Pierwszy etap podróży minął spokojnie. Zafir szedł u boku wilka opatulony darowaną opończą. Ten parę razy przystawał, nasłuchiwał i poruszał nieznacznie nozdrzami, wyłapując niesione prądami zapachy. Był jednak spokojny, nie zwietrzył żadnego niebezpieczeństwa. Chłopak wciągnął głęboko powietrze, było chłodne, ale za to czyste i orzeźwiające, nie tak jak wtedy, po Nocy Ognia, kiedy każdy oddech powodował kaszel, a oczy piekły od unoszącego się na Cyrdią pyłu. Przeciągnął się prostując ramiona. Marsz wprawił go w dobry nastrój, gdyby nie zlecone zadanie to i tak w najbliższym czasie opuściłby osadę. Poczuł jak parę zimnych kropel dotyka jego dłoni. Uśmiechnął się, lubił deszcz. Stał tak dłuższą chwilę pozwalając strużkom wody spływać po jego twarzy, a potem wturlał się pod wóz, dołączając do siedzącego pod nim Sahira. Wilk ledwo się tam mieścił, szorował grzbietem o spód zbitej z desek paki zaprzęgu. Chłopak wtulił się w czarną, zwichrzoną sierść zwierzęcia. Ze swojego ciepłego i wygodnego stanowiska obserwował naradę silniejszych i mędrszych od siebie.
- Zamiast gadać, lepiej rozbijcie sobie namiot. - Wtrącił spod wozu swoje trzy grosze. - Nie będzie jak rozpalić ogniska i się wysuszyć. - Patrzył jak wszystkie okoliczne trawy i gałęzie, które można by użyć na rozpałkę, robią się coraz bardziej wilgotne. |