Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2012, 22:40   #298
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Patrzyłem za oddalającym się łakiem. Naprawdę miałem wrażenie jakby to wszystko działo się w jakimś pieprzonym śnie, wizji szaleńca. Różne osoby powtarzające te same słowa, zupełnie jak wytwór wyobraźni, jak podświadomość, która chce coś przekazać. “Weź się w garść!” A może tylko się tym katowałem, może właśnie zdychałem w Plum, może w tej pieprzonej rosiczce uciekłem w marzenia, w inną rzeczywistość? By odciąć się od bólu. Nie zauważyłem nawet kiedy oparłem się o ścianę, sam. Sam w tłumie nienawidzących mnie łaków. A może zjaw? Broń ciążyła, zdawała się czymś trwałym. Dopiero po chwili zauważyłem, że garuchy znikają. Wychodzą z budynku w kilkuosobowych grupkach. Odszedłem od ściany podchodząc do Andy'ego, szedł z dwoma innymi zmiennymi. Kobieta i mężczyzna. Ona młoda, koło siedemnastki przynajmniej z wyglądu. Strojem nie wyróżniałaby się w większości miejsc o tej porze roku. Shorty i skąpa bluzka. Pas z maczetą, drugi z nabojami i strzelba wydawały się surrealistyczne jak cała ta sytuacja. Jej partner był niski, niższy ode mnie o jakichś takich kocich ruchach. On nie miał broni, żadnej, widać bardzo ufał swojemu ciało. Jedno oko wyglądało jak zwierzęcia, jakiego? Nie miałem pojęcia. Mój partner ubiorem się nie wyróżniał, tak samo jak za życia. Ale pierwszy raz go widziałem z bronią długą, rozpylaczem hecklera & kocha oraz jakimś ostrzem przy pasie. Pomachałem mu ręką i podszedłem. Milczał. Jak kiedyś. W końcu przełamałem ciszę.
- Którędy do zamku?
- Zamku? Jakiego zamku?
- Nie ważne. Wtajemniczysz mnie w akcje?
- My uderzamy na Nemain. Żywczyk odciąga jej kruki i przydupasów.
Zatkało mnie, sprowadziło jako tako do akceptacji tego co się dzieje, może nie akceptacji, przyjęcia do wiadomości, że to jest i można to zmienić. Plan wyglądał na samobójczy. I coś znowu zaczynało być nie halo, mózg wskoczył na wyższe obroty powoli rozwiewając apatię.
- Dobra... Ale chcecie we trójkę pokonać potężnego demona? Zresztą z tego co Andrealfus mówił ona i tak zginie więc nie lepiej skupić się na wierzchołku piramidy?
- My - zrobił ruch wokół ogarniając może i z pół setki łaków panoszących się na podwórku, znikających w uliczkach - Wszyscy.
- Przypomina mi to trochę tych wszystkich nazioli, którzy mówią, że w kupie mogą coś zdziałać przeciwko dajmy na to Benedyktowi ale dobra. Zniszczycie jej powłokę, odeślecie do piekła czy skąd ona tam jest i co potem? Do następnego demona? Do tego długo nie dam rady odciągać kruków, ostatnio bardzo szybko mnie obezwładniły.
- Żywczyk jesteś. Możesz pomóc, nie musisz. Uda ci się, lub nie.
Wzruszył ramionami. Zrewanżowałem się tym samym.
- Prowadź. Uda Wam się albo nie.
Czy on w coś grał? Ta zmiana do niego nie pasowała. Nieprzejmowanie się moim życiem nie współgrało z naleganiem by włączyć mnie w akcje. Nie mogłem jednak długo się zastanawiać bo Andy skinął mi głową i puścił sie biegiem. Tamta dwójka za nimi a ja zostałem gdzieś w tyle. Nie próbowałem ich dogonić tylko utrzymać stałe tempo i nie zgubić z oczu moich "sojuszników".
Gdy biegliśmy jedną z głównych ulic zadyszka dopiero zaczęła się pojawiać. Rejestrowałem jeszcze puste, wymarłe ulice. Nawet kruków, pieniących się ludzi i hybryd nigdzie nie widziałem. Do moich uszu dochodziły wybuchy, gdzieś niedaleko wybuchały następne bomby. Pył wdzierał się do oczu, do ust mimo chusty. Gdy skręciliśmy w pierwszą z bocznych ulic ledwo powstrzymywałem się od dyszenia, nogi zaczynały protestować a pokonywanie następnych metrów pochłaniało mnie co raz bardziej, przestawałem rejestrować to co się dzieje. Dwie uliczki dalej nie mogłem opanować oddechu, mięśnie piekły, świat zwęził się tylko do pleców dziewczyny-łaczki, nawet nie do jej tyłka a do pleców, byle nie stracić jej z oczu. Potem już nawet nie patrzyłem gdzie skręcamy, gdzie jestem ani co się dzieje. W końcu się zatrzymaliśmy w jakiejś bramie. Ciągle na ulicach nikogo ani niczego nie było widać. Zdjąłem arafatkę z twarzy i oparłem dłonie o nogi nad kolanami starając się opanować oddech. Płuca rwały, domagały się nikotyny.
- Za dużo palisz.
Chciałem kazać mu spierdalać ale zaniosłem się tylko kaszlem. Nie miałem sił nawet pokazać mu dwóch palców. Skupiałem się tylko na opanowaniu własnego ciała a Andy mówił dalej.
- Tam jest cel dla Żywczyka. Kawałek dalej znajdziesz człowieka. Będzie przy nim ortalionowy plecak. Jest w nim bomba. Wystarczy, że ustawisz zegar. Celem tej bomby była sieć tracho. Musisz kierować się na kominy starej cegielni. Tam jest ... gniazdo. Wiemy, że część kruków ruszy je bronić. I tych przepoczwarzonych stworów też. Ja, Tara i Greg możemy ci towarzyszyć, jeśli chcesz. Benedykt dal nam w tym zakresie wolną rękę. Idziemy z tobą, jeśli poprosisz, lub lecimy do głównego uderzenia.
W końcu się opanowałem. Zapaliłem papierosa. Paradoksalnie po pierwszym ataku kaszlu pomogło. Otarłem pot z czoła. Bieg jednak pomógł, pozbierałem się do kupy i przestałem analizować czy śnię czy to dzieje się naprawdę. Odzyskałem nawet moją zwyczajową butę.
- Jestem wtajemniczony w plan? I mogę decydować? Jak kurwa miło. Chodźmy partnerze.
Pochłaniałem papierosa w przyśpieszonym tempie. Gdy dopaliłem go do filtra wyciągnąłem glocka i odbezpieczyłem. Zostało szesnaście srebrnych kul. Chujowo. Z jeden, dwa łaki. Jeżeli będą tak mili by grzecznie stać w kolejce.

Wyjrzałem z bramy. Czysto. Wyszedłem chyłkiem ale nie w stronę celu a się cofając, dopiero wtedy przeszedłem na drugą stronę ulicy a za mną moi "towarzysze". Łaki trzymały się z tyłu, przestałem na nie zwracać uwagę. Gdy dotarłem do bramy wyjrzałem. Podwórze było otoczone ruinami budynków jednak zostały zniszczone podczas wojny lub tuż po. Ktoś je wysmarował grafiti. Krzyże, swastyki, hasła o tym co Bóg myśli o kłach oraz że oprócz niego liczy się honor i życie jasno mówiły, że to nie mieszkańcy Rewiru ciężko pracowali by okolica wyglądała tak miło. No i był trup. Siedział oparty o ścianę z głową na piersi, obok leżała torba i karabin. Po zlustrowaniu dziur w ścianach i tych po oknach i tych zrobionych przez ludzi, martwych, mieszańców, odmieńców, demonów i co tam jeszcze hasa po ziemi wyszedłem na otwartą przestrzeń. Tam gdzie podążał mój wzrok podążała i lufa glocka. Czysto. Za czysto. Znowu przystanąłem i otworzyłem telekinezą torbę. Nic nie wybuchło. Po jakiejś minucie podszedłem do trupa. Cóż... Nie miał lekkiej śmierci. Coś go zadziobało na śmierć. Ciekawe co... Schowałem klamkę i ostrożnie, jakby kolo mógł ożyć przystąpiłem do obszukiwania go. Nóż, pakiet pierwszej pomocy, puszka z bzdetami do survivalu i magazynki. Obejrzałem je. Jak do emki ale mieściły w sobie zwykłe kule. Konkretnie sześć i ich zwykłość polegała bardziej na materiale niż rozmiarze. Jak na mój gust można było z tego polować na pieprzone mamuty. Przytuliłem wszystkich i opatrunki. Podniosłem karabin i wymieniłem pusty magazynek na pełen. Na koniec ostrożnie założyłem torbę na ramię. Odwróciłem się do łaków.
- Wypruję jeszcze watę z jego kurtki. Powinno pomóc na kruki. Potem lecimy dalej, trzeba zakończyć ten pieprznik, moja nagroda czeka. Potrzebuję tego spokoju sumienia.
Ukucnąłem przy trupie i zacząłem przygotowywać zatyczki do uszu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline