Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2012, 10:44   #4
Asmorinne
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca tylko czekała, aż uchylą się drzwi. Pierwszy dostał blatem od małego stolika. Drugi pod wpływem mocnego kopniaka zleciał ze schodów. Trzeciego zamurowało, a czwarty - karczmarz rzucił się do ucieczki. To właśnie on dostał tak celnie sztyletem, że siła ciosu przygniotła jego cielsko do ściany. Ten zacharczał donośnie, gdy uświadomił sobie, że sztylet przygwożdził fałde jego tłuszczu. W tym momencie nie był w stanie wyrwać się z uwięzi. Zamurowanego Francesca złapała za szyje.

- A z tobą to ja sobie porozmawiam… znam pewne sposoby, aby wyciągać informacje. To jak będziesz współpracował po dobroci, czy wolisz z ostrymi narzędziami? – mężczyzna zbladł. Już dowiedział się jaki zręczny i szybki potrafi być jego natręt, dlatego już nie wątpił w prawdziwość słów.
- Nic nie mów szmacie! – odezwał się z wielkim bólem karczmarz. Próbował się oswobodzić, nawet złapał za broń, lecz była wbita tak głęboko, że nie dał rady jej wyciągnąć. Tymczasem tak dostał w głowę od rudowłosej, że stracił przytomność. Kobieta zręcznie wyciągnęła broń i wróciła do swojej nowej zabawki.
- Teraz możesz mówić… nie lubię się powtarzać – walnęła nim o drzwi. Mężczyzna jęknął i natychmiast odzyskał mowę.
- Bo my nie lubimy tych elfów, klientów nam zabierają. Wyjechali teraz, pilno im było na zastępstwo kogoś, więc podesłali ziomka. My w trzej do pomocy, żeby utarg większy był. Takich co słuchać nie chcą siłą przekonać próbujemy… – powiedział spuszczając głowę na znak pokory. Francescy jednak to nie ruszyło.
- Kiedy wracają elfy?! – syknęła wręcz ze złości.
- Nie wiem pani, my klientów udajemy i wychodzimy jak wracają… nie wiem… – nagle przed jego głową wylądował sztylet.
- Za dwa dni wracają… będą o zmierzchu… – kobieta uśmiechnęła się na nagłą zmianę mężczyzny.
- Dobrze w takim razie pomożesz mi w czymś… – uśmiechnęła się zbójecko, na to mężczyzna tylko przełknął wystraszony ślinę.

***

- Zdecydowanie zmęczyła mnie ta podróż. Już powoli zaczynam tęsknić za naszym przybytkiem – ubrana w ludzki stój podróżny elfka zwróciła się do swojego męża.
- Jeśli popędzimy trochę konie, będzie szybciej. Bym nawet to proponował, nie podobał mi się za bardzo ten zastępczy karczmarz. Miał dziwne spojrzenie, czas niestety naglił.
-Wiem przecież sama ci o tym mówiłam. Zresztą cokolwiek się stanie nie ma czego żałować. Przecież musieliśmy wyjechać – uśmiechnęła się do niego czule.
- Masz rację – złapał ją za rękę.
Konie przyśpieszyły niechętnie, na szczęście elfy same w sobie były lekkie, dlatego nie sprawiło im to większej trudności. Wkrótce dwa kare konie wraz z jeźdźcami zniknęły gdzieś na horyzoncie. Elfy i tak miały w planach wrócić wcześniej, karczmarz dostał tylko wiadomość ogólną. Także właściciele wrócili dzień wcześniej o wschodzie słońca.
- Ciekawe co stało się z karczmarzem… jak go znajdę to sobie z nim porozmawiam – powiedział poirytowany elf zastając pusty przybytek.
- Słyszysz to? – zapytała czujna elfka.
Tak to z piwnic… mam rację? – nie czekając na odpowiedź ruszył schodami na dół. Ku jego zdumieniu zastał trzech związanych mężczyzn oraz swojego karczmarza z wyciętym napisem na brzuchu „Zdrajca”.
- Co tu się stało? – spytał zdumiony.
- Napadła na nas kobieta, rudowłosa, czarci pomiot! – od razu odezwał się jeden – proszę nas uwolnić! – wtrącił się drugi – wszystko opowiemy
- Doprawdy? Kochanie, coś mi się zdaje, że nasza przyjaciółka z dawnych lat trochę nam pomogła… – tutaj elf zwrócił się do żony.
- Poszukam jej, a ty rozwiąż te plugastwo, nie chce już nigdy ich tu widzieć – powiedziała kobieta znikając za drzwiami.

***

Najbliżej niej była brama Flisacka, jednak wolała przejść do centrum dużo większą o dobitnej nazwie Wielka. Wybór był całkiem banalny, po pierwsze była częściej uczęszczana i prowadziła do nieco biedniejszej dzielnicy miasta. Po drugie to właśnie tędy najczęściej przybywali kupcy, a żeby nie wzbudzać większych podejrzeń chciała przejść przez bramę z jednym z nich. Po długiej podróży nie jeden handlarz będzie chciał się zrelaksować, a samotna podróżniczka stanowiła dobrą ku temu okazję. Tak właśnie, nie zbudzając większych podejrzeń wśród strażników, miała zamiar dostać się do swojego celu.

Nie była pewna gdzie właściwie szukać Damazy. Doskonale znała jego dawną siedzibę, wątpiła jednak w to, że w dalszym ciągu tam przebywa. Zresztą był to człowiek, dla ścisłości półelf, który rzadko zatrzymywał się dłużej w jednym miejscu. Dzięki temu pewnie jeszcze żył. Ten wyjątkowo wredny i podstępny typ miał podobnie jak ona, wielu wrogów. Mimo wszystko potrafili się dogadać nie tylko w łóżku, co zdarzało się rzadko Liskowi.

Bramę Wielką przeszła przez najmniejszych problemów i chodź nie znalazła kupca, z którym mogła się zabrać, wcale tego nie żałowała. Spory tłumek, który okazał się wyjątkowo podejrzany dla strażników zajął całą ich uwagę. Tak że przejść mogła bez problemu. Jej celem była teraz Czerwona Dzielnica. To tam zamieszkiwali nieludzie i odszczepieńcy społeczeństwa, rozsądny człowiek dbający o swoje bezpieczeństwo raczej omijał to miejsce dalekim łukiem. Byli i tacy, którym wiodło się tam naprawdę dobrze, szczególnie tym co należeli do Gildii Złodziei. Jeśli pamięć jej nie zawodziła członkowie tej gildii często przesiadywali w karczmie Stare Łuki. Było to również ulubione miejsce Damazy. Karczma ta charakteryzowała się tym, że posiadała ciąg długich korytarzy i goście nie byli umieszczeni w jednej dużej Sali, a w licznych małych. Kto był wtajemniczony wiedział, która sala należała do kogo oraz gdzie można znaleźć tajne przejścia, które powodowały tak zwane „zniknięcie”, czy ”rozpłynięcie się w powietrzu”.

Francesca postanowiła jednak pójść na łatwiznę i spytała się karczmarza o swojego znajomego. Ten jak na lojalnego przystało zrobił pytającą minę i wzruszył ramionami. Zupełnie jakby chciał powiedzieć „nie znam człowieka”. Kobieta tylko uśmiechnęła się nieznacznie:

- To jak go zobaczysz, to powiedz, że jest tu jego stara przyjaciółka. Ah.. może bez tej starej. Chciałaby odzyskać to co straciła. Masz jakieś pokoje wolne?
- Oczywiście pokoi tu pod dostatkiem, dla pani z balkonem na górze nr 12.- Karczmarz dał jej klucz i nic więcej nie mówił. Maskował się tak doskonale, że w pewnej chwili Francesca nawet zaczęła wątpić czy wiadomość zostanie przekazana. Nie mniej jednak postanowiła zostawić rzeczy i poszukać na własna rękę. Miała już nawet na to pewien pomysł.

***

Burdel chyba o każdej porze tętnił życiem. To tu działy się tak plugawe rzeczy, przy jakich nawet co niektóry wiedźmin mógłby się zniesmaczyć. To właśnie tu spełniały się ciche marzenia ludzkie i nieludzkie tak skrzętnie ukrywane na co dzień. Nieraz wychodzące ze zdwojoną siłą pośród intymnych chwil.

Krzyki namiętności nigdy nie wychodziły na zewnątrz budynku. Liska zawsze intrygowało ułożenie budynku i jego architektura. Jak to się działo, że nie było nic nigdy słychać? Mury wcale nie były jakoś wyjątkowo grube, a pokoje wcale nie specyficznie umieszczone. Może jakaś magia? Zresztą kogo to obchodziło. Ważne, że to jedne z najlepiej prosperujących miejsc, w których spotykali się mieszkańcy o naprawdę skrajnych preferencjach. Mając dobrze wypchaną sakiewkę można było załatwić wszystko. Dla nich nie było rzeczy niemożliwych.


Francesca miała jeden cel. Doskonale znała preferencje Damazy. Na wspomnienie tych miłosnych chwil skrzywiła się nieznacznie. Półelf miał specyficzne sposoby spełnienia. Było jej z nim niebywale dobrze. Z tym, że ona posiadała zdolność regeneracji - ludzie nie, dlatego łatwo będzie namierzyć jego ulubienice. Wątpiła, aby w jakiś sposób Damaza mógł sobie odmówić chwile przyjemności. Jednak jego zabawki były raczej jednorazowe. Mało kto chciał bawić się nimi po użyciu przez niego. Pewnie posiadał je na własność od początku do… końca. Właśnie końca. Wampirka liczyła się z tą paskudną prawdą. Pewnie gdyby nie był jej potrzebny już dawno leżałby martwy za swoje uczynki. Pieprzony sadysta. Mimo wszystko nie mogła się doczekać spotkania z nim.

- Czego sobie pani życzy? – spytała dostojnie burdelmama. Była to starsza pomarszczona już kobieta, która najwyraźniej sporo dorobiła się na poprzednim stanowisku. Ubrana była schludnie i modnie. Jej szyje zdobiły naprawdę drogie kamienie.
- Kobiety… - powiedziała pewnie.
- Mamy bardzo duży wybór. Jakieś dokładniejsze pragnienia? Blondynki, brunetki, czy może rude jak pani? – wypytywała dalej.
- Oszpecone… - powiedziała powoli wręcz nachalnie patrząc się w burdelmame. Ta skinęła głową, zrobiła poważną minę.
- Znajdzie się coś, aczkolwiek będzie pani musiała sobie wybrać. Jest ich kilka, mogą być trochę mniej wprawione, bo służą do innych celów. Za dodatkową opłatą może pani robić z nimi co chce. Poleciłabym Morganę lub Anastazję. One są naprawdę dobre, będzie pani na pewno zadowolona. Proszę za mną. - Francesca zdążyła wypatrzyć jedną z nich. Już z daleka rzuciła się jej w oczy.

 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 30-08-2012 o 14:27.
Asmorinne jest offline