Otto
Na sygnał dany przez Normalverbrauchera zaskoczeni nowo przybyli zebrali się w kupę i zalegli po prowizorycznych, lecz skąpanych we mgle szańcach wokół wieży. Dla Kaprala jasnym było, że nie spodziewali się, że kogokolwiek w spalonej wiosce zobaczą.
Parę chwil trwały narady i tyrady, gdy wreszcie skryci w wieży usłyszeli głos należący do masywnego rycerza w wysłużonej kolczudze. Na szczęście dla Malowanych Chłopców tej nocy gwiazdy świeciły wystarczająco w porządku.
Wąsacz powstał z kucek, wyprostował się jak na paradzie. W końcu po namyśle postąpił ku strażnicy z wysoko wzniesionymi dłońmi.
- Coście za jedni? Mieszkańcy Kurtwallen? Przedstawcie swe miano, dobrzy ludzie! Przecie nikt się nie ostał żywy? Jam jest Matt z Kurzu, rycerz, który ślubował strzec Białego Dębu i gaju druidzkiego. Wyjdźcie a nic Wam się nie stanie. Goblińska hanza rozbita. Ha'garha pojmany! Jesteście bezpieczni! Ivein
Liszka wysłuchał spokojnie słów Alsburgczyka, ale strzały z cięciwy łuku nie zdjął. Na parę uderzeń serca zaległa cisza, przerywana jedynie skamleniem psów.
W końcu nie wytrzymał Vermund Stopa, który smarknął w palce i powiedział jedno podsumowujące słowo.
- Łżesz!
Gajowy gwizdnął i dwa brytany rzuciły się na najemnika. Nie zdążył się zasłonić, gdy wilczury obaliły go na ziemię. Strząsnął jednego psa, drugi boleśnie wpił mu się w kostkę. Dojrzał nad sobą sękate łapy wieśniaków, a następnie tęgą maczugę.
Ivein poczuł uderzenie w głowę i świat spowiła ciemność.
***
Gdy się obudził gwiazdy stały wysoko na niebie. Cały zziębnięty i obolały, poczuł, że ma skrępowane dłonie. W gębę wepchnięto mu lnianą szmatę. Powróz wrzynał mu się głęboko w skórę rąk i nóg. Wywnioskował, że jest przywiązany do prowizorycznych noszy, które ciągnął jeden z wieśniaków.
Przez parę chwil mrugał oczami zanim przyzwyczaił się do nowej sytuacji i wtedy właśnie poczuł kwaśny oddech Liszki koło ucha.
- Zbudź się. Jesteśmy w domciu. Zaraz Ci Edgar posłanie naszykuje, morderco.
Ivein naprężył mięśnie do granic możliwości, ale bezskutecznie. Był skrępowany jak zwierzę na rzeź. Myśliwy znał swój fach.
Wyszli wreszcie z leśnej gęstwy na otwartą przestrzeń, gdy Alsburgczyk dosłyszał to, czego tak się obawiał.
- Gdzie jest wioska? Dlaczego tu tak ciemno, na Dawne Kręgi Rhyi? - wystękał Vermund.
- Co tu się dzieje? - przyszedł mu w sukurs drugi kmieć.
- Spójrzcie - Iv usłyszał głos gajowego.
- Tam są jakieś pochodnie! Chodźmy.
Otto
Zanim zdążył opowiedzieć się rycerzowi z Kurzu, Otto w zachodniej okiennicy dojrzał Liszkę z paroma wsiołkami, którzy ciągnęli skrępowanego mężczyznę.
Vooks aż sapnął z niedowierzania.
Tymczasem gajowy krzyknął drżącym głosem.
- Druidzie Józefie! To naprawdę Wy? Matce Naturze niech będą dzięki! Co się stało z wioską? Gdzie nasze kumy?
W odpowiedzi doszedł Otta cichy, choć wyraźny głos druida.
- Wioska spalona, ale Ha'garha pobity. Ivein
Rozcięto mu więzy i przyprowadzono przed starca w długich białych szatach. Padł na spopieloną, wilgotną ziemię. Znajdował się w kręgu uzbrojonych w broń żołnierzy. Z gęby ktoś wyrwał mu zgrzebną szmatę.
- To on, ten morderca, co go biedny Edgar Stock sprowadził wraz z resztą grasantów na naszą zgubę - posłyszał usłużny głos gajowego.
-
Oni to zabili chłopców naszych: Mariusa i Gottlieba, zakapiory plugawe. Porwali moją Karmelię.
Na Alsburgczyka padł wzrok kapłana.
- Czy to prawda, człowieku?