! Bogu dzięki!

Usiadł w błocie Posłuszny i teraz dopiero poczuł, jak gęba go piecze i dotknąwszy rany ręką wszystko sobie szybko przypomniał. Łeb pulsował, chyba i guz nielichy do kompletu się przydarzył. Pan Andrzej obaczył świadków pojedynku, swoją szablę w błocie krok dalej na wpół utopioną, jeszcze raz uradowaną gębę Winnickiego...Jeno Pana Odloczyńskiego już nie było...

- Gdzie jest ten pies?! - ryknął Posłuszny próbując się podnieść, ale z gardzieli na wpół charczenie to przypomniało, z ust spierzchniętych błoto pomieszane z krwią przy tym trysnęło.
- Panie Andrzeju, spokojnie! - Winnicki próbował go podnieść, ale i uspokoić - Pojedynek skończony...
- Co skończony?! - wybałuszył gały Posłuszny, z trudem łapiąc pion, we łbie statek walczył ze straszliwym sztormem - Co, przez gębę mnie ciął i już?! Nie pamiętam żeby...
- Gdzie tam ciął. - Winnicki podniósł szablę Pana Andrzeja, próbując ją schować, ale Posłuszny złapał za nią i wyrwał mu ją, zataczając się - Waszmość równowagę stracił i w błoto się wyłożył, łeb rozbijając. A tamten sobie na waścinej gębie wycinanki tedy urządził.
- Taki to honor...- zlizał płynącą krew z wargi Posłuszny, wodząc wzrokiem po wszystkich którzy jeszcze na majdanie pozostali - Taki to polski, podle Pana Odloczyńskiego, pojedynek. No, ale zaraz rzecz dokończym...

Posłuszny zacisnął dłoń na rękojeści szabli. Wyglądał teraz strasznie, niczym gruby czart, z gębą umazaną błotem i zalaną krwią.

- Gdzie on? - zapytał zimno - Gdzie ten co to jak był mały, to go mać przez miesiąc dotykała patykiem, bo nie wiedziała co to zacz...
- Panie Andrzeju...- pobladły Winnicki chwycił go za rękaw.

Inni stali nieco dalej. Widzieli, jak sługa tłumaczy coś cicho swojemu panu. Posłuszny trzymał się za łeb, chwiał co chwilę i chyba coś warczał, ale w końcu jego zakrwawiona gęba obróciła się w kierunku Winnickiego i pojawiło się na niej coś w rodzaju uśmiechu. Winnicki powiedział coś jeszcze, jedno zdanie. Pan Posłuszny, jakby podjął jaką trudną decyzję, splunął na majdan i odpowiedział coś Panu Ambrożemu, wpatrzony w ukryty częściowo w ciemnościach dwór.

A potem zebrał się w sobie, otarł brudnym rękawem gębę, przeszedł zataczając się mocno parę kroków i zakrzyknął głosem zadziwiająco dźwięcznym, mocnym i wściekłości pozbawionym, do zgromadzonej jeszcze szlachty.
- Podziękować za gościnę pani Ksymenie i braciom! Konia, mości Winnicki!

Dwa pacierze później już go nie było. Pan Andrzej Posłuszny pognał w noc, tak jak stał, nawet żupana nie przywdziawszy, ubłocony, w samej podartej i czerwonej od juchy koszuli. Do dworu nawet już nie wszedł, sługa mu jedno konia podprowadził, do którego Pan Andrzej tylko swoje toboły oraz broń przytroczył.

Nie oglądał się za siebie.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 10-09-2012, 10:33   #29
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Tamój - rzekł pan Winnicki, co się w siodle ku dworowi odwracał raz za razem, pewnikiem aby dobrze i godnie scenę odjazdu mości Posłusznego w annałach opisać. - Mości Andrzeju, toż to pani Ksymena.

Pani Kusznierewicz była to zaiste. Wyjść musiała spomiędzy stajni, obór i tej szopy, co się chyliła do ziemi i słaniała nad gruntem całkiem jak mości Henryk Patulski, jak mu się zdarzyło wypić zbyt dużo. Pani Kusznierewicz maszerowała teraz szparko przez sad, z twarzą zaciętą i nieradosną bynajmniej, suknie jej zbierały z traw rosę. W jej ręku kołysał się gąsiorek niemały, pięknie w słomianą plecionkę zamknięty. Patrzyła ku panu Andrzejowi i tak szła, by odjeżdżającym przeciąć drogę przy gościńcu.

Posłuszny obrócił facjatę, na której kwitła płonąca pręga i nieco wybałuszył oczyska ze zdumienia - przez co jeszcze straszniej jego ubłocona i czerwona gęba wyglądała.

- Ostaw nas już, mości Winnicki. - powiedział sucho - Wiesz, co masz robić. Bywaj.

Pan Ambroży bez słowa oddalił się na swej klaczy, przez ramię oglądając się tylko ze trzy razy. W końcu zniknął im z oczu.

Tymczasem resztki jakiejś przyzwoitości kazały Panu Andrzejowi zeskoczyć z wierzchowca. Zachwiał się przy tym, ale stanął i wykonał coś, co miało wyglądać na dworski ukłon ale z pewnością nim nie było.

- Waćpanna...- zaczął, ale jakoby mi języka w gębie zbrakło. Ślinę jeno przełknął i czekał.

- Mości Andrzeju... - zagaiła pani Ksymena głosem współczującym, kudłatą głowę Posłusznego ujęła w chude dłonie i przycisnęła do swych suchotniczych piersi. Tuż obok ucha szlachcica gąsiorek chlupotał zachęcająco, opowiadając o różnych miłych rzeczach, których we dwóch, Posłuszny z gąsiorkiem, mogliby wespół doświadczyć.

Wraz z przyciśnięciem do piersi, z roześmianej nagle gęby kudłacza Posłuszny wydobył się radosny brecht. Wielce udobruchany, jakby zapomniał nagle o całej drace, Pan Andrzej ciskał ku Ksymenie błyskawice przebijające się przez mętność jego oczu, a ręka jakby wiedziona osobną wolą wędrować zaczęła...ku gąsiorkowi.

Pani Ksymena zaś puściła głowę szlachcica, i wygarnęła z grubej rury, jak Zamoyski Szwedom pod Białym Kamieniem. - Mości Andrzeju kochany! Żem patrzyła i oczom własnym nie dowierzała zdumionym! Jaki w waści umysł przenikliwy, żeś me plany przejrzał na wylot, choć słowam nie rzekła! I jakie poświęcenie niezmierne, Chrystusowe iście, żeś w tej bitwie naszej wspólnej dobro rodu mego ponad własne ukrzywdzenie wyniósł, w godnym milczeniu i z pokorą anielską na rany się wystawiając! Jędruś... - coś się zaszkliło w oczach pani Ksymeny perliście. - Ran twoich niegodnam całować.

Moment tylko, gdy skrwawiona fizis Pana Jędrusia wyrażała krańcową konfuzję, choć może bardziej na miejscu i bardziej po prawdzie byłoby rzec, że gapił się na szlachciankę wzrokiem kompletnie zbaraniałym.
- Noooo....No, już, już, pokój daj Waćpanna...- odzyskał rezon po chwili, znowu próbując gąsiorek ku sobie znienacka podciągnąć - ...przenikliwość...Pokora anielska...no z mlekiem maci żem te przymioty przecie wyssał, jako każdy Posłuszny.
Ale zaraz coś złego, przemyślnego zabłysło w pijanych oczach szlachetki i myśl ta aż go wyprostowała jak ów mechanizm przemyślny strunę w bałałajce.

- Nie dziękuj przeto pani...- uśmiech zszedł mu nagle z zabłoconej mordy - ...bo bitwa nasza wspólna nie skończona jeszcze.

Powaga ta trwała jednak chwilę jeno, bo zaraz Pan Posłuszny zarechotał jedną ręką dalej gąsior ku sobie próbując, delikatnie trzeba mu to przyznać, z rąk Ksymeny wyjąć, drugim ramieniem objąwszy ją pijackim, ciężkim chwytem jakby na kompanie od kielicha się wieszał nie z białogłową miał do czynienia. Krew z koszuli ozdobiła przy tym, niestety, górną część odzienia szlachcianki, czego oczywista w ogóle opój nie zauważył.

- Zaraz pić będziem - obiecała mu Ksymena poważnie - a rzec ci muszę, mości Posłuszny, że to, com ci w gąsiorku tymże oto przyniosła, to nie bebłoty jakieś mętne z brata mego piwniczki, jeno ostatki z gorzałki mej weselnej, cośmy ją z Gdańska ściągnęli, jakom za pana Białłozora szła... Jeno do porozumienia dojdziemy, aby opijać było co.

- Powiedzże no, Waćpanna...Jedno szczerze. - zagadnął Jędruś tonem radosnym i pożądliwym, takim którym mógłby o zawartość piwniczki gospodyni pytać - Kto właściwie zacz ten przybłęda Odloczyński? Ważny to kto dla ciebie, przysługi ci oddał znaczne czy co? Bo nie pojmuję ja, czemu taką atencją i ochroną go waćpanna otaczasz, jakobyś go ceniła bardziej niż braciaszków Patulskich czy nie przymierzając mnie. Mnie, którego senior Patulski ma w poważaniu, który się z kuzynami twymi tu za miedzą chował i wespół za kaczkami ganiał...Którego wreszcie sama znasz Waćpani od maleńkości jako druha od dzbana, sąsiada który jak trzeba z Patulskimi i Tobą ramię w ramię na zajazd zawsze szedł, a i w ławce kościelnej żeśmy co niedziela się potykali.

No bo, trzeba było przyznać, że to wszystko prawda była. Może za wyjątkiem tej kościelnej ławki, w której nijak Pani Ksymena Posłusznego przypomnieć sobie nie mogła, i to ani razu a nie tylko co niedziela.
- Pytam ja dobrodziejko...- Jędruś spytał ciszej głosem, który wcale już żartobliwie nie brzmiał. Posłuszny wisiał teraz na niej, jak kozak pijany na swym druhu, ze wzrokiem dzikim w którym rubaszność krzyżowała się z czymś niebezpiecznym - ... bo jakby rzecz się przepadkiem jaka straszna stała, bardzobyś po nim ty płakała?

- Gdyby się teraz zła rzecz stała, płakałabym, płakała rzewnie, Jędrusiu. Furda mi Odloczyński, z honorem jego i rozumem krótkim, dalej niż koniec szabli jego niesięgającym. Jeno sam wiesz dobrze, panie Posłuszny... znają nas Janikowskie. Znają nas ode dziecka i wiedzą, że ani Henryk, ani ja, ani bratankowie moi, ani ty, druh nasz wierny i domu przyjaciel, na piędź im nie popuścimy. I chodźmy nam kijaszek wierzbowy z ziemi naszej zerwali, choćby słomy ździebełko... to o to ździebiełko upomnim się, i zbrojnie, i w sądzie. Odloczyński to rzecz inna. On tu obcy. Dlategom uwidziała sobie, by się pobratał z Janikowskimi, byśmy wiedzieli, co psy te czynią i zamyśliwają. Gdy on rzeknie, że z głupoty jeno i niewiedzy przeciw Janikowskim stanął - uwierzą. Tak, wzbraniał się będzie... ale jeszcze go, Jędrusiu, przerobimy, Jeszcze go w te buty ubierzem wspólnie. Dlategom chciała, by Janikowski zobaczył, że zgody między nami a Odloczyńskim nie ma, że on tu pośród nas jako ptak malowany.
- Kim on, ten ptak malowany? - przerwał jej chmurnie, widać było że odpowiedzi odpuścić nie chce. - Skąd tu przyjechał i po co?! Czemu on gościem w Twym domu?
- A nikt on. Znikąd przyjechał, sam, i nic nie miał krom żupana i konia... tedy i sądzę, że nikt pytać nie będzie, gdyby zła rzecz zdarzyłaby się... nikomu.
- Tom chciał posłyszeć...- rozpromienił się Pan Andrzej - ...bo nie chciałbym, coby komu krzywda się stała, komu na kim Waćpannie by zależało. Plan twój, dobrodziejko, do gustu mi przypadł.
- Takom myślała właśnie. Choć wdzięczność we mnie niezmierna, żeś nie tylko kreskę dał na to, ale i kreskę sobie dał poczynić, iżby prawdziwiej rzecz wyglądała. Tedy ruszaj, mości Andrzeju, sprawy, o której mówiliśmy, dopilnować. A napijmy się wcześniej... Na rany ciała opatrunek może i dobry, ale na rany ducha gorzałka gdańska lepsza.
I wyciągnęła gąsiorek w stronę szlachcica.

Zanim skończyła mówić, chciwe ręce już ciągnęły dzban ku gardzieli. Posłuszny pociągnął solidnie, raz i drugi. Nawet trzeci. Potem czwarty, a potem otarł gębę i pokraśniał, podając gąsior kobiecie.
- Tera ty. - zażądał - Niech to umowa nasza będzie, a napitek pieczęcią się staje.
Pani Ksymena pociągnęła - i nie był to dystyngowany łyczek niewieści.
- Resztę zaś panie Andrzeju, ze sobą weźcie. Poranki zimnawe, źle by było, gdybyś ty, tak sercu memu drogi, za moim słowem i z moim błogosławieństwem idąc, w rosach chłodnych zaziębił się.
- Bóg Ci zapłać, dobra kobieto. - gorliwie podziękował ten brudny pijanica i gąsior gdzie trzeba przytroczył.

Tutaj, Posłuszny do konia powoli zaszedł i chwacko w strzemiona wskoczył. No, może za dużo to powiedziane, między nami mówiąc mocno pijany był a łeb rozwalony jeszcze kolebał jego ciałem i trzech prób aż trzeba było, by Pan Andrzej chwiejnie posadowił się w siodle i spojrzał na Ksymenę z miną tak hetmańską, jakby udało mu się za pierwszym razem.
- Zatem...- otarł z ust wciąż sączącą się z blizny krew.
- Z Bogiem, mości Posłuszny - zezwoliła Ksymena.
- Zatem...- powtórzył, łypiąc z końskiego grzbietu - ...zatem Ty zadbaj waćpanna by Odloczyńskiego druhem Janikowskich pomalować. Ja mój plan własny, com z nim stąd odjeżdżał, na razie na kołek odwieszę choć krew nie woda. Ale wiecznie czekał nie będę, pamiętaj to Waćpanna. Jeśli za długo rzecz będziesz rozgrywać, mogę zdzierżyć nie mogę móc...- pijany język bełkotliwie mieszał zamysły - ...znaczy, mogę nie zdzierżyć.
- Cierpliwość znaną jest Posłusznych cnotą - odparła grzecznie pani Ksymena głosem znudzonym cokolwiek. - Niechaj ci się szczęści, mości Andrzeju, i wracaj do nasz szybko w dobrym zdrowiu.
- Cierpliwość znaną jest Posłusznych cnotą...- powtórzył jej słowa raz jeszcze dziwnym tonem - Sama przecie znasz nas najlepiej...

A pani Ksymena z rozmachem klepnęła konia Posłusznego w zad. Cierpliwość w rodzie Patulskich nie była cnotą ani pożądaną, ani powszechnie występującą.

Posłuszny miał nieco problemu, by utrzymać się w siodle gdy rumak zarżał i wyrwał do przodu. Ale potem już zaskakująco sprawnie przycisnął się do końskiego grzbietu i pognał jak diabeł cwałując ku drodze.

- Bywaj! - poniósł się jeszcze pijany głos pośród ciszy, a echo powtórzyło go jeszcze płosząc okoliczne ptactwo.
Ksymena uniosła rękę i pomachała nią odjeżdżającemu z godnością i łaskawie. Na twarz suchą równie łaskawy przywołała uśmiech... który znikł razem ze znikającym w krzach Posłusznym.

- Chłopy... co jeden, to bardziej durnowaty - rzekła sama do siebie wdowa ta trzykrotna, więc wielkie doświadczenie w tej materii mająca. Potem odwróciła się na pięcie i szparko pomaszerowała ku dworowi.

A koń niósł Pana Posłusznego, skrótami dobrze szlachcicowi który przecie całe dzieciństwo w tych stronach spędził, ku pierwszemu miejscu przez Andrzeja umyślonemu. Pan Andrzej zamiarował zacząć od wizyty u księdza. Przynajmniej w tej części przyrzeczeniom danym we dworze wierny pozostać się zdecydował. Choć przyznać należy, że wcale insze powody, dla których miałby się klecha we dworze u Ksymeny przydać niźli panieńskiej duszy ratowanie, po rozwalonej o kamień i rozharatanej cięciem Odloczyńskiego łepetynie Jędrusia się kolebały.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172