Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2012, 16:51   #129
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drowy to istoty dumne i silne. Muszą być takie. Każda słabość, każdy strach, każdy błąd może kończyć się bólem lub śmiercią.
Drowy to istoty czujne. Każda nieuwaga, każda chwila dekoncentracji może kończyć się zdradą.
Drowy to istoty żywe... choć uważają się za najdoskonalsze to nadal naznaczone są słabościami ciała i duszy. Bólu i uczuć.
A teraz te drowy przemierzały jaskinie ukryte w pobliżu prastarego zła. Nawet o tym nie wiedząc.


Najliczniejszą grupkę prowadził Ishil. Choć określenie to było na wyrost. Szedł z przodu, bo był niewolnikiem. Szedł z przodu, by w razie natknięcia się na pułapki lub zasadzki być ich pierwszą ofiarą.
Parszywy los. Ale Ishil pocieszał się tym, że byłby w stanie wykryć zagrożenie, zanim by się z nim zetknął, prawdopodobnie. No i liczył, że drowy za nim pomogą mu w walce, choćby z tego powodu że ktoś musiał im usługiwać. Chyba.

Póki co żadnego zagrożenia nie odkrył, a szum wody płynącej wartko zagłuszał hałasy. Na szczęście działało to w obie strony. Także i wyprawa zwiadowcza była nie do usłyszenia.
Wędrówka zresztą trwała krótko, bowiem napotkali most! Naturalny pomost skalny łączący oba brzegi słonej rzeki.
Po nim bez problemu przeszli na drugi brzeg. Najpierw Ishil, potem Jaerden Vis’mare oraz Urasim, na końcu drowka. Milcząca jak zwykle.

Saerith bowiem w ogóle się nie odzywała, pomijając krótkie polecenia które wydawała. Była w tym przypadku przeciwieństwem, Jaerdena który gadał niemal bez przerwy. Obecnie z Urasimem. Choć nie dość głośno by Ishil mógł podsłuchać. Przeciw komu knuł ten gach głównej kapłanki?
Raczej nie przeciw Ishilowi. Półdrow był wszak nikim. Nie wartym zabijania sługą.

Za mostem wyprawa weszła w ciąg małych jaskiń, który zakończył się dość dużą pieczarą. Wystarczająco wielką by zmieścić mały posterunek strażniczy. Była zresztą wprost idealną pieczarą, Ishil i reszta weszli jednym wąskim wejściem, a wyjść można było drugim równie wąskim korytarzem znajdującym się na przeciwko pierwszego. Idealne miejsce na rozbicie obozu, idealne do obrony i... obecnie prawie puste.
Kamienna podłogę nie pokrywały nawet mchy, porosty czy grzyby. Co było o tyle dziwne, iż w niektórych miejscach była wilgotna. Ba... płytkie kałuże były widoczne.
Możliwe jednak że była to słona woda.
Niemniej jedynym zauważalnym stworzeniem był drow siedzący przy drugim wyjściu. Półnagi drowi mężczyzna siedział na podłodze tuż przy wejściu do następnego korytarza, blokując do niego wejście. Siedział odwrócony plecami.
To było... podejrzane.
Saerith rzekła pytającym tonem głosu.- Urasim?
Mag ukrywający twarz za lwią maską skinął głową i zaczął rzucać zaklęcie, mamrocząc coś cicho i gestykulując.
-Nie wyczułem u niego żadnych myśli.- stwierdził w odpowiedzi czarodziej.
-Nieumarły?- dopytywała się drowka.
-Może... sprawdzić?- spytał w odpowiedzi czarodziej, ale drowka zaprzeczyła skinieniem głowy i słowami.- Bękart się tym zajmie.
No tak... wszystko spadało na głowę Ishila. Co prawda znał się trochę na nieumarłych, ale... z takiej odległości nie mógł ocenić, czy ów drow był ożywieńcem.

Filzaer miał gorzej niż Ishil, bo działał sam. Jednakże lubił samotność, lubił ciszę wypełniającą korytarze i.. lubił mordować. Cóż, każdy ma chyba jakieś hobby, prawda?
Filzaer lubił zabijać, co nie było wśród drowów niczym wyjątkowym. Lubił traktować zabijanie jak sztukę w której było wielu rzemieślników, ale mistrzów.. takich jak on... było niewielu.
Wędrówka samotnie korytarzami, wydawała się więc wymarzoną okazją.

Ale szanse na zabicie kogoś były raczej niskie. Kapłanka kazała mu sprawdzić, czy ich nie śledzi. A małe były na to szanse. Niemniej zwiedzanie bocznych korytarzu i odnóg ciągu jaskini którym przyszli, mogło dać bardzo ciekawe znaleziska o których... niekoniecznie musiał opowiedzieć kapłance Lolth.
Czasami warto mieć tajemnice. Ona dają przewagę w grupie istot takich jak Filzaer.

I rzeczywiście. Z jednej z bocznych odnóg zarośniętego pajęczyną korytarza Filzaer poczuł znajomy smród, ni to rybi ni żabi. Odór kuo-toa. Rasa ta była od wielu lat sojusznikiem drowów. Choć nazwa sojusznik była w tym przypadku na wyrost. Drowy czuły niechęć do napadania na osady kuo-toa w których wiele rzeczy było po prostu paskudnych i nie wartych rabowania. Także i inne rasy lepiej nadawały się na niewolników.
Kuo-toa stali się więc partnerami handlowymi, dostarczając drowom towary których same mroczne elfy nie potrafiły i nie chciały się nauczyć wytwarzać lub zdobywać. Na przykład ryby jaskiniowe.

A Filzaer natknął się na ich osadę. I była to dobra dla niego wiadomość.
Mógł dzięki niej zyskać wiele w oczach. Na przykład okazję do ubicia więźnia którego zabrali ze sobą. Bowiem osada kuo-toa mogła dostarczyć bardziej wiarygodnych przewodników.
Mógł też dokonać zakupów za plecami kapłanek i reszty wyprawy. Mógł... bardzo wiele.
Ale najpierw musiał ją sprawdzić. W tym celu cicho ruszył po do przodu. Zapach wzmagał się z każdym krokiem. Ten charakterystyczny odór, który sprawiał że drowy unikały niepotrzebnych kontaktów ze swymi sojusznikami, narastał coraz bardziej.
Filzaer był blisko ich siedliska.
Za następnym zakrętem korytarza wyłoniła się osada tych stworzeń. Dość mała osada położona nad niedużym oczkiem wodnym. Gliniane skorupy będące domostwami tych stworzeń. Nieduża świątynia ku czci ich plugawej bogini Bilbooo... coś tam. Baseniki lęgowe, targowisko i.. trupy.
Dziesiątki trupów kuo-toa. Zabitych nie walce, tylko wyrżniętych niczym jeńcy na ołtarzu Lolth. Kto to uczynił? I czemu,
Po plecach Filzaera przeszły ciarki. Przyczaił się przy ścianie nie wchodząc jeszcze do osady.

Oceniał sytuację, obserwował, wypatrywał, wyciągał wnioski.
Stworzenia zostały zabite brutalnie, ale niezbyt fachowo. Kat potrafiłby przedłużyć ich agonię, zabójca uciszyłby je szybko i bez większego wysiłku. Tu... całą osadę wymordował jakiś uczniak, który zabijał w sposób chaotyczny i bezsensowny. Ot, raz mu wyszło tak, raz inaczej. Raz ofiara umarła bezboleśnie, raz szybko, raz na skutek przedłużającej się agonii.
Kto to zrobił? Jak? I czemu?
Na pewno nie dla zysku. Wojownicy mieli broń przy sobie. Samice i samce ozdoby, niektóre ze złota, wciąż na nadgarstkach i szyjach.
Po plecach Filzaera przeszły ciarki, bynajmniej nie z powodu ogromu i bezsensu okrucieństwa tu zadanego. Ale dlatego, że te kuo-toa zginęły całkiem niedawno. I ten kto to uczynił, był niedaleko. A szóstka drowów i dwójka niewolników nie zdołałaby sobie poradzić z zagrożeniem, które wycięło w pień całą osadę kuo-toa.

Podczas gdy strażnik domu Domu Kaenefin przyczajony przy ścianie rozważał dalsze swe działania, reszta drużyny żyła w błogiej nieświadomości. Maelstar siedziała tuż przy swym pajęczym wierzchowcu, zaś Zeshan i Trogs pełnili straż. Rosły troglodyta od czasu do czasu ostentacyjnie ziewał, wyraźnie się nudząc.
A kapłan pieklił się w duszy. Przywódczyni tej wyprawy wręcz upodobała sobie upadlanie go. Był tego pewien już od początku wyprawy. Traktowała go niemal na równi z niewolnikami!
A on, niestety musiał to znosić w milczeniu. Jedna próba buntu, a skończy gorzej niż Milsear. Kultysta bowiem jej jeszcze potrzebny, a kapłan niekoniecznie.
Dlatego musiał znosić upokorzenia w milczeniu, dlatego musiał być cierpliwy. Co prawda teraz kapłanka wydawała się bezbronna, ale Zeshan wiedział że tak nie jest. Maelstar była silna, w dodatku miała do pomocy swego wierzchowca i... kapłan nie miał wątpliwości, że Trogs pierwej usłucha samicy niż samca.
Kapłanki batami wbiły mu to łba. Troglodyta może i był głupi, ale instynktownie wiedział z której strony wiatr wieje.
Zaś sam Virdth zaryzykował zostawiając list. Jeśli Saerith go wyda Maelstar, kapłan zginie tu i teraz... i w okrutny sposób. Ale może to byłoby lepsze od dalszego pasma upokorzeń.

-Łudzisz się. Nie jesteś tu potrzebny. Nie ufają ci... zwłaszcza Maelstar ci nie ufa. Myślisz, że dlaczego cię tak traktuje?- irytujące słowa więźnia dotarły do uszu Virdtha. Kapłan spojrzał na niego. Zakuty w łańcuchy drow najwyraźniej nie przejmował się swoją sytuacją. Wydawał się być nawet... zadowolony.
Zeshana kusiło by walnąć go w ten tępy czerep, ale wiedział, że na takie złamanie rozkazu Maelstar właśnie czeka.
-Twój bóg ci nie pomoże. Wybrałeś sobie zły sposób na uzyskanie potęgi.-rzekł ironicznie Milsear.-Ciągle dokonujesz złych wyborów.
Arogancka pewność tego więźnia była irytująca. A w kapłanie wzbierała chęć wyładowania na kimś frustracji. Odruchowo zacisnął pięści.
-Zerwij się z łańcucha piesku.”- usłyszał nagle dziecięcy głos, rozejrzał się dookoła. Ale nie widział nikogo.
-Zerwij się z łańcucha piesku.”-znowu ten głos w jego uszach. Ale tu nikogo nie było poza nim samym, więźniem, Trogsem i kapłanką. Czyżby zaczął już wariować?


Nie byłby jedynym szaleńcem.
Miasto niszczyło umysł na równi z ciałem. Paladynka dobrze o tym wiedziała. Wszak dotąd nie mogła jednoznacznie określić, gdzie kończyła się rzeczywistość, a gdzie zaczynała iluzja.
Miasto nauczyło ją nie ufać niczemu. Świątynie okazywały się pułapkami, kapłani dobra potworami w przebraniu, zmarli w grobowca budzili się, a słowa pełne były zagadek. Utknęła w miejscu pełnym szaleństwa.
I teraz niosła na swych ramionach chora Evelyn. Ostatnią żywą istotę która mogła obronić. Bowiem sama siebie do żywych istot nie mogła w pełni zaliczyć. Nie po tym co zrobiła Lialdzie i Evelyn.
Zwłaszcza... Lialdzie.
Zbliżała się do bramy garnizonu i zobaczywszy ją z bliska zamarła w przerażeniu.
Zobaczywszy ją z bliska, zobaczywszy ją strzaskaną i zniszczoną zamarła w strachu.
Otwarte wejście i cisza przerywana jedynie szmerem kropel deszczu. Żadnych odgłosów, żadnych strażników, żadnych... żywych istot.
Jedynie martwy i rozkładający się drugi żuk gigant. Paladynka uklękła przed bramą, roztrzaskana nadzieja była brzmieniem ponad jej siły. Całą drogę tutaj niosła Evelyn bojąc się zatrzymać mimo poważnej rany, wymagającej opatrzenia. Całą drogę niosła przyzywaczkę na ramionach mimo sił uciekających z niej wraz krwią.
I to wszystko było... na marne?
Przyszła tu szukać pomocy i znalazła... pobojowisko?
Nikt nie przeżył. Czyżby była tu... sama?
Serce zabiło mocniej, Corella zadrżała, czuła bowiem jak kły zaczynały jej rosnąć.


A głód powoli budził się w niej. Tak szybko? Przecież dopiero co posmakowała...
Zacisnęła pięści spoglądając na Evelyn. A może, a może... pożywić się nią? Skoro i tak nie mogła jej pomóc? Skoro i tak nikt nie przeżył.
Ale.. czy na pewno? A może jednak, ktoś przetrwał? Tylko, co wtedy?
Paladynka klęczała w deszczu walcząc z głodem i bijąc się z własnymi myślami. Musiała podjąć decyzję. Musiała działać i to szybko. Zanim głód uczyni z niej polujące zwierzę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-09-2012 o 20:27.
abishai jest offline