Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2012, 10:19   #35
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Oktavian stanął przy relhadzkim starcu i wysłuchał jego pytań. Nim jednak cokolwiek odpowiedział, popatrzył uważnie po zgromadzonych, jakby dopiero teraz dotarło do niego, kogo poprosił o pomoc. Była to iście niesamowita zbieranina. Geta pokręcił głową, jakby z powątpiewaniem, ale w końcu uśmiechnął się i odpowiedział Haklangowi.

- Niewiele więcej mogę powiedzieć, niż to co już Wam przekazałem, magu. Dostałem wiadomość od Juliusa Paliusa, który zarządza w mym imieniu Novioreumus. Wiadomość przyniósł goniec, który wrócił do wsi z odpowiedzią. Obiecałem Paliusowi pomoc, która wyruszyła następnego dnia. Czterech moich ludzi zaginęło. Dotarli do Novioreumus, a potem udali się na poszukiwania dzieci w kierunku Szarych Lasów. Tą wiadomość otrzymałem przez kolejnego posłańca, wraz z informacją, że kolejna dwójka dzieci zaginęła. Niestety nie znam okoliczności w jakich dzieci znikają. Wszelkich informacji musicie szukać na miejscu, w Novioreumus – w głosie zarządcy Orlego Wzgórza wyczuwało się smutek, związany z tym że nie mógł nic więcej pomóc lub może taki bardziej ogólny, wynikający z bezradności.

***

Wóz, który Geta zdołał udostępnić swoim śledczym, okazał się być niezbyt dużą dwukółką. Zaletą pojazdu było to, że stanowił całość i nic od niego nie odpadało. Każde z kół było inne, ale miały tą samą wielkość. Jedna burta była oryginalna, a druga wykonana została z przyciętego do właściwych rozmiarów blatu stołu. Dyszel musiał być kiedyś złamany, bo widniały na nim ślady reperacji. No ale przynajmniej mieli na co spakować swoje zapasy.


Jednego konia zaprzęgli do wozu, pozostałe trzy rozdzielili między siebie i wolno, dopasowując prędkość do najwolniejszego z nich, wyruszyli na południe, ku rzece Teplis. Orle Wzgórze było ostatnim, wysuniętym wzniesieniem z całego łańcucha ciągnącego się ze wschodu na zachód, więc przed grupą rozciągała się bezkresna równina, gdzieś na horyzoncie ograniczona kolejnym, jawiącym się jako ciemniejsza kreska, pasmem wzgórz. Morze szarych, żółtawych i burych traw, skarlałych krzaków i wyschniętych badyli, kołysało się na wietrze, który wiał od samego rana, niosąc od wschodu zimne, kłujce w odsłonięte ciało powietrze. Przez równinę wiła się wydeptana butami, kopytami i kołami wozów droga. Wąski szlak, pokryty błotem, żwirem i kałużami mało miał wspólnego z drogami, które przed Nocą Ognia przecinały Cesarstwo Thoertiańskie wzdłuż i wszerz. Pozostałości tamtych traktów, solidnych, utwardzonych i prostych niczym strzała były marzeniem podróżnych. Niespełnionym.

Jechali na południe, dwukrotnie mijając ludzi zmierzających na Orle Wzgórze. Biorąc pod uwagę liczbę ludności, niebezpieczeństwa i niechęć ludzi do przemieszczania się, było to naprawdę dużo. Często bywało tak, że podróżując nie spotykało się nikogo przez całe tygodnie. Podróżni ci jednak nie byli zbyt rozmowni. Najpierw łapali za broń, potem pozdrawiali pod nosem bogów, przekazywali informację jak daleko jeszcze do Sariby i już ich nie było.

W końcu, po południu dotarli nad rzekę. Ciemna woda wolno przelewała się między porośniętymi zielenią, łagodnymi brzegami. Gęste trzcinowiska sięgały niemal do jednej trzeciej szerokości rzeki. Spomiędzy trzcin dobiegały odgłosy żyjących tam zwierząt i plusk wody, gdy któreś z nich nurkowało w kierunku dna, w poszukiwaniu pożywienia. Wzdłuż brzegów rosły powyginane, pochylające się nad taflą wody drzewa, z których zwieszały się niezliczone pnącza. Z jednego z na wpół zatopionych starych pni spoczywających przy brzegu, zerwał się do lotu sporych rozmiarów, zielonkawy ptak o długich czarnych nogach i krwistoczerwonym dziobie. Głośno skrzecząc, pofrunął tuż nad powierzchnią rzeki, po chwili niknąc w trzcinach przy drugim brzegu.

Droga wiodła teraz na zachód, to przybliżając się do wody, to oddalając. Jak okiem sięgnąć, okolica była pusta. Słońce wolno zmierzało ku zachodowi, oblekając cały świat w niepokojące, czerwone światło. Wiatr wzmógł się na sile, niosąc ze wschodu niskie, skłębione, napęczniałe deszczem chmury, które z każdą chwilą rozrastały się na niebie. Nie trzeba było dużo czasu, aż spadły pierwsze krople, znacząc powierzchnię rzeki i kałuż na drodze niezliczonymi, drobnymi kręgami.
 
xeper jest offline