Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-08-2012, 18:35   #121
 
Rodryg's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputację
Za wyprawą podążał półdrowi niewolnik, łatwo było rozpoznać to po trochę innym odcieniu skóry i bardziej zaokrąglonych uszach które chował pod swoimi włosami. Nosił prosty strój na którym widniał znak domu Taergith zresztą tak samo na jego niewolniczej obroży. Odróżniał się od reszty niewolników swoimi niemałymi umiejętnościami i właśnie dzięki nim spotkał go „zaszczyt” służby u pani Maelstar i udział w tej wyprawie. Wcześniej służył w niewolniczych oddziałach domu zresztą tam też pełnił funkcję zwiadowcy, jednak służba bezpośrednio pod kapłanką nie cieszyła nikogo zwłaszcza niewolnika a fakt że w grupie znajdowała się jeszcze jedna służka Lolth wcale go nie pocieszał. W teorii winien był posłuszeństwo domowi Taergith ale i tak był zobowiązany do służby reszcie drowów.

A reszta grupy prezentowała się dość ciekawie zaczynając chociażby od wybranka jego pani, o fakcie że był nadzwyczajnym wojownikiem świadczyły opowieści i blizny które znaczyły jego ciało tylko że teraz nie byli na arenie zaś Ishil zastanawiał się czy fechmistrz naprawdę zamierza stanąć przeciw heretyków bez żadnej ochrony. Ghaunadaur był patronem różnych paskudztw i było prawdopodobne że jego wynaturzone pupilki mogą towarzyszyć wyznawcą. Niewolnik był też świadom że bliższy kontakt z nimi potrafi być nadzwyczaj nieprzyjemny zwłaszcza z żywą tkanką oczywiście brak widocznej osłony nie był jego zmartwienie i wcale nie miał zamiaru dzielić się swoimi myślami z kimkolwiek, zapewne przypłacił by to utratą języka jeśli nie całej głowy.

Saerith była kapłanką pajęczycy jednak nie szlachetnie urodzoną widać było że swoją pozycję musiała osiągnąć w inny sposób tak jak reszta spodziewał się konfliktu z Maelstarą ale nic takiego nie zaszło czyżby naprawdę się podporządkowała i skupiła na ich zadaniu czy też czaiła się z atakiem oczekując odpowiedniej chwili tego nie wiedział ale wiedział po czyjej stronie będzie musiał stać gdy do tego dojdzie.
Był też czarodziej, a niewolnik wiedział że od magów lepiej trzymać się z daleka choć i tak nie mógł być gorszy od kapłanek.
Zresztą w grupie był kapłan Selvetarma rzadki widok wśród drowów dość szybko dało się zauważyć że nie cieszył się czyimkolwiek uznaniem bądź szacunkiem ale mimo wszystko i jemu musiał służyć.
Widok skutego heretyka zapewne by go cieszył ale fakt że był szaleńcem i dodatkowo to on prowadził ich do reszty kultystów nie pozwalał mu na tą drobną przyjemność. Zamiast tego wolał na niego uważać tak jak i na kapłanko o ile po nich wiedział czego może się spodziewać to po wyznawcy Ghaunadaura już nie bardzo właściwie to skąd mieli pewność że nie wprowadzi ich w jakąś zasadzkę bądź w ogóle we właściwe miejsce, pocieszeniem był fakt że przynajmniej jego nie musiał słuchać. Poza tym przy takiej różnorodności wyznań w grupie zastanawiał się czy nie znalazł by się tu jakiś zakonspirowany wyznawca Vhareuna, w końcu po drowach można się było wiele spodziewać. pocieszeniem był fakt że przynajmniej jego nie musiał słuchać.
Pozostał jeszcze nadzorca heretyka widać było że jest dobrze wyszkolonym żołnierzem przypominał mu inne drowy które widział podczas swojej służby i dla których służył jako zwiad.
O drugim niewolniku nie można było za wiele powiedzieć inteligencją nie grzeszył i półdrow zastanawiał się czy w ogóle zdołał by przeżyć bez „opieki” jego panów pocieszeniem był fakt że robił za tragarza przynajmniej nie musiał się martwić noszeniem rzeczy reszty drowów oraz konsekwencjami związanymi z ewentualnym uszkodzeniem czegokolwiek.

Przez następne dni podróży służył wszystkim i zajmując się zwiadem nigdy nie uczestniczył w żadnej wyprawie na powierzchnię, fakt ten napawał go pewnym niepokojem ku jego zaskoczeniu. Wkrótce też otoczenie zaczęło się zmieniać czyżby znak że zbliżali się do celu czy też czegoś innego, tego nie potrafił określić. W końcu dodarli do sporej jaskini w której znajdowała się woda zaś na drugim brzegu dało się dostrzec ognisko, było to co najmniej kiepskie połączenie ale powierzchniowcy nie słynęli ze swoich umiejętności przetrwania pod ziemią. Zastanawiał się czy ktoś znajduje w obozie, czy też płomienie zwabiły tutejsze stworzenia które rozprawiły się tymi co rozpalili ogień lub przynajmniej ich spłoszyły. Malestara zdawała się nie przejmować tym faktem pewność siebie czy arogancja ? Nie miał zamiaru rozwodzić się nad tą kwestią zamiast tego zajął się rozkładaniem obozowiska oraz badaniem terenu tak jak zazwyczaj to robił. Zresztą całkiem prawdopodobne było ze to mu przypadnie „zaszczyt” zbadania drugiej strony i znalezienia sposobu na przeprawę więc już teraz mógł się trochę rozejrzeć. Pocieszeniem był fakt że mimo iż był niewolnikiem otrzymał własne posłanie najwyraźniej ten kto organizował wyprawę stawiał na skuteczność choć równie prawdopodobne było że wydano standardowe wyposażenie dla żołnierzy, tak czy inaczej on na tym skorzystał.
 

Ostatnio edytowane przez Rodryg : 03-08-2012 o 18:42.
Rodryg jest offline  
Stary 03-08-2012, 20:38   #122
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Czciciel "pupilka Loth"... A czyim kapłanem miał zostać, do demona?! Przeklęta pajęczyca dyskryminująca silniejszą płeć nie pozwoliłaby, żeby czcił jakiegoś potężnego, konkurencyjnego boga! Ale to się zmieni... Już niedługo...

Virdth - kapłan Selvertarma (na razie, jak sam siebie przekonywał) - szedł nieco na uboczu. Świetnie zdawał sobie sprawę, że nie szanują go nawet niewolnicy. Nawet ten bezmózgi troglodyta, jeśli mógł czuć cokolwiek, na pewno była to pogarda dla Zeshana... Choć możliwe, że jedyne jego szanse na poprawienie swojej pozycji wiązały się z o wiele bystrzejszym półdrowem. Będzie mu jednak musiał obiecać coś takiego, co zapewni mu dyskrecję niewolnika i jego absolutne poparcie. Póki co, nie miał co zaproponować. Czekał więc.

Przez krótki moment miał wcześniej nadzieję, że może zyska uprzywilejowaną pozycję dostając się w łaski przywódczyni. Ale czcze marzenia! Jaka kapłanka pajęczycy wpuściłaby do swego namiotu jej kundla?! Nie myślał więc już nawet o zostaniu wybrankiem drugiej kapłanki. Byłoby to wręcz śmieszne. Po co? Chyba tylko po to, by pomóc jej zająć miejsce Maelstar. Niczego nie pragnął bardziej, niż zabić kapłankę Lolth. Jakąkolwiek. A zresztą - jak najwięcej kapłanek Lolth. Dlaczego nie Maelstar? Tym bardziej, że mógłby w ten sposób zyskać łaskę Saerith.

Oczywiście tylko do czasu. Nienawidził wszystkich kapłanek z całego serca za to, że traktowały go gorzej od zwierząt. To mężczyźni powinni stanowić elitę, nie kobiety! Kobiety są na to zbyt głupie i zbyt kapryśne! Mężczyźni wiedzą, czego chcą. I Virdth też wiedział. Pragnął wydostać się w końcu na powierzchnię. Tam nie kobiety pomiatają mężczyznami, a jest często wręcz odwrotnie. To tam podczas okrwawin przeżył jedyne piękne chwile w tym parszywym życiu... Jak bardzo brakowało mu litrów krwi wylewającej się na jego ręce... Choć tamten incydent odpokutowuje do tej pory...

Tej nocy też śniła mu się elfka wpatrująca się w niego mściwie oczyma bez powiek. Wyszczerzona szyderczo, bo pozbawiona nożem warg. Milcząca - obciął jej przecież język... I niczego nie żałuje! To też przeklęta kapłanka, choć innej bogini! Nienawidził wszystkich kapłanek! Gdy znajdzie się na powierzchni, wymorduje wszystkie, jakie spotka!

Chyba, że… jakaś będzie wampirem. Virdth od zawsze pragnął zostać wampirem. Mógłby wtedy mierzyć się z aniołami, gdyby je kiedyś spotkał. Wampiry są potężne, a kapłan boga zdecydowanie nienależącego do potężnych bardzo chciał potęgę zyskać. Gdy tylko przestanie być kontrolowany, ofiaruje swoje usługi innemu, potężnemu bóstwu. Najlepiej takiemu, któremu służąc mógłby zaszkodzić Lolth. Nienawidził Lolth.

Zeshan nienawidził prawie wszystkiego, włącznie z samym sobą. Za to, że podporządkowywał się posłusznie kapłankom. Za to, że nie potrafił po prostu wstać którejś nocy i zdekapitować wszystkich kapłanek Lolth w Podmroku. Za to, że co noc nawiedzała go zamordowana elfka dręcząc go wyrzutami. Za to, że nie zabił jej od razu i dopuścił do tego, by jej bogini obudziła w nim sumienie. Za to, że musiał sam sobie udowadniać tak często, że potrafi zabić bez skrupułów. Za to, że robił to tak często, a jeszcze bardziej za to, że robił to tak rzadko.

A teraz jeszcze nie będzie mógł przez długi czas zabić nikogo. Żeby tylko udało mu się to wytrzymać o zdrowych zmysłach. Musiał zabijać. Bez tego miał wrażenie, że staje się dobry. Brzydził się dobrocią i prędzej popełniłby samobójstwo niż zrobił coś bezinteresownie. Przeklęta Sarenrae! I przeklęta Lolth, przez której kapłanki zmuszony był jakoś się wyładować! W ogóle przeklęte kobiety! Ich przywileje powinny kończyć się na prawie do urodzenia syna swego męża!

Jesze trochę. Gdy wyjdą na powierzchnię, wszystko się zmieni. A on z czasem zgromadzi taką potęgę, że z armią żywych zwłok wróci do Podmroku i zostanie jego panem. Póki co jednak musiał coś wymyślić. I coraz bardziej zaczynał się na poważnie zastanawiać, czy nie powinien zatroszczyć się o względy Saerith. Gdy podjął decyzję, ilekroć miał wrażenie, że może na niego patrzeć, zaczął rzucać jej znaczące spojrzenia wskazując wzrokiem drugą kapłankę. Nie wierzył w jej uległość wobec Maelstar. Wszystko miało prawo zaistnieć, ale nie uległość jednej kapłanki, wobec drugiej. To musiał być podstęp. Część misternego planu. Może tylko czekała, aż pojawi się śmiałek, który uśmierci przywódczynię…? Mała szansa. Ale uczepił się tego pomysłu i bez wiary modlił się do swego upodlonego boga o to, by miał rację. Obiecywał w zamian litry krwi. Hektolitry krwi…
 
Grzymisław jest offline  
Stary 12-08-2012, 03:31   #123
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Mrok spowijający przeklęte Wormbane w końcu ustąpił, przemieniając się w szarość, okraszaną deszczem. Co prawda nastąpił poranek, słońca jednak jako takiego nie było. Z całą(niemal) pewnością wzeszło ono gdzieś tam, oznajmiając kolejny dzień na Torilu, tu jednak Paladynka wcale nie była tego taka pewna. Ulice, budynki, a nawet one same wyglądały po prostu szaro, bezbarwnie, nijako... brudno. Zupełnie jakby od tego miejsca odwrócił się cały świat, pozwalając, by powoli gniło, by umierało.

~

Śledziły pustymi uliczkami jakiegoś Drowa, nie mając pojęcia skąd ów jegomość mógł się tu wziąść, a co ważniejsze, nie będąc pewnymi do której ze stron należał. Wszak w całym tym szaleństwie nie można było już być niczego pewnym, zupełnie jak tego, co miało się przed oczami. Corelli bowiem wielokrotnie wydawało się, iż widzi rozszarpujących się wzajemnie mieszczan, to były jednak tylko wyjątkowo dziwne cienie. Na pewno?

Deszcz, zmęczenie, chłód, uczucie brudu.

Szarość, głód, strach, zwątpienie.

Czy reszta przeżyła noc? Czy nadal byli tam, gdzie ich zostawiły, czy żył tu ktoś jeszcze, czy były już same? Jak długo one pożyją, nim zatłucze je jakieś paskudztwo, zeżre żywy trup, lub zwariują w tym cholernym miejscu? Paladynka nie dawała po sobie tego zbytnio poznać, lecz w jej sercu gościł coraz większy niepokój, oraz spora doza zwątpienia. Cała wyprawa zaczynała stawać pod poważnym znakiem zapytania, ginęło coraz więcej osób, a oni(a przynajmniej Corella) nadal błądzili po omacku. Poza bowiem ogólnymi "gdybaniami" nie było nadal jeszcze nic sensownego wiadomo na temat wydarzeń w Wormbane...

Smród.

Fetor rozkładu często wdzierał się w tym miejscu w jej nozdrza, a było to zdecydowanie częściej niżby sobie tego panna Swordhand życzyła. Smród mógł zaś oznaczać kłopoty, bowiem gdzie brzydki zapach, tam trup, a gdzie trup, tam mogło i być to coś, co go właśnie na trupa przerobiło. Tak też właśnie było i tym razem. Przed sporym gmachem, będącym czymś więcej niż zwyczajowym domostwem w mieście, leżała duża, martwa bestia. Ta sama, którą wcześniej Corella widziała z okna. Wokół martwego cielska z kolei przechadzały się dziwne stwory mające ostrza zamiast rąk i nóg. Przerobiony na plasterki "spaślak" zdołał zabić dwa z nich, reszta jednak najwyraźniej przerobiła go na kawałki.

Po co śledzony Drow przybył do tego miejsca? Czy szukał czegoś wewnątrz budynku?

Pytania te pozostawały jak na razie bez odpowiedzi, a pytań było coraz więcej i więcej. Mrocznego Elfa jak na razie o nic zagadywać nie wypadało, nie będąc całkowicie pewnym jego zamiarów. Jeszcze się okaże, iż przyjdzie jej z Evelyn stoczyć z nim kolejną walkę, a na to w tej chwili chyba obie nie miały ochoty. A propo samego Drowa... Skurczybyk zbliżył się za bardzo do dziwacznych stworów, przez co został przez nie zauważony!. Efekten tego Elf zaczął przed jednym z nich uciekać, pchając się najbezczelniej na świecie prosto w zaułek zajmowany przez Paladynkę i jej towarzyszkę.

Od jego wzroku dzieliły je tylko sekundy, w trakcie których należało podjąć jakąś sensowną decyzję. A możliwości było naprawdę sporo, nie wszystkie wydawały się jednak najmądrzejsze. Corella rozważyła błyskawicznie kilka z nich, po czym chwyciła Evelyn za rękę, ciągnąc ją za sobą. Chociażby za jakiś sojący sobie wóz, skrzynię, beczki, przycupnąć, zakryć się płaszczem i udawać kawałek umierającego miasta. Może się uda...

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 12-08-2012 o 03:34.
Buka jest offline  
Stary 12-08-2012, 17:20   #124
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cicho. Cichutko jak myszki.
Przycupnęły okrywając się starymi śmierdzącymi wilgocią i pleśnią szmatami. Ukryły przed wrogami.
Instynkt samozachowawczy wziął górę nad dumą, nienawiścią czy litością.
Ukryły się przed tancerzem. Ukryły przed drowem. Przycupnęły niemo błagając bogów o pomoc. Przytuliły do siebie niczym siostry. Niczym córki ukrywające przed gniewem ojca pijaka, wzajemnie szukając oparcia i otuchy.

-Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.-


Cichy szept, głupia dziecięca rymowanka wyrwała się z ust Evelyn. A paladynka prawie bezgłośnie zaklęła. Nie czas teraz się odzywać!
Przez szczeliny i dziury swej osłony przed wzrokiem wrogów, obie kobiety obserwowały sytuację.
Drow wpadł w ten zaułek co one, a potwór za nim. Widząc, że nie może uciec wojownik rzucił się z mieczem na potwora.
To był nieziemski bój.


Tańczący na swych dziwacznych odnóżach niczym upiorne połączeni baletmistrza z akrobatą, stwór atakował. Raz ostrzem nogi, raz ręki zataczał łuki, próbując dosięgnąć przeciwnika. Drow od razu zepchnięty do obrony, przyczaił się desperacko szukając okazji do kontrataku. Potwór kolejnymi gwałtownymi ruchami odnóży rozcinał powietrze, tańcząc wokół drowa.
Mroczny elf zaryzykował, szybkie pchnięcie wyprowadzone w szyję dosięgło celu i przebiło okolice krtani. Cios który uśmierciłby by każdego innego przeciwnika, zaowocował jedynie głęboką raną. I czymś gorszym...
Stwór nie przejął się obrażeniami, jego ręka zatoczyła łuk odcinając kończynę trzymającą miecz na wysokości łokcia. Drow zawył zwierzęco z bólu i zszokowany patrzył na kikut swej ręki. Ta chwila kosztowała go życie.Potwór nie czekając na jego otrząśnięcie się z szoku, niczym akrobata przeniósł ciężar ciała z nóg na ręce, jedna kończyna odcięła głowę drowi, druga odrąbała prawą nogę w kolanie. Dogorywający korpus upadł na ziemię, a potwór stanął koło jego ran, maczając swe ostrza we krwi, która w nich znikała. Łatwo się było domyślić, że żywi się krwią swych ofiar, a pije ją poprzez ostrza.
Evelyn mocniej przytuliła się do Corelli drżąc ze strachu niczym osika. Policzek przyzywaczki, przytulił się do policzka paladynki i było to nawet przyjemne uczucie, zważywszy że przemoczona do cna kobieta nieco zmarzła.
Potwór wypił całą krew, po czym ruszył z powrotem porzucając truchło martwego drowa.
-Księga... Muszą strzec księgi, albo... posążka. Muszą.- szeptała cicho i jakby z trudem, Evelyn drżąc coraz bardziej i tuląc coraz mocniej do swej towarzyszki. Dla paladynki to zaczynało być coraz bardziej uciążliwe. Dopiero po chwili Corella zorientowała się, że Evelyn bynajmniej nie tuli się do niej ze strachu i nie drży z trwogi. Przyzywaczka miała wysoką gorączkę i zaczynała bredzić w malignie!
Jedyną dobrą wieścią było to, że stwór porzucił trupa i oddalił się do swych towarzyszy. Były względnie bezpieczne, jak na warunki panujące w Wormbane.

Nie one jedne.

Trogs był niezgrabny i ciężkawy. Delikatne i wymagające precyzji prace przekraczały jego możliwości. Dlatego też rozbijaniem obozowiska zajął się Ishil...i musiał to robić sam.
Trogs zajął się rozkładaniem bagaży i czuwaniem.. głównie przy związanym drowie.
-Urasim... Co tam mówią twoje wróżby? -krzyknęła głośno Maelstar przyciągając uwagę maga. Drowia kapłanka rzadko mówiła cicho, wręcz rozkoszując się dźwiękiem swego głosu.
Mag słysząc ją ruszył potulnie w jej kierunku. Po chwili do tej dwójki dołączyła i Saerith. Ta trójka zaczęła się naradzać tuż przy brzegu wartkiej rzeki, której huk zagłuszał ich słowa.
Specjalnie wybrali takie miejsce.

Reszta drowów pozostawała w niewiedzy, knując własne intrygi. Przodował w tym o dziwo, Jaerden Vis’mare. Ód drowi wojownik i trzeci po kapłankach w łańcuchu dowódczym opowiadał Filzaerowi o swoich przygodach na arenie rozpalając ogień pod ognisko. Wspominał też o najlepszych zamtuzach i niewolnicach do których miał dostęp i którymi mógł się podzielić z przyjaciółmi, do których niewątpliwie strażnika Domu Kaenefin właśnie chciał zaliczyć.
Póki co w odpowiedzi na te efekty zastępca kapitana okazywał naznaczoną ostrożnością uprzejmość.
Ale ten fakt, był dla kapłana “pupilka Lolth” zagrożeniem samym w sobie. Jeśli oba drowy zbudują koalicję, to ta wszak nie będzie wymierzona w kapłanki, a w Virdtha Zeshana właśnie.

Jak dotąd bowiem Saerith nie raczyła odpowiedzieć na owe wymowne spojrzenia kapłana. Bo na pewno je zauważyła. Była ona zresztą dla Virdtha i pozostałych uczestników wyprawy zagadką. Bardziej milcząca i cicha niż inne kapłanki Lolth, obserwująca wszystkich będąc zawsze na uboczu, oceniająca niemal. Zimna, nieprzystępna, cicha... najgorsza ze wszystkich możliwych drowek, bo.. całkowicie nieprzewidywalna.
Na Virdthcie zresztą nie tylko spojrzenie kapłanki spoczywało. Także i drwiące oraz kpiące spojrzenie ich więźnia Milseara. Co gorsza Maelstar zabraniała bić i torturować więźnia, choć czyniła to z czystego pragmatyzmu. Z niezdolnego do wskazywania kierunku i poruszania się przewodnika, nie byłoby żadnego pożytku.

Rozpakowywanie obozu przerwał powrót kapłanek i maga.
-Jaerden weź, ze sobą bękarta i ruszaj z Urasimem. -rzekła pierwsza kapłanka wyprawy szybko decydując.-Oraz towarzyszyć wam będzie Saerith. Jeśli zginie kapłanka lub czaromiot, ktoś mi za to zapłaci.
“Bękart”- słowo to Ishil słyszał częściej niż własne imię. A więc półdrowowi przyjdzie wyruszyć w licznym gronie. Jaerden, mag i kapłanka.
Ale to nie był koniec.- Filzaer rozejrzyj się po pobliskich jaskiniach. Nie chcę się obudzić na karku mając nieproszonych gości, którzy ewentualnie idą po naszych śladach. Zeshan... dokończ rozbijanie obozowiska, a chyżo...- kapłan miał wrażenie że Maelstar czerpie dużą przyjemność z poniżania go. I czyni to celowo.
Zaś Saerith rzekła cicho.- Za mną.
I ruszyła przodem nie oglądając się za siebie. Wybrała drogę wzdłuż brzegu podziemnej rzeki idąc w górę nurtu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-08-2012 o 17:32. Powód: ważne poprawki
abishai jest offline  
Stary 17-08-2012, 20:24   #125
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Mroczna, żądna krwi dusza Virdtha zawyła z nienawiści i upodlenia, gdy kapłanka, na której już dawno postawił krzyżyk, kazała mu dokończyć rozbijanie obozu. Te marne kilka litrów ciepłej, lepiącej, jadowicie czerwonej i słodko-słonej posoki w jej żyłach wydało mu się niedostatecznym zadośćuczynieniem za krzywdy. Jego wyobraźnia zaczęła kreować obrazy Maelstar z powoli wycinanymi powiekami. Widział ból i błaganie o łaskę w jej oczach, które jeśli w ogóle spoczywały chwilami na jego osobie, to tylko po to, by potwierdzić spojrzeniem rozkaz, poniżyć podwładnego i zobaczyć jego reakcję. Ale nie zamierzał dać tej suce satysfakcji i zachował całkowitą powagę, zupełny spokój zewnętrzny. Mogła się domyślać, co dzieje się w kapłanie, ale nie pozwolił jej tego zobaczyć wyraźnie. Zabrał się do rozkładania obozowiska bez szemrania, bez jednego słowa. Ale oczy zaszły mu krwią i był niemal pewny, że jeśli tej nocy nie zatopi swojego ostrza i zębów w czyimś ciele, może następnego dnia nie wytrzymać i rzucić się zupełnie jawnie na przywódczynię. Chciał zostać wampirem. Założył kiedyś, że może praktyka w piciu krwi w czymś pomoże. Jednak skończyło się na tym, że uzależnił się, a jak nie był wampirem wcześniej, tak nie był i teraz. Przynajmniej pod względem rasowym.

Kiedy tylko miał pewność, że nikt nie widzi jego twarzy, szczerzył zęby. Nieustannie myślał o krwi, o gwałcie na znienawidzonej kapłance, wydłubaniu jej oczu, wypruciu żył i wyciągnięciu mózgu przez nos. Zastanawiał się, jak się do tego zabrać, by możliwie długo pozostała żywa i w pełni świadoma… Pomagało mu to nie zdradzać się przed otoczeniem. Potrafił niemal zawsze opanować swój niestabilny umysł. Wystarczało, że pozwalał krwawym wyobrażeniom opanować niemal całą swą świadomość. Karmił się nimi. Potrzebował ich tak jak krwi. Tak jak stania się prawdziwym wampirem.

Ale najpierw na powierzchnię. Nie mógł zrobić nic pochopnego przed wydostaniem się z Podmroku. To kraina ciemnoty i wąskich horyzontów. Tam na pewno znajdzie jakiegoś naiwnego wampira… Może będzie mu nawet tak wdzięczny, że nie zabije go po przemianie? Nie, na pewno go nie zabije. Przecież zawsze może narzucić mu swoją wolę. Wampir to przecież również nieumarły. Dwóch wampirów to dobry początek…

Planowanie przyszłości było doskonałym środkiem ucieczki od znienawidzonej rzeczywistości. Pozwalało zachować względnie zdrowy umysł. W połączeniu z mordowaniem i krwią stanowiło substytut niezależności. Dopiero kiedy znało się prawdę o kulinarnych zamiłowaniach Zeshana można było zrozumieć, jak wielką ofiarę z jego strony stanowiłyby hektolitry posoki poświęconej dla bóstwa miast dla siebie. Może Selvetarm doceni tą ofiarę. Nie mógł przecież liczyć na naprawdę oddanych kapłanów, więc kapłan, który obiecuje takie ofiary powinien zostać wysłuchany… Może jeszcze będzie miał okazję zabić Maelstar z ramienia Saerith, a nie z własnej nienawiści… Oby jak najszybciej, bo nie wytrzyma długo…

A gdyby tak…

Upewnił się, że nikt go nie widzi, po czym naskrobał błyskawicznie małą karteczkę do kapłanki i pozostawił ją niby przypadkiem podczas rozkładania jej namiotu. Treść karteczki była prosta. „O, Kapłanko… Mogę zapewnić Ci władzę w ekspedycji nie narażając Twojego imienia. Po północy przez godzinę czekał będę poza obozem.”. Nie podpisał listu i postarał się, żeby znaleźć go mogła jedynie Saerith, bądź ktoś, kto włamie się do jej namiotu w celach przejęcia jej własności.

Uśmiechając się niemal niezauważalnie myślał tym, co stanie się tej nocy. Może jego pozycja radykalnie wzrośnie, a może dołączy do grona martwych… Czy była to rozsądna decyzja? Warto było spróbować. Tak dawno nie zabił żadnej kapłanki… Jeśli Saerith się zgodzi, w przyszłości może ją nawet zabić rezygnując z wszelkich tortur. W ramach wdzięczności.

Ale trzeba się będzie ukryć… Może wcale nie stanie w cztery oczy z przyszłą przywódczynią, a raczej z kimś, kto zechce go zabić… Dopiero mając pewność, że kapłanka nie szykuje żadnego podstępu, wyjdzie z ukrycia.
 
Grzymisław jest offline  
Stary 25-08-2012, 16:56   #126
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
Ciężkie ołowiane chmury spowiły ponurą równinę.

Wiatr wyje przeciągle, zawodząc swym mroźnym tchnieniem.
Gdzieś w oddali groźno syczą błyskawice, zwiastując nadciągającą nawałnicę.
Nawet cienie drżą i korzą się przed wszechogarniającą nienawiścią pełną rozigranego okrucieństwa.

Odór strachu i zepsucia.

Śmierć. Wszędzie śmierć i tylko śmierć.
Wokół gniją porozrzucane ciała.
Dziesiątki. Setki. Tysiące trupów!
Morze rąk i nóg. Piramidy białych czaszek, jaskrawo wyjących na tle nieustającej czerni.

I ona.

Nienaturalnie piękna i blada, królująca z kościanego tronu.
Starsza niż jakiekolwiek wspomnienie.
Pławiąca się w cierpieniach swych ofiar.


Lęk
Ucieczka przed jej bezwzględnym spojrzeniem.
Za późno…
Obezwładniające przerażenie. Ostatni, paniczny oddech. A potem…

Orgia bólu i rozpaczy.

***

Trzask.
Wściekłe iskry rozpoczęły swój szaleńczy wyścig ku zatraceniu.
Byle wyżej, byle dalej od gorejących języków szkarłatu, pochłoniętych obłędnym tańcem.

Ogień hulał beztrosko, a drowy trwały skrępowane okowami własnych kłamstw i pozorów.

Filzaer z wymuszoną ciekawością wsłuchiwał się w barwne bajeczki snute przez Jaerden’a. Poznał już historię niemal każdej blizny zdobiącej ciało legendarnego szermierza.

Cała ta niby „przyjacielska” gadka mocno nadszarpnęła jego zdawać by się mogło – boską cierpliwość. Miał szczerą ochotę złapać tego pyszałka za kutasa, i wypierdolić mu nim zgrabną dziurkę w tej zakłamanej mordzie.
Jednak niestety, tym razem musiał się powstrzymać.

Nazywał się De'Speana i był zastępcą kapitana straży domowej Domu Kaenefin. Nie mógł sobie pozwolić na podobne ekscesy… To niezgodne z założeniami jego osobowości i charakteru…

Chcąc nie chcąc przybrał więc swą najbardziej przyjacielską minę i z poświęceniem godnym fanatyka, kontynuował śmiercionośne podchody.

Cóż… trzeba tańczyć jak nam grają.

***

Cichy szelest stóp, odbijał się stłumionym, niewyraźnym echem.
Przez ocean lęków i ciemności przekradał się nieuchwytny cień.
Poły obszernego, czarnego płaszczu skutecznie rozbijały zarys całej sylwetki, skrywającej prężne ciało drowa.

Laereth vel Filzaer nie zwykł nosić żadnego pancerza. Ten czynił tylko niepotrzebny hałas i krępował swobodę ruchów.
Przez większość życia polegał na własnej intuicji, która w przeciwieństwie do zdradliwej stali, nie zawodziła go zbyt często. W jego fachu, cisza i dyskrecja figurowały znacznie wyżej, aniżeli kilogramy zbędnego żelastwa, toteż zwykle ograniczał się do zwiewnych strojów, stanowiących komfort zarówno podczas podróży jak i samej walki.
To samo zresztą tyczyło się broni.
Nad bezwzględne ostrza wolał swoje śmiercionośne strzały, bądź jeśli zaszła taka potrzeba – własne pięści.

Na samą myśl o zabijaniu, odruchowo chwycił się za pas, gdzie przewieszony przez biodro, jakby nigdy nic, dyndał sobie jedwabny szal.

Taaak… To na specjalną okazję.

Mimo woli, poczuł lekkie podniecenie. Perspektywa ukręcenia komuś karku w imię bogini napawał go niezdrowym wręcz zapałem.
„Już niedługo…” – powtarzał sobie w duchu – „Wkrótce opuścimy te nieprzyjazne ciemności, a wtedy… ”

Urwał gwałtownie, zaniepokojony nagłym szmerem.

Ściskając kurczowo łuk, zajął dogodną pozycję za pękatym stalagmitem…
Rozkazy Maelstar były jasne – dokonać rekonesansu.
Nigdzie nie było mowy o konieczności zawiązywania walki… Chociaż… Czemu by się nie zabawić?
 
Glyswen jest offline  
Stary 26-08-2012, 21:24   #127
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Siedziały pod stertą śmierdzących szmat, tuląc się do siebie i jednocześnie drżąc niczym osiki. Schowały się przed Drowem, schowały przed dziwacznym tancerzem, obserwując jak ten drugi rozprawia się wyjątkowo szybko z pierwszym, odrąbując po kolei jego członki. Najchętniej to zapewne schowałyby się i przed całym światem, już nigdy nie wyściubiając ze swej kryjówki nosa. A przynajmniej nie w Wormbane...

- Evelyn - Szepnęła Paladynka, gdy w końcu zostały już w zaułku same, jeśli nie liczyć truchła zabitego Drowa - Evelyn, co ci?
Towarzyszka Corelli szeptała coś dziwacznego, jednocześnie jakby coraz bardziej się w sobie zapadając i wiotczejąc. Po chwili zaś było już wszystko jasne, i do panny Swordhand dotarło, iż Evelyn miała sporą gorączkę, coraz bardziej na niej zalegając. Nie pozostało więc nic innego jak...
- Trzymaj się - Paladynka ściągnęła rękawicę z prawej dłoni, po czym przytknęła ją do rozgrzanego policzka dziewczyny, szepcząc inkantację i obserwując lico Evelyn.
-Zimno mi.-wyszeptała w odpowiedzi przyzywaczka drżąc w gorączce. Czoło miała rozpalone. Oczy zamglone. Z ust znów wyrwał się jej czterowiersz.

-Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Cokolwiek zamierzała uczynić Paladynka, najwyraźniej się nie udało, doprowadzając u niej do zaciśnięcia się ust w prostą, poziomą kreskę... Corella głęboko odetchnęła, po czym zerknęła na zaułek, a nie widząc zagrożenia, zrzuciła w końcu z nich zakrywające je toboły.
- Musimy stąd iść - Odezwała się do towarzyszki - Wracać do garnizonu, albo znaleźć jakieś bezpieczne miejsce... umiesz iść sama? - Lekko potrząsnęła ramionami Evelyn.
-Jestem... śpiąca.- szepnęła cicho dziewczyna zamykając oczy. Słowa paladynki najwyraźniej do niej nie dotarły. I wyglądało na to, że przyzywaczka nie jest w stanie sama chodzić. Ani w ogóle uczynić cokolwiek.
- Ehhhh... - Westchnęła Corella, rozglądnęła się raz jeszcze, po czym pochwyciła Evelyn na ręce, unosząc ją w górę. Następnie zaczęła z nią iść, niosąc niczym... jakieś dziecko przed sobą, w kierunku garnizonu. A przynajmniej tak jej się zdawało.
-Zostaw ją … ona jest tylko obciążeniem... zginiesz... zostaw ją... przez nią umrzesz... To ona wciągnęła cię w to bagno...- szepty dochodziły ze wszystkich stron, wciskały się do głowy Corelli. Szepty pełne troski, szepty znajomych głosów, przyjaciół, rodziny.- Ratuj siebie, bo jej uratować nie zdołasz.
- Nie... poddam się... nie... poddam...
- Warczała przez zęby panna Swordhand, częściowo z wysiłku, a częściowo i z irytacji, brnąc do przodu - Zostawcie nas... bo... ja... jej nie zostawię! - Przez moment w jej oczach pojawiły się nawet łzy, jednak po krótkim mruganiu zwalczyła tą niewielką słabość.

Ciało Evelyn ciążyło coraz bardziej w jej ramionach, szepty nasilały się w jej uszach. Co gorsza, kolejne mijane ulice wydawały się mnożyć i mnożyć... zupełnie jakby paladynka trafiła do szalonego labiryntu miejskich ulic. Wormbane nie było przecież tak duże! Z każdym krokiem czuła coraz bardziej narastający ból w jej ciele, zaczynała już dostawać nawet skurczy, a do tego te zimno, te cholerne zimno. Od wiecznie padającego deszczu była już kompletnie przemoczona, a teraz i jeszcze spocona, przez co mokre ubranie zaczynało być już nie do zniesienia. I te głosy, ta samotność, te przygnębienie...
- Corellonie - Szepnęła łamliwym głosem - Dlaczego wystawiasz mnie na takie próby?

Nie mogła przecież zostawić Evelyn, nie mogła tak po prostu jej gdzieś porzucić na pewną śmierć, tak w końcu się nie postępowało. To byłoby równoznaczne niemal z morderstwem, i Paladynka absolutnie nie brała takiej opcji pod uwagę. Z drugiej jednak strony, jak długo mają jeszcze błądzić po mieście... aż i ona po prostu padnie ze zmęczenia, a wtedy obie zeżre pierwsze lepsze coś?
- Evelyn trzymaj się, Evelyn trzymaj się - Powtarzała do nieprzytomnej dziewczyny, sama jednak będąc już u kresu sił. Musiała coś wymyślić, znaleźć kolejne schronienie gdzie odpoczną? Corella rozejrzała się załzawionymi oczami po ulicy którą już coraz wolniej przemierzała...
Do uszu paladynki zaczął dobiegać chichot, wpierw cichy potem coraz głośniejszy i głośniejszy.
Czyżby to była odpowiedź od Corellona? Na pewno nie reakcja Evelyn. Ona bowiem już straciła przytomność.
Paladynka zauważyła przyczynę tego śmiechu... Cienie.


Cienie splatały się powoli w półludzkie półdemoniczne sylweki, w wychudzone stworzenia, o długich rękach, zakończonych długimi niemalże kobiecymi dłońmi z długimi szponami na końcach placów. Stworzenia o groteskowej głowie spoglądającymi na swe ofiary spojrzeniem dwojga szalonych “oczu” i szczerząc zęby w maniakalnym uśmiechu. Cztery cienie przyglądały się jej nadal przylepione do ścian budynków, przyglądały się jej wysiłkowi z sadystyczną przyjemnością i chichotały. Ta sytuacja je bawiła.

Corella wzdrygnęła się na widok cieni. Gdyby nie jej oddane, pełne poświęceń i wiary życie w Pana Poranka, z całą pewnością obleciałby ją strach. Teraz jednak... czuła się po prostu nieswojo. Cienie denerwowały, ich śmiechy denerwowały.
- Nie zbliżajcie się - Chciała do nich powiedzieć, jednak zamiast zwykłego tonu uraczyła je bardziej piskliwym głosikiem. W gardle również jej zaschło...
- Nie zbliżajcie się... ostrzegam...

Nie zbliżały się. Patrzyły tylko i śmiały się coraz głośniej i coraz bardziej szaleńczo. Dłoń jednego z cieni oderwała się od ściany i stała bardziej materialna. Przejechały szpony po ścianie wywołując nieprzyjemny dla ucha zgrzyt i wzbudzając kolejne salwy śmiechu wśród swych pobratymców.
- “Trzeba wiać!” - Przemknęło jej przez głowę, widząc, co też może się wydarzyć. Bo skoro pazury mogły być materialne...

Corella ruszyła biegiem, byle jak najdalej od owych cieni.
Łatwiej zdecydować niż zrobić. Paladynka ruszyła biegiem, ale niezbyt długo trwał ten bieg. Ciało było zmęczone niesionym ciężarem, głodem wypełniającym trzewia, walką i ciągłym zagrożeniem. A cienie... były szybkie, piekielnie szybkie.
Z szalonym chichotem na ustach, jeden po drugim cienie odrywały się od ścian i gnały w jej kierunku. Pierwsze uderzenie poczuła na plecach. Ostre ja brzytwa pazury, krew tryskająca z ran... ból przenikający ciało. Zbroja nie powstrzymała ciosu pierwszego napastnika, a zbliżały się kolejne. Krew spływała paladynce po plecach. Zdawała sobie sprawę, że mając taką szybkość i przewagę liczebną, mogły ją zabić w kilka minut. Bawiły się nią. Niczym stado kotów osaczoną myszą.
Zraniona Corella w końcu upadła w trakcie biegu, grzmocąc z niesioną towarzyszką o zimny, twardy bruk. Czując kolejną falę bólu, i posokę zalewającą jej ciało.
-Miasto... żywi się... strachem... silniejsze się... staje.- urywany szept wydobył się z ust półprzytomnej Evelyn. Paladynka spojrzała na nią wzrokiem wyzbytym wszelkiej nadziei, przy łzach płynących po policzkach. Więc to tak skończą, tak zginą w Wormbane, rozrywane na strzępy przez jakieś plugawe stwory, bezsilne, zaszczute.

Wzrok Swordhand przeniósł się w końcu z twarzy Evelyn na nadciągających napastników. Nagle nie słyszała już deszczu, jego bębnienia po dachach i ulicy, nie czuła również już żadnych zapachów. Pojawił się za to jej wszechobecny oddech, przytłumiający niemal wszystkie zmysły, wypełniając owym dźwiękiem każdą cząstkę Corelli.

Oddech i bicie serca. Spadające, pojedyncze krople, sunące do nich cztery cienie. Na drobny moment świat zdawał się zwolnić, wyciszyć, jakby jej już nie dotyczyć. Poczuła smak krwi w ustach.
- Nie - Jej usta poruszyły się bezgłośnie. Dłoń zacisnęła na dłoni leżącej obok Evelyn.
- Nie!!!! - Paladynka ryknęła, podrywając się z bruku, a kolejna dawka bólu dochodząca z pleców tylko jeszcze dodała jej werwy. Zgrzytnęła zębami, stając nad przyzywaczką, zgrzytnął i jej dobywany miecz.
- Nie pozwolę!!!!!!! - Niemal wypluła własne gardło.


Cienie nie zrobiły sobie nic z jej pokazu, chichocząc rzuciły się wszystkie na paladynkę atakując na raz. Corelli udało się zamachem przeciąć jednego z nich.
Ale pozostałe, wzbiły pazury w jej ciało i zaczęły szarpać. Pazury rozrywały ciało i mięśnie do krwi, zęby odrywały kawałki ciała. Paladynka zachwiała się i upadła na ziemię obficie brocząc krwią. Nie miała siły się bronic, umysł zamroczył fala bólu niemalże paraliżująca okaleczane ciało. Pazury rozerwały jej brzuch i cienie chichocząc wyrywały jej wnętrzności na jej oczach. Była pożerana żywcem. A im bardziej stwory żywiły się jej ciałem, tym bardziej cielesne się stawały. Tym bardziej ich twarze stawały się ludzkie. Tym bardziej przypominały oblicza tych, których zawiodła niegdyś. Twarze młodego paladyna i kapłana, wykrzywione w obłędnych uśmiechach i z kwrią spływającą po ich podbródkach.

Umierała pożerana żywcem... czując straszny smród.... obrzydliwy smród.
Wręcz nieludzki odór.
Nieludzki... nieludzki? Nieludzki ?!
Smród gnijącego gigantycznego żuka !

Ocknęła się nagle, i spojrzała półprzytomnym wzrokiem dookoła. Była na głównym placu miasta z nieprzytomną Evelyn na ramionach. Na prawo od niej leżał gnijący trup robala, a na wprost znajdował się ów przeklęty ratusz, do którego weszli we czwórkę wczoraj. Na prawo zaś była droga prowadząca do garnizonu.
Owe cienie musiały być więc tylko snem na jawie. Musiały być!
Czemu więc czuła strach? I czemu rana na plecach, zadana pazurami jednego z cieni, ta pierwsza rana, była jak najbardziej realna?

Blada Corella potrząsnęła głową, biorąc głęboki oddech. Więc jednak nie zginęły, nie zostały rozerwane na strzępy. Wszystko jednak wydawało się takie realne... przeszły ją dreszcze. Spojrzała na ratusz, a następnie na trzymaną Evelyn. Może i tam gdzieś w środku nadal znajdował się żywy Tarnus i Lilia, jednak z nieprzytomną towarzyszką na rękach, byłoby głupotą obecnie się tam pakować.

Odwróciła się więc na pięcie, ruszając prosto do garnizonu. Postanowiła, że tam zostawi Evelyn, da “matuli” szybko zerknąć na swą ranę, po czym wróci do ratusza, i odnajdzie dowódcę!
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 27-08-2012, 14:21   #128
 
Rodryg's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputacjęRodryg ma wspaniałą reputację
Ishil zajął się rozkładaniem obozu zawsze to robił oczywiście w pojedynkę w końcu drowy nigdy nie zniżały się do tak „nędznych” czynności gdy pod ręką miały niewolnika który ich mógł wyręczyć. Czasem zastanawiał się czy którykolwiek z nich poradził by sobie z tymi obowiązkami. Zwłaszcza kapłanki ciekaw był czy wiedziały by od czego zacząć, znając usposobienie drowów przypuszczał że nawet tak trywialna czynność przerodziła by się w rywalizacje by udowodnić swoją wyższość nad resztą. Budziło to w nim pewne rozbawienie ale nie mógł pozwolić sobie na uśmiech, przynajmniej do czasu gdy nie zajął się oporządzaniem wnętrza namiotu gdzie był poza zasięgiem wzroku swoich panów.

Zwiadowca miał pewne wątpliwości co do decyzji o rozbiciu obozu w tym miejscu w jego odczuciu była to zbyt otwarta przestrzeń, co prawda dawała szansę na ucieczkę ale też na atak z wielu stron. Wolał obozować w miejscu gdzie łatwiej było obserwować teren i można było określić skąd nadejdzie zagrożenie, cokolwiek by to było czy też heretycy którzy zdecydowali by wyjść się im naprzeciw czy też tutejsze stworzenia. Z drugiej strony ich grupa była dość liczna i rozbicie obozu na mniejszej przestrzeni było by trudne, zresztą zakładał że przy podejmowaniu decyzji kapłanka kierowała się też własną wygodą, miał nadzieję że nie będą żałować tego wyboru.

Od pracy oderwało go wezwanie kapłanki, wcale się nie przejął tym jak go nazwała słyszał już tyle obelg i określeń że zdążył przywyknąć „bękart” nie wydawał mu się nawet czymś nadzwyczaj obraźliwym. Stawił się na wezwanie niezwłocznie lepiej nie było kazać czekać, stanął więc przed drowami na baczność unikając kontaktu wzrokowego i oczekując poleceń Jardena bądź Saerith. Zapewne gdy coś pójdzie nie tak to Ishil poniesie konsekwencje, choć czy kapłanka wysilała by gardło by grozić niewolnikowi ?

Ostatnie polecenie Maelstar go rozbawiło już zaczął żałować że nie będzie mógł obserwować jak kapłan będzie zajmować się rozbijaniem obozu, niestety nie dla niego takie przyjemności. Skupił więc całą uwagę na swoim zadaniu bacznie obserwując okolicę i nasłuchując w tym był dobry i był to jeden z powodów dla których się tutaj znalazł. Zastanawiał się tylko dokąd prowadzi ich Saerith, i co ustaliły między sobą kapłanki i czarownik.
 

Ostatnio edytowane przez Rodryg : 27-08-2012 o 19:21.
Rodryg jest offline  
Stary 28-08-2012, 16:51   #129
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drowy to istoty dumne i silne. Muszą być takie. Każda słabość, każdy strach, każdy błąd może kończyć się bólem lub śmiercią.
Drowy to istoty czujne. Każda nieuwaga, każda chwila dekoncentracji może kończyć się zdradą.
Drowy to istoty żywe... choć uważają się za najdoskonalsze to nadal naznaczone są słabościami ciała i duszy. Bólu i uczuć.
A teraz te drowy przemierzały jaskinie ukryte w pobliżu prastarego zła. Nawet o tym nie wiedząc.


Najliczniejszą grupkę prowadził Ishil. Choć określenie to było na wyrost. Szedł z przodu, bo był niewolnikiem. Szedł z przodu, by w razie natknięcia się na pułapki lub zasadzki być ich pierwszą ofiarą.
Parszywy los. Ale Ishil pocieszał się tym, że byłby w stanie wykryć zagrożenie, zanim by się z nim zetknął, prawdopodobnie. No i liczył, że drowy za nim pomogą mu w walce, choćby z tego powodu że ktoś musiał im usługiwać. Chyba.

Póki co żadnego zagrożenia nie odkrył, a szum wody płynącej wartko zagłuszał hałasy. Na szczęście działało to w obie strony. Także i wyprawa zwiadowcza była nie do usłyszenia.
Wędrówka zresztą trwała krótko, bowiem napotkali most! Naturalny pomost skalny łączący oba brzegi słonej rzeki.
Po nim bez problemu przeszli na drugi brzeg. Najpierw Ishil, potem Jaerden Vis’mare oraz Urasim, na końcu drowka. Milcząca jak zwykle.

Saerith bowiem w ogóle się nie odzywała, pomijając krótkie polecenia które wydawała. Była w tym przypadku przeciwieństwem, Jaerdena który gadał niemal bez przerwy. Obecnie z Urasimem. Choć nie dość głośno by Ishil mógł podsłuchać. Przeciw komu knuł ten gach głównej kapłanki?
Raczej nie przeciw Ishilowi. Półdrow był wszak nikim. Nie wartym zabijania sługą.

Za mostem wyprawa weszła w ciąg małych jaskiń, który zakończył się dość dużą pieczarą. Wystarczająco wielką by zmieścić mały posterunek strażniczy. Była zresztą wprost idealną pieczarą, Ishil i reszta weszli jednym wąskim wejściem, a wyjść można było drugim równie wąskim korytarzem znajdującym się na przeciwko pierwszego. Idealne miejsce na rozbicie obozu, idealne do obrony i... obecnie prawie puste.
Kamienna podłogę nie pokrywały nawet mchy, porosty czy grzyby. Co było o tyle dziwne, iż w niektórych miejscach była wilgotna. Ba... płytkie kałuże były widoczne.
Możliwe jednak że była to słona woda.
Niemniej jedynym zauważalnym stworzeniem był drow siedzący przy drugim wyjściu. Półnagi drowi mężczyzna siedział na podłodze tuż przy wejściu do następnego korytarza, blokując do niego wejście. Siedział odwrócony plecami.
To było... podejrzane.
Saerith rzekła pytającym tonem głosu.- Urasim?
Mag ukrywający twarz za lwią maską skinął głową i zaczął rzucać zaklęcie, mamrocząc coś cicho i gestykulując.
-Nie wyczułem u niego żadnych myśli.- stwierdził w odpowiedzi czarodziej.
-Nieumarły?- dopytywała się drowka.
-Może... sprawdzić?- spytał w odpowiedzi czarodziej, ale drowka zaprzeczyła skinieniem głowy i słowami.- Bękart się tym zajmie.
No tak... wszystko spadało na głowę Ishila. Co prawda znał się trochę na nieumarłych, ale... z takiej odległości nie mógł ocenić, czy ów drow był ożywieńcem.

Filzaer miał gorzej niż Ishil, bo działał sam. Jednakże lubił samotność, lubił ciszę wypełniającą korytarze i.. lubił mordować. Cóż, każdy ma chyba jakieś hobby, prawda?
Filzaer lubił zabijać, co nie było wśród drowów niczym wyjątkowym. Lubił traktować zabijanie jak sztukę w której było wielu rzemieślników, ale mistrzów.. takich jak on... było niewielu.
Wędrówka samotnie korytarzami, wydawała się więc wymarzoną okazją.

Ale szanse na zabicie kogoś były raczej niskie. Kapłanka kazała mu sprawdzić, czy ich nie śledzi. A małe były na to szanse. Niemniej zwiedzanie bocznych korytarzu i odnóg ciągu jaskini którym przyszli, mogło dać bardzo ciekawe znaleziska o których... niekoniecznie musiał opowiedzieć kapłance Lolth.
Czasami warto mieć tajemnice. Ona dają przewagę w grupie istot takich jak Filzaer.

I rzeczywiście. Z jednej z bocznych odnóg zarośniętego pajęczyną korytarza Filzaer poczuł znajomy smród, ni to rybi ni żabi. Odór kuo-toa. Rasa ta była od wielu lat sojusznikiem drowów. Choć nazwa sojusznik była w tym przypadku na wyrost. Drowy czuły niechęć do napadania na osady kuo-toa w których wiele rzeczy było po prostu paskudnych i nie wartych rabowania. Także i inne rasy lepiej nadawały się na niewolników.
Kuo-toa stali się więc partnerami handlowymi, dostarczając drowom towary których same mroczne elfy nie potrafiły i nie chciały się nauczyć wytwarzać lub zdobywać. Na przykład ryby jaskiniowe.

A Filzaer natknął się na ich osadę. I była to dobra dla niego wiadomość.
Mógł dzięki niej zyskać wiele w oczach. Na przykład okazję do ubicia więźnia którego zabrali ze sobą. Bowiem osada kuo-toa mogła dostarczyć bardziej wiarygodnych przewodników.
Mógł też dokonać zakupów za plecami kapłanek i reszty wyprawy. Mógł... bardzo wiele.
Ale najpierw musiał ją sprawdzić. W tym celu cicho ruszył po do przodu. Zapach wzmagał się z każdym krokiem. Ten charakterystyczny odór, który sprawiał że drowy unikały niepotrzebnych kontaktów ze swymi sojusznikami, narastał coraz bardziej.
Filzaer był blisko ich siedliska.
Za następnym zakrętem korytarza wyłoniła się osada tych stworzeń. Dość mała osada położona nad niedużym oczkiem wodnym. Gliniane skorupy będące domostwami tych stworzeń. Nieduża świątynia ku czci ich plugawej bogini Bilbooo... coś tam. Baseniki lęgowe, targowisko i.. trupy.
Dziesiątki trupów kuo-toa. Zabitych nie walce, tylko wyrżniętych niczym jeńcy na ołtarzu Lolth. Kto to uczynił? I czemu,
Po plecach Filzaera przeszły ciarki. Przyczaił się przy ścianie nie wchodząc jeszcze do osady.

Oceniał sytuację, obserwował, wypatrywał, wyciągał wnioski.
Stworzenia zostały zabite brutalnie, ale niezbyt fachowo. Kat potrafiłby przedłużyć ich agonię, zabójca uciszyłby je szybko i bez większego wysiłku. Tu... całą osadę wymordował jakiś uczniak, który zabijał w sposób chaotyczny i bezsensowny. Ot, raz mu wyszło tak, raz inaczej. Raz ofiara umarła bezboleśnie, raz szybko, raz na skutek przedłużającej się agonii.
Kto to zrobił? Jak? I czemu?
Na pewno nie dla zysku. Wojownicy mieli broń przy sobie. Samice i samce ozdoby, niektóre ze złota, wciąż na nadgarstkach i szyjach.
Po plecach Filzaera przeszły ciarki, bynajmniej nie z powodu ogromu i bezsensu okrucieństwa tu zadanego. Ale dlatego, że te kuo-toa zginęły całkiem niedawno. I ten kto to uczynił, był niedaleko. A szóstka drowów i dwójka niewolników nie zdołałaby sobie poradzić z zagrożeniem, które wycięło w pień całą osadę kuo-toa.

Podczas gdy strażnik domu Domu Kaenefin przyczajony przy ścianie rozważał dalsze swe działania, reszta drużyny żyła w błogiej nieświadomości. Maelstar siedziała tuż przy swym pajęczym wierzchowcu, zaś Zeshan i Trogs pełnili straż. Rosły troglodyta od czasu do czasu ostentacyjnie ziewał, wyraźnie się nudząc.
A kapłan pieklił się w duszy. Przywódczyni tej wyprawy wręcz upodobała sobie upadlanie go. Był tego pewien już od początku wyprawy. Traktowała go niemal na równi z niewolnikami!
A on, niestety musiał to znosić w milczeniu. Jedna próba buntu, a skończy gorzej niż Milsear. Kultysta bowiem jej jeszcze potrzebny, a kapłan niekoniecznie.
Dlatego musiał znosić upokorzenia w milczeniu, dlatego musiał być cierpliwy. Co prawda teraz kapłanka wydawała się bezbronna, ale Zeshan wiedział że tak nie jest. Maelstar była silna, w dodatku miała do pomocy swego wierzchowca i... kapłan nie miał wątpliwości, że Trogs pierwej usłucha samicy niż samca.
Kapłanki batami wbiły mu to łba. Troglodyta może i był głupi, ale instynktownie wiedział z której strony wiatr wieje.
Zaś sam Virdth zaryzykował zostawiając list. Jeśli Saerith go wyda Maelstar, kapłan zginie tu i teraz... i w okrutny sposób. Ale może to byłoby lepsze od dalszego pasma upokorzeń.

-Łudzisz się. Nie jesteś tu potrzebny. Nie ufają ci... zwłaszcza Maelstar ci nie ufa. Myślisz, że dlaczego cię tak traktuje?- irytujące słowa więźnia dotarły do uszu Virdtha. Kapłan spojrzał na niego. Zakuty w łańcuchy drow najwyraźniej nie przejmował się swoją sytuacją. Wydawał się być nawet... zadowolony.
Zeshana kusiło by walnąć go w ten tępy czerep, ale wiedział, że na takie złamanie rozkazu Maelstar właśnie czeka.
-Twój bóg ci nie pomoże. Wybrałeś sobie zły sposób na uzyskanie potęgi.-rzekł ironicznie Milsear.-Ciągle dokonujesz złych wyborów.
Arogancka pewność tego więźnia była irytująca. A w kapłanie wzbierała chęć wyładowania na kimś frustracji. Odruchowo zacisnął pięści.
-Zerwij się z łańcucha piesku.”- usłyszał nagle dziecięcy głos, rozejrzał się dookoła. Ale nie widział nikogo.
-Zerwij się z łańcucha piesku.”-znowu ten głos w jego uszach. Ale tu nikogo nie było poza nim samym, więźniem, Trogsem i kapłanką. Czyżby zaczął już wariować?


Nie byłby jedynym szaleńcem.
Miasto niszczyło umysł na równi z ciałem. Paladynka dobrze o tym wiedziała. Wszak dotąd nie mogła jednoznacznie określić, gdzie kończyła się rzeczywistość, a gdzie zaczynała iluzja.
Miasto nauczyło ją nie ufać niczemu. Świątynie okazywały się pułapkami, kapłani dobra potworami w przebraniu, zmarli w grobowca budzili się, a słowa pełne były zagadek. Utknęła w miejscu pełnym szaleństwa.
I teraz niosła na swych ramionach chora Evelyn. Ostatnią żywą istotę która mogła obronić. Bowiem sama siebie do żywych istot nie mogła w pełni zaliczyć. Nie po tym co zrobiła Lialdzie i Evelyn.
Zwłaszcza... Lialdzie.
Zbliżała się do bramy garnizonu i zobaczywszy ją z bliska zamarła w przerażeniu.
Zobaczywszy ją z bliska, zobaczywszy ją strzaskaną i zniszczoną zamarła w strachu.
Otwarte wejście i cisza przerywana jedynie szmerem kropel deszczu. Żadnych odgłosów, żadnych strażników, żadnych... żywych istot.
Jedynie martwy i rozkładający się drugi żuk gigant. Paladynka uklękła przed bramą, roztrzaskana nadzieja była brzmieniem ponad jej siły. Całą drogę tutaj niosła Evelyn bojąc się zatrzymać mimo poważnej rany, wymagającej opatrzenia. Całą drogę niosła przyzywaczkę na ramionach mimo sił uciekających z niej wraz krwią.
I to wszystko było... na marne?
Przyszła tu szukać pomocy i znalazła... pobojowisko?
Nikt nie przeżył. Czyżby była tu... sama?
Serce zabiło mocniej, Corella zadrżała, czuła bowiem jak kły zaczynały jej rosnąć.


A głód powoli budził się w niej. Tak szybko? Przecież dopiero co posmakowała...
Zacisnęła pięści spoglądając na Evelyn. A może, a może... pożywić się nią? Skoro i tak nie mogła jej pomóc? Skoro i tak nikt nie przeżył.
Ale.. czy na pewno? A może jednak, ktoś przetrwał? Tylko, co wtedy?
Paladynka klęczała w deszczu walcząc z głodem i bijąc się z własnymi myślami. Musiała podjąć decyzję. Musiała działać i to szybko. Zanim głód uczyni z niej polujące zwierzę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-09-2012 o 20:27.
abishai jest offline  
Stary 29-08-2012, 21:52   #130
 
Grzymisław's Avatar
 
Reputacja: 1 Grzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znanyGrzymisław nie jest za bardzo znany
Pilnować razem z bezmózgim troglodytą jeńca! Na równych warunkach! Kapłanka nie znała umiaru w upadlaniu go. Nawet heretyk doskonale się widać bawił obserwując jego tłumioną wściekłość. Jak potrafił ją dostrzec, Virdth nie wiedział. A to również potęgowało jego wściekłość. Błądził po omacku, nie wiedział, co ma robić. Jego cel – powierzchnia – był zbyt odległy, by się nim zająć. A wiadomość do Saerith mogła równie dobrze zaowocować polepszeniem jego statusu, co i szybką śmiercią, lub o wiele prawdopodobniejszymi torturami aż do utraty zmysłów. Względnie życia. Postawił wszystko na jedną kartę i był bezsilny. Kultysta miał przynajmniej tyle szczęścia, że był potrzebny. Już sam ten fakt sprawiał, że kapłan chciał uderzyć go w twarz. Kiedy drań wypowiedział na głos wszystkie jego wątpliwości, zapragnął natychmiast zanurzyć zęby w jego krtani. Więźnia strzegł jednak wyraźny zakaz znęcania się ze strony przywódczyni.

- Twój bóg ci nie pomoże. Wybrałeś sobie zły sposób na uzyskanie potęgi. Ciągle dokonujesz złych wyborów.

Zeshan zacisnął pięści nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Heretyk miał rację. Selvetarm mu nie pomoże. Jest przecież pieskiem Lolth. Musi być posłuszny.

Miał ochotę odpowiedzieć „A twój bóg? Nie jest zbyt wielki, skoro pozwolił ci dostać się do niewoli”. Powstrzymał go jednak jakiś wewnętrzny głos. Głos, który najwyraźniej odpowiedzialny był za powoli kiełkujący w jego głowie plan. Przerwało mu jednak jakieś dziecko.

„Zerwij się z łańcucha, piesku”

Dziecko było nad wyraz uparte. Powtarzało zdanie, jakby naprawdę był jakimś jego psem! Nie zamierzał być nigdy więcej niczyim psem! Nigdy! Wiedział już doskonale, co ma zrobić. Odwrócił się do heretyka poskramiając w sobie nienawiść i tłumiąc niechęć na wpół wyszeptał, na wpół wysyczał.

- A gdyby twój bóg zapragnął pomóc ci poprzez moją osobę? Czy jest potężny? Czy w zamian ofiaruje mi część swojej potęgi? Czy wyrwie nas z rąk kapłanek na powierzchnię?

- A może przewidział, że zechcesz pomóc? Niemniej musisz być cierpliwy. Moi... będą blisko, wszak do nich was prowadzę.- odparł w odpowiedzi więzień, uśmiechając się lisio. Dla kapłana był to jednak problem. Wszelka próba pomocy byłaby jawnym odwróceniem się od bóstwa, a co za tym idzie utraceniem jego łaski i przez to mocy kapłańskiej. Może rzeczywiście moc ta nie była zbyt wielka, ale przecież coś by stracił, a nie wiadomo czy zyskałby coś w zamian. Jaki miało to sens?

- To niezbyt wiele. Uważasz, że mi się to opłaci? Co niby zyskam? Niepewną obietnicę? – wycedził przez zęby kapłan. Nie czuł się już jednak zbyt pewnie. Cały czas pulsowało mu w pamięci krótkie, ale piekące jak rozgrzane żelazo zdanie.

„Zerwij się z łańcucha, piesku”

Odpowiedzią na te pytanie był jednak tylko cichy chichot więźnia i słowa.- A co zyskasz nadal liżąc buty kapłanek? Bądź cierpliwy i wyczekuj znaku... I gdy się pojawi,wybierz lepiej niż dotychczas

Lepiej, niż dotychczas… Czyżby kultysta rzeczywiście znał wszystkie jego dotychczasowe wybory? Czyżby jego bóg był naprawdę tak potężny, że przewidział pomoc Virdtha? Może właśnie dlatego więzień czuje się zupełnie bezpieczny? Może zna przyszłość i wie, że pomoc wszystkim przyniesie korzyść? Zostać kapłanem naprawdę potężnego bóstwa… Cóż by to była za miła odmiana… Bóg przecież na pewno wynagrodziłby kogoś, kto uwolni jego wiernego kultystę… Zeshan miał wysokie mniemanie o sobie. Zakładał, że będzie dla heretyckiego boga cennym nabytkiem. Może bóstwo samo pokierowało tak wydarzeniami, by kapłan dojrzał do zmiany wiary? Może kultysta wpadł w ręce drowów tylko w tym jednym celu zamierzonym przez boga: by nawrócić Virdtha Zeshana?

Czy jednak opłaca się zamieniać pewne na niepewne? Jeśli Saerith zgodzi się na jego propozycję, wszystko może się przecież zmienić… Warto będzie w każdym bądź razie mieć tej nocy pod ręką miksturę niewidzialności. Tak na wszelki wypadek.

Uśmiechnął się szatańsko do swoich myśli. Tak, mikstura w razie niebezpieczeństwa powinna ułatwić mu zniknięcie z obozu. A to przecież nie koniec jego możliwości, których Maelstar się nie spodziewa.

- Wszystko okaże się dziś w nocy, więc nie ciesz się zbyt prędko. A znaku będę wyczekiwał, nie musisz się o to martwić – zapewnił pewnym siebie głosem. Miał już plan. A gdy miał plan, nawet głód krwi potrafił odsunąć na dalszy plan. Choć na niezbyt długo.

Więzień wzruszył ramionami – A czy ja się martwię ?

I to było najbardziej niepokojące. Wszak jedyne, co go czekało, to rychły zgon, gdy tylko przestanie być potrzebny. Czyżby naprawdę bóstwo zdradziło mu, że nie musi się niczego obawiać?
 
Grzymisław jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172