Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2012, 16:56   #126
Glyswen
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Ciężkie ołowiane chmury spowiły ponurą równinę.

Wiatr wyje przeciągle, zawodząc swym mroźnym tchnieniem.
Gdzieś w oddali groźno syczą błyskawice, zwiastując nadciągającą nawałnicę.
Nawet cienie drżą i korzą się przed wszechogarniającą nienawiścią pełną rozigranego okrucieństwa.

Odór strachu i zepsucia.

Śmierć. Wszędzie śmierć i tylko śmierć.
Wokół gniją porozrzucane ciała.
Dziesiątki. Setki. Tysiące trupów!
Morze rąk i nóg. Piramidy białych czaszek, jaskrawo wyjących na tle nieustającej czerni.

I ona.

Nienaturalnie piękna i blada, królująca z kościanego tronu.
Starsza niż jakiekolwiek wspomnienie.
Pławiąca się w cierpieniach swych ofiar.


Lęk
Ucieczka przed jej bezwzględnym spojrzeniem.
Za późno…
Obezwładniające przerażenie. Ostatni, paniczny oddech. A potem…

Orgia bólu i rozpaczy.

***

Trzask.
Wściekłe iskry rozpoczęły swój szaleńczy wyścig ku zatraceniu.
Byle wyżej, byle dalej od gorejących języków szkarłatu, pochłoniętych obłędnym tańcem.

Ogień hulał beztrosko, a drowy trwały skrępowane okowami własnych kłamstw i pozorów.

Filzaer z wymuszoną ciekawością wsłuchiwał się w barwne bajeczki snute przez Jaerden’a. Poznał już historię niemal każdej blizny zdobiącej ciało legendarnego szermierza.

Cała ta niby „przyjacielska” gadka mocno nadszarpnęła jego zdawać by się mogło – boską cierpliwość. Miał szczerą ochotę złapać tego pyszałka za kutasa, i wypierdolić mu nim zgrabną dziurkę w tej zakłamanej mordzie.
Jednak niestety, tym razem musiał się powstrzymać.

Nazywał się De'Speana i był zastępcą kapitana straży domowej Domu Kaenefin. Nie mógł sobie pozwolić na podobne ekscesy… To niezgodne z założeniami jego osobowości i charakteru…

Chcąc nie chcąc przybrał więc swą najbardziej przyjacielską minę i z poświęceniem godnym fanatyka, kontynuował śmiercionośne podchody.

Cóż… trzeba tańczyć jak nam grają.

***

Cichy szelest stóp, odbijał się stłumionym, niewyraźnym echem.
Przez ocean lęków i ciemności przekradał się nieuchwytny cień.
Poły obszernego, czarnego płaszczu skutecznie rozbijały zarys całej sylwetki, skrywającej prężne ciało drowa.

Laereth vel Filzaer nie zwykł nosić żadnego pancerza. Ten czynił tylko niepotrzebny hałas i krępował swobodę ruchów.
Przez większość życia polegał na własnej intuicji, która w przeciwieństwie do zdradliwej stali, nie zawodziła go zbyt często. W jego fachu, cisza i dyskrecja figurowały znacznie wyżej, aniżeli kilogramy zbędnego żelastwa, toteż zwykle ograniczał się do zwiewnych strojów, stanowiących komfort zarówno podczas podróży jak i samej walki.
To samo zresztą tyczyło się broni.
Nad bezwzględne ostrza wolał swoje śmiercionośne strzały, bądź jeśli zaszła taka potrzeba – własne pięści.

Na samą myśl o zabijaniu, odruchowo chwycił się za pas, gdzie przewieszony przez biodro, jakby nigdy nic, dyndał sobie jedwabny szal.

Taaak… To na specjalną okazję.

Mimo woli, poczuł lekkie podniecenie. Perspektywa ukręcenia komuś karku w imię bogini napawał go niezdrowym wręcz zapałem.
„Już niedługo…” – powtarzał sobie w duchu – „Wkrótce opuścimy te nieprzyjazne ciemności, a wtedy… ”

Urwał gwałtownie, zaniepokojony nagłym szmerem.

Ściskając kurczowo łuk, zajął dogodną pozycję za pękatym stalagmitem…
Rozkazy Maelstar były jasne – dokonać rekonesansu.
Nigdzie nie było mowy o konieczności zawiązywania walki… Chociaż… Czemu by się nie zabawić?
 
Glyswen jest offline