Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2012, 02:03   #52
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
-Nie ma nad czym rozmyślać –oświadczył Ścierwiec – wejdziemy po zmroku przez mury, po stronie dzielnicy biedoty. Straże po takich nie łażą, a mury są zazwyczaj przeżarte czasem, dają oparcie dla stóp. Chyba wiesz gdzie jest taka dzielnica? –ostatnie pytanie skierował wprost do Sylwii. –Tylko liny nam trzeba. Skombinuj.
Polecenie też było do niej. Okraszone złośliwym tonem, bo krzywe uśmieszki w przypadku Ścierwca nie wchodziły w rachubę. Siwowłosa nie reagowała z rozmysłem. Siedziała w kucki gapiąc się w swoją jałmużną miseczkę. Ale i tak doskonale potrafiła sobie wyobrazić jak wygląda teraz jej rozmówca. Pionowe zmarszczki na czole, więcej i głębsze niż u normalnego człowieka, błękitne oczy zwężające się w szparki, bo tak reagowały na każdą właściwie emocję. I dziób, który zawsze wyglądał tak samo. Zajmował większość twarzy, od czoła do podbródka, spełniał rolę nosa i ust. Wstrętny widok nawet po sześciu dniach. Zdążyła już wcześniej przemyśleć kwestię finansów. Wtedy, gdy ujrzeli mury Bogenhafen, a ona poczuła jak nogi same się pod nią uginają. Przyklękła więc na piaszczystej drodze udając, że wiąże buty. Nie była przygotowana na taką ulgę. Nie miała pojęcia, że boi się tak bardzo.

Cały majątek pątników wynosił w tej chwili pół korony. Od biedy, jakby się dobrze targowała, starczyłoby na kilka metrów liny. Ale łatwiej było zwędzić jakiś sznur. Czyli zrobić to, co sugerował ton dziobatego. Tyle, że nie da się kraść w grupie, i musiałaby po to wejść do miasta. A postanowiła nie opuszczać kompanów.
-Zastanawiam się właśnie jakbyś wyglądał z piórami. –Odpowiedziała. – Mógłbyś mieć kolorowe jak u papugi. –przechyliła głowę i obrzuciła mężczyznę długim spojrzeniem - To nadałoby ci wyrazu.
Zapadła cisza. Tafla objęła nietoperzowe dzieci i cofnęła się z nim krok do tyłu. Z gardła Ścierwca wydobyło się bulgotanie. Sylwia ostentacyjnie wzruszyła ramionami.
-Głupia …
Słońce świeciło im wszystkim prosto w twarze. W kaptury. Zauważyli niewielką karawanę dopiero, gdy ich mijała. W miseczkach dzieci znowu zadźwięczały miedziane pensy. Przysadzista kobieta w kolorowym czepku pozdrowiła ich w imieniu Shalyi. Sylwia i Ścierwiec odsunęli się od siebie na dwa przeciwległe skraje drogi.
- Cholerni skąpcy. – Przeklął Żaba, gdy wóz oddalił się nieco.

Konflikt został na chwilę zażegnany. Siwowłosa próbowała znowu skupić się na bieżącej sytuacji. Gdzieś przy rzece było jedno z wyjść z kanałów. Pod osłoną zmroku zapewne by je znaleźli. Ale to oznaczało babranie się w nieczystościach. Olbrzymie szczury, błądzenie po ciemku, ukrywających się przestępców, gnijące zwłoki, plujące kwasem galarety, żebraków chorych na prawdziwe zaraźliwe choroby. Wyobraźnia i doświadczenie naprzemiennie podpowiadały jej przeszkody zniechęcające do wędrówki kanałami.
-Odpadają –powiedziała na głos.
-Co?- Ścierwiec zareagował natychmiast, jakby pilnował jej myśli.
-Kanały.
-Dlaczego?
-Są niebezpieczne.
Roześmiał się. Nie lubiła, gdy to robił. Dziób pozbawił go mimiki, a spojrzenie zawsze kontrastowało z wydobywającym się z gardła śmiechem.
-Nie pieprz Siwa. To tylko gówno, nie zaszkodzi ci – mutant przejrzał ją z łatwością.
O wejściu, którego nie było na mapach straży mówił jej Bauman. Wtedy zarzekała się, że nigdy nie będzie jej potrzebne.
-Zaczekajmy do zmroku.
Zmierzch nie chciał nadciągnąć szybko. Zajęli pobocze drogi. Wystawili miski, siwowłosa od czasu do czasu pobrzękiwała kołatką. Dzieci zasnęły. Tafla czuwała siedząc między Ścierwcem a Sylwią.

Wszyscy byli wykończeni. Katastrofa wisiała na włosku.

***

W ciemnościach prowadziły nietoperzowe dzieci. Sylwia kurczowo ściskała rękę chłopca i nadaremnie starała się nie dotykać ścian korytarzy. Przemieszczali się wolno i ponad godzinę zajęło im dotarcie do pierwszego większego skrzyżowania. Tam wreszcie wyjęli ze ścian pochodnie. Siwowłosa nawet w świetle nie rozpoznawała miejsca, w którym byli. Wyjrzała na zewnątrz, byli wewnątrz miejskich murów, ale otaczające właz kamienice wyglądały obco. Musiała zrobić krótki rekonesans i ustalić kierunek dalszego marszu. Na szczęście okazało się to łatwe. Po dalszych dwóch godzinach, w czasie których prawie nie błądzili, a Sylwia tylko raz wpadła w ściek i dzięki kilkudniowej suszy zmoczyła sukmanę jedynie do połowy ud, dotarli na Handwerker Bahn. Na tyły Świątyni Shalyi.

***

Młoda shalyitka oddalając się od siwowłosej dziewczyny głęboko zaczerpnęła świeżego powietrza. Gość nie dość, że przybył zbyt późno, to jeszcze wyraźnie cuchnął. Zapewne, gdyby rozmówczyni nie towarzyszyła nadal pewna sława, nowicjuszka nie zdecydowałaby się zakłócać wieczornego odpoczynku Marleny Rubenstern, jedynych chwil w ciągu dnia które Najwyższa Kapłanka mogła poświęcić sobie. Zapukała nieśmiało i weszła do komnaty. Leciwa kobieta pochylała się nad księgą. Srogi mars na jej czole wskazywał, że pora jest nieodpowiednia.
-Bardzo przepraszam – wystraszona dziewczyna w przepraszającym tonie ściszyła głos. Przełożona świątyni była kobietą twardą i zasadniczą, potrafiła być bardzo nieprzyjemna, gdy któraś z nowicjuszek popełniała za dużo błędów. – Nie chciałam przeszkadzać, ale, doszłam do wniosku, być może niesłusznie, ze jednak powinnam o tym Matce powiedzieć… nie chciałam przeszkadzać, tylko …
-Mówże dziewczyno! –ostry ton siedzącej kobiety przerwał usprawiedliwienia. - Po kolei. Fakty. Niektórym z was bogini naprawdę poskąpiła daru wymowy.
-Mamy gościa.
-I…
Dziewczyna wyglądała jakby miała zapaść się pod ziemię.
-To ta siwowłosa towarzyszka Płomiennego... krasnoluda.
-Ta od Gomrunda? – srogi wyraz na twarzy kapłanki ustąpił zdziwieniu – Myślałam, że oni wszyscy wyjechali.
-Tak, ona –potwierdziła dziewczyna – Prosi o spotkanie z Matką. Mówi ze nie może poczekać. I… –spuściła wzrok jeszcze niżej –i strasznie śmierdzi… kupą.
Po ostatnim słowie spłonęła rumieńcem.
Marlena westchnęła głęboko.
-Wprowadź.-powiedziała po chwili.
Dziewczyna z wyraźną ulgą opuściła komnatę.
Starsza kobieta wstała z krzesła i przyklękła na jednym kolanie prze niewielką figurką swojej patronki.
-Znowu kłopoty. Dobra Pani daj mi siły bym mogła im sprostać.

***

Rozmowa trwała już piętnaście minut. Sylwia naga niczym rzeczna panna siedziała w bali zimnej wody i szczękając zębami próbowała jednocześnie szorować się i odpowiadać na wnikliwe pytania.
Na początku spotkania musiała pójść na to przykre ustępstwo i na progu komnaty Marleny Rubenstern zostawić wszystkie swoje rzeczy i ubrania. W tym czasie nieśmiała nowicjuszka przyniosła dwa wiadra wody. Zdenerwowanie nagle się z niej ulotniło i dziewczyna nie ukrywała chichotu na widok skrzywionej Sylwii. To chyba poprawiło też humor Matce Przełożonej, która niespodziewanie obdarzyła podwładną serdecznym uśmiechem.
Z komnaty od czasu do czasu dobiegał podniesiony i zdziwiony głos kapłanki. W końcu drzwi uchyliły się wystawiła z nich głowę siwowłosa i sięgnęła po zostawiony na korytarzu plecak. Zaraz potem kapłanka wezwała pomocnicę.
-Odprowadź pannę Sauerland i każ Annie przygotować izolatkę, pięć posłań i balię ciepłej wody. Potem zaczekaj na pannę Sauerland przy bocznym wejściu. Zaraz przyprowadzi do nas pięcioro – Marlena zrobiła pauzę – mutantów. Nie wtajemniczaj w to nikogo dodatkowego. Ty, Anna i ja.
Kapłanka podeszła do nowicjuszki i mocno objęła ją ramieniem.
- Będziemy dużo się modlić, dziecko.
Sylwii pozwoliła się ubrać dopiero za progiem.


********

Nagle znowu jest wolna. Odprowadziła wszystkich do świątyni, przekazała w ręce nowicjuszki i … została sama. Zmówiła krótką modlitwę do Gołębicy, nikt po nią nie wyszedł, więc opuściła przybytek bogini.

Co prawda Marlena nie obiecała nic konkretnego. W trakcie spotkania wymusiła na Sylwii całą historię mutantów a siwowłosa, może przez nagość, a może pod surowym spojrzeniem Marleny nie dała rady ani skłamać, ani nawet nic pominąć, choć bardzo chciała nie-opowiedzieć o walce Ścierwca na barkach. Ale Marlena zaskoczyła ją. Zgodziła się dać tymczasowe schronienie całej piątce, bez wyjątku. I oczywiście, modlić się za wszystkich.

Sylwia idzie teraz w kierunku Gildii Cieśli do tej dzielnicy drobnych rzemieślników, gdzie mieści się dom kartografa. Nie ma ani miedziaka. Marlenie na koszty utrzymania swoich „podopiecznych” oddała całą biżuterię za wyjątkiem bransolety, oraz księgę o potworach, z biblioteki Vereny, ciut podniszczoną od noszenia w plecaku i wieczornego oglądania rycin. Z cennych rzeczy zostały jej tylko baumanowa bransoleta, jajo, no i może laska sędziego, jeśli da się ją doczyścić.

Idzie środkiem ulicy, nie chowając się w cieniach, bez peruki na głowie, mija ludzi i patrole straży miejskiej, uśmiecha się od czasu do czasu. Śmierdzi jeszcze nieco, ale już nie tak strasznie, bo to już tylko buty i laska. Wyczyści je w apartamentach, kawałek szczotki, trochę wody i będą jak nowe. Jest przebrana, a habit i portki wyrzuciła. Wyciąga z plecaka prawie zapomniany różowy błyszczyk i powolnym ruchem maluje usta. Spotka się zaraz ze Skorkiem, posłucha, co w mieście, a może nawet jutro zobaczy się z Baumanem. A potem wyjedzie do Nuln, tak jak obiecała. Wyobraża sobie miny Gomrunda i Dietricha, kiedy ją zobaczą i znowu uśmiecha się do swoich myśli. A jak tylko coś zarobi wyśle pieniądze Marlenie, żeby nie było, że wszystko zwaliła na świątynię i już się nie interesuje losem Tafli, i dzieci, i Ścierwca. Może naprawdę im się uda. Wszystko jest możliwe. Jutro pomodli się o to żarliwiej.

Patroli jest więcej niż zwykle. Władze miejskie nie oszczędzają na oliwie, wszystkie latarnie świecą pełnym blaskiem. Brakuje natomiast ich nocnych lokatorek, Sylwia znowu się śmieje, tu jeszcze nie wiedzą, że piękny rycerz lubi latawice. Nie ma też na ulicach żebraków, prawie nie ma pijanych przechodniów, podchmieleni klienci jakoś wolą trzymać się swoich tawern. Bogenhafen pokazuje się podopiecznemu Wielkiego Teogonisty ze swej najlepszej strony, próbując przyćmić pamięć o ostatnich wydarzeniach.
Dlatego kolejny tego wieczoru patrol nie dziwi wcale Sylwii, mimo, że już oddaliła się od dzielnicy świątyń. Jest trzyosobowy i z początku myśli, że ominie ją jak poprzednie. Idzie pewnym krokiem i nie wygląda na własną biedę. Kiwa chłopakom z daleka głową, tak samo jak poprzednim i skręca w boczną uliczkę, żeby szybciej zniknąć strażnikom z oczu. To nie jest konieczne, ale nawyki są drugą naturą człowieka. I wtedy słyszy stukot butów. Nagle strażnicy znajdują się za nią.
-Hola panienko!
Postanawia udawać, że nie słyszy. Przyspiesza. Okazuje się, że nie ma gdzie skręcić. U wylotu uliczki widzi kolejną umundurowaną sylwetkę. Odwraca się. Za nią jest dwóch strażników. Rozdzielili się, żeby zamknąć jej drogę ucieczki.
To naprawdę jest zaskakujące. Czemu mieliby ją ścigać? Jak rzadko w życiu jest zupełnie niewinna. Może zamiast uciekać zwyczajnie wytłumaczy nieporozumienie. O kilka sekund za długo zastanawia się, co zrobić.
Jeden z mężczyzn chwyta ją za ramię i obraca do siebie.
- A miało was tu nie być. – Mówi szyderczym tonem - Co za urocza niespodzianka. Naprawdę cieszę się, że na siebie wpadliśmy… Sylwia.
Rozpoznaje go, chociaż nigdy z nim nie rozmawiała, to Reiner Goetrin. Kapitan straży miejskiej. Na patrolu? Dziewczyna kieruje wzrok na dystynkcje i wtedy pada pierwszy cios. Leci do tyłu. Upadłaby gdyby nie mur kamienicy. Nie, już nie kapitan.
- O co… - nie kończy. Dłoń Goetrina chwyta ją za włosy i wali twarzą o mur. Sylwii ciemnieje przed oczyma. W ustach czuje ból i smak krwi. Przygryzła sobie język. Łzy same napływają jej do oczu.
Niezbyt silny kopniak w brzuch przewraca ją na bruk. Pada krzywo, w ostatniej sekundzie próbując ocalić zawartość plecaka.
- Pilnować wejść – słyszy. Dwaj mężczyźni oddalają się. Teraz powinna wstać i uciekać. Opiera się na łokciu. Obrywa w twarz. Świat przykrywa ciemny całun, wyłania się z niego twarz Goertina.
- Pamiętasz mnie prawda?
Sylwia nie odpowiada. Kopniak w żebra powoduje, że skowycze z bólu.
- Gdzie reszta? Po co tu wróciliście?
- Po… – głos jej się łamie, próbuje nad nim zapanować, Goertin pochyla się nad nią –…po gówno -dziewczyna z trudem kończy zdanie.
Ciężki bucior staje na jej dłoni. Sylwia słyszy chrzęst kości, chyba na chwilę traci przytomność. Kolejne kopniaki czuje coraz słabiej, bolą ją płuca i przeszkadza oddychać gromadząca się w gardle krew.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline