Czas, jaki spędzili w Krauzhofen Detlef spędził nie tylko na rozrywkach. Przede wszystkim musiał zadbać o własny wygląd, tudzież wyposażenie. Sprzedaż ściągniętych z krasnoludów zbroi, tudzież kolczugi zdobytej na orku dało Detlefowi tyle złota, że starczyło zarówno na porządną, dokładnie dopasowaną kolczugę, jak i tunikę, którą na ową kolczugę można było założyć. Wziąwszy pod uwagę nagrodę za uratowanie miasta... Detlef z pewnością nie mógł powiedzieć, że źle wyszedł na tym interesie.
W towarzystwie nowych kompanów podróż upływała ciekawie. Nie chodziło oczywiście o to, że tyle atrakcji dostarczała Keriann, ładna i zgrabna jak wszystkie elfki, czy też Marko, którego ojciec jeśli był baronem, to pewnie na Zeimiach Granicznych i zajmował się łupieniem podróżnych. Jeśli nie, to trudno było powiedzieć, po kim swe cechy odziedziczył Marko, który celował w przeglądaniu kieszeni tych, co stanęli na drodze drużyny.
A było ich paru. Trup tu, trup tam. Cóż innego można jednak zrobić, gdy kto wyskoczy zza krzaków z uprzejmą ofertą “Pieniądze albo życie”. Zwykle pozbywał się i jednego, i drugiego. Zebedeusz nigdy nie wytłumaczył różnicy między “albo” a “i”.
Świątynia, w której mieli spędzić noc, przywitała ich niezbyt typowo. Fakt, że Morr i nieboszczycy to oczywiste zestawienie, ale zwykle nie były to ciała sług Morra, a jeśli już (wszak każdy prędzej czy później musi umrzeć), to nie leżące w wejściu.
Detlef schował do kieszeni podane mu przez Franca pismo (nie pora była na lekturę) i z gotową do strzału kuszą ruszył w ślad za innymi.
Krótkie oględziny wnętrza świątyni nie przyniosły odpowiedzi na pytanie, kto wysłał kapłana i braciszków w objęcia ich boga. Ale jeśli drzwi, przy których stanęła Keriann, prowadziły na zewnątrz, to tamci mogli już być daleko.
- Równie dobrze mogą być już na zewnątrz! - powiedział szybko. Drzwi wyglądały właśnie na takie. - Chodźcie tamtędy. - Wskazał na drzwi, którymi tu przyszli. Chociaż i tak mogło już być zbyt późno na to, by ocalić ich dobytek.
Ruszył w stronę głównego wejścia. |