Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2012, 11:43   #10
Hermit
 
Hermit's Avatar
 
Reputacja: 1 Hermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodzeHermit jest na bardzo dobrej drodze
Za stołem siedział sędziwego już wieku krasnolud. Spoglądał na obecnych dokładnie, każdemu poświęcając chwile uwagi. Sam ubrany był w kaftan dobrego kroju, jak i zapewne materiału. Miał też na sobie spodnie, w innym kolorze niż górna partia ubioru gdyż względem wszelkiego gustu wyglądał by w ten sposób komicznie. Na nogach spoczywały mu dobrze wykonane, skórzane buty. Rozpędzone do odpowiedniej szybkości, swoim lekko szpiczastym kształtem mogły służyć nawet niczym najbardziej egzotyczna broń, bądź też sprawić ogrom bólu prostym kopniakiem w rzyć.
Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Prawdopodobnie od dawien dawna nie miał przyjemności zobaczyć tak barwnej kompani.

- ... gdyż poszukuje sprawnych oraz wprawnych, chcących się wzbogacić oraz zdobyć sławę - odrzekł odrywając swoje cztery litery od stołka. Stanąwszy twardo na ziemi wyciągnął do was bratersko dłonie oraz odparł.

- Tharun Dearian z klanu Żelaznego Młota wita was, drodzy poszukiwacze przygód.

- Chwała i pamięć Tobie, jak i twoim przodkom - odpowiedział płynnie w khazalid starszy mężczyzna wstając od stołu i podając krasnoludowi rękę - jestem Nicolas, zwany Demiurgiem, a oto mój syn, Ignacius - dodał wskazując na zakutego w zbroję wojownika

- Wzbogacić i zdobyć sławę. - Bąknął pod nosem Sketch. Za cicho by ktoś odebrał tą myśl.

Nie zbyt chętnym, wolnym ruchem poderwał się, oraz odwzajemnił przywitanie twardym uściskiem dłoni. Co jak co, ale do uścisków to on miał nie mała wprawę. Jak to kupiec.
W stronę samego Ignaciusa puścił proste, aczkolwiek wymowne kiwnięcie głową.

- Etrya, jak można było zauważyć bardka - powiedziała elfka zarzucając ognisto czerwone włosy na plecy. Usiadła na najbliższym krześle zaczęła obserwować zebranych - chętnie posłucham co tam proponujecie, bo siedzieć dłużej w tym miejscu nie usiedzę.

- Samin Blake od Siewców - półork wstał i skłonił się lekko, z szacunkiem należnym gospodarzowi, ale bez znamion służalczości czy przestrachu. Szczery uśmiech podkreślił ten gest.

Każdy kolejny przedstawiający się z obecnych przywitany został pozdrowieniem dłonią, typowym gestem w kulturze krasnoludzkiej. Był on pobieżny jak i pozwalał zaoszczędzić czasu przy takich okazjach.
Rozmowa trwała do dobrej północy, kiedy to na stole nie poległ ostatni kufel z ostatniej kolejki. Piwo samo w sobie nie było mocne, lecz po kolejnej dostawie od karczmarza odczuwało sie jego obecność. I to nie tylko w pęcherzu. Rozmowy padały na wszystkie tematy związane z wyprawą. To jeden zapytał czego się można tak spodziewać, to kolejne dodał co to za miejsce. Czas upływał, a wszystko co miało zostać powiedziane, rzekło się. Stary kupiec w połowie zebrania postanowił oddalić się pozostawiając na miejscu swego starszego syna, Nerona. Nie robiło to na was większej różnicy kto siedzi po tamtej stronie, lecz kiedy dowiedzieliście się że to on będzie przewodzić wyprawie zmieniliście lekko nastawienie. Przynajmniej część z was. Z gadki jak i zachowywania się był to swój chłop. Nie widać po nim było by wywyższał się czy też przechwalał swoimi umiejętnościami. Przynajmniej na razie.
Noc sięgnęła już kresu waszych sił na dzisiaj, kiedy to karczmarz zaproponował byście udali się na spoczynek. Udostępnił każdemu z osobna wolny pokój, pomijając bardkę oraz kapłana którzy kwaterę tutaj już posiadali. Nie znajdowało się w nich nic nadzwyczajnego, jak zwykłe twarde łoże z siennikiem pokryte grubym płótnem oraz stolik z dwoma taboretami wykonanymi w słabej jakości. Waszym pierwszym przeciwnikiem już tej że nocy mogły stać się drzazgi z niedokładnie oheblowanego drewna.
Ignacius wraz z Nicolasem dostali pokój dwuosobowy, zwanym tutaj też "małżeńskim" z racji dwojga łóżek. Jedynym luksusem jaki znajdował się tam a nigdzie indziej była szafa, równie kiepskiej jakości jak reszta mebli. Już sama noc w tym przybytku zdawała się być wyzwaniem

* * *

Przed samym południem zostaliście obudzeni donośnym pierdyknięciem w drzwi. Na początku oraz na końcu budzenia karczmarz krzyknął iż czeka na was ciepła strawa na dole. Dla niektórych wczorajsza noc była trochę za bardzo "przesadzona" niż zazwyczaj, tak więc donośne darcie ryja przez grubasa sprawiało ból jak nóż w głowie. Niczym stado małych mrówek maszerujących przed wasze izby od samego rana, albo i kogut proszący się o ugotowanie chcieliście wstać i własnymi pięściami pokazać światu iż możecie sprawić mu ból gorszy od teraźniejszego.

Na dole, na tym samym stole przy którym się wczoraj rozstaliście, leżało śniadania. Bardziej wyczuleni z was wywęszyli już na piętrze zapachy pieczonych jaj, aromat kopru oraz szczypioru razem z boczkiem. Siedem właśnie takich misek stygło na blacie czekając aż wasze leniwe ruchy przyprowadzą was na strawę. Do popicia było mleko, leżące na środku pierścienia naczyń tuż zaraz obok wina. Oba napoje były w wysokich glinianych wazach, gotowych tylko by rozlać je do przygotowanych obok nich kufli. Dopiero po chwili ociężałym ruchem doniesiono do stołu dużą misę z pajdami chleba, niedbale pokrojonymi tępym nożem oraz porozrzucanymi jak to tylko było możliwe.
Samo pomieszczenie, niezmienne od prawdopodobnie wielu lat rankiem wyglądało całkiem inaczej. Jeśli wieczorem wczuć się można było w przeprawę przez ciemne katakumby gdzie czekały niezliczone sekrety oraz skarby, to teraz była to najzwyczajniejsza izba spotkań gdzie spożywano właśnie śniadanie.
Pod sam koniec, kiedy to już część z was planowała odejść od stołu pozostawiając naczynia samym sobie, przyczłapał do was karczmarz. Jego gruby brzuch sprawiał mu nie mały wysiłek z poruszaniem się, lecz cóż począć. Przynajmniej ten ciągły ruch może wyjdzie mu na dobre. W jego serdelkowatych palcach trzymany był zwitek papirusu który podał kapłanowi. Obracając się niczym dzień w noc dodał że jest to lista rzeczy pozostawionych dla was do odbioru jutro rano.
No i faktycznie było tak. Stronica zawierała spis wszystkiego czego się wczoraj dowiedzieliście plus każdy z was otrzymać miał po miksturze leczenia. Fakt, nie było to coś nadzwyczajnego, lecz zważywszy na okoliczności takie cudo może uratować wam życie. I zapewne tak też będzie. Na samym dole, pod całą listą zapisaną w języku powszechnym widniała adnotacja, że po pierwszym pianiu stawić macie się przy pręgierzu na placu. Reszta dnia należy do was.
I co by tu z taką masą czasu zrobić?

* * *

Resztę dnia spędziliście zgodnie z waszymi pragnieniami. Nocą, ostatnią w miejscu gdzie cywilizacja się zaczyna oraz kończy , nie mogliście spokojnie zmróżyć oka. Co chwile budziły was szmery zza okna, to jakieś ciche westchnienie, ledwo słyszalne dla przeciętnych uszów. Ranek wstawał powoli.

***

Zebraliście się szarym rankiem, kiedy to jeszcze otoczenie zawisło pomiędzy dniem, a nocą. Przy kamiennym słupie czekał już na was lekko niewyspany Neron, gdyż każdego z osobna przywitał pozdrowieniem dłonią, jak i soczystym ziewnięciem. Śniadania tego dnia wam sowicie poskąpiono, gdyż zamiast dobrej, ciepłej strawy dostaliście suche racje najwyżej wystarczające na jeden dzień. Chleb razowy wraz z kawałkiem sera nie wyglądał apetycznie o tej porze dnia. Padło kilka zdań zwątpienia, lecz wszystko starał się rozwiać krasnolud. Ruszyliście zamglonymi uliczkami w stronę, jak wam się zdawało, magazynu. Po wcale nie długim czasie stanęliście przed drewnianą konstrukcją zbudowaną na wzór stodoły. Na piętrze po zewnętrznej stronie przymocowany był żuraw, ułatwiający sprawy załadunku oraz rozładunku. Samo wykonanie budynku było niezwykle proste, lecz to w prostocie był sposób. W drzwiach wielkich jak dwoje ludzi stojących jeden na drugim były mniejsze, tak by każdy bez stawania ma kimś spokojnie mógł się tam zmieścić. Krasnolud pewnym ruchem chwycił za zasuwę. Po chwili mocowania się z przyrdzewiałym żelastwem znaleźliście się w środku. Do dokoła wam były paczki, owinięte szczelnie w lniane płótno oraz związane na kostkę solidnym sznurem. Poukładane one były jedna na drugiej, ciasno przylegając do siebie. Miejsca tutaj było strasznie mało, niczym w labiryncie. Tyle że gdzie minotaur i skarb?
Po chwili, tuż za zakrętem z paczek stał stół. Nieco mniejszy niż przy tym co biesiadowaliście, lecz ciut lepiej wykonany. Podłoga wysłana tutaj była już większą ilością słomy stanowiącej dobrą izolację od gołej ziemi. Na stole, jak i koło niego spoczywały plecaki z przywiązanymi linami, dwa z łopatami oraz dwa z kilofami. Na stole znajdowała się mała drewniana skrzyneczka wyściełana suchą trawą. Leżały w niej dwa szeregi flakoników po cztery. Razem było ich osiem, po jednym dla każdego. Łącznie przysługiwała wam jedna lina na osobę, dwie łopaty oraz dwa kilofy na ogół. Neron dziarskim ruchem poderwał jeden z plecaków, najwidoczniej przygotowany już wcześniej przez niego samego. W waszych tobołkach były jeszcze racje, spreparowane na siedem dni jak się dowiedzieliście. Mając już wszystko mogliście udać się w stronę bram.

***

Czekało tam na was dwoje strażników, odprowadzających śmiałków jedynie wzrokiem. Wzrokiem zaciekawionym, jak gdyby każdy z nich postawił grosz na to, czy uda wam się wrócić. Albo i nie. Poza murami miasta wiła się rzadka mgła, przerzedzona już przez wstające promienie słoneczne. Droga, o ile można było nazwać tak polane po której właśnie dreptaliście w stronę lasu oraz pasma górskiego, miała być wytyczana przez was samych. To znaczy że od tej chwili tak gdzie idziecie, nie było znanej wam cywilizacji ani jej namiastki.
Przeprawa przez polane, wyższą niż sam przewodnik zeszła wam trochę. Gdzieniegdzie bystrzejsi z was dostrzegli na niej grzyby, jadalne jak wam się zdawało. Miejscami również dostrzegliście w gęstej trawie dzikie zioła, zdatne na wszelkiego rodzaju przypadłości.
Po godzinie od samego wymarszu dotarliście pod las. Z tej strony był on młody, drzewa sięgały nisko a krzaki nie były aż takie gęste. Neron poprosił was o chwile, by zorientować się w którą stronę wypadało by się udać. Po chwili wskazał bliżej nie znany wam kierunek po czym wpadł w zarośla postępując parę kroków. Kiedy to już mieliście zamiar wejść tam za nim, wypadł on niczym pocisk z balisty wystrzelony w stronę smoka. Ci co znali krasoludzki, usłyszeli proste, aczkolwiek wyraziste słowo. Dzik.


Faktycznie, po chwili na polane wypadł dzik, rozjuszony niczym sam czart z najgłębszej otchłani piekieł. Jego szable, długie na pół metra sterczały z jego pyska gotowe by dopaść tego, kto stanął mu na ogonie. Wasze zaskoczenie nie miało granic, kiedy to w komiczny sposób obaj wypadli z lasu. Lecz komicznie, lub nie ale taki dzik z łatwością może rozszarpać gonionego właśnie krasnoluda. A brak przewodnika to już jest problem.
 
__________________
"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła"
Chan
Hermit jest offline