Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2012, 21:24   #127
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Siedziały pod stertą śmierdzących szmat, tuląc się do siebie i jednocześnie drżąc niczym osiki. Schowały się przed Drowem, schowały przed dziwacznym tancerzem, obserwując jak ten drugi rozprawia się wyjątkowo szybko z pierwszym, odrąbując po kolei jego członki. Najchętniej to zapewne schowałyby się i przed całym światem, już nigdy nie wyściubiając ze swej kryjówki nosa. A przynajmniej nie w Wormbane...

- Evelyn - Szepnęła Paladynka, gdy w końcu zostały już w zaułku same, jeśli nie liczyć truchła zabitego Drowa - Evelyn, co ci?
Towarzyszka Corelli szeptała coś dziwacznego, jednocześnie jakby coraz bardziej się w sobie zapadając i wiotczejąc. Po chwili zaś było już wszystko jasne, i do panny Swordhand dotarło, iż Evelyn miała sporą gorączkę, coraz bardziej na niej zalegając. Nie pozostało więc nic innego jak...
- Trzymaj się - Paladynka ściągnęła rękawicę z prawej dłoni, po czym przytknęła ją do rozgrzanego policzka dziewczyny, szepcząc inkantację i obserwując lico Evelyn.
-Zimno mi.-wyszeptała w odpowiedzi przyzywaczka drżąc w gorączce. Czoło miała rozpalone. Oczy zamglone. Z ust znów wyrwał się jej czterowiersz.

-Burza nad miastem, wicher dmie.
Za chwilę robal obudzi się.
A martwym będzie ten,
kto pierwszy odezwie się.


Cokolwiek zamierzała uczynić Paladynka, najwyraźniej się nie udało, doprowadzając u niej do zaciśnięcia się ust w prostą, poziomą kreskę... Corella głęboko odetchnęła, po czym zerknęła na zaułek, a nie widząc zagrożenia, zrzuciła w końcu z nich zakrywające je toboły.
- Musimy stąd iść - Odezwała się do towarzyszki - Wracać do garnizonu, albo znaleźć jakieś bezpieczne miejsce... umiesz iść sama? - Lekko potrząsnęła ramionami Evelyn.
-Jestem... śpiąca.- szepnęła cicho dziewczyna zamykając oczy. Słowa paladynki najwyraźniej do niej nie dotarły. I wyglądało na to, że przyzywaczka nie jest w stanie sama chodzić. Ani w ogóle uczynić cokolwiek.
- Ehhhh... - Westchnęła Corella, rozglądnęła się raz jeszcze, po czym pochwyciła Evelyn na ręce, unosząc ją w górę. Następnie zaczęła z nią iść, niosąc niczym... jakieś dziecko przed sobą, w kierunku garnizonu. A przynajmniej tak jej się zdawało.
-Zostaw ją … ona jest tylko obciążeniem... zginiesz... zostaw ją... przez nią umrzesz... To ona wciągnęła cię w to bagno...- szepty dochodziły ze wszystkich stron, wciskały się do głowy Corelli. Szepty pełne troski, szepty znajomych głosów, przyjaciół, rodziny.- Ratuj siebie, bo jej uratować nie zdołasz.
- Nie... poddam się... nie... poddam...
- Warczała przez zęby panna Swordhand, częściowo z wysiłku, a częściowo i z irytacji, brnąc do przodu - Zostawcie nas... bo... ja... jej nie zostawię! - Przez moment w jej oczach pojawiły się nawet łzy, jednak po krótkim mruganiu zwalczyła tą niewielką słabość.

Ciało Evelyn ciążyło coraz bardziej w jej ramionach, szepty nasilały się w jej uszach. Co gorsza, kolejne mijane ulice wydawały się mnożyć i mnożyć... zupełnie jakby paladynka trafiła do szalonego labiryntu miejskich ulic. Wormbane nie było przecież tak duże! Z każdym krokiem czuła coraz bardziej narastający ból w jej ciele, zaczynała już dostawać nawet skurczy, a do tego te zimno, te cholerne zimno. Od wiecznie padającego deszczu była już kompletnie przemoczona, a teraz i jeszcze spocona, przez co mokre ubranie zaczynało być już nie do zniesienia. I te głosy, ta samotność, te przygnębienie...
- Corellonie - Szepnęła łamliwym głosem - Dlaczego wystawiasz mnie na takie próby?

Nie mogła przecież zostawić Evelyn, nie mogła tak po prostu jej gdzieś porzucić na pewną śmierć, tak w końcu się nie postępowało. To byłoby równoznaczne niemal z morderstwem, i Paladynka absolutnie nie brała takiej opcji pod uwagę. Z drugiej jednak strony, jak długo mają jeszcze błądzić po mieście... aż i ona po prostu padnie ze zmęczenia, a wtedy obie zeżre pierwsze lepsze coś?
- Evelyn trzymaj się, Evelyn trzymaj się - Powtarzała do nieprzytomnej dziewczyny, sama jednak będąc już u kresu sił. Musiała coś wymyślić, znaleźć kolejne schronienie gdzie odpoczną? Corella rozejrzała się załzawionymi oczami po ulicy którą już coraz wolniej przemierzała...
Do uszu paladynki zaczął dobiegać chichot, wpierw cichy potem coraz głośniejszy i głośniejszy.
Czyżby to była odpowiedź od Corellona? Na pewno nie reakcja Evelyn. Ona bowiem już straciła przytomność.
Paladynka zauważyła przyczynę tego śmiechu... Cienie.


Cienie splatały się powoli w półludzkie półdemoniczne sylweki, w wychudzone stworzenia, o długich rękach, zakończonych długimi niemalże kobiecymi dłońmi z długimi szponami na końcach placów. Stworzenia o groteskowej głowie spoglądającymi na swe ofiary spojrzeniem dwojga szalonych “oczu” i szczerząc zęby w maniakalnym uśmiechu. Cztery cienie przyglądały się jej nadal przylepione do ścian budynków, przyglądały się jej wysiłkowi z sadystyczną przyjemnością i chichotały. Ta sytuacja je bawiła.

Corella wzdrygnęła się na widok cieni. Gdyby nie jej oddane, pełne poświęceń i wiary życie w Pana Poranka, z całą pewnością obleciałby ją strach. Teraz jednak... czuła się po prostu nieswojo. Cienie denerwowały, ich śmiechy denerwowały.
- Nie zbliżajcie się - Chciała do nich powiedzieć, jednak zamiast zwykłego tonu uraczyła je bardziej piskliwym głosikiem. W gardle również jej zaschło...
- Nie zbliżajcie się... ostrzegam...

Nie zbliżały się. Patrzyły tylko i śmiały się coraz głośniej i coraz bardziej szaleńczo. Dłoń jednego z cieni oderwała się od ściany i stała bardziej materialna. Przejechały szpony po ścianie wywołując nieprzyjemny dla ucha zgrzyt i wzbudzając kolejne salwy śmiechu wśród swych pobratymców.
- “Trzeba wiać!” - Przemknęło jej przez głowę, widząc, co też może się wydarzyć. Bo skoro pazury mogły być materialne...

Corella ruszyła biegiem, byle jak najdalej od owych cieni.
Łatwiej zdecydować niż zrobić. Paladynka ruszyła biegiem, ale niezbyt długo trwał ten bieg. Ciało było zmęczone niesionym ciężarem, głodem wypełniającym trzewia, walką i ciągłym zagrożeniem. A cienie... były szybkie, piekielnie szybkie.
Z szalonym chichotem na ustach, jeden po drugim cienie odrywały się od ścian i gnały w jej kierunku. Pierwsze uderzenie poczuła na plecach. Ostre ja brzytwa pazury, krew tryskająca z ran... ból przenikający ciało. Zbroja nie powstrzymała ciosu pierwszego napastnika, a zbliżały się kolejne. Krew spływała paladynce po plecach. Zdawała sobie sprawę, że mając taką szybkość i przewagę liczebną, mogły ją zabić w kilka minut. Bawiły się nią. Niczym stado kotów osaczoną myszą.
Zraniona Corella w końcu upadła w trakcie biegu, grzmocąc z niesioną towarzyszką o zimny, twardy bruk. Czując kolejną falę bólu, i posokę zalewającą jej ciało.
-Miasto... żywi się... strachem... silniejsze się... staje.- urywany szept wydobył się z ust półprzytomnej Evelyn. Paladynka spojrzała na nią wzrokiem wyzbytym wszelkiej nadziei, przy łzach płynących po policzkach. Więc to tak skończą, tak zginą w Wormbane, rozrywane na strzępy przez jakieś plugawe stwory, bezsilne, zaszczute.

Wzrok Swordhand przeniósł się w końcu z twarzy Evelyn na nadciągających napastników. Nagle nie słyszała już deszczu, jego bębnienia po dachach i ulicy, nie czuła również już żadnych zapachów. Pojawił się za to jej wszechobecny oddech, przytłumiający niemal wszystkie zmysły, wypełniając owym dźwiękiem każdą cząstkę Corelli.

Oddech i bicie serca. Spadające, pojedyncze krople, sunące do nich cztery cienie. Na drobny moment świat zdawał się zwolnić, wyciszyć, jakby jej już nie dotyczyć. Poczuła smak krwi w ustach.
- Nie - Jej usta poruszyły się bezgłośnie. Dłoń zacisnęła na dłoni leżącej obok Evelyn.
- Nie!!!! - Paladynka ryknęła, podrywając się z bruku, a kolejna dawka bólu dochodząca z pleców tylko jeszcze dodała jej werwy. Zgrzytnęła zębami, stając nad przyzywaczką, zgrzytnął i jej dobywany miecz.
- Nie pozwolę!!!!!!! - Niemal wypluła własne gardło.


Cienie nie zrobiły sobie nic z jej pokazu, chichocząc rzuciły się wszystkie na paladynkę atakując na raz. Corelli udało się zamachem przeciąć jednego z nich.
Ale pozostałe, wzbiły pazury w jej ciało i zaczęły szarpać. Pazury rozrywały ciało i mięśnie do krwi, zęby odrywały kawałki ciała. Paladynka zachwiała się i upadła na ziemię obficie brocząc krwią. Nie miała siły się bronic, umysł zamroczył fala bólu niemalże paraliżująca okaleczane ciało. Pazury rozerwały jej brzuch i cienie chichocząc wyrywały jej wnętrzności na jej oczach. Była pożerana żywcem. A im bardziej stwory żywiły się jej ciałem, tym bardziej cielesne się stawały. Tym bardziej ich twarze stawały się ludzkie. Tym bardziej przypominały oblicza tych, których zawiodła niegdyś. Twarze młodego paladyna i kapłana, wykrzywione w obłędnych uśmiechach i z kwrią spływającą po ich podbródkach.

Umierała pożerana żywcem... czując straszny smród.... obrzydliwy smród.
Wręcz nieludzki odór.
Nieludzki... nieludzki? Nieludzki ?!
Smród gnijącego gigantycznego żuka !

Ocknęła się nagle, i spojrzała półprzytomnym wzrokiem dookoła. Była na głównym placu miasta z nieprzytomną Evelyn na ramionach. Na prawo od niej leżał gnijący trup robala, a na wprost znajdował się ów przeklęty ratusz, do którego weszli we czwórkę wczoraj. Na prawo zaś była droga prowadząca do garnizonu.
Owe cienie musiały być więc tylko snem na jawie. Musiały być!
Czemu więc czuła strach? I czemu rana na plecach, zadana pazurami jednego z cieni, ta pierwsza rana, była jak najbardziej realna?

Blada Corella potrząsnęła głową, biorąc głęboki oddech. Więc jednak nie zginęły, nie zostały rozerwane na strzępy. Wszystko jednak wydawało się takie realne... przeszły ją dreszcze. Spojrzała na ratusz, a następnie na trzymaną Evelyn. Może i tam gdzieś w środku nadal znajdował się żywy Tarnus i Lilia, jednak z nieprzytomną towarzyszką na rękach, byłoby głupotą obecnie się tam pakować.

Odwróciła się więc na pięcie, ruszając prosto do garnizonu. Postanowiła, że tam zostawi Evelyn, da “matuli” szybko zerknąć na swą ranę, po czym wróci do ratusza, i odnajdzie dowódcę!
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline