Wołodia okrążył płonące domostwo, dokładnie się rozglądając. Nieustannie psioczył pod nosem na parszywy los, oraz każdego skurwiela, któremu przeszkadzała w miasteczku grupka na usługach hrabiego. Kozak miał nadzieję, że to był zwykły przypadek, a nie zamierzony zamach. Wszak chroniąc szlachcica przed zemstą pół bretończyka kompani nie uczynili żadnej postronnej osobie krzywdy. Tak przynajmniej myślał kozak. Po okrążeniu domostwa i jego najbliższej okolicy zmęczony i obolały Kislevczyk wrócił do kompanów.
-Psija mać. Nijic żem nije znalazł. Chocijaż nawet tak wijelkije ognijisko nije może rozświjetlić cijemności tak, co bym w nijej wijidział jak za dnia.- burknął rozjuszony spoglądając na Aliqua i resztę.
Wołodia usiadł na ziemi krzyżując nogi. Było mu niewygodnie, ale nie chciało mu się szukać odpowiedniej dla siebie pozy, co by był zadowolony z komfortu siedzenia. Kozak miał świadomość że odnalezienie podpalacza będzie rzeczą niemal niemożliwą. Każdy mógł kupić oliwę u kupca by podpalić dom. Ba, nawet oliwa nie była do tego potrzebna, wystarczyło rozbić niepotrzebną w domu lampę oliwą na ścianie i pożar gwarantowany. Wołodia przyglądał się tłumowi gapiów i miał dziwne podejrzenia, że właśnie tam, w tym tłumie znajdowała się poszukiwana przez nich osoba.
-Trza siję wybrać do naszego chlebodawcy, da.- zwrócił się do Anzelma -Pójdzije ze mną. Wujaszek szybcijej siję wygada.- rzekł do kompana -Dojdzijeta, jak skończycije tu?- zwrócił się do reszty.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |