Po krótkiej drzemce Ruppert wstał i otrzepał się z liści. Kopnięciem przepłoszył kota, który właśnie go wąchał i udał się w stronę swojej kryjówki.
- Jesteś! Mój wózeczku! Jesteś! - powiedział uradowany. Przejrzał całą zawartość i ruszył na podbój ruin po raz kolejny.
Ciężkie krople deszczu powoli zaczęły opadać z nieba na jego poszarpane ubrania. Staruszek owinął się tylko szczelniej i jak to zawsze bywało mocniej zawiązał rzemienie osłaniającego twarz. Nie mógł pozwolić, aby ktoś ujrzał jego oblicze. W końcu tutaj uznaliby go za jakiegoś chorego i zamknęli w ciemnym lochu żeby umarł! Niedobre ludzie z Imperium! Ciekawe jak ten kolega uczony Rupperta się trzyma tak długo z takimi szramami. Ciekawe, ciekawe. Rozmyślał sobie podczas człapania po ruinach.
- Ojojoj! Skarb widzę! - uradował się widząc małą kłódeczkę.
- Długo takiej szukałem! Do mojej skrzyneczki z szczęśliwym kamieniem! - Ruppert momentalnie schował znalezisko i począł dalej przepatrywać zgliszcza.
Nie trzeba było długo czekać, aby usłyszeć pisk szczęścia:
- Hm! To tutaj kobiety w Imperium noszą! I w Bretoni... - na to słowo opuścił go humor, jakby jakieś złe wspomnienie właśnie nawiedziło jego głowę - W tej przeklętej krainie serojadów też takie noszą. Może jak dam to tej z blizną to nie będzie taka zła na Rupperta! - hyc! Na wózeczek gorset bęc!
Ostatnie znalezisko było kolejną uciechą dla śmieciarza. Tabakiera! Może z nieco namokniętą zawartością, ale zawsze dobra!
- Ruppert wysuszy i będzie sobie tym kolegów częstował! Tak tak tak! - zadowolony przeszedł się jeszcze po mieście. Widział wóz z ludźmi z traktu. Postanowił jednak na ten moment wycofać się do swojej piwniczki i tam przespać deszcz. |