Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2012, 03:51   #46
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prawie całe popołudnie przepracował uczciwie – na tyle, na ile mógł się do czego przydać – choć niezbyt forsownie na barce albo w jej niedalekim sąsiedztwie. Skoro tak czy inaczej wypłynąć mogli dopiero następnego ranka, nie warto było zbytnio się śpieszyć i roboty – przynajmniej tej odpowiedniej dla kogoś, kto ledwie spróbował żeglarskiego rzemiosła w leniwym rejsie do Bogenhafen pod komendą Josepha – starczyło akurat do wieczora.
Ale kiedy cienie wyraźnie się wydłużyły, wyszorował się starannie, wprawiając – nie wiedzieć dlaczego – Julitę w bardzo radosny nastrój, i wdziawszy świeżą koszulę, wymaszerował raźno na miasto. Na zasadne skądinąd pytanie kapitana Sparrena odpowiedziawszy z ujmującą prostotą:
– Na dziwki idę.

Mówią, że altdorfskie najlepsze są na świecie. A jeśli nawet nie najlepsze, to przynajmniej tak liczne i różnorodne, że każdy znajdzie akuratną dla siebie, choćby najdziwaczniejszym zapragnął pofolgować gustom. Spieler sam by się nigdy o zbyt wyszukane zachcianki nie posądził; zdawało mu się wręcz, że wyrusza na przechadzkę z zamiarem zupełnie konkretnym. Ale im dłużej szedł i popatrywał krytycznie na boki, tym bardziej mu się ten prosty koncept rozmywał. Ani kolejne brunetki, ani jasnowłose, ani rude; cycate i dupiate ani wiotkie, wdzięczące się ni demonstracyjnie znudzone – nie trafiały jakoś do jego przekonania, a tym bardziej sakiewki. Jakby mu kto głupi do głowy nakładł, że im dalej zajdzie, tym lepszą znajdzie...

Nie wiadomo kiedy, przewędrował tym sposobem kawał miasta, aż odnalazł się marne dwie uliczki od składu Ulfiego... A wtedy to już wstyd było nie odwiedzić starego druha. I choć tyle dobrego z tej cudnej wycieczki.

Przysadzisty budynek, który pamiętał z wczesnych początków swojej ochroniarskiej kariery, od tamtych zamierzchłych czasów, rozrosnąć się zdążył w cały magazynowy kompleks. Stanąwszy w gościnnie uchylonej bramie, w której z bezpiecznym zapasem ze trzy wozy mogłyby się minąć, Spieler aż gwizdnął przeciągle. Na to z kolei odwrócili się jak na komendę dwaj krasnoludzi w roboczych kaftanach, przecinający szparko rozległegły podwórzec. Przytomnie skorzystał i z tej okazji:
– Jest szef?

*

– Spieler, brodata twoja mać! Czyś ty aby nie urósł trochę przez te wszystkie lata?
– Na pewno nie tyle, co wasz majątek, panie Ulfi.

Niski nawet jak na krasnoluda, ale tak samo co najmniej szeroki brodacz, machnął lekceważąco ręką, wypadając z iście szturmową energią zza zasłanego papierzyskami biurka.
– Raczej kredyt. Jakby teraz chcieć tylko za swoje coś większego zrobić... takie koszty, takie ceny... Pamiętasz, za jakieś pieniądze sterczał całe dnie przy moim składzie?
– Nie bardzo. – Spieler bez oporów pozwolił poprowadzić się w stronę masywnego kominka i usadzić w głębokim, obitym spękaną już skórą, fotelu. Zdało mu się, że pomagał go kiedyś wytaszczyć z wozu.
– I słusznie, chłopcze, bo nie warto. A tak właściwie co cię do mnie sprowadza?
– Tak właściwie przypadek. Chociaż teraz tak sobie myślę, że może jednak interes... Powiedzcie, panie Ulfi, nie macie czasem potrzeby przewieźć czego do Nuln? Poza gildią, prywatnie. Wypływamy z rana pustą w sumie barką.
– No, nie wiem. –
Pan Ulfi podrapał się z namysłem po bulwiastym nosie. – Nazbierało się tego towaru, zamówień, kontraktów. Sprawdzę. Podpłyńcie z rana pod moje nabrzeże, może coś będzie czekać. Ale żeś ty się na flisackę przerzucił?
– Długo by gadać.
– A to gadaj. Akurat mam trochę...
– krasnolud znów zniknął za biurkiem, by po chwili wychynąć zza niego, wznosząc triumfalnie jeszcze zalakowaną, pękatą butelkę – … czasu. Z domu!

*

Nie łatwo byłoby rozstrzygnąć, czy pokrzepił go do działania czas, którym go pan Ulfi dość chojnie uraczył, czy po prostu wracając na barkę inną drogą, właśnie tam trafił, gdzie od początku zamierzał. Dosyć, że wypatrzył tam właściwą dziewczynę. Młodą, drobną, ciemnowłosą. Jeszcze nie znużoną, energiczną. I dość bystrą, żeby porozumieć się bez zbędnych słów, w paru znaczących uśmiechach.
Zwątpił wprawdzie w słuszność wyboru, kiedy na wąskich schodkach cichego domostwa minąć musiał wysuszoną strzygę ze świeczką. Kto wie, czy nie czmychnąłby haniebnie przed jej ostrym jak sztylety wzrokiem, gdyby przewodniczka nie prowadziła go pewnie za rękę i swym miłym głosem nie osłodziła trochę tego upiornego spotkania.
– Dobry wieczór, panno Schneider.
– Dobry wieczór, Gerto.


Dopiero na poddaszu odetchnął i rozejrzał się z zadowoleniem. Wnętrze niewielki, schludne. Prześcieradła świeższe, niż by sam oczekiwał. Firanka w wąskim okienku. I nawet kwiatki w wazonie. Jednak dobrze wybrał.
Rzucił kurtkę na zydel, sam przysiadł na łózku i jął zzuwać buty. Drobne, zwinne dłonie Gerty nawet w tak przyziemną czynność umiały wpleść trochę przyjemności i wcale nie przeszkadzały. Dopóki z jego barków i karku nie przeniosły się nieco zbyt nisko.
– Śpieszy ci się dokądś?
– A śpieszy –
odparowała natychmiast, biorąc się z wdziękiem pod boki. – Noc już niemłoda.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, ściągnął z pętli i rozsupłał sakiewkę. Jedna po drugiej, wypuścił na dłoń kilka monet.
– To ile będzie do rana, co?

– Przestaniesz wreszcie tą dupcią wiercić?
– A ty zaczniesz ruchać?
– Moja rzecz, zapłacone. Nie możesz spać, to się pomódl albo podumaj
– wymruczał jej sennie w kark. Jednak zanim zasnął, poprawił się jeszcze w pościeli, przesunął trochę ramię i odszukał dłonią zgrabną pierś Gerty. Dużo delikatniej, niż by się mogła po jego tonie spodziewać.

*

Kiedy się obudził, Gerta przespała już widać największe pretensje, bo wtulała się w Spielera bezwarunkowo, wplątawszy w dodatku palce w kędziory na jego piersi. Przez jakiś czas leżał spokojnie i tylko muskał aksamitną skórę, sprawdzając z roztargnieniem, czy grube paluchy jeszcze pamiętają, jak sprawić, że kobieta zadrży we śnie i mocniej do niego przylgnie.
A potem z ciężkim westchnieniem skapitulował w nierównej walce z naturą.

Dla wygrzanego w ciepłym wyrku, a ubranego tylko w portki, wiosenna noc przed świtem okazała się tak zimna, że zanim skończył, co miał do skończenie pod płotem Fräulein Schneider, zaczął się nie na żarty martwić, czy aby własne zęby nie ściągną na niego plagi, przez którą zrezygnował był z pośpiesznego ubierania się po ciemku na górze i schodzenia na dół w butach, co odpokutował już zresztą na dróżce z wybitnie nierównych kamieni.
A mimo to uciekł spod płotu ledwie wciągnąwszy na grzebiet koszulę, z trepami i kurtką w rękach, żeby całkiem niedaleko pobudzić uczciwych ludzi nieprzyzwoitym zupełnie o tak wczesnej porze, szczerym śmiechem.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 21-08-2012 o 12:22.
Betterman jest offline